Piłka nożna Prasówka
Media o meczu z Legią: Odpowiedzieć na klęskę

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wieczornego meczu Legia Warszawa – GKS Katowice.
weszlo.com – Legia – GKS
Po kompromitacji na Cyprze, Legia Warszawa wraca na Łazienkowską, aby w ramach 4. kolejki Ekstraklasy zmierzyć się z GKS-em Katowice. GieKSa rozczarowuje na początku sezonu i wydaje się być łatwym rywalem dla Wojskowych.
Wpadka to za małe słowo. Fatalna postawa piłkarzy Legii na Cyprze w drugich 45 minutach starcia z AEK-iem Larnaka przejdzie do historii jako jedna z największych katastrof polskiej drużyny w eliminacjach do europejskich pucharów w trzeciej dekadzie XXI wieku. Nie da się racjonalnie wytłumaczyć tego, jak zagrała stołeczna ekipa. Był to całkowity zjazd fizyczny, mentalny i jakościowy, jakiego dawno nie oglądaliśmy i nie można się tutaj usprawiedliwiać pogodą, ponieważ wszyscy doskonale wiedzieli, jakie warunki panują na Cyprze. Jeśli Nsame i spółka chcą dać sobie szansę na poprawę nastrojów przed rewanżem, to ich obowiązkiem jest wysoka wygrana na GieKSą.
GieKSą, która jest bez formy i trzeba powiedzieć to głośno. Jedna dobra połowa z Zagłębiem Lubin to za mało, aby dawać sobie jakiekolwiek nadzieję na dobry rezultat w Warszawie. Jeden punkt, sześć straconych bramek i zaledwie dwie strzelone to fatalny bilans jak na zespół, który w zeszłym sezonie bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Widać brak rodowitej “9” w składzie, a także absencję Oskara Repki, którego na ten moment nie ma kto zastąpić, ponieważ Mateusz Kowalczyk to zupełnie inny piłkarsko profil pomocnika.
W tej dekadzie GieKSa nie może złapać Legii. Wojskowi odnieśli trzy zwycięstwa, z czego dwa w ostatnim sezonie Ekstraklasy. Nawet za Goncalo Feio, Legioniści zdominowali piłkarzy z Katowic strzelając im 7 bramek w dwóch meczach. Jeśli mamy patrzeć na ten sezon, mimo fatalnej postawy w drugiej połowie spotkania w Larnace, Legia jest w zdecydowanie wyższej formie od GKS-u. Nawet w przypadku oszczędzania podstawowych zawodników, stawiamy w tym spotkaniu na Legię, która musi podnieść morale wśród kibiców.
gol24.pl – Odpowiedzieć na klęskę w pucharach
Mecz Legia Warszawa – GKS Katowice będzie ostatnim niedzielnym meczem 4. kolejki PKO Ekstraklasy. Podopieczni trenera Edwarda Iordanescu kilka dni temu dotkliwie przegrali z cypryjskim AEK Larnaka (1:4) i teraz będą chcieli odpowiedzieć ligowym zwycięstwem.
Legia Warszawa kilka dni temu zanotowała pierwszą porażkę w sezonie. Co prawda nie w PKO Ekstraklasie, a w eliminacjach do Ligi Europy, kiedy w III rundzie przegrała z cypryjskim AEK Larnaka (1:4) na dosłownie gorącym terenie. Na polskim podwórku dotychczas wygrali z Koroną Kielce na wyjeździe oraz zremisowali z Arką Gdynia w pierwszym, domowym meczu sezonu przy Łazienkowskiej w 2. kolejce PKO Ekstraklasy.
Jaka będzie odpowiedź podopiecznych trenera Edwarda Iordanescu? Przed własną publicznością zagrają z GKS Katowice w 4. kolejce ligowych zmagań. Rywale w rozpoczętym sezonie jeszcze nie wygrali meczu. Dwa razy przegrali (z Rakowem i Widzewem), a także bramkowo (2:2) zremisowali z Zagłębiem Lubin dwa tygodnie temu.
legioniści.com – Bez taryfy ulgowej
W niedzielę Legia podejmie u siebie GKS Katowice, który w tym sezonie przegrał dwa z trzech meczów. Za „Wojskowymi” trudny tydzień. W ubiegłej kolejce zaledwie zremisowali na Łazienkowskiej z Arką Gdynia, a potem dostali srogie lanie w Larnace. Trudno wyobrazić sobie sytuację, że i tym razem Legia sprawi zawód swoim kibicom.
W poprzednich rozgrywkach GKS był ekstraklasowym beniaminkiem. Drużyna z Katowic zdołała zająć ósme miejsce, co jak na pierwszy sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej po kilkunastoletniej przerwie, może być traktowane jako sukces. Start obecnego sezonu jest jednak dla podopiecznych Rafała Góraka wyjątkowo trudny. W trzech rozegranych dotychczas kolejkach GKS zdobył zaledwie jeden punkt, przez co jest jedną z czterech drużyn, którym nie udało się jeszcze wygrać meczu.
[…] Innym wyznacznikiem słabej formy śląskiego zespołu jest skuteczność. Dwa strzelone gole w trzech spotkaniach nie dają najlepszej rekomendacji – tym bardziej, że dotychczas jako jedyny na listę strzelców wpisał się nominalny pomocnik – Bartosz Nowak. Doświadczony ofensywny pomocnik, pozyskany latem 2024 z Rakowa, szybko stał się liderem drużyny. W szeregach GKS-u gra również doskonale znany kibicom Legii Maciej Rosołek. Były piłkarz stołecznego klubu trafił tam z Piasta Gliwice w letnim oknie transferowym, lecz jak na razie nie udało mu się jeszcze strzelić ani jednego gola w oficjalnym spotkaniu. Zawodnik był jednak skuteczny w sparingach, więc w Katowicach liczą na jego przebudzenie.
W ubiegłym sezonie Legia dwukrotnie zmierzyła się z GKS-em i były to dla niej pierwsze starcia z tym zespołem od sezonu 2004/2005. Poprzednie spotkania oglądało się wyjątkowo przyjemnie. Legioniści nie mieli żadnych problemów z odniesieniem zwycięstw. Najpierw u siebie wygrali pewnie 4-1, a pół roku temu na wyjeździe zwyciężyli niewiele niżej, bo 3-1. Liczymy, że i tym razem warszawski zespół pokaże swoją siłę ofensywną.
[…] Największym pozytywem ostatniego spotkania może być udowodnienie przez Jean-Pierre’a Nsame, że nadal znajduje się w bardzo dobrej formie. Kameruńczyk w ostatnich tygodniach jest niezwykle bramkostrzelny i wyrósł na lidera ofensywy Legii. Przeciwko AEK Nsame w sumie strzelił dwa gole, lecz pierwsze trafienie zostało anulowane z powodu spalonego. Gdyby przypomnieć, że z Banikiem także dwukrotnie skierował piłkę do siatki, które potem sędziowie VAR sprawdzili i anulowali, to w ostatnich pięciu meczach miałby strzelonych goli nie cztery, ale aż siedem.
[…] Trener Iordanescu przed najbliższym spotkaniem będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Trudno wyobrazić sobie, że w drugim kolejnym spotkaniu Legia na swoim stadionie nie zdobędzie trzech punktów, lecz z drugiej musi mieć w głowie, że kilka dni potem zmierzy się z AEK. Taki jest jednak urok europejskich pucharów i początku ligowego sezonu. Wydaje się, że kadra jest na tyle szeroka, że nie będzie problemu ze skompletowaniem nawet dwóch wyjściowych jedenastek na te mecze. Z kogo więc może skorzystać w niedzielę Rumun? Wydaje się, że ponownie największe roszady mogą dotknąć skrzydłowych. W tej sferze boiska legioniści mają zdecydowanie najwięcej kłopotów, chociaż i środek pola pozostawia ostatnio sporo do życzenia. Przeciwko AEK-owi słabo wypadli Wahan Biczachczjan czy Petar Stojanović, którzy potem zostali zastąpieni przez Migouela Alfarelę oraz Kacpra Chodynę. Na ten moment trudno stwierdzić, kto z nich jest graczem pierwszej jedenastki. Stojanović miał ciekawy debiut, Alfarela strzelił fantastycznego gola w lidze, ale pomimo tego trener nie postawił ostatnio na niego od pierwszej minuty.
Ostatni mecz uwypuklił także problemy w środku pola. Legia wyraźnie przegrywała tam rywalizację z Cypryjczykami, co w konsekwencji było efektem przynajmniej jednej straconej bramki. Niestety, po raz kolejny zobaczyliśmy, że zastąpienie kreatywnego gracza jakim jest Juergen Elitim jest bardzo trudne – a jego występ przeciwko GKS-owi jest mało prawodpodobny. Rafał Augustyniak i Claude Goncalves to piłkarze o innej charakterystyce, którzy pełnią na boisku inne zadania. Ten pierwszy zagrał z AEK-iem pełne 90 minut, więc w niedzielę możliwy jest jego odpoczynek. Z kolei Portugalczyk spędził na murawie 70 minut, więc teoretycznie zachował nieco więcej sił. Dla niego mecz z GKS-em powinien przywoływać dobre skojarzenia. To właśnie przeciwko temu zespołowi, w kwietniu ubiegłego roku, strzelił swojego pierwszego i jak dotąd jedynego gola w Ekstraklasie.
legia.net – Najlepsi strzelcy w meczach z GKS-em Katowice
W niedzielę, 10 sierpnia, Legia Warszawa zagra przy Łazienkowskiej z GKS-em Katowice. Oba zespoły zagrają ze sobą po raz 77. Jak dotąd 34 razy wygrywali legioniści, 21 razy mecz zakończył się remisem i tyle samo razy lepsi okazywali się katowiczanie. Bilans bramkowy to 101 – 73 na korzyść stołecznej drużyny.
Najlepsi strzelcy w meczach z GKS-em Katowice:
1. Marek Saganowski – 6 goli
2. Cezary Kucharski, Sylwester Czereszewski, Robert Gadocha – 5 goli
[…] Gole aktualnych legionistów:
1 gol – Steve Kapuadi, Kacper Chodyna, Rafał Augustyniak, Claude Goncalves, Ilja Szkurin
Bilans meczów:
76 meczów: 34 zwycięstwa, 21 remisów, 21 porażek
Bilans bramkowy:
101 – 73
Bilans meczów Legia – GKS w Warszawie:
37 meczów: 22 zwycięstwa, 7 remisów, 8 porażek
Bilans bramkowy:
48 – 27
Ostatnie 5 meczów z GKS-em Katowice:
2025-04-26 GKS Katowice – Legia Warszawa 1:3 (0:2)
Bramki: Szymczak – Goncalves, Szkurin, Gual
2024-10-27 Legia Warszawa – GKS Katowice 4:1 (2:1)
Bramki: Kapuadi, Chodyna, Jędrych (gol samobójczy), Augustyniak – Zrelak
2005-06-09 Legia Warszawa – GKS Katowice 2:0 (2:0)
Bramki: Saganowski, Magiera
2004-11-13 GKS Katowice – Legia Warszawa 0:3 (0:1)
Bramki: Włodarczyk, Saganowski dwie
2004-06-11 GKS Katowice – Legia Warszawa 2:4 (1:2)
Bramki: Gajtkowski dwie – Włodarczyk, Saganowski, Magiera, Jarzębowski
Ciekawostki:
Legia nie przegrała w Warszawie żadnego meczu z GKS-em od maja 2001 roku.
“GieKSa” straciła gola w każdym z ostatnich 8 meczów ligowych.
“Wojskowi” są jedynym klubem w PKO Ekstraklasie, który w tym sezonie jeszcze nie stracił gola.
ekstraklasa.org – Pucharowicze w swoich ścianach – 4. kolejka 2025/2026 (niedziela)
Po pucharowych bojach Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa podejmą krajowych rywali. Duma Podlasia zmierzy się z Cracovią. Na Wojskowych czeka natomiast konfrontacja z GKS Katowice.
LEGIA WARSZAWA – GKS KATOWICE
SYTUACJA: Nie ma, co kryć – pucharowy mecz z AEK Larnaka, skończył się dla Legii Warszawa kubłem zimnej wody, wylanym na rozgrzane palącym, cypryjskim słońcem głowy. Z krajowymi rywalami Edward Iordanescu w swej kadencji nie poniósł jednak porażki. W Superpucharze Polski Wojskowi ograli Lecha Poznań 2:1. W lidze natomiast wywalczyli 4 punkty w dwóch starciach. Jako jedyna drużyna nie stracili jeszcze w tej edycji PKO Bank Polski Ekstraklasy gola. GKS Katowice natomiast czeka na premierowy triumf w bieżącej odsłonie zmagań. Dotychczas na ich konto wpadł punkt za pojedynczy remis z KGHM Zagłębiem Lubin.
HISTORYCZNIE: I trzeba przyznać, że z historycznego punktu widzenia, ciężko będzie dziś Gieksie o poprawę swojego dorobku. Dziesięć ostatnich meczów między nimi w Ekstraklasie to dziewięć zwycięstw Legii (w tym osiem z rzędu) i jeden remis. Trzynaście poprzednich potyczek na stołecznym boisku przyniosło zaś dziesięć triumfów gospodarzy, dwa remisy oraz pojedynczą wygraną gości. Przy Łazienkowskiej Legioniści mają dokładnie 3 razy więcej zwycięstw niż porażek w starciach z katowickim zespołem (18-6). Jeśli GKS już wygrywał w roli gościa z Wojskowymi to zawsze było to w meczach, w których nie stracił bramki.
POD LUPĄ – GOSPODARZE: Legia Warszawa to jedyna drużyna bez straty bramki w tym sezonie. Ciężko jest jednak nawet rywalom mocniej zagrozić „świątyni” Kacpra Tobiasza. Do tej pory bowiem w tych dwóch starciach ligowych przeciwnicy zdołali oddać tylko 2 celne strzały, a ich łączny xGOT miał współczynnik 0,54. Przeciętnie więc każda z tych prób niosła ze sobą zaledwie 27% na powodzenie. Dołączając końcówkę zeszłych rozgrywek, wychodzi też że Legioniści tylko raz na dziesięć poprzednich meczów stracili więcej niż jednego gola (2:2 ze Stalą Mielec).
POD LUPĄ – GOŚCIE: Większość ciężaru w ofensywie w szeregach GKS Katowice w trzech pierwszych kolejkach spoczywała na barkach Bartosza Nowaka. To on oddał najwięcej celnych strzałów w całej lidze. Zaliczył już 6 takich prób, co stanowi 54,5% całego dorobku GKS Katowice. Wraz z Samuelem Akere z Widzewa Łódź przewodzi także w liczbie strzałów zza pola karnego (też 6). On również wykonał na razie najwięcej rzutów rożnych w bieżących rozgrywkach (22).
CZY WIESZ, ŻE: Arkadiusz Jędrych (GKS Katowice) ma obecnie najdłuższą serię występów w Ekstraklasie od 1. do 90. minuty z piłkarzy z pola (37 meczów)
Legia Warszawa to jedyna drużyna bez straty bramki w tym sezonie (Kacper Tobiasz w lidze pozostaje bez straty bramki od 193 minut)
Rywale w tym sezonie oddali 2 celne strzały przeciwko Legii Warszawa (najmniej w lidze; łączne xGOT tych strzałów – 0,54)
Legia Warszawa Od 04.08.2024 nie przegrała u siebie meczu, w którym strzeliła gola (wtedy – 1:2 z Piastem Gliwice)
Piłkarze Legii Warszawa oddali 11 niezablokowanych strzałów głową w tym sezonie (najwięcej; średnio raz na 16,4 min. gry)
Legia Warszawa: 8 zwycięstw z rzędu nad GKS Katowice w Ekstraklasie (w tym w każdym z 5 ostatnich meczów wygrała różnicą minimum 2 goli)
Legia Warszawa W 10 ostatnich meczach z GKS Katowice w Ekstraklasie: 9 zwycięstw, 1 remis (ostatnia porażka z GKS – 09.05.2001, wtedy też ostatni mecz bez gola z tym rywalem)
[…] GKS Katowice: Bez remisu wyjazdowego w 2025 roku
Bartosz Nowak (GKS Katowice) – oddał najwięcej celnych strzałów (6) w tym sezonie
Bartosz Nowak (GKS Katowice) – oddał najwięcej strzałów zza pola karnego (6, tyle samo: Samuel Akere) i najwięcej celnych strzałów zza pola karnego (4)
GKS Katowice ma najwięcej wykonanych rzutów rożnych (23, w tym 22 zakończone wprowadzeniem piłki w pole karne; wszystkie wykonywał Bartosz Nowak)
Piłkarze GKS Katowice zablokowali najwięcej strzałów rywali (23)
Marcin Wasielewski (GKS Katowice) – w każdej z 2 ostatnich kolejek przebiegł największy dystans sprintem ze wszystkich zawodników w lidze (w sumie: 470,21 m + 538,85 m = 1009,06 m)
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze