Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: Łódź chybocze się mocno

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Wiele się ostatnio dzieje w klubie z Alei Piłsudskiego: decydują się losy właściciela, trenera i samej drużyny, która w tym roku nie zdołała jeszcze wygrać w lidze. Przed sobotnim meczem razem z Michałem Nibarskim z Radia Widzew wspominaliśmy dawne czasy rywalizacji GieKSy z Widzewem, rozmawialiśmy o zmianach w gabinetach i na trenerskiej ławce oraz zastanawialiśmy się, kto odpowiada za fatalną postawę łodzian w rundzie wiosennej.

Widzew Łódź jest ewenementem w skali kraju, a kto wie czy nie całego świata, bo jako jedyny znany mi klub obronił mistrzostwo drugiego poziomu rozgrywkowego.
Z tego co wiem, to nie ma drugiej takiej drużyny. Jest to historia z czasów rządów Sylwestra Cacka. Kiedy w 2009 roku cieszyliśmy się po decydującym o awansie meczu, w czasie trwającej fety dostałem smsa od brata ciotecznego, który jest kibicem Legii, że zapadła decyzja o cofnięciu nas z powrotem do 1. ligi. Na początku nie potraktowałem tego poważnie, ale jakiś czas później okazało się to prawdą. Kara była związana z zarzutami korupcyjnymi ciążącymi na Widzewie. Prezes Cacek wchodząc do klubu otrzymał zapewnienie, że klub jest czysty pod tym względem, okazało się jednak inaczej. Przez długi czas trwały batalie przed różnego rodzaju komisjami, trybunałami i sądami, zarówno sportowymi, jak i powszechnymi. Ostatecznie nic to nie dało i Widzew spędził kolejny sezon na zapleczu Ekstraklasy.

Przez ostatnie dwie dekady GKS okopał się w 1. lidze, natomiast nasze drogi dość często przecinały się z Widzewem, który to awansował, to spadał na niższe poziomy. Z czego wynikała ta niestabilność klubu?
Tamte lata to czas wielu zawirowań organizacyjnych. Rządy Sylwestra Cacka, który ostatecznie rok później awansował do Ekstraklasy, zakończyły się katastrofą – kolejnymi spadkami i odbudową klubu w 4. lidze jako Reaktywacja Tradycji Sportowych. W związku z budową nowego stadionu swoje domowe mecze rozgrywaliśmy wtedy w Byczynie – niewielkiej wsi w pobliżu Łodzi. Klubu nie było stać na wynajem lepszego obiektu, więc osiągnięto porozumienie z burmistrzem gminy Poddębice, który był kibicem Widzewa. Stadion bardziej przypominał orlik, a gdy któryś piłkarz za mocno wybił piłkę, to lądowała ona w pobliskim stawie. Po reaktywacji przenieśliśmy się na obiekt SMS-u Łódź. W klubie brakowało wtedy wszystkiego – od piłek po stroje. Zaczynaliśmy od zera. Jeśli szukać pozytywów, to tamte ciężkie czasy zbudowały na nowo społeczność wokół Widzewa, a klub budowano na zdrowych zasadach. Ostrożnie dobierano partnerów do współpracy, bo wokół klubu kręciły się różne podejrzane osoby.

Droga powrotna Widzewa do Ekstraklasy nie była usłana różami.
Nie było łatwo pokonywać kolejne szczeble i awans na poziom centralny zajął kilka lat. W 3. lidze rywalizowaliśmy z ŁKS-em, a liderem był Finishparkiet Drwęca Nowe Miasto Lubawskie. W samej końcówce, gdy nie mieliśmy już szans na awans, lider z Nowego Miasta przyjechał do Łodzi. W przypadku zwycięstwa Widzewa na pierwsze miejsce dające awans mógł wskoczyć ŁKS. W związku z tym część kibiców domagała się porażki, aby zaszkodzić ŁKS-owi. Ostatecznie mecz zakończył się zwycięstwem gości 1:0, nic to jednak nie zmieniło, bo Finishparkiet wycofał się z rozgrywek, a jego miejsce w 2. lidze zajął Łódzki Klub Sportowy. My na 2. ligę musieliśmy poczekać o sezon dłużej.

Tam spotkaliśmy się po raz kolejny. Był to dziwny sezon, na którym cieniem położył się koronawirus.
Przez wiele lat przekleństwem Widzewa była postawa drużyny w rundach wiosennych. W sezonie 2019/2020 po rundzie jesiennej Widzew był liderem 2. ligi. W lutym wybuchła jednak pandemia i nie było wiadomo, czy uda się dokończyć rozgrywki. Po dłuższej przerwie zapadła decyzja, że gramy dalej, ale Widzew prezentował się wtedy fatalnie. Na pierwsze miejsce wskoczył Górnik Łęczna, a o drugie miejsce premiowane awansem bił się Widzew z GKS-em. W ostatniej kolejce przegraliśmy w Łodzi ze Zniczem, co otwierało drogę do awansu GKS-owi. Niezadowoleni kibice wbiegli na boisko z pretensjami o postawę drużyny. Tymczasem GKS nie zdołał wygrać u siebie z Resovią i mimo że w kiepskim stylu, to Widzew jednak awansował.

Nie poprawiło to jednak zbytnio nastrojów wśród kibiców?
Kibice byli rozgoryczeni stylem, w jakim osiągnięto awans i ogólną postawą drużyny. W klubie pojawiły się wtedy większe pieniądze, sprowadzano drogich, uznanych piłkarzy jak Mateusz Możdżeń czy Henrik Ojamaa, którzy mieli robić różnicę w tej lidze. Tymczasem byli jedynie obciążeniem budżetu, dlatego zdecydowano się na odwołanie odpowiedzialnej za to prezes Martyny Pajączek. Jej następcą został Mateusz Dróżdż, który przychodził opromieniony chwałą po awansie do 1. ligi z Górnikiem Polkowice (z drugiego miejsca awansował wtedy GKS – przyp. red.). Trenerem został Janusz Niedźwiedź, który zbierał dobre noty, ale awans do Ekstraklasy udało się zapewnić dopiero w ostatniej kolejce. Drżeliśmy o dobry wynik do ostatniej minuty meczu z Podbeskidziem.

Od tego momentu zadomowiliście się na dobre w Ekstraklasie. Były apetyty na coś więcej niż tylko ligowy byt?
Entuzjazm po awansie przełożył się na dobrą postawę w lidze, gdzie po rundzie jesiennej zajmowaliśmy trzecie miejsce. Zaczęto nawet po cichu mówić o europejskich pucharach, ale jak wspominałem wcześniej, wiosna w naszym wykonaniu wygląda zwykle znacznie gorzej. Tak było i tym razem, ostatecznie skończyliśmy na 12. miejscu. Narastała frustracja, a prezes z bohatera stał się wrogiem kibiców. Ponadto rozpoczął wojenkę z miastem, która była z góry skazana na porażkę. Atmosfera się psuła, było słychać o różnych konfliktach, a prezesa Dróżdża ostatecznie zwolniono. Kilka miesięcy później pożegnano też trenera Niedźwiedzia.

Obecnie dużo się mówi o Widzewie w kontekście potencjalnych zmian właścicielskich. O co chodzi w całym zamieszaniu pomiędzy Tomaszem Stamirowskim a Robertem Dobrzyckim?
Tomasz Stamirowski to lokalny biznesmen, który działa w Widzewie od kilku lat. W czasach, kiedy klubem zarządzało stowarzyszenie, Stamirowski był jego członkiem. W pewnym momencie zdecydował się na przejęcie samodzielnej władzy, zobowiązał się przelać określoną kwotę na konto Widzewa, a w jednym z wywiadów zadeklarował nawet, że połowę swojego majątku przeznaczy na klub. Pod jego rządami Widzew ma stabilną sytuację finansową, przynosi dochody i wypracował kilkumilionową nadwyżkę w budżecie. Mocno zabiega też o budowę nowego ośrodka treningowego. Coraz głośniej mówi się jednak, że zaniedbywany jest najważniejszy aspekt działalności, a więc poziom sportowy. Klub szczyci się sprzedażą Imada Rondića za 1,5 mln Euro, co jest moim zdaniem majstersztykiem. Nie idą jednak za tym żadne wartościowe transfery przychodzące.

Lekarstwem na sportowy marazm ma być Dobrzycki?
Robert Dobrzycki jest właścicielem firmy Panattoni, lidera rynku nieruchomości przemysłowych w Europie. Od kilku lat wspiera finansowo Widzew jako główny sponsor. W grudniu pojawiła się pierwsza informacja, że Robert Dobrzycki lub jego firma chcą kupić Widzew. Mówi się, że Dobrzycki jest kibicem Widzewa i jeszcze na starym stadionie był widywany na trybunie prostej. Pogłoski o zmianach właścicielskich w Widzewie spotkały się z entuzjazmem kibiców. Tymczasem Tomasz Stamirowski, mimo iż zawsze deklarował gotowość do rozmów z potencjalnymi poważnymi inwestorami, obecnie nie podziela tego entuzjazmu. Kibice naciskają na niego coraz mocniej, na ostatnim meczu z Jagiellonią wywiesili nawet odpowiednie transparenty. Właściciel jednak odwleka decyzję i stara się kupić sobie więcej czasu. Obie strony zapewniają, że chcą rozmawiać, ale piłka jest po stronie Tomasza Stamirowskiego.

Losy właściciela właśnie się decydują, tymczasem nie wiadomo kto będzie trenerem Widzewa. Czym Daniel Myśliwiec zasłużył sobie na zwolnienie?
Saga ze zwolnieniem trenera Myśliwca ma swoje podłoże w złym zarządzaniu pionem sportowym klubu. Zarząd jest młody i niedoświadczony, a cały kryzys wywołał prezes Michał Rydz. Możliwe, że w momencie publikacji naszej rozmowy będzie już byłym prezesem. Pod koniec ubiegłego roku prezes zadeklarował, że do końca stycznia podejmie decyzję co do przyszłości trenera. Tymczasem sprawa przeciągała się, zarząd miał coraz bardziej dość trenera i jego agenta, ale na zwolnienie Myśliwca nie zgadzał się właściciel. Sam trener jest postacią o tyle ciekawą, co kontrowersyjną. Sam dzisiaj nie wiem, czy jest dobrym szkoleniowcem. Miał niezłą rundę, ale im dłużej był w klubie, tym było gorzej. Do tego dochodziły wspomniane sprzeczki z zarządem. Skończyło się odwołaniem trenera po porażce 0:4 z Pogonią, nie było natomiast wytypowanego następcy. Nie dogadano się z Jackiem Magierą i postawiono na Patryka Czubaka z Akademii Widzewa. Dziś pojawiła się informacja, że do Warszawy przyleciał nowy trener, Željko Sopić z Chorwacji. Nic jednak nie jest jeszcze rozstrzygnięte. W Widzewie panuje olbrzymi bałagan, łódź nomen omen chybocze się mocno, a dyskusje, kto ma chwycić za ster, trwają w najlepsze.

Kto ponosi winę za fatalną postawę Widzewa w rundzie wiosennej?
Widzew broni się obecnie przed spadkiem, a pięć punktów nad kreską to żadna przewaga. Gdyby dół tabeli punktował lepiej, to być może już dziś bylibyśmy w strefie spadkowej. Już pod koniec ubiegłego roku drużyna wyglądała słabo, natomiast dwa punkty zdobyte wiosną, a szczególnie porażka ze Śląskiem, to kompromitacja. Moim zdaniem zmiana szkoleniowca była konieczna, natomiast są w Widzewie obrońcy trenera, którzy winę za obecną sytuację zrzucają na barki dyrektora sportowego Tomasza Wichniarka. Zarzuca się mu, że nie przeprowadził odpowiednich transferów, ale z drugiej strony mówi się, że trener odrzucił wiele nazwisk zaproponowanych przez dyrektora. Mimo fatalnych wyników pewna grupa kibiców wciąż jest oczarowana trenerem Myśliwcem i do końca go broniła, co jest dla mnie ewenementem.

Na czyich barkach spoczywa dziś boiskowa odpowiedzialność za wyjście z tego kryzysu?
Na to pytanie chyba nikt nie zna odpowiedzi. Widzew ma problem z liderem, bo na początku na takiego był kreowany Bartek Pawłowski. W ubiegłym roku doznał jednak ciężkiej kontuzji, od dłuższego czasu był poza składem, a obecnie powoli wraca na boisko. Wydawało się, że takim liderem może być Rafał Gikiewicz, jednak ostatnio mocno spuścił z tonu i tracimy bramki również po jego błędach. Duże nadzieje pokładamy we Franie Álvarezie i Sebastianie Kerku, ale obaj mają ostatnio tylko przebłyski dobrej formy. W drużynie brakuje piłkarza z charyzmą, zarówno na boisku, jak i w szatni. Zadaniem nowego trenera i dyrektora sportowego będzie znalezienie takich graczy.

Najlepszy strzelec Widzewa odszedł do Niemiec, przez co mocno cierpi ofensywa. Nie lepiej jest z tyłu, bo Widzew traci najwięcej bramek po Lechii Gdańsk. Co jest większym problemem zespołu?
Moim zdaniem największym kłopotem Widzewa jest dziś defensywa. Wystarczy nieco szybciej zagrać piłkę, a nasi obrońcy się gubią. Z drugiej strony również z przodu mamy dużo problemów, dlatego wiosna będzie dla nas bardzo ciężka. Trudno to będzie poukładać, natomiast coś drgnęło pod okiem trenera Czubaka, więc można mieć nadzieję. Może się jednak zdarzyć, że mecz z GKS-em będzie jego ostatnim w roli trenera. Powoli zaczynamy dopuszczać do siebie myśl, że do końca sezonu możemy być zamieszani w walkę o utrzymanie.

Pierwszym krokiem do utrzymania będzie zwycięstwo w sobotę, ale czy drużynę na to stać?
Zdajemy sobie sprawę, że GKS spisuje się w tym sezonie powyżej oczekiwań i w sobotę czeka nas trudne zadanie. Mimo to nie dopuszczamy innego scenariusza niż zwycięstwo Widzewa. Trudno ocenić, czy obecna drużyna jest mocniejsza od tej, która jesienią zremisowała w Katowicach, ale w sobotę liczymy na przełamanie, bo za długo czekamy na ligowe zwycięstwo. Pamiętam, że po jesiennym meczu było u nas lekkie rozczarowanie, ale też nikt nie załamywał rąk, bo GKS był wtedy w dobrej dyspozycji.

Jaki pomysł na rozmontowanie GieKSy Widzew zaprezentuje w sobotę?
Na to pytanie chyba nikt nie zna odpowiedzi oprócz samego trenera, bo dopiero poznajemy jego metody i pomysł na zespół. Każdy jego mecz jest właściwie eksperymentem. Widzew na pewno zagra odważnie i od pierwszych minut zaatakuje, aby szybko zdobyć bramkę i wypracować przewagę. Nikt nie będzie odstawiał nogi, co w poprzednich meczach nie było tak oczywiste. Widzew ma problem, gdy pierwszy traci bramkę – drużyna wtedy na jakiś czas się zacina. Im dłużej będziemy się utrzymywać przy piłce i nie stracimy gola, tym łatwiej będzie nam pokazać się z najlepszej strony. Decydujący będzie brak błędów w defensywie i postawa środkowego pomocnika Frana Álvareza. Wierzę też, że we znaki GKS-owi da się Saïd Hamulic, który wraca po kontuzji.

Jaki wynik obstawiasz?
Serce podpowiada zwycięstwo Widzewa, ale gdybym miał postawić pieniądze, to typowałbym 1:1.

Komplet widzów jest w zasadzie codziennością na meczach Widzewa. Obiekt przy Piłsudskiego jest dla Was za mały?
Przed laty budowę stadionów w Łodzi poprzedziły zlecone przez Miasto badania potencjału kibicowskiego Widzewa i ŁKS-u. Wniosek z badań był taki, że Widzew potrzebuje stadionu na ok. 30 tysięcy widzów, dwa razy więcej niż ŁKS. Mimo to wybudowano dwa stadiony o zbliżonej pojemności ok. 18 tysięcy. Dlatego od początku uważamy, że ten stadion jest dla nas za mały. Już od 3. ligi kibice regularnie wykupują ponad 15 tysięcy karnetów i trudno zdobyć bilet na mecz Widzewa – można jedynie liczyć na miejsca zwolnione przez nieobecnych karnetowiczów. Na każdym meczu jest właściwie komplet widzów. Tego samego życzę GKS-owi, bo to fajne uczucie, gdy stadion się regularnie zapełnia.

Od czasu do czasu słyszy się propozycje rozbudowy stadionu. Ile w tym prawdy?
Wielu kibiców nie chce tego przyjąć do wiadomości, ale nie widać realnych szans na istotną rozbudowę stadionu. Dyskusja na ten temat trwa od lat, pojawiają się pomysły dołożenia kilku rzędów siedzisk, co dałoby około 2 tysiące dodatkowych miejsc. Nie ma jednak konkretów co do finansowania takiego przedsięwzięcia, bo stadion jest miejski, a relacje na linii klub-miasto nie są najlepsze. Jeśli natomiast chodzi o poważną ingerencję w obiekt, to niezbędne są analizy architektoniczne, a pytany o to projektant stadionu był sceptyczny co do takiej możliwości. Barierą są również koszty, jakie pochłonęłaby taka inwestycja.

Jakie masz wspomnienia z pojedynków Widzewa z GieKSą?
Moje pierwsze spotkanie z GKS-em miało miejsce w 1985 roku, na finale Pucharu Polski w Warszawie. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, a w serii rzutów karnych bohaterem został nasz bramkarz, Henryk Bolesta. Jako że pochodzę z Warszawy, jako dzieciak siedziałem wtedy na trybunie Legii, bo nie wiedziałem, jak dostać się na sektor Widzewa. Na tym meczu obecna była grupa kibiców z Katowic, znacznie mniejsza od fanów Widzewa. Pamiętajmy jednak, że GKS stawiał wtedy pierwsze kroki zarówno w świecie kibicowskim, jak i sportowym, dodając nowej świeżości polskiej piłce. Pamiętam wasze charakterystyczne, żółto-czarne stroje, pamiętam też wasze zwycięstwo rok później w finale Pucharu Polski na Stadionie Śląskim. Wydaje mi się, że był to wasz mecz „założycielski”, fundament kolejnych sukcesów. Z tamtych lat kojarzę GKS jako drużynę eksportową, która nie miała wprawdzie wielkich sukcesów w europejskich pucharach, ale też się specjalnie nie kompromitowała. Franciszek Sput, Piotr Piekarczyk, Mirosław Kubisztal czy łączący nasze kluby Marek Koniarek byli wtedy ważnymi postaciami. Przede wszystkim zaś Jan Furtok, największa legenda Katowic, którego kojarzę jako uosobienie śląskiego charakteru. Co ciekawe, do szkoły w Warszawie chodził ze mną kolega Adam, który na bazie tych sukcesów zafascynował się GKS-em i stał się jego kibicem, nawet na jednym z ligowych meczów GieKSy w Warszawie dołączył do niewielkiej grupki kibiców z Katowic. Nie mam już z nim kontaktu, ale podejrzewam, że do dziś sympatyzuje z GieKSą. Największe sukcesy GKS-u to czasy mojego dzieciństwa i młodości, dlatego mam pewien sentyment do tego klubu. Cieszyłem się, gdy GKS wrócił do Ekstraklasy i podejrzewam, że wielu kibiców, nawet tych nieprzychylnych Katowicom, myśli podobnie. Takich klubów potrzeba w Ekstraklasie.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

2 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

2 komentarze

  1. Avatar photo

    Łukasz

    14 marca 2025 at 23:28

    Chyba najciekwsza rozmowa z tej serii rozmów, z kibicami innych drużyn

    • Avatar photo

      MarekD

      15 marca 2025 at 00:26

      Dziękuję za miłe słowo. Duża w tym zasługa rozmówcy.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Górak: Chcę wiedzieć, z kim jestem na piłkarskiej wojnie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Zagłębie Lubin wypowiedzieli się trenerzy obu zespołów: Rafał Górak i Marcin Włodarski.

Marcin Włodarski (trener Zagłębia Lubin):
Chcieliśmy ten mecz rozwiązać inaczej niż poprzednie. Zamknęliśmy się i czekaliśmy na ataki szybkie i przechodziliśmy do ataku pozycyjnego. Mieliśmy swoje sytuacje, jak w każdym meczu. Wydawało się że mecz zmierza ku 0:0, bądź naszej jednej akcji, bo groźnie atakowaliśmy, to po jednej z nielicznych akcji GKS zdobył bramkę i cieszy się z trzech punktów. W końcówce mieliśmy sytuacje, gdzie Aleks Ławniczak miał dwa razy strzelić do bramki po stałych fragmentach.

Musimy poprawić skuteczność, bo jak przeglądamy te mecze i analizujemy, to dochodzimy do sytuacji. Gorzej jest, jak nie dochodzisz do sytuacji. Przy poprawie skuteczności i przy takiej grze w obronie, jak dzisiaj momentami była, upatruję szansy na utrzymanie.

Dzisiaj bez celnego strzału, ale mówimy o stworzonych sytuacjach, a te były. I to naprawdę: Fritzson miał z głowy bardzo dobrą okazję w pierwszej połowie, Szmyt sam na sam, ale nie trafił w bramkę, także Pieńko w końcówce uderzenie z głowy. Tak wyglądają czasem mecze, jeśli chcesz się zamknąć, nie stwarzasz dużo sytuacji, musisz wykorzystać, które masz.

Dawno nie wygraliśmy, nie mamy pewności siebie i dlatego prowadziliśmy zamkniętą grę. Oczywiście obawiam się o swoją pozycję, zawsze tak jest jak przegrywasz mecze, w takim żyjemy świecie.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
To, co człowiek ma w sercu, jest mocniejsze niż głęboka analiza i dzielenie się wartościami stricte piłkarskimi, bo chyba rozumiecie, że jest to moment wyjątkowy. To był bardzo trudny mecz ligowy i takiego się spodziewaliśmy i być może to był kluczowy moment w rozgrywkach, bo to dla nas 31.,32. i 33 punkt – jakże ważny dla nas w budowaniu tabeli i w tych meczach, które są przed nami. Proces, aby ekstraklasa, była w Katowicach dłużej trwa. Mecz miał ciężar gatunkowy, jeśli chodzi o tabelę, do tego wiadomo – żegnamy się jeśli chodzi o mecze mistrzowskie i może dobrze, że tylko mecze, bo gdyby to się przecinało całkowicie i przeprowadzalibyśmy się od jutra i już tu nie wracali, to by było bardziej smutne. Cieszymy się, że jest nowy stadion, który będzie naszym nowym domem, jest to dla nas ogromna radość, ale tak bardzo życzyłbym sobie, żeby tu się nigdy temu obiektowi nie stało nic złego, żeby był pielęgnowany, bo to kawał pięknej historii, można się tutaj było dużo nauczyć, dowiedzieć, bo w końcu dziś dowiedzieliśmy się co Materazzi powiedział Zidaneowi, w czasie owego zajścia. Gramy dalej, sezon trwa, jest to moment bardzo emocjonalny.

Nie widziałem podobieństw do pierwszego meczu z Radomiakiem. Zdawałem sobie sprawę z kwestii wewnętrznej chłopaków, bo znam ich jak własną kieszeń i ten element lekkiego poddenerwowania był, bo chcieli z siebie zrzucić to piętno ostatniego meczu, że musi on być wygrany za wszelką cenę. Tego nie chcieliśmy. Chcieliśmy grać na swoich zasadach, momenty były lepsze i słabsze, mecz nie był kapitalny może do oglądania, ale walor emocjonalny był duży. To było widać. Na pewno stać nas na płynniejszą grę.

Tak bardzo nie tyle nie lubię słowa wyrachowanie, co uciekam od niego, bo my nie chcieliśmy grać wyrachowanie z Zagłębiem. Wiedzieliśmy, że tam się pali, że jest mało punktów i każdy chce je zdobywać. Spodziewaliśmy się z analizy innego zachowania Zagłębia. Byliśmy pewni, że nas zaatakują, będą grać wysokim pressingiem, a oni się wycofali oddali nam piłkę i czekali. To zawsze niebezpieczne w fazach przejścia. To był równy mecz drużyn walczących o coś. I chwała nam za to, że trzy punkty zostały w Katowicach.

Przedmeczowa zmiana Bergiera na Szymczaka wynikała z higieny szatni, zależy mi na tym, żeby wszyscy w różnych okolicznościach ten wózek ciągnęli, chcę wiedzieć, z kim na tej wojnie piłkarskiej jestem. Czy Sebastian jest na tyle twardy i jak zareaguje, czy jest takim facetem, jak go postrzegam, czy wyjdzie słabo. A tu nie – jest to wygrany sposób, by szatnią zarządzać, bo potrzebuję dwudziestu paru ludzi walczących i rywalizujących i z każdym o swojej decyzji będę rozmawiał. Tak czułem i dlatego to zmiana.

Co do Adriana, na Bukowej przez te 6 lat dojrzeliśmy, ja stałem się zupełnie innym trenerem, a Adrian piłkarzem i człowiekiem. Wiele przeszliśmy razem i nie zawsze było radośnie. Ogromna dojrzałość i odpowiedzialność, Adrian robi kapitalną robotę w szatni, a młodzi mogą czerpać z jego zaangażowania. I taka droga – nawet w kierunku końca kariery – jest kapitalna i niech tylko dalej tak gra.

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna Stadion

Nowa Bukowa – od piątku otwarta sprzedaż

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W minioną niedzielę piłkarze i kibice GKS Katowice pożegnali się z Bukową. Następne domowe spotkanie – derby z Górnikiem Zabrze – rozegramy już na nowym stadionie. W piątek 14 marca ruszy otwarta sprzedaż na Nową Bukową.

Na razie swoje miejsca na nowym obiekcie mogą wybrać kibice, którzy posiadają aktualny karnet na mecze przy Bukowej. Od piątku 14 marca od godziny 10:00 w systemie biletowym ruszy otwarta sprzedaż. Na początek dostępne będą pakiety/mini-karnety na wszystkie mecze do końca tego sezonu. GieKSa na Nowej Bukowej rozegra pięć spotkań, a naszymi rywali będą: Górnik Zabrze, Puszcza Niepołomice, Legia Warszawa, Cracovia i Lech Poznań. Ta faza sprzedaży potrwa do 24 marca (tutaj szczegółowo przedstawiono harmonogram), ale patrząc na zainteresowanie wśród kibiców i liczbę dostępnych miejsc, powinna zakończyć się wcześniej. Wszystkim, którzy mają zamiar wybrać się na Nową Bukową, rekomendujemy zakup karnetów zaraz po rozpoczęciu otwartej sprzedaży. 

Pakiety na wszystkie spotkania kosztują od 110 złotych (Blaszok, czyli Trybuna Południowa), przez 176 złotych (Trybuna Wschodnia – tzw. Prosta) po 242 złotych (Trybuna Zachodnia – tzw. Główna VIP). Sektor rodzinny umiejscowiony będzie na sektorze 16 Trybuny Wschodniej – karnety kosztują tutaj 350 złotych. Warto zaznaczyć, że dostępne są także karnety ulgowe w cenie 90 złotych na cały stadion. Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie klubu.

Uwaga! Przepisanie karnetu z Bukowej na Nową Bukową nie następuje automatycznie. Jeśli ktoś nie dokona tej operacji do momentu ewentualnego wyprzedania wszystkich dostępnych miejsc na obiekcie, straci możliwość obejrzenia meczów GKS Katowice. Aktualni karnetowicze mają gwarancję dostępności miejsc na Nowej Bukowej tylko do piątku 14 marca do godziny 10:00! Karnet przepiszesz (oraz wybierzesz sobie miejsce na stadionie) w kilka minut w systemie biletowym klubu.

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kunszt Trybuny Centralnej

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dokonało się.

Na Bukowej już nie zagramy. Piękne to było za pożegnanie. Choć oficjalna informacja została ogłoszona raptem kilka dni temu, to sposób w jaki się wszystko odbyło sprawił, że można było się wzruszyć. Na meczu pojawiły się osobistości z lat minionych, Janusz Jojko z Piotrem Piekarczykiem rozdawali autografy. Swoją obecnością zaszczycił nas także Adam Nawałka, który przecież nie pracując zbyt długo w naszym klubie wyrobił sobie taką markę, że za chwilę był selekcjonerem reprezentacji. I zaskarbił sobie sympatię kibiców.

Sympatycy GKS skumulowali swoje oprawy. Były więc i na Blaszoku i na Sektorze Rodzinnym. Te balony, które poszły w niebo, gdy wybiła dziewiąta minuta meczu, dziewiątego marca, Zawodnikowi z numerem dziewięć, w Jego urodziny, cały stadion skandował imię i nazwisko. Kibice nie zapominają o swoich legendach. Jan Furtok zapewne gdzieś tam spoglądał na boisko i choć jedyna bramka w meczu nie była aż tak podobna do gola strzelonego San Marino, jak Arka Jędrycha z Lechią, ale… nadal była podobna. Znów mocne wstrzelenie z prawej strony i finalizacja z bliska. Wspomniany Sektor Rodzinny i dzieciaki w dużej ilości dali popis. Były także flagi i zimne ognie. I doping przez cały mecz.

A na Blaszoku – działa się magia. Przed meczem zastanawiano się, jaka była najlepsza oprawa w historii tej trybuny. I myślę sobie, że najlepsza miała może miejsce właśnie wczoraj. To dopiero było zawieszenie w czasoprzestrzeni – nawiązując do jednej z prezentacji Trybuny Centralnej, bo przecież oficjalnie tak owa nazywała się kiedyś. Nie pamiętam, żebym był tak zachwycony przekazem oprawy. Różne były symboliki, takie czy inne. Jednak to, co było wczoraj to był kunszt.

Przyznam, że wielokrotne przypominanie od zawsze, że na Bukowej grali i przegrali „Zidane, Lizarazu i Dugarry” już nieraz bokiem wychodziło. Są takie sytuacje, że coś się tak przejada, że trudno silić się na jakąś oryginalność. Pojawia się pewnego rodzaju grafomania. Oczywiście to bardzo ważny moment w historii klubu i największy sukces na europejskiej arenie, ale ileż można?… Tymczasem sposób, w jaki kreatywnie zostało to rozwiązane, był mistrzowski. Zostało tu ujęte wszystko, historia, symbolika, podsumowanie, odniesienie do światowej piłki i duża doza humoru.

To jest piękno piłki. Że nasza poczciwa Bukowa jest miejscem z bezpośrednim powiązaniem do najważniejszych wydarzeń w światowej historii naszej ukochanej dyscypliny. To naprawdę niesamowite, że taki Zizou jechał sobie autokarem ulicą Złotą, mówił do swoich kompanów „patrzcie, ale fajne wesołe miasteczko”, potem skręcał w lewo, wjeżdżał przez bramę. Chodził sobie po parkingu za Trybuną Główną, szedł korytarzem z szatni na boisko, w końcu biegał po trawie i oglądał ten nasz Blaszok. Cztery lata później jego wizerunek widniał na Łuku Triumfalnym i Francuzi chcieli z niego zrobić prezydenta. To były TYLKO cztery lata. Od meczów z Bordeaux do starcia z Materazzim minęło 12 lat. A od tegoż finału i ostatniego spotkania Zizou w karierze – 19 lat. Dziewiętnaście i cztery. Niebywałe. To tak jakby jakiś piłkarz Gryfa Wejherowo, które dostało w czapkę przy Bukowej – dajmy na to Maksymilian Hebel – rok temu został Mistrzem Świata i zwierzchnikiem sił zbrojnych w Polsce.

Nie jest przesądzone, że Materazzi naprawdę nie uderzył w najbardziej czuły punkt Zinedina, którym właśnie zapewne jest porażka Francuza na Bukowej. To, że Zizou doskonale o tym pamięta, pokazaliśmy, gdy spotkaliśmy się z nim dwanaście lat temu 😉 Szczegóły poniżej 😉

Zizou na Bukowej!

Nie dało się symbolicznie lepiej pokazać, jaka historia się tworzyła na tym stadionie. Oprawa doskonała, wybitna.

Bardzo pragnęliśmy, żeby i na boisku to domknięcie wspaniałej historii było zwycięskie. Długo zanosiło się na to, że może to być rysa na tym dniu. Co prawda trener mówił na konferencji, że ważne było, aby zdjąć brzemię odpowiedzialności z piłkarzy, że właśnie muszą, bo to ostatni mecz. Kibice jednak rozpatrują to inaczej. Kibic to kibic. Patrzeliśmy na to, że jednak przyjeżdża jedna z najsłabszych ekip w lidze, przy której pojawia się pytanie – jak nie z nimi, to z kim? To nie oznaczało oczywiście, że należy dopisać sobie trzy punkty z urzędu. Natomiast są w tej lidze drużyny lepsze i słabsze. Zagłębie należy do tych słabszych. Wiadomo, że nie stałaby się żadna tragedia w tabeli, gdyby GieKSa tego meczu nie wygrała. Tragedia nie, ale mogłoby to wprowadzić pewną nerwowość. A smak zwycięstwa w takich okolicznościach jest przecież podwójny.

GKS Katowice jednak ten mecz wygrał. I to wcale nie jest takie oczywiste. W przeszłości multum tego typu spotkań nasz zespół po prostu przegrał. Jakaś młócka, krwawiące oczy i długo wynik 0:0. W końcówce rywale wyczuwają swoją szansę, bach, bach, strzelają dwie bramki i wywożą komplet. Tak było choćby w feralnym „kluczborkowym” sezonie, w którym zanim podziały się te straszne rzeczy w końcówce rozgrywek, GKS przegrał kilka meczów właśnie tracąc bramki w końcowych fazach wyrównanych, ale bardzo słabych spotkań.

Przed meczem rozmawiałem z komentatorem Canal Plus Marcinem Rosłoniem i mówił, że to tak bywa często w piłce, że jest pompa i otoczka, a potem piłkarsko wychodzi słabo. Przypomniałem sobie, jak Piotr Lech kiedyś w przerwie meczu z KSZO został czymś tam uhonorowany i po przerwie golkiper zawalił dwa gole, m.in. wpadając z piłką trzymaną w rękach do bramki.

Teraz było inaczej, choć długo się na to nie zanosiło. Ale teraz to jest inny zespół niż te, które przez kilkanaście lat nie potrafiły dźwigać ciężaru. Zespół ten miał przepchnąć ten mecz nawet kolanem, to przepchnął – i to dosłownie, bo taki to był gol Sebastiana Bergiera. Zwycięstwo ze wszech miar ważne, bo przecież istnieje slogan w piłce, że sztuką jest wygrać mecz, w którym nie idzie. GieKSie nie szło kompletnie i to goście mieli więcej sytuacji, na szczęście strzelali – jak mówił Laguna – Panu Bogu w okno. Jedna akcja – pięknie wypatrzył Alan Czerwiński Adriana Błąda, ten podał do Sebastiana, który wprawił stadion w euforię. Sam Adrian Błąd też coś spiął klamrą – przecież on strzelił gola dla Zagłębia w wygranym 5:0 meczu na Bukowej dziesięć lat temu. Wówczas podbiegł do kibiców świętować z nimi bramkę. A teraz – vis a vis tych samych kibiców, pogrążył Miedziowych, którzy będą musieli się twardo bronić przed spadkiem.

A kibice Zagłębia mieli się z pyszna, bo dopiero co śpiewali „coście tak cicho”. Teraz to oni byli odbiorcami tej przyśpiewki.

Po dwóch porażkach – po bardzo dobrym meczu w Lublinie i średnim w Białymstoku – GieKSa zgarnęła bardzo ważne trzy punkty. Tak jak pisałem w poprzednich felietonach – trzeba było się liczyć z przegranymi w tamtych meczach, choć nie musiały one nastąpić. Tutaj trzeba było bezwzględnie wygrać. Dopisane trzy punkty sprawiają, że nasza sytuacja w tabeli jest już totalnie komfortowa. Jedenaście punktów przewagi nad strefą spadkową na dziesięć kolejek przed końcem to potężny kapitał. Trzeba grać swoje i trzymać rękę na pulsie, ale teraz już tylko jakaś kompletna katastrofa spowodowałaby, że GKS znalazłby się pod kreską.

Tak, przegraliśmy te dwa wyjazdowe mecze, ale bilans na wiosnę to 3-1-2. Czyli nadal naprawdę niezły. Lepszy niż nasza średnia punktowa z całego sezonu, bo gdybyśmy mieli taką średnią jak na wiosnę – mielibyśmy czterdzieści oczek już teraz i bylibyśmy zaraz za podium. To przeczy jakimś dziwnym teoriom, że GKS zanotował regres. Fajnie, że GKS potrafi grać efektownie i miło dla oka. To daje wielką nadzieję i optymizm. I to powoduje też, że gdy potem zdarza się słaby – umówmy się – mecz z Zagłębiem, to jest jednak pewna iskra, która powoduje, że zespół się nie poddaje, nie kładzie, tylko skonstruuje tę jedną akcję, która da zwycięstwo.

To było piękne pożegnanie – tak jak w listopadzie Jana Furtoka, tak teraz naszego ukochanego stadionu. Tak to jest z przeprowadzkami. Zostawia się w jakimś miejscu kawał życia i kawał wspomnień. Grunt, żeby przeważały te dobre i żeby dobrymi były też te ostatnie. Wszyscy pożegnali ten stadion godnie.

Wiadomo, że na temat Bukowej wypowiadają się byli piłkarze czy trenerzy GKS. Ja natomiast chciałbym przytoczyć wypowiedzi naszych rywali z różnych okresów i to rywali z drużyn, z którymi GieKSa zawsze miała kosę, a sami ci zawodnicy przeżywali naprawdę ciężkie chwile pry Bukowej. Marcin Baszczyński, który komentował mecz w Canal Plus powiedział:

„Łezka się kręci, ja mam wspomnienia takiej kultury wychowania, śląskiego, mocnego wychowania – jako sąsiad zza miedzy przeszedłem tu swoją lekcję w meczach derbowych”.

W Lidze Minus wypowiedział się o Bukowej Wojciech Kowalczyk, były napastnik Legii Warszawa.

„Niekoniecznie dobrze ten stadion wspominam, bo zawsze nas lali. Wygrałem tam jeden mecz, w sezonie, w którym wyjeżdżałem do Betisu, a tak – zawsze porażka. Cisnęli nas. Ale pojechało tam też Bordeaux z Zidanem, Lizarazu, też dostali w „pyndzel”, więc nie ma się co wstydzić, że ktoś kiedyś przegrał przy Bukowej. A atmosferka na stadionie była świetna”.

Kowal przytoczył też jedną z piosenek, której „nigdy nie zapomni”, a która była kierowana pod jego adresem. Nie nadaje się do cytowania – poszukajcie w magazynie 😉

Zamykamy ten rozdział.

Bukowo – dziękujemy!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga