Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Niespodzianka w Szczecinie. Lider gubi punkty czyli tygodniowy przegląd mediów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Piłkarki GieKSy w kolejnym spotkaniu rundy wiosennej sezonu 2022/23 przegrały na wyjeździe z Pogonią Szczecin 0:3 (0:0). W następnym spotkaniu drużyna zmierzy się z Górnikiem Łęczna, dziewiętnastego marca o godzinie 10:30. Najbliższy przeciwnik naszej drużyny jest obecnie liderem Orlen Ekstraklasy, na wiosnę dwa spotkania wygrał i jedno zremisował. Piłkarki spadły na drugie miejsce w tabeli, do sobotnich przeciwniczek tracą jeden punkt. Drużyna męska w 23 kolejce Fortuna I Ligi zremisowała z Sandecją Nowy Sącz 1:1 prowadząc do przerwy 1:0. Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Kolejny mecz ligowy zespół rozegra w sobotę z Resovią, na Bukowej. Początek spotkania o godzinie 20:00.

Siatkarze w minionym tygodniu rozegrali dwa spotkania ligowe, ze Stalą Nysa i Czarnymi Radom, w których wygrali po 3:0. Najbliższy mecz zespół rozegra u siebie, w czwartek z Treflem Gdańsk, o godzinie 17:30. Drużyna zajmuje dwunaste miejsce w tabeli, bez szans na awans do rundy play-off. Zespół ma do rozegrania jeszcze trzy spotkania.

Hokeiści wygrali w siódmym meczu ćwierćfinałowym z JKH GKS-em Jastrzębie 5:2 i awansowali do półfinału. W półfinale rozgrywek przeciwnikiem jest Cracovia Kraków. Drużyna zdążyła rozegrać na wyjeździe dwa spotkania, w których przegrała 2:5 oraz wygrała po dogrywce 2:1. Następne dwa mecze zostaną rozegrane w Satelicie, dzisiaj i jutro (13 i 14 marca) od godziny 18:30. Kolejne spotkanie zostały zaplanowane na 17 marca (na wyjeździe). W zależności od stanu rywalizacji zarezerwowane są terminy w dniach 19 (w Katowicach) i 21 marca (wyjazd). Do finału rozgrywek awansuje drużyna, która wygra cztery spotkania.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Niespodzianka w Szczecinie. Lider gubi punkty

Lider zawitał do Szczecina na spotkanie z tamtejszą Pogonią. Podopieczne Karoliny Koch chciały podtrzymać passę niepokonanych w tym sezonie. Szczecinianki chciały się zrewanżować za porażkę z poprzedniej rundy.

Pierwsza połowa nie dostarczyła wielu emocji. Katowiczanki zmarnowały najlepszą okazję do prowadzenia, gdy w 43. minucie Anita Turkiewicz nie wykorzystała rzutu karnego podyktowanego za faul na Klaudii Maciążce. Druga połowa rozgrzała zmarzniętą publiczność. W 52. minucie Natalia Oleszkiewicz wykorzystała błąd Joanny Olszewskiej i pokonała strzałem Kingę Seweryn. Szczecinianki poszły za ciosem wynikiem czego była druga bramka w 58. minucie bezpośrednio z rzutu wolnego przy totalnym braku komunikacji w linii obrony katowiczanek. Perfekcyjnym uderzeniem popisała się Emilia Zdunek i podwyższyła stan rywalizacji. Katowiczanki podłamane takim obrotem sprawy próbowały zmienić obraz meczu jednak póki co nie przełożyło się to na wynik. W 82. minucie ponownie Zdunek wpisuje się na listę strzelczyń, ustalając wynik spotkania. Szczecinianki w pełni zrewanżowały się GKS-owi za jesienną porażkę.

 

sportdziennik.com – Wiele rzeczy boli

Rozmowa z Dariuszem Wolnym, byłym piłkarzem Odry Opole i GKS Katowice.

Jaki był Marian Dziurowicz?

Dariusz WOLNY: – Różnie o nim mówiono, ale na okres jego prezesury przypadają największe sukcesy katowickiego GKS-u.

Gorzej, gdy wynik nie układał się po jego myśli…

Dariusz WOLNY: – Tak, wiem po sobie, że potrafił być mało przyjemny. Przy niekorzystnym wyniku pojawiał się z papierosem w szatni, a piłkarze wręcz chowali głowy między kolanami. Żeby tylko, prostował się nawet papier toaletowy!

Nie znałem tego powiedzenia.

Dariusz WOLNY: – Ale nie ma w nim przesady! W chwilach złości nie oszczędzał nawet Romana Szewczyka, kapitana zespołu i reprezentanta kraju! Dziurowicz był charyzmatyczną postacią, albo było się z nim, albo przeciw niemu.

Dziś zmieniły się realia.

Dariusz WOLNY: – Śmiać mi się chce, gdy widzę bałagan w GKS-e. Klubem zarządzają nieodpowiednie osoby, podejmujące fatalne decyzje. Co więcej, próbują na siłę udowodnić swe racje, choć nie mają zbyt wielkiej wiedzy o sporcie! Konsekwencje ich działań są takie, a nie inne. Od dłuższego czasu nie potrafimy wybić się ponad przeciętność, a klub ledwo dyszy. Nie wygląda to najlepiej.

Ekstraklasa to odległa przeszłość, a całkiem niedawno przydarzył się absurdalny spadek do II ligi.

Dariusz WOLNY: – Proszę nie przypominać meczu z Bytovią, bo ciężko wytłumaczyć to, co się stało. Moim zdaniem Katowicom nie zależy na ekstraklasie. To nie przypadek, że klub z tak bogatą tradycją od dłuższego czasu pałęta się po pierwszej, a przez moment drugiej lidze. I co ciekawe osoby, którym nie do końca wiodło się na Bukowej dziwnym trafem dobrze radzą sobie w innych realiach. Narzekano na tak zwaną krakowską szkołę piłki i metody trenera Moskala, tymczasem z Łódzkim Klubem Sportowym wywalczył awans do ekstraklasy! Równie krytycznie oceniano pracę Wojciecha Cygana.

Który w znacznym stopniu przyczynił się do sukcesów Rakowa.

Dariusz WOLNY: – Między innymi dzięki jego pracy Raków krok po kroku zbliża się do niewyobrażalnego. Trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie, że obecni katowiccy decydenci nie maja większego pojęcia o piłce!

Ale honoru Katowic bronią hokeiści!

Dariusz WOLNY: – I bardzo dobrze! Uwielbiam tę dyscyplinę, jeżdżę na mecze, ale wiadomo, że piłka jest mi najbliższa. Decydując się na przejście z Odry Opole nie kierowałem się pieniędzmi. Najważniejsza była marka klubu, a przede wszystkim możliwość gry w pucharach. Słyszało się przecież o meczach GKS-u z Rangersami, czytało gazety. Nie ukrywam, że po takiej lekturze głowa mi się trochę „zapalała”. Wspaniałe czasy. A co mamy dziś? Marazm. I systematyczne osuwanie w dół. Z przykrością muszę stwierdzić, że kolejne pokolenia zaprzepaściły dorobek poprzedników.

W debiucie głowa się nie „zapaliła”?

Dariusz WOLNY: – Było to spore przeżycie. Graliśmy na Cichej z Ruchem i chyba skończyło się bezbramkowym remisem.

Idealne przetarcie!

Dariusz WOLNY: – Wyjątkowy mecz! Trafiłem do innego świata, choć w Opolu też nie było najgorzej.

To również klub z bogatą historią.

Dariusz WOLNY: – Nie da się ukryć. Mimo wszystko w czasach mojej gry balansowaliśmy pomiędzy drugą, a trzecią ligą. Nie było szans, by powalczyć o coś więcej.

Bywa pan na Bukowej?

Dariusz WOLNY: – A skąd! Wiele bym dał, by obejrzeć mecz GKS-u z Legią, czy Lechem, ale to mało prawdopodobne. Oprócz tego nikt mnie nie tam zaprasza, pomijając różne okoliczności, jak kolejne rocznice meczu z Bordeaux. Dziwnym trafem to właśnie wtedy pojawiają się wspólne zdjęcia, czy pełne emocji relacje na Facebook’u… Na co dzień nikt nie pamięta o Wolnym, Kuczu, Janoszce czy innych piłkarzach z tamtego okresu. I jakoś się kręci… Swego czasu zaapelowałem, by nie traktowano mnie jak szmacianą lalkę, bo nie pozwolę sobie na pewne zachowania. Podobnie, jak na pozorne dbanie o historię moim i kolegów kosztem.

Przykre…

Dariusz WOLNY: – Ale prawdziwe! Proszę porozmawiać z Adamem Kuczem, czy Bogdanem Pikutą. Na pewno powiedzą to samo. Gdzie te czasy, gdy ekscytowaliśmy się ekstraklasą? Dziś na Bukowej pojawia się 500-1000 osób i niewiele wskazuje, by mogło się to zmienić.

A co z nowym stadionem?

Dariusz WOLNY: – Wiem tyle, ile wszyscy. I szczerze mówiąc, trochę zaczynam się martwić. Dużo mówiło się o budowie, prezentowano makiety, ale od dłuższego czasu nastała cisza…

U sąsiadów też zaczęło się od planów.

Dariusz WOLNY: – I oby pan nie wykrakał, bo dobrze wiemy co z nich wyniknęło.

Na Śląsku nie brakuje utalentowanej młodzieży. Chyba dotarliśmy do sedna?

Dariusz WOLNY: – Otóż to. Rachunek jest prosty – pieniądz plus agent. Nigdy nie zrozumiem takiej polityki. Sprowadzamy piłkarzy z innych regionów, zapewniamy godziwe warunki, a zapominamy o chłopcach ze Śląska! Tymczasem dla wielu gra w Katowicach byłaby zaszczytem! Gdzie tu logika? Niedawno rozmawiałem z Markiem Koniarkiem. Doszliśmy do wniosku, że brak ekstraklasy w Katowicach jest skandalem. Przy takim budżecie? Ale jak powiedziałem, najwyraźniej nie wszystkim zależy na awansie. Nie ma sensu kontynuować tego wątku. Uodporniłem się na marazm, szkoda nerwów.

Na boisku też ich nie brakowało.

Dariusz WOLNY: – Oczywiście, bo podczas meczu musisz liczyć tylko na siebie. Najbardziej irytowały niewykorzystane sytuacje.

Szczególnie po meczach z Bordeaux?

Dariusz WOLNY: – Wtedy posypały się gromy! Kilka okazji miałem też z Benfiką.

A w Lizbonie Adam Kucz zdobył bramkę z rzutu różnego!

Dariusz WOLNY: – Uderzył kapitalnie, z niesamowita rotacją. Piłka zdecydowanie przekroczyła linię bramkową, co zauważyli chyba wszyscy na stadionie.

Wszyscy oprócz sędziego.

Dariusz WOLNY: – Niestety.

Znany jest pan także z pracy szkoleniowej.

Dariusz WOLNY: – W niższych ligach trenerzy maja ograniczone pole do działania. Zawodnicy pracują na zmiany, bywa, że przychodzą na trening czy mecz po nocnej zmianie. W takich warunkach ciężko osiągnąć sukces.

A po kilku nieudanych meczach zwalnia się trenera.

Dariusz WOLNY: – To kolejny paradoks. Śląskie ligi to wylęgarnia talentów. Nie brakuje fajnych zawodników, ale nikt się nimi nie interesuje! Skoro wolimy podstarzałych obcokrajowców czy najemników…

A jak wspomina pan współpracę z Marianem Dziurowiczem w roli kierownika zespołu?

Dariusz WOLNY: – Bywało ciężko. Odpowiedzialna praca, stres. No i „Magnat”! Wie pan, gdy sekretarka informowała o przyjeździe Dziurowicza, to atmosfera w klubie robiła się gęsta! Robiło się bardzo nerwowo. Pamiętam sytuację, gdy polecił mi zwołanie zawodników po treningu. A ja najzwyczajniej w świecie … zapomniałem przekazać tę informację, przez co niektórzy zdążyli wyjechać ze stadionu.

Na szczęście skończyło się na strachu, Dziurowicz nie odnotował braku kilku piłkarzy. A jeśli już mowa o prezesach, miło wspominam współpracę z posłem Hajdukiem. Pracowałem bez presji, co odbijało się na jakości moich działań. Hajduk to pozytywna postać.

A Król?

Dariusz WOLNY: – Z nim także nie było problemów, wszystko opierało się na zasadach wzajemnego szacunku. Najgorsze wspomnienia związane są z Piotrem Dziurowiczem.

Dlaczego?

Dariusz WOLNY: – To w okresie jego rządów doznałem udaru. Piotr nie miał skrupułów, aby pozbawić mnie stanowiska. Jeszcze podczas pobytu w szpitalu wręczono mi wypowiedzenie.

A czy zainteresowano się pana losem po komplikacjach z sercem?

Dariusz WOLNY: – Sytuacja była niezręczna, bo kończył mi się kontrakt. Obiecywano mecz benefisowy, a dochód miał być przeznaczony dla mnie…

Skończyło się na obietnicach?

Dariusz WOLNY: – A jak pan myśli? Zostałem sam, z bodajże trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. Stanęło na tym, że otrzymałem posadę kierownika zespołu. Trafiłem bardzo dobrze, pod opiekę Romka Laszczyka. Przy nim uczyłem się fachu i wypłynąłem na szersze wody w roli kierownika.

Czy zastanawia się pan co by było, gdyby…? W wyniku komplikacji przerwał pan karierę w wieku zaledwie 25 lat.

Dariusz WOLNY: – Po rozegraniu 113 spotkań w lidze. Być może pobiłbym osiągnięcie Jana Furtoka? Nie ukrywam, że było to moim celem. Furtok wyjechał z Katowic po zdobyciu bodaj 77 bramek, ja zatrzymałem się na 30. Ale to dawne dzieje, z upływem lat nabrałem niezbędnego dystansu. Skupiam się na tym, co tu i teraz, stąd wiele gorzkich słów podczas rozmowy. Powoli tracę wiarę w lepsze jutro dla GKS-u. Co więcej, wydaje mi się, że moglibyśmy „wałkować” pewne tematy przez kolejną godzinę, a i tak nie znaleźlibyśmy powodów do optymizmu. Szkoda zdrowia.

Za to w Chorzowie idzie ku lepszemu!

Dariusz WOLNY: – Odradzają się aż miło, choć ostatnie lata nie były dla Ruchu udane. Od pewnego czasu wszystko tam funkcjonuje jak w zegarku.

Z byłym piłkarzem u steru!

Dariusz WOLNY: – No właśnie. Z byłym piłkarzem, czującym szatnię i znającym klub od podszewki. Seweryn Siemianowski dobrze zna futbolowe realia, więc spogląda na Ruch fachowym okiem.

 

SIATKÓWKA

sportdziennik.pl – Patent siatkarzy GKS-u Katowice

Szósty mecz i szóste zwycięstwo, ale dopiero drugi za trzy punkty – taki bilans ma GKS Katowice ze Stalą Nysa.

Siatkarze trenera Grzegorza Słabego mają najwyraźniej patent na zespół z Nysy. Składy drużyn się zmieniają, Stal się wzmocniła, a „GieKSa” ciągle wygrywa. Stal marzenia o wygranej musi odłożyć do następnego sezonu…

Jedni i drudzy w tym sezonie grają już zupełnie inne cele. Gospodarzom już nic nie „grozi”, zaś goście mają jeszcze nadzieję na występy w play offie. GKS od początku postawił twarde warunki i grał niezwykle agresywnie, a, co najważniejsze, skutecznie Zespół z Nysy zaprezentował się mizernie. Zawodnicy z podstawowego składu zawodzili i trener Daniel Pliński w miarę upływu czasu tracił cierpliwość. Wymieniał poszczególnych siatkarzy i w końcu przy stanie stanie 7:13 pozostało tylko dwóch z wyjściowego składu. W roli atakującego pojawiał się Japończyk Kento Miyaura, zaś w przyjęciu Rafał Buszek. Obaj dobrze się zaprezentowali i zmobilizowali kolegów do nieco lepszej gry.

Gospodarze od początku prowadzili, bo solidnie prezentowali w polu serwisowym, w bloku – obronie, a i pozostałe elementy również bez zarzutu. Gospodarze sporo punktów po kontrach i goście byli zupełnie byli bezradni. Dopiero w trzeci secie siatkarze Stali wyszli na prowadzenie 9:8. Jednak gospodarze szybko opanowali sytuację, odrobili stratę z nawiązką. Ich zwycięstwo było pewne i nie podlegało żadnej dyskusji.

MVP: Gonzalo Quiroga

GKS Katowice – PSG Stal Nysa 3:0 (25:17, 25:19, 25:19)

siatka.org – GKS Katowice nie dał szans radomianom

Trwa fatalna passa radomian we własnej hali. W ramach 27. kolejki podopieczni Pawła Woickiego dość wyraźnie przegrali z GKS-em Katowice, a jedynie w trzeciej partii postawili się zdecydowanie lepiej dysponowanym rywalom. Tym samym siatkarzom z Katowic udało się zrewanżować za porażkę z pierwszej części sezonu zasadniczego.

Na początku spotkania Wiktor Nowak często posyłał piłki do swoich środkowych (5:3). Większość akcji kończyła się w pierwszym uderzeniu. Celne zagranie po prostej Damiana Domagały i mocna zagrywka Jakuba Szymańskiego sprawiły, że GKS wyszedł na prowadzenie 9:7 i pierwszy czas wykorzystał trener Woicki. Seria została przerwana dopiero gdy Szymański zaserwował w siatkę (8:11). Katowiczanie dobrze grali w obronie i wykorzystywali nadarzające się kontrataki. Gospodarze nie potrafili znaleźć sposobu na rywali, dodatkowo nie pomagali sobie popełniając kolejne błędy (13:18). W końcówce ze zmiennym szczęściem punktował Szymański. Pojedyncze zagrania Bartosza Firszta na niewiele się zdały. Atak Domagały po skosie i kontratak Gonzalo Quirogi dały ostatnie punkty gościom.

Drugiego seta otworzył atak przez środek Marcina Kani. W kolejnych akcjach obie drużyny skuteczne zagrania przeplatały z prostymi błędami (6:7). Nie brakowało przedłużonych wymian, gdy jedną z nich katowiczanie zamknęli blokiem na Schulzu, o czas poprosił trener Woicki (8:11). Po przerwie asa dołożył Domagała. Dystans szybko się powiększał. Katowiczanie wywierali presję zagrywką, kończyli kontrataki. Po asie Quirogi było już 16:9 dla GKS-u. Po podwójnej zmianie w szeregach gospodarzy Czarni zaliczyli serię przy zagrywkach Tammemy. Przy stanie 13:17 interweniował trener Słaby. W dalszej fazie seta szkoleniowiec radomian zdecydował się na powrót Schulza i Nowaka, katowiczanie odzyskali kontrolę nad grą. Chociaż w końcówce siatkarzom GKS-u zdarzyło się popełnić kilka błędów, po celnych zagraniach Domagały wygrali 25:19.

Od asa Szymańskiego rozpoczął się trzeci set. Gospodarze głównie za sprawą zagrań Pawła Rusina starali się utrzymać kontakt punktowy z rywalami. Swoje akcje kończyli katowiccy skrzydłowi. Radomianie nie odpuszczali i po kontrataku Firszta złapali kontakt punktowy. Przy stanie 13:14 interweniował trener Słaby. Gdy blok zatrzymał atak Domagały, na tablicy wyników pojawił się remis (16:16). W kolejnych akcjach trwała walka punkt za punkt, zespoły wymieniały się celnymi zagraniami (19:19). W końcówce katowiczanie nie poradzili sobie z odbiorem zagrywki Tammemy, drugą przerwę wykorzystał szkoleniowiec GKS-u (21:20). Kolejne ataki Firszta powiększyły dystans (23:21), ale w kolejnych akcjach ponownie do głosu doszli goście i po bloku na Lemańskim o czas poprosił trener Czarnych (23:23). O zwycięstwie w tym secie zdecydowała walka na przewagi. W niej skuteczniejsi byli goście, którzy cieszyli się ze zwycięstwa po ataku po skosie Quirogi.

MVP: Jakub Szymański

Cerrad Enea Czarni Radom – GKS Katowice 0:3 (16:25, 19:25, 25:27)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – GKS Katowice gra dalej!

Katowiczanie, obrońcy tytułu mistrzowskiego, pozostali w grze i w siódmym, ostatnim meczu playoffowego ćwierćfinału zdołali pokonać JKH GKS Jastrzębie.

Tym razem byli skuteczni do bólu i wypunktowali rywali, a o wszystkim zadecydowała druga odsłona, w której nie obyło się bez kontrowersji i sztab gości kierował wiele pretensji pod adresem sędziów.

Oba zespoły wystąpiły bez swoich czołowych napastników: Bartosza Fraszki oraz Tuukki Rajamakiego, ale w 1. tercji uraczyły nas znakomitym widowiskiem. Jedni i drudzy nie zamierzali się oszczędzać i od początku rozgorzała twarda walka. Pod jedną i drugą bramką było gorąco, ale gospodarze gola uzyskali w najmniej oczekiwanym momencie. Goście przebywali w tercji rywala i jeden z nich trafił krążkiem w Mateusza Bepierszcza, który popędził sam na sam z Bence Balizsem. W tej potyczce Madziar był bez szans, bowiem doświadczony napastnik rodem ze stolicy uderzył niezwykle precyzyjnie. Bepierszcz już od dłuższego czasu znajduje się w wysokiej formie i podczas meczów jest nadzwyczaj aktywny.

Po prawie 2 min był już remis. Dominik Paś wygrał wznowienie, krążka dotknął Patryk Pelaczyk i skierował do Macieja Urbanowicza. Kapitan JKH uderzył idealnie i John Murray nawet nie zdążył zareagować. W 10 min goście przeżywali trudne momenty, bowiem grali w trójkę przeciwko piątce gospodarzy. Z tej opresji wyszli obronną ręką, bo katowiczanom zabrakło nieco spokoju, jednak w 14 min błąd w ustawieniu oraz „drzemka” Balizsa sprawiły, że Brandon Magee zdołał skierować krążek do siatki. Tuż przed syreną Juraj Simek miał okazję, ale posłał krążek obok bramki. Tercja była niezwykle wyrównana i takiej gry spodziewaliśmy po przerwie.

A tymczasem, jak się później okazało, druga odsłona miała kluczowe znacznie dla końcowego rezultatu. Gospodarze potrafili wykorzystać dwie przewagi liczebne. Najpierw Magee, a potem Bepierszcz ponownie wpisali się na listę strzelców. Po bramce tego ostatniego upłynęło zaledwie 36 sek. gdy Mateusz Rompkowski podwyższył na 5:2.

Jastrzębianie wcale nie zamierzali się rezygnować. Josef Mikyska w 33 min odrobił nieco strat, ale potem nastąpiło mocno uderzenie gospodarzy. Trener Robert Kalaber oraz jego współpracownicy mieli sporo pretensji do arbitrów, którzy szczodrze rozdawali kary. Jastrzębianie zaliczyli w tej odsłonie 10 min. Osłabienia wybijały JKH z rytmu i miały istotny wpływ na rezultat w tej tercji.

Emocje i tempo akcji opadły w ostatniej odsłonie. Gospodarze nie mieli interesu, by podejmować ryzyko i atakować. Przede wszystkim szanowali krążek i starali się go wypychać z własnej strefy. Owszem, goście próbowali atakować, ale ich animusz gasł w miarę upływu czasu. Na 3:05 min trener Kalaber wycofał bramkarza, ale ten manewr przyniósł rywalom gola „do pustaka”.

GieKSa nie będzie miała wiele czasu, by zregenerować się przed rozpoczynającym się w czwartek półfinałem z Comarch Cracovią. „Pasy” już od dłuższego czasu przygotowują się do tego starcia, a zespół GKS ruszy z marszu. Zapowiada się ciekawa konfrontacja.

 

Dżentelmeni na tafli

W sumie zanotowaliśmy zaledwie 6 minut kar, a pierwszą dopiero w 48 minucie!

W pierwszym półfinałowym spotkaniu Comarch Cracovii z GKS-em Katowice obie drużyny grały niezwykle delikatnie i starć przy bandzie unikały jak ognia. Żadnych kuskańców, utarczek słownych, a przecież czupurnych zawodników z jednej i drugiej strony nie brakuje. Momentami odnosiło się wrażenie, że to spotkanie towarzyskie. „Pasy” wygrały, ale rywaliacja między tymi zespołami zanosi na długą, bo katowiczanie na pewno nie odpuszczą.

GKS udał się do Krakowa bez chorych: obrońcy Aleksi Varttinena oraz napastnika Bartosza Fraszki, ale pojawił się doświadczony defensor Patryk Wajda, który uporał się z urazem łokcia. Gospodarze wystąpili w najsilniejszym składzie.

Początek zdecydowanie należał do gospodarzy, którzy z impetem ruszyli na bramkę Johna Murraya. Ten jednak nie dał się zaskoczyć. A potem gra się wyrównała i katowiczanie zaczęli konstruować akcje, by zaskoczyć Roka Stojanovicia. W 10 min świetną okazję sam na sam zmarnował Mathias Lehtonen, zaś w odpowiedzi Damian Kapica popędził na bramkę GKS-u, jednak też bez efektu. W 13 min samotnie pozostawiony Martin Kasperlik przymierzył, ale też nie zmienił rezultatu. Mimo wszystko jedni i drudzy grali nieco zachowawczo, choć w strzałach było 13-10.

Scenaiusz drugiej odsłony był podobny, bowiem gospodarze rzucili się do ataku i błąd w ustawieniu katowiczan we własnej strefie sprawił, że Patryk Wronka otrzymał krążek jak na tacy i nie miał problemu ze zdobyciem gola. Jednak sporą robotę wykonali jego koledzy z ataku, Damian Kapica i Wojtech Polak, którzy szybko wymienili krążek między sobą i ten ostatni przekazał go Wronce. Po stracie gola goście mieli chwilę zapaści, ale odzyskali rytm gry, jednak nadal starali się nie forsować szybkiego temp. W 28 min „Pasy” mogły podwyższyć wynik, gdy Roman Rac był sam na sam, ale Murray czekał do końca i odbił krążek. Potem jeszcze Polak (33 min) miał okazje, ale bramkarz GKS był czujny. W końcu odsłony Jakub Wanacki z głębi lodowiska zagrał krążek na niebieską linię do Shegkiego Hitosato. Japończyk wjechał w tercję i podał do Teemu Pulkkinena, który tuż przed Stojanoviciem pewnie posłał krążek do siatki.

Ostatnia tercja rozpoczęła się od mocnego uderzenia, bo Rac zdołał pokonać Murraya, zaś w 44 min po raz kolejny spudłował. Jednak Kapica stanął na wysokości zadania i podwyższył na 3:1. Gospodarze już nie forsowali tempa, a tymczasem w 55 min Mateusz Rompkowski precyzyjnym strzałem zmniejszył rozmiary porażki i do głosu doszli goście. Jednak Jakub Wanacki powędrował do boksu kar i Vojtech Tomi zdobył cenną bramkę. Na 95 sek. przed końcową syreną trener Jacek Płachta zdecydował się na wycofanie Murraya i po 24 sek. goście stracili kolejnego gola.

Hokeiści GKS-u pewnie odczuwali trudy ćwierćfinałowej rywalizacji, ale grali ekonomicznie i starali się wykorzystać swoje szanse. Przy odrobinie szczęścia mogli się pokusić przynajmniej o jeszcze jedno trafienie.

 

hokej.net – Katowiczanie wyrównują stan rywalizacji. Bramka Olssona na wagę zwycięstwa!

Hokeiści GKS-u Katowice wyciągnęli wnioski po wczorajszej porażce z Comarch Cracovią 2:5 i dziś pokonali “Pasy” 2:1 po dogrywce. “Złotego” gola dla GieKSy zdobył Hampus Olsson, a teraz rywalizacja półfinałowa przenosi się do Katowic.

Szkoleniowiec „Pasów” przed tym spotkaniem nie pokusił się o zmiany w swoim składzie względem wczorajszego meczu. Inaczej było jednak w przypadku katowiczan. Ze składu wypadł Marcin Kolusz, a na jego miejsce w drugiej formacji wskoczył Robert Mrugała. Z kolei jego miejsce w czwartej piątce zajął David Lebek. Zabrakło chorych Bartosza Fraszki i Aleksiego Varttinena.

Sam początek pierwszej tercji należał do gości, którzy często zagrażali bramce Cracovii. To jednak długo nie trwało i momentalnie inicjatywę przejęli gospodarze, którzy konstruowali naprawdę groźne akcje.

Było to widać zwłaszcza…. w osłabieniu. Gdy na ławce kar przebywał Jiří Gula katowiczanie mieli problem z założeniem zamka, a więcej z gry mieli krakowianie. John Murray był na posterunku, ale musiał się sporo napocić.

Chwilę później dogodną sytuację miał Damian Kapica, który pognał samotnie lewym skrzydłem i spróbował objechać bramkę i zapewne trafić od zakrystii przy słupku, ale krążek mu uciekł. Kolejną przewagę jednak goście już wykorzystali. Pięknym i soczystym strzałem spod niebieskiej popisał się Grzegorz Pasiut, który trafił w samo okienko.

W drugą odsłonę natomiast zdecydowanie lepiej weszli natomiast katowiczanie. Widać było, że mocne słowa w szatni skierowane przez Jacka Płachtę zadziałały i było widać poprawę w grze.

Goście dużo więcej czasu spędzali w tercji Cracovii i tworzyli groźne ataki. Najgroźniejszą akcję wykreował jednak Alan Łyszczarczyk. 25-letni napastnik, który dołączył do zespołu „Pasów” przed zamknięciem okienka transferowego, urwał się katowickim obrońcom i znalazł się w sytuacji sam na sam z Johnem Murrayem. Postanowił przełożyć sobie gumę na bekhend i z prawej strony uderzyć nad lewym parkanem bramkarza, jednak „Jasiek Murarz” zachował w tej sytuacji zimną krew i zdołał obronić to uderzenie.

Chwilę później katowiczanie próbowali kilkukrotnie zagrozić krakowskiej bramce, ale dobrze spisywał się w niej Rok Stojanovič. „Pasy” również próbowały wychodzić z groźnymi kontrami, ale w pewnych momentach się gubili. Najlepszą okazję mieli w 35. minucie podczas trójkowej kontry, lecz Erik Němec za długo zwlekał z oddaniem strzału i ta akcja zakończyła się fiaskiem.

Trzecia tercja nie rozpoczęła się jednak dla gości najlepiej, gdyż momentalnie na ławkę kar powędrował Robert Mrugała. Tego faktu krakowianie jednak nie wykorzystali, bo26 sekundach po zakończeniu kary dla gości sami złapali wykluczenie.

Chwilę później ponownie na ławkę kar udali się katowiczanie i tym razem gospodarze już zdołali ją wykorzystać. Jiří Gula zagrał na drugą stronę na niebieską do Alana Łyszczarczyka, który huknął z pełnego zamachu i trafił do siatki, wykorzystując fakt, iż John Murray był zasłaniany przez Damiana Kapicę.

Obraz gry jednak znacząco się nie zmienił i wciąż inicjatywę mieli krakowianie. Spotkanie było jednak coraz ostrzejsze, a eskalacja emocji nastąpiła w 52. minucie pod bramką Murraya, w której najaktywniejsi byli Joona Monto, Brandon Magee oraz RomaRác, którzy zostali ukarani dwuminutowymi karami.

Zwycięzca nie został wyłoniony w regulaminowym czasie gry, zatem sędziowie zarządzili dogrywkę. W niej lepsi okazali się katowiczanie. Hampus Olsson na bramkę zamienił liczebną przewagę trafiając do siatki przy samym słupku.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga