Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Nocne Marki z Katowic czyli mulisekcyjny przegląd doniesień mediów…

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatniego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
Zespoły piłkarek oraz piłkarzy przygotowują się do startu rundy wiosennej rozgrywek. Panie. następny sprawdzian mają zaplanowany na niedzielę 13 lutego z Tarnovią Tarnów. Piłkarze rozegrali jeden sparing z Hutnikiem Kraków, wygrany 3:1 (1:0). Kolejny test mecz piłkarze rozegrają w sobotę, 12 lutego z Garbarnią Kraków.
Siatkarze rozegrali dwa spotkania: wyjazdowe z Treflem Gdańsk w ramach Pucharu Polski oraz w niedzielę ligowe z Cuprum Lubin. Po przegranej w Gdańsku 1:3, drużyna odpadła z rozgrywek Pucharu Polski. W meczu ligowym zespół wygrał z Cuprum Lubin 3:2. Następne spotkanie siatkarze zagrają w poniedziałek, 14 lutego w Radomiu z Czarnymi.
Hokeiści rozegrali trzy spotkania, niestety dwa z nich przegrali. Pierwsze z nich, we wtorek z Ciarko STS-em Sanok 1:2. W piątek z kolei GieKSa pokonała internacjonałów z Cracovii 4:1, by wczoraj przegrać na wyjeździe z Energą Toruń 0:2. Rozgrywki w PHL, sezonu regularnego zbliżają się do końca, GieKSa ma do rozegrania trzy spotkania: najbliższe za ponad tydzień, we wtorek 15 lutego (w Satelicie) z Unią Oświęcim.
PIŁKA NOŻNA
dziennikzachodni.pl – GieKSa wygrała sparingowy maraton z drugoligowcem
W sobotę 5.02.2022 r. beniaminek Fortuna 1. Ligi GKS Katowice rozegrał sparing z drugoligowym Hutnikiem Kraków. GieKSa gościła krakowski zespół na boisku Ośrodka Sportowego „Kolejarz”. Grano w systemie cztery razy po 30 minut.
To była piąta gra kontrolna katowiczan podczas zimowych przygotowań. Wcześniej drużyna trenera Rafała Góraka wygrała z Rekordem Bielsko-Biała i GKS-em Jastrzębie po 2:1, zremisowała z Podbeskidziem Bielsko-Biała 2:2 i pokonała LKS Goczałkowice-Zdrój 3:1.
GieKSa prowadziła od 28. minuty, gdy Adrian Błąd przelobował bramkarza Hutnika. Goście po kontrze doprowadzili do wyrównania, ale katowiczanie szybko odpowiedzieli dwoma ciosami. Najpierw w zamieszaniu przed bramką Kamil Komandera skierował piłkę do siatki. W 115. minucie Grzegorz Janiszewski ustalił wynik uderzeniem głową.
SIATKÓWKA
sportdziennik.com – PP siatkarzy. Koniec marzeń o awansie
Stawką meczu w Gdańsku było prawo gry w Final Four Pucharu Polski (Wrocław, 26-27 lutego). Dla GieKSy byłby to historyczny awans. Jeszcze nie tym razem.
Zamiast awansu słaby mecz w wykonaniu podopiecznych Grzegorza Słabego. To Trefl Gdańsk dyktował warunki spotkania. Znawcy siatkówki przewidywali, że w w meczu dojdzie pasjonującego do pojedynku doświadczonych atakujących. Z jednej strony Mariusz Wlazły i przyjezdny Jakub Jarosz. Goście mieli nadzieję, że powtórzą wynik meczu ligowego z 6 stycznia, gdy siatkarze GKS-u Katowice pokonali Trefla w Gdańsku 3:1.
Katowiczanie byli jakby mniej skoncentrowani. Dużo prostych błędów, czasami wymuszanych przez gospodarzy. Na nic zdała się momentami bardzo dobra postawa Gonzalo Quirogi. To za mało, zwłaszcza jeżeli reszta kolegów miała naprawdę słabsze chwile.
Pierwszy set, mimo niekorzystnego dla GieKSy wyniku dawał nadzieję, że mecz będzie bardziej zacięty. W drugiej partii gospodarze już wyraźnie dominowali. Na początku seta gdańszczanie wypracowali przewagę, którą z czasem powiększali i trzymali rywali w bezpiecznej różnicy punktowej. Pięć punktów różnicy na koniec tej części gry.
Natomiast trzeci set to już był wreszcie mecz, który mógł się podobać. Bardzo wyrównany poziom obu zespołów. Walka punkt za punkt. 9:9, potem 9:10 i nadzieja dla katowiczan na odwrócenie losów spotkania. I w połowie seta to zaczęło wyglądać bardzo dobrze. W pewnym momencie GKS prowadził różnicą 5 punktów. Potem przewaga była utrzymywana, bo Jakub Jarosz jak to się mówi „wrócił” do gry. Jego postawa podziałała korzystnie na kolegów z zespołu. Na tym polega m.in. rola lidera. I udało się. GKS Katowice wrócił do gry, wygrywaj ac trzeciego seta do 20.
Gonzalo Quirogi miał ogromny wkład w wygranego seta przez katowiczan. W czwartym secie, gdyby grał tak jak w trzecim, dla Trefla byłby to problem. Jednak gospodarze mocno zmotywowani świetnie rozpoczęli w tej części meczu. Dość szybko zrobiło się 5:1 dla gdańszczan. GieKSa mozolnie musiała odrabiać stratę kilku punktów. Quirogi grał jak z nut i bardzo szybko stan seta 6:5 dawał nadzieję na przechylenie szali zwycięstwa na stronę gości.
I w tym, jakże ważnym fragmencie gry to Trefl zachował więcej zimnej krwi i znowu zyskał kilka pięć punktów przewagi. Katowiczanie kolejny raz musieli odrabiać straty. Jednak udawało się tylko zmniejszać różnicę, a Trefl trzymał rywali z różnicą 2, 3 punktów. Potem już siatkarzom Michała Winiarskiego coraz łatwiej przychodziło zdobywanie punktów. Powietrze z GieKSy zaczęło pomału uchodzić, a przewaga gospodarzy wzrosła do 8 punktów (18:10). I tak ten set wyglądał do końca.
Trefl Gdańsk – GKS Katowice 3:1 (25:21, 25:20, 20:25, 25:17)
sportdziennik.com – Nocne Marki z Katowic
Jeżeli siatkarze GKS-u Katowice rozgrywają mecz w niedzielę wieczorową porą to musimy sobie zarezerwować sporo czasu, bo tie-break jest niemal bankowy.
Tak właśnie było w meczu z Cuprum Lubin. Najważniejsze, że nocne Marki z Katowic odniosły kolejne ważne zwycięstwo. To była zaledwie 2 wygrana w 12. meczu z tym niewygodnym rywalem. Zespół z Lubina od zawsze należy do niewygodnych rywali GKS-u Katowice i spodziewano się twardej oraz wyrównanej gry. I tak też było. Ostatecznie…
W wyjściowych składach obyło się zaskakujących decyzji. Jedynie w zespole Cuprum na parkiecie pojawił się Kamil Maruszczyk, zastępując Wojciecha Ferensa. Ten drugi później pojawił się na boisku i był do końca meczu. Od pierwszych piłek ton grze nadawali gospodarze, ale goście doprowadzili do remisu 14:14. Przez kilka akcji było punkt za punkt, a potem do głosu doszli. Zdobyli 6 „oczek” z rzędu i wyszli na prowadzeni 22:16. Kłopoty w przyjęciu sprawiły, że pozostałe elementy również nie funkcjonowały taki jakby sobie tego trener Grzegorz Słaby życzył. Goście bezkarnie zdobywali punkty i szybko doprowadzili wygrania seta.
Druga odsłona była diametralnie inna w wykonaniu gospodarzy. Tym razem katowiczanie szybko sobie wypracowali solidną przewagę 11:5, a potem ją skrzętnie pielęgnowali. Przy stanie 21:14 nikt nie miał wątpliwości, że GKS doprowadzi do wyrównania stanu meczu. Tak też się stało. W 3. secie gra była wyrównana, ale nie była porywająca, bo jedni i drudzy nie ustrzegli się błędów. Gospodarze, przy sporej pomocy rywali, objęli prowadzenie 23:20, a chwilę potem po błędzie serwisowym Remigiusza Kapicy 24:21.
Jednak przyjezdni nie zamierzali rezygnować i punkty zdobyli Ferens i Kapica. Po zagrywce tego pierwszego piłka wylądowała w siatce i GKS miał już zapewniony punkt, ale grał o pełną pulę. Jednak w kolejnej odsłonie znów przy stanie 16:16 gospodarze w jednym ustawieniu stracili 6 „oczek”, w tym 4 blokiem oraz 2. własnych błędach. Cuprum takiej przewagi nie mógł zmarnować i doprowadził do tie-breaka. Gospodarze rozpoczęli w niezwykle efektownie od prowadzenia 4:0, ale potem już nie było tak różowo. Rozpoczęła się twarda walka o każdy punkt. GKS prowadził już 12:7, ale goście zdobyli 3 pkt.z rzędu i znów zrobiło się nerwowo. Trener Słaby poprosił o czas i po nim Cuprum stracił impet
GKS Katowice – Cuprum Lubin 3:2 (18:25, 25:17, 25:23, 19:25, 15:12)
siatka.org – Tie-break dla GKS-u Katowice w meczu z Cuprum
Długi, pięciosetowy mecz rozegrały w niedzielny wieczór zespoły GKS-u Katowice i Cuprum Lublin. Ostatecznie doszło do tie-breaka, w którym lepsi okazali się katowiczanie. Podopieczni Pawła Ruska walczyli jednak do samego końca. MVP meczu został uznany Gonzalo Quiroga. Dla GKS to cenne dwa punkty w walce o udział w play-off.
[…] MVP: Gonzalo Quiroga
HOKEJ
hokej.net – Niespodzianka w Katowicach. STS po siedmiu latach ogrywa GieKSę!
Aż siedem długich lat czekali na zwycięstwo z GKS-em Katowice hokeiści Ciarko STS Sanok. Sanoczanie w zaległym spotkaniu 29. kolejki Polskiej Hokej Ligi wygrali w katowickiej „Satelicie” 2:1. Aż 52 strzały obronił fiński golkiper sanoczan Dominik Salama.
Katowiczanie ostatni raz przegrali z sanoczanami 9 stycznia 2015 roku (4:9), w kolejnych czterech sezonach goście nie uczestniczyli w rozgrywkach Polskiej Hokej Ligi a do dzisiaj po powrocie do Ekstraligi przegrali z GieKSą siedem spotkań.
Już w pierwszej akcji meczu sanoczanie objęli prowadzenie. Aleksandr Mokszancew wypuścił dokładnym podaniem Samiego Tamminena a ten w sytuacji sam na sam się nie pomylił. Katowiczanie próbowali wyrównać i co rusz sunęli atakami na bramkę Dominika Salamy, ten jednak pomimo 18 prób nie dał się pokonać. Doskonałą okazję miał Patryk Krężołek, ale przegrał sytuację oko w oko z Salamą.
W drugiej tercji obraz gry się nie zmienił. Wściekle atakowali gospodarze, jednak na bakier mieli ze skutecznością. Wszystko lądowało w łapaczce pewnie broniącego fińskiego bramkarza gości. A próbował Eriksson, Hudson czy Fraszko. Nie dopisywało też szczęście hokeistom GieKSy gdyż krążek po strzale Mateusza Bepierszcza trafił w słupek. A sanoczanie po jednej z nielicznych kontr również ostemplowali słupek a gumy do pustej bramki nie zdołał skutecznie dobić zablokowany przez rywala Sami Tamminen.
Pod koniec odsłony Konrad Filipek przechwycił gumę przed niebieską, popędził na bramkę Macieja Miarki i jego uderzenie z nadgarstka zza obrońcy zatrzepotało w siatce.
W ostatnich dwudziestu minutach obraz gdy się nie zmienił. Do połowy tercji sanoczanie nie mogli wyjść z tercji, ale z ataków GieKSy nic szczególnego nie wynikało a Dominik Salama nie dawał się zaskoczyć. Albo jak w 47 minucie ponownie uratował go słupek po strzale Bartosza Fraszki. Dopiero w zamieszaniu podbramkowym gdy gospodarze ściągnęli bramkarza huknął nad leżącym bramkarzem kanadyjski obrońca Carl Hudson. To dało tylko chwilowe nadzieje gospodarzom, bo sanoczanie ofiarnie wybronili się z ataków rywala i zdobyli komplet punktów w katowickiej Satelicie.
– Zagraliśmy bardzo cierpliwie i uważnie w defensywie. Rywale dominowali w meczu, ale tylko w rogach tafli, nie pozwalaliśmy im za dużo przed bramką. A nasz bramkarz bronił dzisiaj niesamowicie. Każdy z chłopaków włożył ciężką pracę w ten mecz, dlatego zwycięstwo smakuje znakomicie – mówił po meczu strzelec pierwszego gola w tym meczu, Sami Tamminen.
GKS Katowice – Ciarko STS Sanok 1:2 (0:1, 0:1, 1:0)
GieKSa ogrywa „Pasy” i zbliża się do lidera!
Cenne zwycięstwo odnieśli hokeiści GKS-u Katowice, którzy w piątkowy wieczór pokonali Comarch Cracovię 4:1 w ramach 42. kolejki Polskiej Hokej Ligi. GieKSa ma punkt straty do lidera tabeli Re-Plast Unii Oświęcim.
Piąta runda PHL ruszyła pełną parą, wyścig o miano lidera tabeli trwa w najlepsze. W meczu 42. kolejki ligi GKS Katowice podejmowali Comarch Cracovię, w składzie której znajdowali się nowo pozyskani zawodnicy z Rosji. W zestawieniu gospodarzy pojawił się Miro-Pekka Saarelainen tuż po wyleczeniu urazu, ponadto debiutu doczekał się napastnik Filip Wielkiewicz.
Od pierwszych minut GieKSa dążyła do jak największej liczby sytuacji podbramkowym i niejednokrotnie zatrudniała Denisa Pieriezwoczikowa. Jednak rosyjski bramkarz radził sobie z próbami Monto, Kolusza i Hudsona, a w 5. minucie bezpański krążek pod bramką Murraya trafił na łopatkę kija Miszczenki i to goście cieszyli się z prowadzenia. GKS znów ruszył do ofensywy, ale na trybunach częściej niż radość słychać było jęki zawodu po strzałach na niemal pustą bramkę Cracovii, które nie trafiały do celu. Dobrze gospodarze poradzili sobie w okresie kary dla Bartosza Fraszki, a jakiś czas później to GieKSa przystąpiła do obiecującego szturmu, gdy ukarani zostali Lescovs i Bodrow. Mimo to pierwsza tercja zakończyła się prowadzeniem gości.
Humory miejscowy kibicom poprawiły się już dwie minuty po starcie drugiej części meczu. Maciej Kruczek w ostatniej sekundzie gry w przewadze przymierzył obok słupka i GKS zasłużenie remisował. Dalsza część gry to niemal kopia tercji numer jeden, czyli szalone natarcia GieKSy i minimalne pudła. O dużym pechu mógł mówić Grzegorz Pasiut, który dwukrotnie celował w słupek, jak też Patryk Wronka czy Carld Hudson. Krakowianie ożywili się dopiero w końcówce tercji, kiedy kary złapali Smal i Wanacki, ale dobrze funkcjonująca obrona GKS-u i spokojnie interweniujący Murray nie dopuścili do kolejnego trafienia Cracovii.
Ostatnia tercja zapowiadała się naprawdę elektryzująco, jako że drugą część meczu zwieńczyła niewykorzystana akcja 1 na 1 Bartosza Fraszki. Obraz gry nie zmienił się, to GieKSa oddawał więcej strzałów i pracowała na przełamanie remisu. I wypracowała je w 45. minucie, gdy Grzegorz Pasiut sfinalizował idealne podanie Patryka Wronki! Radość fanów w „Satelicie” była jeszcze większa, gdy pięć minut potem Patryk Krężołek dobił krążek po samotnej akcji Wronki. Do tego gospodarze spisywali się bezbłędnie w swojej tercji, nawet w osłabieniu, co rodziło frustrację krakowskiej ekipy. Na sam koniec wynik podwyższył Fraszko strzałem do pustej bramki. Trzy ważne punkty dla GKS-u stały się faktem!
– Wiedzieliśmy, że trzy punkty pozwolą nam cały czas zostać w grze o pierwsze miejsce. Po dwóch porażkach mieliśmy duże chęci i dzisiaj pokazaliśmy uważam bardzo dobra grę. Każda formacja mocno pracowała do tego Johny w bramce zrobił swoje i zasłużenie wygrywamy to spotkanie. Byliśmy drużyną, która prowadziła grę i mam nadzieje, że z takim nastawieniem i zaangażowanie zagramy w Toruniu – mówił po meczu Patryk Wronka, napastnik GKS Katowice.
– Co do transferów Cracovii to znamy ten scenariusz bo powtarza się co roku więc, nie ma zdziwienia. Nie obchodzi mnie kto tam gra my jako zespół GKS Katowice chcemy się rozwijać w każdym meczu i patrzymy tylko na siebie – zakończył stanowczo „Wronczes”.
GKS Katowice – Comarch Cracovia 4:1 (0:1, 1:0, 3:0)
hokej.net – Jak mówili, tak zrobili. Torunianie pokonują GieKSę!
Piąte zwycięstwo z rzędu odnieśli dziś hokeiści KH Energi Toruń. „Stalowe Pierniki” w meczu 43. kolejki Polskiej Hokej Ligi pokonały na własnym lodzie GKS Katowice 2:0 po golach Michała Zająca i Vadima Vasjonkina.
Podopieczni Jussiego Tupamäkiego z pietyzmem zagrali w destrukcji. Mieli też ogromne wsparcie w swoich bramkarzach: Conradzie Mölderze i Mateuszu Studzińskim, którzy nie dali się pokonać. Ten drugi w 34. minucie musiał zająć miejsce między słupkami, bo Mölder doznał kontuzji.
KH Energa Toruń – GKS Katowice 2:0 (0:0, 0:0, 2:0)
suski.dlawas.info – 43. kolejka PHL: Niespodzianki, karne i fura emocji
[…] W Toruniu gospodarze stoczyli zażarty bój z wiceliderem rozgrywek GKS Katowice, w którym błyszczą w tym sezonie lider klasyfikacji kanadyjskiej Patryk Wronka oraz regularnie punktujący Grzegorz Pasiut i Marcin Kolusz. W pierwszych dwóch tercjach kibice nie zobaczyli bramek. W trzeciej Henrik Limma podał do Michała Zająca, a miejscowy gracz umieścił krążek w siatce. Wcześniej w drugiej tercji taflę opuścił kontuzjowany Conrad Molder, którego zastąpił Mateusz Studziński. Obaj bramkarze zachowali czyste konto w tym spotkaniu. Wynik podwyższył Vadim Vasjonkin i szósta drużyna PHL pokonała wicelidera 2:0.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze