Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka
Media o GieKSie: Szczęśliwy „Spodek” dla GieKSy

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja na lodzie GieKSy.
Na pierwszy plan w doniesieniach medialnych, w dalszym ciągu wysuwa się sprawa stadionu, pojawiają się nowe komentarze zaistniałej sytuacji.
Siatkarze rozegrali w minionym tygodniu jedno spotkanie ligowe, wygrywając w spodku z Aluron Virtu CMC Zawiercie 3:1. Następny mecz siatkarze rozegrają na wyjeździe, czwartego stycznia, z Ślepsk Malow Suwałki.
Hokeiści w PHL rozegrali dwa spotkania. W piątek, drużyna wygrała w Satelicie z Zagłębiem Sosnowiec 3:1, wczoraj niestety, przegrała w Tychach z GKS-em 1:2.
PIŁKA NOŻNA
tylkokobiecyfutbol.pl – Certyfikacja … złote gwiazdki po kobiecemu
Na początku zapowiadała się iście piłkarski przewrót. W pierwszych wersjach wymagań w programie certyfikacji szkółek były punkty, które mówiły o posiadaniu kobiecej drużyny. Niestety szybko jednak się z tego pomysłu wycofano. Przedostało się jednak parę wyjątków od reguły.
Dwanaście szkółek spośród stu siedemnastu posiada kobiece zespoły na poziomie przynajmniej ligowym. Spośród ekstraligowych ekip to tylko SMS Łódź i GieKSa Katowice.
[…] Program Certyfikacji PZPN dla szkółek piłkarskich to projekt skierowany do podmiotów prowadzących szkolenie dzieci. Jego ideą jest wyznaczanie standardów pracy z młodymi zawodnikami, pomoc w ich szkoleniu, dofinansowanie oraz weryfikacja szkółek. Oprócz złotych gwiazdek przyznano także srebrne i brązowe. Certyfikaty będą obowiązywać do czerwca 2021 roku, przez cały ten okres kluby mają być pod stałą kontrolą PZPN.
Złote gwiazdki PZPN po ‚kobiecemu’:
MUKS Warta Gorzów Wlkp
Stilon Gorzów Wlkp
UKS SMS Łódź
Resovia Rzeszów
Akademia Piłkarska LG Gdańsk
BTS Rekord Bielsko-Biała
GKS Gieksa Katowice S.A.
GKS Rozbark Bytom
KS Skra Częstochowa S.A.
KS Polonia Środa Wlkp
TP Ostrovia 1909 Ostrów Wlkp.
KS Grom Wolsztyn
2×45.pl – Po co ściągać szrot z zagranicy, skoro w II lidze są ciekawi zawodnicy? TOP 10 zawodników, którzy zasługują na transfer wyżej
Bardzo często nasze kluby – mówiąc kolokwialnie – olewają niższe ligi i wolą ściągać zagraniczny szrot. Jesienią na boiskach drugiej ligi nie brakowało zawodników, którzy swoją grą zasługują na transfer do wyższej ligi.
[…] Bartosz Mrozek (GKS Katowice) – młody bramkarz w tej rundzie spisywał się bardzo dobrze w bramce GKS-u Katowice. Jest wypożyczony z Lecha Poznań, więc prędzej czy później zapewne zadebiutuje w bramce „Kolejorza”. Już kilka tygodni temu mówiło się, że poznaniacy mogą skrócić wypożyczenie i ściągnąć swojego golkipera.
sportdziennik.com – Mikołaj Machulik: Nie można pędzić bez kontroli
Rozmowa z Mikołajem Machulikiem, prezesem katowickiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich, o budowie kompleksu sportowego w Katowicach
Czy możliwe jest wybudowanie 15-tysięcznego stadionu, 3-tysięcznej hali, sześciu boisk treningowych oraz infrastruktury drogowej za 185 milionów złotych?
Mikołaj MACHULIK: – W optymalnych okolicznościach można tak przyjąć. Wiele zależy od przyjętych rozwiązań projektowych oraz czynników zewnętrznych. Na etapie przygotowania konkursu, nie wszystkie uwarunkowania są możliwe do przewidzenia.
Czyli maksymalny kosztorys katowickiego kompleksu sportowego, na który powołuje się miasto w sporze z projektującą te obiekty firmą RS Architekci, to coś przystającego do rzeczywistości?
Mikołaj MACHULIK: – To wszystko są szacunki. Miasto musi ze swojej strony znaleźć budżetowanie na inwestycję i sprawdzić, czy da się ją wykonać w określonej kwocie. My jako Stowarzyszenie Architektów Polskich stwierdzamy to dość ogólnie, na podstawie doświadczenia z różnych innych konkursów na koncepcję czy stadionów, jakie wybudowano w Polsce w ostatnim czasie. Również uczestnicy konkursu, w tym doświadczeni w projektowaniu obiektów sportowych, nie zgłaszali uwag w zakresie kosztów realizacji, które zgodnie z prawem zamówień publicznych należy podać w konkursie. Bywa, że czasem takie uwagi uczestników padają w pytaniach składanych w procedurze konkursowej, choć ostatnio coraz rzadziej.
[…] Czy w szacunkowym kosztorysie zakładanym na etapie „przedprojektowym”, czyli konkursu na koncepcję architektoniczną stadionu, nie powinno się uwzględniać tych zmiennych? I zatem kwota 185 milionów w odniesieniu do katowickiego kompleksu sportowego była po prostu zbyt niska?
Mikołaj MACHULIK: – Zarówno projektanci, inwestorzy, jak i my jako organizator wykonawczy konkursu, jesteśmy wtłoczeni w ramy polskiego prawa zamówień publicznych. Dobrze wiemy, jak mało jest elastyczne i jak mało odporne na uwarunkowania zewnętrzne. Trudno przykładowo przewidzieć, że rząd podniesie minimalną płacę, a wzrost cen na rynku budowlanym – na przestrzeni 1,5 roku – wyniesie nawet 30 procent.
[…] RS Architekci przedstawili kosztorys załączony do projektu w wysokości nie 185, a około 398 milionów złotych. Słysząc o tym, był pan zdziwiony?
Mikołaj MACHULIK: – Odpowiedzieliśmy miastu, że jesteśmy równie mocno co ono zaskoczeni kwotą kosztorysową. Trudno się do tego odnieść, bo nie mamy wglądu do dokumentacji. Być może cząstkowe wzrosty powodują przyjęte rozwiązania projektowe, materiałowe, różne inne czynniki, związane z gruntami, drogami, ale też zmieniające się standardy federacji sportowych. Tego nie jesteśmy w stanie ocenić bez szczegółowej analizy. Z pewnością przy tak dużej inwestycji, cały proces projektowy powinien podlegać etapowej weryfikacji.
[…] Jak skomentuje pan tę wcześniejszą „excelowską” pomyłkę projektantów kompleksu sportowego? Tłumaczyli, że w przedstawionym miastu kosztorysie zamiast 398 milionów pierwotnie pojawiła się kwota 561 milonów, bo źle postawiono przecinek przy wycenie posadzek.
Mikołaj MACHULIK: – Moja pierwsza uwaga podczas rozmów z miastem była taka, by podeszło do sytuacji spokojnie. Powinno sprawdzić, zweryfikować, czy nie doszło do jakiejś pomyłki „księgowej”, pisarskiej. Inna rzecz, że kosztorys przedstawiany przez projektantów też musi być przez nich zweryfikowany. Nie powinno się go wydawać tuż po otrzymaniu. Najwyraźniej kolegom zabrakło czasu, by sprawdzić… Zresztą, miastu chyba też.
[…] Czy często zdarzają się spory między inwestorem a projektantem podobne do tych, które teraz mają miejsce w Katowicach?
Mikołaj MACHULIK: – Często, bo gminy przyjmują na inwestycje zbyt niskie budżety. Powtórzę, że proces projektowy powinien być kontrolowany pod kątem kosztów. Tego nie da się zrobić, jeśli projektant zrobi jeden kosztorys na końcu zamiast sporządzić wcześniej dwa czy nawet trzy „przybliżające”.
[…] Jaką widzi pan przyszłość przed tą inwestycją, wokół której zrobiła się burza medialna, a ze strony miasta oraz projektanta padło wiele gorzkich słów?
Mikołaj MACHULIK: – Ta cała sprawa wynikła prawdopodobnie z braku dostatecznej komunikacji między miastem a projektantami. Raz jeszcze podkreślę, że przy tak dużej inwestycji cały proces projektowy powinien być kontrolowany, monitorowany przez inwestora.
Stadion GieKSy. Miasto jest zdeterminowane
Katowiccy radni wyrazili zgodę na zaciągnięcie kredytu, z którego ma być współfinansowana budowa stadionu i reszta kompleksu sportowego, ale zasypali też prezydentów wieloma pytaniami. – Być może będziemy w sporze prawnym z projektantem – przyznał wiceprezydent Bogumił Sobula.
W poniedziałek, 9 grudnia, wezwaliśmy wykonawcę do poprawienia przedłożonej dokumentacji w wynikającym z umowy terminie 21 dni, by była zgodna z regulaminem konkursu na koncepcję urbanistyczno-architektoniczną kompleksu sportowego stadionu miejskiego. Po dziesięciu dniach nie otrzymaliśmy odpowiedzi – powiedział Bogumił Sobula, wiceprezydent Katowic, na sesji rady miasta, podczas której radni przez kilkadziesiąt minut dyskutowali o tej bardzo ważnej inwestycji i związanej z nią sporem z projektantem, firmą RS Architekci z Rudy Śląskiej.
[…] Jak ujawnił Bogumił Sobula, cena projektu (której miasto jeszcze nie uregulowało, nie przyjmując go) w umowie z RS Architekci wynosi 7,0848 mln zł. Ta umowa została podpisana 28 września 2018 roku, miała być realizowana przez okres 14 miesięcy, a jej ostatni etap to przedstawienie kosztorysu inwestorskiego.
– W ciągu tych 14 miesięcy miasto i wykonawca utrzymywali stały kontakt roboczy. Odbyło się osiem spotkań koordynacyjnych, dotyczących całości zadań związanych z projektowaniem. Na żadnym z nich projektant nie zgłosił zagrożenia wzrostu kosztów inwestycji. Po tych 14 miesiącach, 28 listopada, projektant przekazał całość dokumentacji wraz z kosztorysami dla poszczególnych branż i części inwestycji. Te kosztorysy nie były zsumowane. 2 grudnia Wydział Inwestycji Urzędu Miasta Katowice dokonał zsumowania. Otrzymano kwotę 561 milionów 267 tysięcy 137 złotych brutto – wyliczał wiceprezydent.
Sekwencję pytań otworzył radny Józef Zawadzki, zagadując włodarzy miasta, czy budowa stadionu w ogóle jest potrzebna i czy nie lepiej byłoby przeznaczyć te środki na remonty dróg. Inne kwestie podnoszone do mikrofonów były bardziej szczegółowe. Przewijała się w nich kwota kosztorysu około 390 milionów złotych, czyli ta skorygowana już w przestrzeni publicznej przez projektantów, ale miasto nadal odnosi się do przedstawionych w kosztorysie 561 milionów.
[…] Teoretyzowano, czy miasto byłoby gotowe wybudować stadion za te 390 milionów.
– Oczekujemy realizacji podpisanej umowy. Mamy determinację, by wybudować stadion. Pan prezydent Marcin Krupa powiedział wyraźnie, że w Katowicach powinien powstać taki stadion, jakiego potrzebujemy. Nowoczesny. Nie chodzi tylko o zawodowych sportowców, ale też o oczekiwania mieszkańców, którzy na tym kompleksie rekreacyjnym będą mogli całymi rodzinami spędzać czas.
[…] Miasto poszło z projektantem na zwarcie. Jeśli ten nie poprawi kosztorysu i miasto będzie mogło dochodzić swych praw na mocy kar umownych, to kibicom za wiele to nie da, bo stadionu jak nie było – tak nie będzie. Radni dociekali o scenariusz na wypadek braku porozumienia z firmą RS Architekci.
– Być może będziemy w sporze prawnym z wykonawcą, który z pewnością ogląda te obrady. Pozdrawiam go serdecznie! Informuję jednak, że nie możemy w tej chwili mówić, jakie działania prawne mamy zamiar podjąć. Jeśli nie będzie przeszkód formalnych i taktycznych, to o tym powiemy – stwierdził Bogumił Sobula.
Radny Bartosz Wydra zauważył, że miasto nie może nawet wystąpić o pozwolenie na budowę stadionu, bo… nie jest właścicielem gruntu, na którym na stanąć stadion!
– Teren to ponad 20 hektarów. Jedna działka – o wielkości 0,06 hektara – jest w tej chwili formalnie we władaniu Spółki Restrukturyzacji Kopalń. Mamy ustaloną ścieżkę postępowania, pewne uzgodnienia z SRK zostały dokonane. One sprawiają, że na dzień uzyskania pozwolenia na budowę ten teren stanie się formalnie własnością miasta – zaznaczył Sobula.
Pytano też, jaka przyszłość czeka obiekty przy Bukowej, gdy powstanie już stadion na Załęskiej Hałdzie. Radny Dawid Durał dociekał, kto wytnie z działki 15 hektarów drzew i wysuszy dwa stawy. Bogumił Sobula zapowiedział, że do wszystkich tych kwestii odniesie się pisemnie.
Na razie radni zapalili zielone światło dla stadionu, wyrażając zgodę na zaciągnięcie 170-milionowego kredytu z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Ma być z niego współfinansowana budowa nie tylko kompleksu sportowego, ale też stadionu w Piotrowicach dedykowanego Rozwojowi.
204 MILIONY ZŁOTYCH zapisano w Wieloletniej Prognozie Finansowej miasta Katowice na budowę stadionu.
170 MLN ZŁ ma wynosić kredyt, z którego współfinansowana będzie budowa kompleksu sportowego.
170 TYSIĘCY ZŁOTYCH zapłaciło miasto Stowarzyszeniu Architektów Polskich za konkurs na koncepcję architektoniczną stadionu.
7,1 MILIONÓW ZŁOTYCH kosztuje projekt kompleksu sportowego zamówiony u firmy RS Architekci, którego nie przyjęło miasto.
dziennikzachodni.pl – Radni zgodzili się na kredyt na stadion GKS Katowice. 170 mln złotych z Banku Rozwoju Rady Europy
Podczas czwartkowej sesji Rady Miasta przyjęto uchwałę, na mocy której Katowice zaciągną kredyt 170 mln zł z Banku Rozwoju Rady Europy. Pieniądze będą przeznaczone na budowę nowego stadionu GKS Katowice, ale również budowę kompleksu sportowego przy ulicy Asnyka w Piotrowicach.
Według uzasadnienia uchwały kredytem współfinansowane będą strategiczne dla rozwoju miasta zadania inwestycyjne: „Katowicka Infrastruktura Rowerowa, budowa kompleksu sportowego przy ul. Asnyka oraz budowa stadionu miejskiego w Katowicach i układ drogowy dla obsługi komunikacyjnej stadionu miejskiego w Katowicach”. 19 radnych głosowało za przyjęciem uchwały, 3 było przeciw, a 6 się wstrzymało.
[…] W przyszłym roku pieniądze z kredytu będą przeznaczone na kompleks przy Asnyka i Katowicką Infrastrukturę Rowerową. Na stadion GKS Katowice przewiduje się 44 mln zł w 2021 roku i 66 mln w 2022.
weszlo.com – Plaga kontuzji nas wzmocniła, wyrzucenie czterech piłkarzy również
Rafał Górak w 2013 roku odchodził z GKS-u Katowice z poczuciem olbrzymiego niedosytu. Miał przekonanie, że zostało wiele niezapisanych kartek w tej historii i kiedyś jeszcze na Bukową wróci. Stało się to tego lata, po sensacyjnym spadku klubu do II ligi. Górak z beniaminkiem Elaną Toruń omal na zaplecze Ekstraklasy nie awansował, jego pozycja była tam mocna, ale gdy zadzwonili z Katowic, w zasadzie od razu był zdecydowany. Początki sezonu okazały się bardzo trudne, trzeba było mierzyć się nie tylko ze sprawami czysto piłkarskimi, ale gdy wreszcie przełamano trwającą ponad rok niemoc w domowych meczach, drużyna nabrała rozpędu i zatrzymała się na trzecim miejscu w tabeli.
[…] Obecna sytuacja w tabeli cokolwiek zmienia jeżeli chodzi o cele i deklaracje? Przed startem rozgrywek często powtarzał pan, że nie będzie rozmów o awansie, a gdyby ktoś w klubie tak postawił sprawę, nie byłoby wam po drodze.
Przed podpisaniem kontraktu długo rozmawialiśmy jak to wszystko miałoby funkcjonować. Właściciele od początku wskazywali nam kierunek, by było cierpliwiej i spokojniej, bardziej merytorycznie i metodycznie. Z takim zamysłem zaczęliśmy pracować. Dziś odczuwamy wielką satysfakcję nie tylko z samego wyniku, ale przede wszystkim z faktu, że wiele meczów rozegraliśmy tak, jak życzylibyśmy sobie jeszcze przed podjęciem tego wyzwania. Zakładaliśmy, że taka gra może nastąpić później.
Pytanie, czy oczekiwania wobec drużyny pozostaną takie same? Wiadomo, jak to jest z rosnącymi apetytami, łatwo zapomina się o punkcie wyjścia.
Trzeba uważać, można wpaść w błędne koło rozmyślając dziś już nawet o tym, kiedy klub wróci wreszcie do Ekstraklasy. Musimy pamiętać, w jakich okolicznościach zaczynaliśmy. Dla mnie najważniejsze słowo to „cierpliwość”, będę się go trzymał na każdym kroku. Nie stanę się niecierpliwy, bo będąc trzeci chcę być zaraz drugi, tylko będę systematycznie pracował, żeby drużyna grała lepiej i wiosną 14 razy była gotowa na wygranie najbliższego meczu. Takie są nasze cele.
Czyli trudno zakładać, żeby komuś z klubu jednoznacznie wymsknęło się, że wiosną walczycie o awans?
Byłoby to niepotrzebne wyrywanie się do przodu. Po co o tym mówić? Każdy zaczynając rywalizację ma prawo ją wygrać.
[…] Czego spodziewa się pan po zimowym oknie transferowym? Jeżeli wszyscy są zdrowi, dysponujecie szeroką kadrą.
Zdrowie chłopaków to kluczowy warunek. Odczuwamy dużą radość, bo ludzie, na których postawiliśmy w zdecydowanej większości zdali egzamin. A wiadomo, że selekcjonowaliśmy z różnych miejsc i nie wiedzieliśmy, kiedy dokładnie jeden czy drugi zaczną się rozwijać. Skoro się sprawdzili, dostaną kolejne szanse w drugiej rundzie, dlatego nasze cele transferowe na zimę są bardzo precyzyjnie określone, dokładnie wiemy, czego szukamy. Nie zawsze chodzi o transfer mający być z założenia numerem jeden na danej pozycji. Czasami potrzeba uzupełnienia składu, chłopaka do rywalizacji.
To czego szukacie na zimę?
We wszystkich klubach powoli zapadają decyzje odnośnie kształtu wiosennych kadr, nasze rozmowy są na zaawansowanym etapie, dlatego w tym momencie wolę nie rozwijać wątku. Jak mawiają mądrzejsi, transfery lubią ciszę.
Kibice bardziej powinni spodziewać się 1-2 transferów czy 4-5?
Wydaje mi się, że bliższa prawdy będzie pierwsza wersja.
[…] BKS najmocniej pana zahartował? Cztery lata w III lidze, musiał pan poznać od podszewki realia niższych szczebli.
Dokładnie. Tam musiało się być alfą i omegą, znać się na wszystkim.
A był pan już przecież po pierwszoligowych doświadczeniach w Radzionkowie i Katowicach. Takie zejście dla wielu mogłoby być nie do przyjęcia i oznaczałoby obrażenie się na świat.
Rynek fatalnie mnie zweryfikował (śmiech). Pierwsze dni po rozstaniu z GieKSą kosztowały wiele nerwów i zdrowia psychicznego. Odchodząc z Katowic czułem się totalnie niespełniony, klub dopiero co pozyskał obecnego właściciela i stanął na nogi. Przez większość czasu pracowałem jeszcze w innym układzie właścicielskim. Dlatego gdy pojawiła się oferta z BKS-u, poszedłem tam na złość wszystkim. Chciałem też zyskać trochę spokoju w pracy i go dostałem. Jestem bardzo wdzięczny temu klubowi, czasu nie straciłem. Przeszliśmy przez reorganizację rozgrywek, musieliśmy być na czołowych miejscach, żeby nie spaść i to zrealizowaliśmy. Walkę o awans przegrywaliśmy z idącą wtedy do góry Polonią Bytom i dzisiejszymi pierwszoligowcami – Odrą Opole i GKS-em Jastrzębiem. Nam ciągle nieco do tych klubów brakowało, zajmowaliśmy drugie lub trzecie miejsce.
[…] Podczas pierwszego pobytu przy Bukowej musiał pan godzić ogień z wodą. To był jeszcze czas dużych zaległości w wypłatach i strajków piłkarzy, ale oczekiwania wobec drużyny były już podobne jak w późniejszych latach.
W tamtym momencie ludzie zostali sprowokowani do wymyślenia słynnego już hasła „Ekstraklasa albo śmierć”. A przecież pieniędzy praktycznie w ogóle nie było. Przez pierwszych dwanaście miesięcy dostałem bodajże cztery pensje. Chcę jednak podkreślić, że drużyna ani razu wtedy nie strajkowała. Pojawiały się takie myśli, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby piłkarze nie wyszli na trening. Przez dwa lata pracy w karkołomnych warunkach utrzymywaliśmy GieKSę w I lidze i to bez wielkiego stresu. Odbierano to jednak jako wyniki poniżej oczekiwań, bo GKS powinien bić się o awans. Trudno było wymyślić większą bzdurę. W klubie panowała organizacyjna tragedia. Zespół i sztab kapitalnie się trzymał, dzięki czemu unikano spadków. Normalność nastąpiła dopiero wiosną 2013 i za ten okres bylibyśmy na piątym miejscu w tabeli. Wydawało się, że wreszcie możemy pójść do góry. Niestety w trzecim sezonie nie dane mi było kontynuować dzieła, po czterech kolejkach zostałem zwolniony. Ale to już historia.
[…] Odchodząc z GieKSy czuł pan, że ma tu jeszcze coś do zrobienia, że nie wszystkie karty zostały zapisane?
Dokładnie. Byłem bardzo rozczarowany, że tak to się potoczyło. Tydzień później GKS grał z Miedzią Legnica. Nie byłem na tyle mocny, żeby pojawić się na stadionie, oglądałem w domu. Kibice wywiesili transparent „Rafał Górak, dziękujemy”. Oni mnie wtedy uspokoili, ciśnienie zeszło. Nie wiedziałem, w jakiej roli, ale byłem przekonany, że do klubu wrócę. No i stało się.
Wsparcie trybun ma pan ewidentne. Piotr Koszecki, prezes SK1964, pytany przez nas, kogo kibice wspominają najmilej w ostatnich kilkunastu latach, w pierwszej kolejności wskazał pana, a dopiero potem na Alana Czerwińskiego.
Chyba nic mocniej nie mobilizuje do pracy w sporcie jak zaufanie kibiców i dobry odzew z ich strony. To jest koło napędowe do działania, czuje się jeszcze większą odpowiedzialność i tym bardziej nie chce zawieść. Czytałem tamten wywiad i przyznaję, że miło się poczułem.
Nigdy nie ukrywał pan, że zawsze odczuwał szczególną sympatię do GKS-u Katowice. Pytanie, z jakiego powodu, skoro jest pan z Bytomia, grał pan w Polonii, Szombierkach czy Szczakowiance Jaworzno, a z GieKSą przed pracą trenerską nie miał nic wspólnego.
Nie wiem, nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Może chodzi o ten zwycięski dwumecz z Bordeaux w Pucharze UEFA z sezonu 1994/95. Przy Bukowej GKS wygrał 1:0, a w składzie gości Zidane, Lizarazu czy Dugarry, późniejsi mistrzowie świata i Europy. Już w tamtym czasie te nazwiska robiły wrażenie. Obejrzałem przez lata niezliczoną ilość meczów, ale ten do dziś ma wyjątkowe miejsce w mojej pamięci. To był ostatni znaczący sukces śląskiego klubu w europejskich pucharach.
[…] Był pan zaskoczony, gdy latem odezwano się z Bukowej? W momencie spadku klubu przeszło od razu przez myśl, że to mogą być dobre okoliczności dla pana powrotu?
Nie zakładałem takiego scenariusza. Skończyliśmy z Elaną Toruń sezon w II lidze i praktycznie miałem już wszystko przygotowane pod kątem letniego obozu. Nawet jadąc do domu tydzień po ostatnim meczu byłem przekonany, że po urlopie wracam do Torunia. W życiu nie spodziewałbym się, że sprawy tak szybko się potoczą. Po spadku GieKSy wydawało mi się, że dopiero teraz zrobi się w niej bałagan, bo często tak się dzieje w takich sytuacjach. A tu nagle jeden, drugi, trzeci telefon i błyskawicznie okazało się, że jesteśmy blisko porozumienia. Pozostawała kwestia mojego odejścia z Elany, która mogła stanowić zaporę. Obowiązywał mnie jeszcze dwuletni kontrakt.
No i trzeba było za pana zapłacić. To ogólnie rzadkość na rynku trenerskim w Polsce, a już na szczeblu drugoligowym absolutny ewenement.
Od pierwszych minut rozmów z prezesem czy właścicielami wyczuwałem, że naprawdę chcą mojego powrotu. Zapewniano mnie, że klub dogada się z Elaną. Może jest w tym trochę próżności, ale bardzo spodobało mi się takie podejście. Miałem pewność, że mnie tu chcą, że nie jestem kandydatem numer dziesięć, z którym zaczęto rozmawiać po dziewięciu odmowach. A gdy jeszcze później pojawiła się kandydatura trenera Roberta Góralczyka na stanowisko dyrektora sportowego, poczułem, że to właśnie ten moment, o którym gdzieś w głębi serca myślałem.
[…] Ale jednocześnie przyznał pan, że GKS Katowice dziś już samą marką nie straszy.
Bo tak wygląda rzeczywistość. To się może zmienić dopiero wyżej, dziś nikt się nas nie przestraszy. Prawie każdy mecz rozgrywaliśmy na styku wynikowym, często decydowały szczegóły, jeden gol. Na ten moment jako GKS Katowice obawiamy się każdego rywala i jeżeli przyjeżdża do nas Gryf Wejherowo, nie zakładamy z marszu, że go rozniesiemy.
Zimą nie jedziecie na zagraniczny obóz. To pana decyzja czy zadecydowały kwestie ekonomiczne?
Zdecydowanie moja decyzja. Nawet gdybyśmy mieli dwie bańki w kasie, a dyrektor sugerowałby, że tylko czekają na wydanie na obóz, to wolałbym je wydać inaczej. Na razie pojedziemy w góry do Wałbrzycha, na ciepłe kraje przyjdzie czas. Jak wszędzie, najpierw trzeba coś osiągnąć, potem można jechać na wczasy.
[…] Jako zawodnik w Ekstraklasie spędził pan aż jeden sezon czy tylko jeden sezon?
Aż! Biorąc pod uwagę moje umiejętności, zdecydowanie aż. Spełniłem wielkie marzenie, żeby zagrać choćby minutę na najwyższym poziomie. Udało się rozegrać 23 mecze i nawet strzelić gola w szalonym spotkaniu z Ruchem Chorzów, wygranym 6:2. Poczułem się wtedy spełniony. Na nic więcej nie byłoby mnie stać, ewentualnie na jeszcze 1-2 sezony, ale na pewno nie biłbym żadnych rekordów w liczbie meczów. Zwyczajnie byłem na to za słaby piłkarsko. Wszystko do czego doszedłem zawdzięczałem pracowitości, a nie talentowi.
[…] Rafał Górak-piłkarz w Ekstraklasie się pokazał. Prędzej czy później przyjdzie czas na Rafała Góraka-trenera?
Muszę sobie do niej sam awansować z prowadzoną przez siebie drużyną. Tym szlakiem idę. Mam nadzieję, że kiedyś się uda.
Nie zakłada pan, że ktoś bezpośrednio się na pana skusi?
Staram się twardo stąpać po ziemi. Dupę mam już bardzo twardą, parę razy na niej wylądowałem.
SIATKÓWKA
sportdziennik.com – Szczęśliwy „Spodek” dla GieKSy
Czwarte ligowe zwycięstwo odnieśli siatkarze GKS- Katowice na parkiecie w „Spodku”, wygrywając z lokalnym rywalem Aluronem Virtu CMC Zawiercie 3:1.
To były ważne punkty dla katowiczan, którzy w lepszych nastrojach będą się przygotowywali do świąt.
[…] Dariusz Daszkiewicz, trener gospodarzy, wystawił zgodnie z przewidywaniami „żelazny”, z kolei jego vis-a-vis Mark Lebedew nieco go zmienił w porównaniu z ostatnimi potyczkami pucharowymi. Siatkarze GKS-u przystąpili do meczu z mocnym postanowieniem dyktowania warunków na parkiecie. Dysponowali niezłą zagrywką, dobrze funkcjonował blok i stąd też szybko objęli prowadzenie 7:3. I potem przez cały I set utrzymywała się przewaga kilku punktów. Tylko dwa razy goście zbliżyli się na 2 „oczka” (16:18 i 20:22), ale gospodarze szybko „wyprostowali” tę sytuację.
[…] Gospodarze byli nadal skupieni i w kolejnej odsłonie starali się ograniczyć błędy własne do minimum, choć w polu serwisowym nie zwalniali ręki i mocno ryzykowali. Goście, początek mieli obiecujący, ale potem brak komunikacji sprawił, że popełnili dwa błędy i zapisali na koncie stratę 6:10. Gospodarze swoją zagrywką odrzucili rywali, którzy pogłębiali się w swoim kryzysie. Po błędzie serwisowym Grzegorza Boćka gospodarze prowadzili 22:16 i pewnie sięgnęli po wygraną w drugiej partii.
Goście III seta zaczęli w zmienionym składzie z australijskim rozgrywającym Arshdeep Dosnanjhem, atakującym Grzegorzem Boćkiem, środkowym Marcinem Kanią oraz libero Krzysztofem Andrzejewskim. I rozpoczęła się gra na całego, bo goście wcale nie zamierzali rezygnować z wygrania tego seta. Podopieczni trenera Lebedwa zyskali 2 pkt przewagi i skrzętnie ja utrzymywali. Po akcji Nowakowskiego, asie Jarosza oraz skutecznym bloku gospodarze objęli prowadzenie 21:20. Końcowe fragmenty tej odsłony były emocjonujące i po ataku Kani piłka od rąk wylądowała na aucie. I w ten oto sposób goście zniwelowali straty i pewnie katowickiego zespołu trochę się zaniepokoili, mając w pamięci poprzednie potyczki.
W IV odsłonie o każdy punkt jednej i drugiej stronie nie było łatwo. Gospodarze zdołali sobie wypracować 5 pkt przewagę (12:7), ale szybko została ona zniwelowana. W drugiej części rozgorzał prawdziwy bój. Przy jednej z obron Dustin Watten nie tylko przewrócił krzesła, ale zdemolował bandę reklamową i było 20:18. Przy stanie 22:18 czerwoną kartke otrzymał Grzegorz Bociek, a potem zawiercianie popełnili dwa błędy, wyrzucając piłkę na aut.
GKS Katowice – Aluron Virtu CMC Zawiercie 3:1 (25:20, 25:18, 23:25, 25:18)
HOKEJ NA LODZIE
hokej.net – GieKSa lepsza od Zagłębia
[…] Dla ekipy Piotra Sarnika była to szansa na odkucie się po dwóch porażkach z rzędu. Ze składu wypadł Jakko Turtiainen, który leczy uraz pachwiny. W mecz katowiczanie nie mogli wejść lepiej. Szymon Mularczyk wykorzystał doskonałe podanie zza bramki i w 3. minucie dał GKS-owi prowadzenie. Nie była to jednak zapowiedź dominacji gospodarzy. Zagłębie Sosnowiec stworzyło sobie kilka okazji do wyrównania. Najlepszą miał Oriechin, który po błędzie obrony wyjechał sam na sam z Robinem Rahmem. Jego strzał minął jednak słupek bramki.
Na drugą tercję GieKSa wracała więc z jednobramkowym prowadzeniem. Katowiczanie próbowali za wszelką cenę narzucić własne warunki, ale agresywna obrona przeciwnika skutecznie im to utrudniała. Skorzystaliśmy jednak na grze w przewadze. Tukka Rajamäki był najsprytniejszy w zamieszaniu pod bramką, choć sędziowie musieli sprawdzić, czy gol został zdobyty prawidłowo. Po analizie nie mieli wątpliwości. Nacisk ze strony rywala powodował, że ten częściej łamał przepisy. Na trzecią tercję wracaliśmy z wynikiem 2:0.
Zagłębie miało okazję na gola kontaktowego, gdy na ławkę kar zjechał Patryk Wajda. Jednak przed końcem kary zawodnika GieKSy, przepisy złamał Tomasz Kozłowski i to znów GKS znalazł się w lepszej sytuacji. Jednak w 53. minucie Zagłębie wykorzystało grę 5 na 3. Idealnie po podaniu kolegi przymierzył Dominik Nahunko redukując stratę. To zwiastowało bardzo nerwową dla GKS-u końcówkę tego meczu. Wynik ostatecznie ustalił Grzegorz Pasiut, który na 56 sekund przed końcem trafił do pustej bramki Zagłębia. GieKSa rok 2019 w “Satelicie” pożegnała zwycięstwem.
GKS Katowice – Zagłębie Sosnowiec 3:1 (1:0, 1:0, 1:1)
Tyszanie lepsi od GieKSy
[…] Katowiczanie do meczu przystąpili w nieco okrojonym składzie. Wszak musieli sobie radzić bez Dušana Devečki, Miiki Franssili, Teddy’ego Da Costy i Jaakko Turtiainena.
[…] Pierwszą tercję tyszanie zaczęli z wysokiego „c”. Już w czwartej minucie gry Gleb Klimienko znakomicie obsłużył Aleksija Jefimienkę. Rosjanin strzelił w samo okienko katowickiej bramki. Kolejne minuty również należały do trójkolorowych, ale próby Radosława Galanta czy Michaela Cichego okazały się nieskuteczne. Katowiczanie grali dwukrotnie w przewadze, ale w tej tercji wyrównać im się nie udało. Najbliżej doprowadzenia do remisu był Oskar Krawczyk, który strzelił w słupek bramki „Jaśka Murarza”.
Druga odsłona nie zmieniła obrazu gry. Nadal częściej przy krążku byli gospodarze. Swoją przewagę przypieczętowali kolejnym golem. W 33. minucie Christian Mroczkowski podał zza bramki do Alexandra Szczechury, a ten strzałem w krótki róg pokonał Robina Rahma. Tuż przed drugą przerwą doszło do małych spięć. Najpierw Michał Kotlorz „czysto” obalił rywala, a następnie Jakub Witecki starł się z Filipem Starzyńskim.
Trzecia odsłona była już nieco łagodniejsza. Katowiczanie nieco przycisnęli gospodarzy, gdyż musieli gonić wynik. W 44. minucie Grzegorz Pasiut zmniejszył różnicę bramkową, popisując się dobrym strzałem z nadgarstka. Goście mogli jeszcze wyrównać, bo mieli ku temu okazje. Piotr Sarnik pod koniec meczu poprosił o czas i ściągnął bramkarza do boksu. To jednak nic nie dało i mecz zakończył się zwycięstwem GKS-u Tychy.
[…] GKS Tychy – GKS Katowice 2:1 (1:0, 1:0, 0:1)
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze