Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: wyniki na miarę potencjału

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Do pojedynku Korony z GKS-em oba zespoły będą przystępować bez obaw o ligowy byt, ale też bez szans na czołowe lokaty w lidze. Czy przełoży się to na typowy poniedziałkowy mecz „o pietruszkę” czy też piłkarze pozbawieni presji dadzą się ponieść fantazji i zafundują kibicom ciekawe widowisko? O przewidywania na ten mecz i ogólne nastroje w Kielcach na finiszu sezonu zapytaliśmy Michała Gajosa z Radia eM Kielce.

Sytuacja, w której po 30 kolejkach Ekstraklasy zarówno GKS, jak i Korona są pewne utrzymania, jest dla obu klubów wymarzonym scenariuszem. Mając w pamięci walkę o ligowy byt do ostatniej kolejki poprzedniego sezonu, spodziewałeś się, że tym razem będzie inaczej?
Wierzyłem, że może to być sezon, w którym wreszcie będzie trochę spokojniej, natomiast pierwsza część rozgrywek na to nie wskazywała. Co prawda w miarę upływu czasu drużyna Jacka Zielińskiego wyglądała coraz lepiej, ale w dużej mierze przypominało to Koronę Kamila Kuzery, głównie ze względu na sytuację w tabeli. Korona zimowała w strefie spadkowej, więc obawy były. Natomiast patrząc, jak prezentuje się ta drużyna, jak rośnie z każdym kolejnym meczem, jak wygrywa na wyjazdach, co było naszą piętą achillesową w poprzednich sezonach, wierzyłem w pozytywne zakończenie sezonu. Z drugiej strony podobnie myślałem rok temu, gdy udanie rozpoczynaliśmy rundę zwycięstwem z ŁKS-em, tymczasem musieliśmy się bić o utrzymanie do ostatniego meczu z Lechem. W Kielcach nigdy niczego nie można być pewnym.

Kto bardziej zaskoczył, GKS czy Korona?
Mimo wszystko postawa GKS-u jest bardziej zaskakująca. Od co najmniej dwóch lat mówi się w Kielcach o Koronie jako o drużynie z potencjałem minimum na spokojne utrzymanie i ja podzielam tę opinię. Jest tutaj wielu zawodników, którzy powinni gwarantować tak spokojny sezon jak obecny, natomiast forma GKS-u była sporą niewiadomą. W ostatnich latach beniaminkowie zwykle byli zamieszani w walkę o utrzymanie i regularnie spadali z ligi, nawet w liczbie większej niż jeden. W opinii wielu GKS miał napisać podobny scenariusz, natomiast patrząc na wasz skład, który jest mieszanką młodości i doświadczenia, widać pomysł na zbudowanie solidnej drużyny. Bartosz Nowak jest postacią znaną w Ekstraklasie, doświadczenie na tym poziomie mają też między innymi Dawid Kudła, Marcin Wasielewski czy Lukas Klemenz, który swego czasu grał w Koronie. W połączeniu z kilkoma młodszymi zawodnikami okazuje się, że dajecie radę. W tym sezonie beniaminkowie – zarówno GKS, jak i Motor – dodali Ekstraklasie jakości i kolorytu.

Wiele dobrego mówi się o trenerach młodego pokolenia, którzy podbijają ostatnio Ekstraklasę. W Kielcach postawiono natomiast na doświadczenie. Dziś można powiedzieć, że była to dobra decyzja.
Pozycja Korony w tabeli jest w dużej mierze zasługą Jacka Zielińskiego, który dał drużynie stabilizację, zwłaszcza w defensywie. Gdy przychodził do Kielc, pisałem na Twitterze, że być może nie zapewni Koronie wielkiego rozwoju, ale drużyna będzie grać na miarę swojego potencjału, zajmując miejsce w środku tabeli. Dziś znalazło to potwierdzenie, natomiast jest w tym coś więcej, bo pod okiem trenera Zielińskiego rozwijają się kolejni młodzi zawodnicy. Korona najszybciej w lidze wypełniła limit występów młodzieżowców i nadal na nich stawia. Jacek Zieliński zbudował kilku niezłych zawodników na kolejne sezony: Zwoźny, Strzeboński, Konstantyn, Matuszewski czy Smolarczyk mają dłuższe kontrakty w Kielcach i w przyszłości będą stanowić o sile Korony.

W czym tkwi tajemnica sukcesu Zielińskiego w Kielcach?
Jacek Zieliński zaczął od uporządkowania obrony, bo jeśli nie tracisz bramek, to nie przegrywasz meczów. Kluczem był zimowy okres przygotowawczy, kiedy Korona szlifowała system gry z piątką obrońców, w tym dwoma wahadłowymi. W każdej konfiguracji personalnej Korona zazwyczaj wygląda w tym systemie bardzo dobrze. Nawet Kóstas Sotiríou, który trafił do Kielc zimą, szybko wskoczył do składu i dopasował się do linii obrony. Wiosną tracimy mało bramek, ale też strzelamy coraz więcej. Wszystko zaczęło działać, jak należy. Dobrym przykładem jest tu Martin Remacle, który wcześniej zakulisowo narzekał zarówno na ustawienie, jak i na swoją rolę w zespole. Teraz gra niżej niż za Kamila Kuzery i dobrze przystosował się do nowego systemu. Nie strzela już wprawdzie tylu goli co w poprzednim sezonie, ale jest ważną postacią drugiej linii.

Które mecze szczególnie podnoszą ciśnienie kibicom Korony?
Mówiąc pół żartem, pół serio, najwięcej emocji budzą te mecze, które ostatecznie udaje się wygrać. Ostatnio coraz częściej słyszy się w Kielcach, że „święta wojna” z Radomiakiem to już nie to, co dawniej i kibice Korony bagatelizują rangę tych meczów. Wpływ na takie podejście mają na pewno ostatnie wyniki, bo Radomiak ma powody, by dogryzać Koronie: w Radomiu było 0:4, a w Kielcach 1:3, więc jest to bolesny bilans dla Korony. W kolejnym sezonie będzie więc chęć rewanżu z naszej strony i dodatkowe emocje wśród kibiców. Z kolei z Widzewem Korona wygrała w tym sezonie wszystko – dwukrotnie w lidze i raz w Pucharze Polski. Obaj rywale są ważni dla Korony, bo na każdym z meczów kielecka Exbud Arena wyprzedała się do ostatniego miejsca. Podobnie było z resztą na ostatnim meczu z Jagiellonią.

Szerokim echem odbił się w mediach mecz Puszczy z Pogonią, w którym Portowcy zaliczyli spektakularną nomen omen pogoń za rywalem i wygrali 5:4. Który mecz Korony wywołał u was podobne emocje?
Nie będę szukał daleko i wskażę mecz z Jagiellonią z ostatniej kolejki. Nie był on może tak spektakularny jak zwycięstwo Pogoni w Niepołomicach, ale zachowując wszelkie proporcje dostrzegłem pewne odniesienia do rozgrywanego dzień wcześniej finału Pucharu Króla. Zarówno Korona, jak i Real fatalnie rozpoczęły i dopiero w drugiej połowie odrodziły się, podejmując walkę. Ostatecznie Puchar wygrała Barcelona, natomiast Korona skutecznie goniła wynik w meczu z Mistrzem Polski. Po 30 minutach, kiedy Jagiellonia dominowała na boisku i prowadziła po bramce Pululu, nic nie zapowiadało zwrotu akcji. Tymczasem Korona wygrała przekonująco i zasłużenie. Ponadto, szczególnie pamięta się mecze wygrane po golach w końcówce, więc warto tu przywołać nasz ostatni pojedynek w Katowicach.

Na największą gwiazdę Korony wyrósł ostatnio Mariusz Fornalczyk. Jego dobre występy nie przechodzą bez echa i zainteresowanie lepszych klubów z każdym tygodniem rośnie.
Kolejka chętnych na Fornalczyka jest na pewno długa. Jeśli chodzi o polskie kluby, to mówi się, że wielomilionowym budżetem na transfery będzie dysponował Widzew, poza tym cała ligowa czołówka ma możliwości finansowe zdecydowanie większe niż Korona. Obserwuję jednak Mariusza i moim zdaniem jest to typ piłkarza, który nie zawaha się wskoczyć na głęboką wodę i może chcieć spróbować swoich sił od razu za granicą. Pytanie, jakich ma doradców i co planują jego menedżerowie. Fornalczyk generuje olbrzymie zainteresowanie, które wykracza nawet poza ocean, bo pojawiają się informacje o zainteresowaniu ze strony klubów MLS. Sam jestem ciekaw, jak potoczą się jego losy, bo jest to piłkarz z ogromnym potencjałem.

Lotem błyskawicy rozchodzą się w Internecie filmiki z popisami Fornalczyka zarówno w Koronie, jak i młodzieżowej Reprezentacji Polski. Kiedy doczekamy się takich obrazków w seniorskiej kadrze?
Fornalczyk zdobył pięknego gola w meczu z Jagiellonią, a gdy schodził z boiska, machał do kogoś z sektora VIP. Zażartowałem wtedy w transmisji radiowej, że pozdrawia siedzącego tam selekcjonera. Nawet jeśli Michał Probierz przyjechał do Kielc obserwować graczy Jagiellonii, to w drugiej połowie patrzył zapewne wyłącznie na skrzydłowego Korony, który skupił na sobie uwagę wszystkich na trybunach. Patrząc, jak słabo obsadzone są ostatnio skrzydła reprezentacji Polski, jestem przekonany, że znalazłoby się tam miejsce dla Fornalczyka. Jedyną przeszkodą mogą być młodzieżowe Mistrzostwa Europy, bo Mariusz jest bardzo ważną częścią tej drużyny. Trener Majewski nie będzie skłonny oddać Fornalczyka przed tak ważnym turniejem, natomiast wiadomo, że ostatnie słowo należy do Michała Probierza.

Nasz ostatni mecz przy Bukowej był dla kibiców GieKSy sporym rozczarowaniem. Jak wspominasz tamten pojedynek?
Zaczęło się od dość szybko strzelonej bramki przez byłego piłkarza Korony – Lukasa Klemenza i wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejny mecz na wyjeździe, którego nie uda nam się wygrać. Obraz meczu odmienił rajd Wiktora Długosza, po którym sędzia podyktował rzut karny. Ta decyzja mogła wzbudzać kontrowersje, ale koniec końców pozwoliła Koronie wrócić do meczu. Mimo to uważam, że w przekroju całego spotkania to GKS był zespołem lepszym, przeważał i wydawało się, że kontrolował przebieg wydarzeń na boisku. Mocno dał się nam we znaki Borja Galan, który szczególnie w drugiej połowie bardzo się uaktywnił i pokazał piłkarską jakość. Długo wydawało się, że to GKS jest bliżej zwycięstwa, tymczasem w samej końcówce do siatki trafił Dawid Błanik i trzy punkty pojechały do Kielc.

Jesienią Michał Janus doskonale wytypował strzelca bramki dla GieKSy. Jakie są twoje przewidywania przed poniedziałkowym meczem?
Spróbuję pójść podobnym tropem i postawię na gola Filipa Szymczaka, który zanim trafił do GKS-u, był łączony z Koroną Kielce. Ostatecznie wybrał Katowice i być może będzie chciał udowodnić, że wybrał lepszy zespół. Spodziewam się, że oba zespoły trafią do siatki i obejrzymy dobre, ofensywne starcie, nie jak typowy, nudny poniedziałkowy mecz w Ekstraklasie na dogranie kolejki. Wierzę w zwycięstwo Korony i liczę, że za ciosem pójdzie Jewgienij Szykawka, strzelając kolejnego gola. Być może na boisko wybiegną zawodnicy z drugiego szeregu i mam nadzieję, że wykorzystają swoją szansę.

Jaki wynik przewidujesz?
W głowie mam 2:1 dla Korony, ale ostatecznie postawię na remis 2:2.

Nasz poniedziałkowy mecz cieszy się dużym zainteresowaniem fanów Korony?
Dla kibiców nie jest to raczej spotkanie z kategorii tych o najwyższej temperaturze, ale bilety sprzedają się dobrze i spodziewam się co najmniej 10 tysięcy widzów. Moim zdaniem taki poziom frekwencji to absolutne minimum dla Korony i w ostatnich meczach tak się dzieje. Podobnie będzie w poniedziałek, tym bardziej że do Kielc przyjadą kibice GieKSy, więc jestem spokojny o atmosferę na trybunach.

Możemy już spokojnie śledzić ligowe rozstrzygnięcia. Jak na tym etapie oceniasz sezon, kto twoim zdaniem sięgnie po mistrzostwo, a kto pożegna się z Ekstraklasą?
Największym rozczarowaniem jest niewątpliwie Śląsk Wrocław, który przed rokiem walczył jak równy z równym z Sankt Gallen w kwalifikacjach Ligi Konferencji. Dziś natomiast jedną nogą jest już w 1. lidze. Pochwalić za to należy beniaminków, wyłączając Lechię Gdańsk, ale największe brawa należą się Jagiellonii, która wprawdzie oddaliła się od obrony mistrzowskiego tytułu, ale biorąc pod uwagę, że rozegrała już w tym sezonie 53 mecze, zajmuje miejsce na podium Ekstraklasy i świetnie zaprezentowała się w europejskich pucharach, to musi zaliczyć ten sezon do udanych i na dobre wpisała się do krajowej czołówki. Mistrzostwa życzę Lechowi Poznań, który ma moim zdaniem najmocniejszą kadrę, a z ligi spadną Śląsk, Lechia i Stal Mielec.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga