Felietony
Krótka lekcja historii dla trenera Paszulewicza
Od tygodnia żyjemy z informacją, że nowym trenerem GKS Katowice został Jacek Paszulewicz. Trener ze środka pierwszoligowej stawki. Trudno nie odnieść wrażenia, że zatrudniony w GieKSie tak naprawdę przede wszystkim dlatego… że był wolny. Jak na razie jest to szkoleniowiec młody i bez sukcesów, choć na przykład wyniki z wiosny ubiegłego sezonu – trzeba przyznać, że robiły wrażenie.
Dlatego o warsztacie szkoleniowca nie ma co na razie się wypowiadać. Warto jednak poruszyć kilka bardzo ważnych kwestii, związanych z obecnością byłego piłkarza Wisły Kraków w naszym klubie. Rzeczy, z których musi sobie zdawać sprawę, które są konieczne w tym, by myśleć o pracy z powodzeniem przy Bukowej.
To, o czym będziemy pisać nie wynika z wymysłów, a z doświadczeń z poprzednimi trenerami, którzy nie udźwignęli ciężaru pracy w GKS Katowice.
Trenerze Jacku Paszulewiczu, musi Pan wiedzieć o wielu faktach dotyczących pana poprzedników, którzy od lat czasem mimo najlepszych chęci, nie potrafili sobie poradzić z szatnią. Efektem były dwa zawalone kompletnie awanse oraz obecna runda jesienna z kilkoma kompromitującymi spotkaniami.
Zaczęło się od Kazimierza Moskala, od czasów Adama Nawałki – najlepszego trenera GKS. Po świetnej jesieni, GKS z kilkoma dobrymi zawodnikami był głównym kandydatem do awansu. Niestety na wiosnę katowiczanie wygrali 2 z 17 (słownie: dwa z siedemnastu!) meczów. Zespół ze szczytu tabeli na jesień, notuje taką statystykę na wiosnę – w warunkach pierwszoligowych niemożliwe wręcz jest wytłumaczenie aż takiej degrengolady kwestią czysto sportowej obniżki formy. Kibice widzieli w wielu spotkaniach brak zaangażowania ze strony kluczowych piłkarzy. Sam trener Moskal po kilku meczach, a dokładnie po klęsce 0:3 w Gdyni – widząc, co się dzieje, podał się do dymisji, która nie została przyjęta. Trener został do końca wiosny i część jesieni i to był jego błąd. Na konferencji pomeczowej dał wyraz (choć nie wprost), że nie panuje nad drużyną. A jednak ją dalej prowadził. Sezon zakończył się klapą.
Kolejne rozgrywki dograł trener Jerzy Brzęczek. Zarówno jesienią, jak i wiosną jego wyniki nie porwały, ale były przyzwoite. Początek kolejnego sezonu był słaby, ale gdy GKS się rozkręcił, zaczął wygrywać seriami (ale maksymalnie 3 mecze), to skończył w samej czołówce. I znów mieliśmy wielkie nadzieje na awans. Wiosną GKS pięciokrotnie grał mecze, w których w razie zwycięstwa wskoczyłby na pozycję lidera. Dwa zremisował, trzy przegrał. Trzy z tych meczów odbyły się na własnym boisku przy niesamowitej mobilizacji kibiców. To były mecze, w których GKS świetnie potrafił grać w pierwszej połowie, by w drugiej kompletnie przejść obok meczu i oddać go bez walki. Na nic zdawały się nasze uwagi, że należy coś z tym zrobić. Scenariusz się powielał i nawet w Sosnowcu, gdy kibice gospodarzy byli gotowi zlinczować swoich rozłożonych na łopatki fizycznie i psychicznie zawodników po pierwszej połowie, po końcowym gwizdku cieszyli się z wygranej, bo podarował im ją zespół GKS. Każdy ważny mecz, każdy kluczowy – jak starcie z liderem z Nowego Sącza, było oddane bez walki. Najważniejszy mecz 10-lecia został przechodzony, tak jakby awans był najgorszą dla piłkarzy rzeczą, która mogłaby im się przydarzyć.
Oczywiście w przedostatniej kolejce wygrali w Grudziądzu, co uczcili bezczelnym tańcem radości po tym oddanym „walkowerem” awansie – co też w dużej mierze świadczyło o ich podejściu do tego klubu. Można domniemać, że gdyby mieli realną (a nie tylko matematyczną) szansę na promocję – wywinęliby jakiś numer. Piłka była w grze tak długo tylko dlatego, że cała czołówka regularnie przegrywała. Bo w każdej normalnej lidze już po pięciu kolejkach wiosny mielibyśmy 10 punktów straty.
Odszedł Brzęczek, przyszedł trener Piotr Mandrysz. Jemu poświęciliśmy osobny artykuł tydzień temu. Szkoleniowiec z twardą ręką nie pokazał tego w Katowicach. Pokazał brak zdecydowania, trenerską depresję, jeden wielki chaos w decyzjach kadrowych. Efektem były porażki ze słabeuszami na początku rundy oraz oddane bez walki najważniejsze dla kibiców mecze – mecze derbowe. Cudem jest, że GKS ma tylko 6 punktów straty, ale to znowu zasługa słabej czołówki i wyścigu żółwi.
Każda ze wspomnianych trzech sytuacji i postaci ma swoje punkty wspólne. Przede wszystkim nieprawdopodobne wręcz chronienie piłkarzy przez każdego szkoleniowca. Kibice w Katowicach nie są głupi. Za dużo już widzieliśmy, zarówno meczów, jak i zawodników. Potrafimy odróżnić zaangażowanie nawet w przegranych meczach, od ordynarnie przechodzonych i oddanych bez walki. A takie zdarzały się w 2017 roku bardzo często, jesienią również – problemem było to, że zawsze były to spotkania ważne i prestiżowe.
Ani Moskal, ani Brzęczek, ani Mandrysz nawet nie zająknęli się, że piłkarze robią pod górkę. Nie tylko klubowi, ale także właśnie trenerom. Zawsze słyszeliśmy te samo słodkie paplanie, że „nie mogę się zgodzić z tym, że nie było zaangażowania”. Prawdopodobnie takie same teksty były wygłaszane przez trenerów w czasach, gdy korupcja w polskiej piłce święciła swoje wielkie dni. Zastanawiające jest, czy trenerzy są tak ślepi, że nie widzą braku zaangażowania czy po prostu po jakimś czasie zgadzają się na to, akceptują i wolą się nie wychylać. Trener Brzęczek był zwichrowany do tego stopnia, że gdy po meczu z Górnikiem szanse na awans stały się iluzoryczne – gratulował „chłopakom” dobrego meczu.
Trener Jacek Paszulewicz nie może być kolejnym, który będzie przykładał cegiełkę do zakładu pracy chronionej GKS Katowice. Mamy w zespole zdrowych, dorosłych, (podobno) wysportowanych mężczyzn, a tymczasem każdy kolejny trener, widząc (a może nie?) brak ambicji i zaangażowania, a jednocześnie chroniąc ich w każdej minucie, traktuje ich jako niepełnosprawnych. Dodatkowo klub nie ma zespołu rezerw, żeby przesunąć jednego czy drugiego nieangażującego się delikwenta. I efekt jest taki, że ciągniemy za uszy w kadrze zawodników, którzy aktywnie uczestniczyli nie w jednej czy dwóch, ale całej masie oddanych meczów, a wręcz całych kampanii pod tytułem „awans do ekstraklasy”. To chuchanie i dmuchanie na tę grupę zawodową, tak się właśnie kończy.
Od lat klub nie potrafił wyciągać wniosków. Mieliśmy na tyle miękki zarząd, że potrafił owszem pożegnać się z trenerem, ale piłkarzom nigdy włos z głowy nie spadał. Zazwyczaj żegnano się z mało istotnymi rezerwowymi, a główni architekci sportowych klęsk pozostawali. A na ich miejsce przychodzili nowi – dziwnym trafem szybko przesiąkając atmosferą braku konieczności większego angażowania się. Brak wyciągania wniosków przez klub po spektakularnych klęskach powodował, że klęski te miały miejsce po raz kolejny. I nawet po erze Brzęczka, tragicznej wiośnie – nie poprawiło się kompletnie nic, a wręcz w wielu meczach było jeszcze gorzej pod względem zaangażowania.
Trener Jacek Paszulewicz nie może być kolejnym, który będzie nakładał parasol ochronny na piłkarzy. Bo jeśli to zrobi przez kilka pierwszych kolejek, a potem już będzie chciał być „konsekwentny” – przegra z kretesem już na starcie. A my stracimy kolejne pół roku lub rok. I znów będzie nowy trener i znów czysta kartka, i znów, i znów…
Chciałbym wierzyć, że w końcu przychodzi trener z jajami. Z całym szacunkiem dla warsztatu, ale nie miał ich Moskal. W ogóle nie miał ich Brzęczek. Wydawało się, że miał, a okazało się, że nie miał Mandrysz. Żaden z nich nie potrafił powiedzieć głośno, że piłkarze nie grają tak, aby za wszelką cenę osiągać dobre wyniki. Żeby nie powiedzieć, że w ogóle tymi wynikami zainteresowani nie są, że czy będzie wygrana, remis czy porażka – wielkiej różnicy nie ma. Sportowej złości po naszych zawodnikach nie było widać już od lat!!! Ale to samo dotyczy beznamiętnych szkoleniowców firmujących ten marnej jakości produkt.
Trenerze, powtórzę – kibice naprawdę znają się w Katowicach na futbolu. I bezbłędnie bardzo szybko wychwycą, czy dany zawodnik za pana kadencji angażuje się czy nie, a potem będą pana rozliczać z tego, czy stawia pan na ambitnych czy na piłkarskich leni.
Wyjściowo musi pan sobie zdawać sprawę, że ma pan w kadrze grupę leserów, którzy nie będą oddawać życia i zdrowia za GKS i pana jako trenera. Nie traktują GieKSy jako szansy na ekstraklasę, tylko jak często pisaliśmy – dom spokojnej starości, choć niektórzy starzy wcale nie są. Którzy to zawodnicy? Mamy nadzieję, że trenerskie wprawne oko szybko to rozpozna. Pana odpowiedzialnością jest nie tyle to, żeby ich przekonać, że jednak warto gryźć trawę (bo nie wierzę, że niektórzy dadzą się przekonać), ale to – żeby tak dobrać kadrę i składy meczowe, żeby znajdowali się w nich wyłącznie zawodnicy, którzy będą ORAĆ tę trawę. To w tej słabej lidze naprawdę wystarczy do osiągania dobrych wyników.
Liczymy, że pana słowa o braku taryfy ulgowej, będą miały odzwierciedlenie w rzeczywistości. My oczywiście jako redakcja trzymamy mocno kciuki i wierzymy, że w końcu to pan będzie tym trenerem, który zmieni obowiązujące od kilku lat trendy leserstwa w GieKSie, a wprowadzi standardy ciężkiej pracy, wspólnego celu, wiary i chęci w osiągnięcie sportowego sukcesu.
Wierzę w to dlatego, że jest pan młodym trenerem i to może być bardzo ważny krok w rozwoju trenerskim – awans do ekstraklasy to może być spełnienie nie tylko naszych kibicowskich marzeń!
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




stefano
18 stycznia 2018 at 10:58
ładnie napisane , tylko ! oby trener wzioł to sobie na poważnie.
Należało by także aby sobie oglądnął dokładnie mecze wymienione przez Shella .
Jest grupa która nadaje ton takiej grze , a niektóre zachowania nawet po meczach daja też dużo do myslenia .
artur
18 stycznia 2018 at 17:40
Przydałoby się zestawienie nazwisk tych grajków którzy od Moskala grają do dziś, bo to o nich mowa.
artur
18 stycznia 2018 at 17:41
Goncerza pamiętam z głowy a macie innych?
kejta
18 stycznia 2018 at 18:16
Najlepszy stoper wszechczasow w Gieksie M. Kaminski
Lukasz
18 stycznia 2018 at 19:22
Kiedy jakies transfery
Mecza
18 stycznia 2018 at 20:57
@Lukasz, w lipcu po mistrzostwach świata. Jak to jest że Górnik potrafi wypatrzeć małolata w 2,3 lidze a my nie? W dodatku u nas miałby większe szanse na grę.
Dziadek
18 stycznia 2018 at 21:52
Pięknie powiedziane. Wydrukować, oprawić i dostarczyć jako prezent od kibiców dla nowego trenera.
Do wiadomości trenera (żeby nie było, że to takie narzekanie kibiców) dodam fragment wywiadu z byłym zawodnikiem Gieksy, dziś zbierającym dobre noty w Ekstraklasie, czyli Trochimem. Po meczu z Gieksą (za Brzęczka) mówił dla Sportu: „(…)Odchodziłem stąd nie z przyczyn osobistych tylko sportowych. I… na tym zakończę, bo nie chce niepotrzebnie powiedzieć za dużo” (Sport 15.05.2017)
Trochim nie chciał odwalać ściemy, którą nasi kopacze odwalają od lat.
Panie trenerze, życzę awansu, wbrew planom naszego prezydenta miasta, który klub skreślił już po kilku kolejkach. Niech Pan zrobi im kawał i awansuje.
furti
18 stycznia 2018 at 22:48
zeby byl awans to miasto musi to brac na powanie. nie napalejmy sie bo i tak nos zas zrobia pewnie w chuja.
Irishman
19 stycznia 2018 at 06:28
Bardzo dobrze napisane!!!
Tylko tak się zastanawiam…. Wszyscy piłkarze w Polsce są tacy sami. Jak to jest więc możliwe, ze trafiając do nas, pod skrzydła różnych trenerów (nawet takich z uznaną marką) nagle wszyscy łapią jakiś jakby „wirus Bukowej”??? A ci ambitni, którzy nie chcą się dostosować prędzej, czy później odchodzą (Trochim, Czerwiński, Prokić).
Może się mylę ale czy to jednak nie jest tak, że kolejni trenerzy realizują to, czego wymaga od nich Zarząd, a np. ten realizuje to czego chce właściciel??????????
No, bo jeśli nie to jak to jest, że wszędzie się da tylko nie w Katowicach i to całymi latami???
Jaca
19 stycznia 2018 at 08:05
Irish podpisuje się pod Twoim komentarzem. Twierdziłem i twierdze dalej, ze jeśli miasto dalej będzie właścicielem to awansu nie będzie. Wszystko gminne, państwowe jest miałkie. Bo nikt nie wychyli głowy, nie rąbnie w stół za źle wydawane pieniądze podatników
Wybory 2019
20 stycznia 2018 at 02:41
Ja bym chciał się dowiedzieć co o tym ja myśli pan Prezydent Krupa?
Ernst
20 stycznia 2018 at 11:22
Oczywiście, że nie jest przypadkiem, że u nas się nie da. Pytanie co miał na myśli Trochim, bo nie sądzę, że leniwych kolegów z drużyny, wiedział, że w Katowicach awansu nie będzie. To samo niestety robi teraz Prokić, nie łudzę się nawet, że tak nie jest. Za trzy miesiące po wygranej Stali w Katowicach powie, że nie odchodził stąd z przyczyn osobistych tylko sportowych.