Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: z GieKSą nigdy nie grało się łatwo
Tego rywala z pewnością nikomu przedstawiać nie trzeba. Cokolwiek wydarzy się w Warszawie, od razu ląduje na głównych stronach najważniejszych serwisów w Polsce. Mimo to spróbowaliśmy zajrzeć na Łazienkowską „od kuchni”, a o subiektywne spojrzenie na sytuację w Legii i nastroje przed niedzielnym meczem zapytaliśmy Marcina Szymczyka, redaktora naczelnego portalu Legia.net.
19 lat temu Legia Warszawa biła się o podium Ekstraklasy, a GKS tonął na dnie ligowej tabeli. Warszawscy kibice przepowiadali wtedy, że „spadnie GKS na sezonów sześć”. Tymczasem minęło ponad trzykrotnie więcej czasu zanim znów spotkamy się na murawie.
Zerkałem czasami na tabelę I ligi, z sentymentu dla drużyn, które kiedyś rywalizowały z nami w Ekstraklasie, także na GKS. Katowice to duże miasto, część wielkiej aglomeracji, a klub ma dużą bazę kibiców. Naprawdę szkoda, kiedy takie miasta i kluby nie wykorzystują swojego potencjału. Przez ostatnie 20 lat jako Legia przyjeżdżaliśmy na Śląsk do różnych, dużo mniejszych klubów, na przykład w Katowicach graliśmy z Rozwojem. Natomiast przez te wszystkie lata to nigdy nie była GieKSa. Można się domyślać, że wynikało to ze złego zarządzania, braku pieniędzy i sponsorów. Dzisiaj najważniejsze, że wyszliście wreszcie na prostą.
Na obecnym etapie rozgrywek ligowych jesteśmy sąsiadami w tabeli. O ile w Katowicach taką sytuację przyjmujemy z zadowoleniem, to w Warszawie apetyty są z pewnością większe.
Jesteśmy w takim momencie, że apetyt na ligowe zwycięstwa w Warszawie długo nie będzie zaspokojony. W okresie pomiędzy przerwami reprezentacyjnymi dopadł nas kryzys, Legia nie wygrała 4 meczów z rzędu, zdobywając zaledwie dwa punkty. W klubie takim jak nasz jest to bardzo słaby wynik, więc wkradła się nerwowość. Można powiedzieć, że było o włos od zmiany trenera. Na szczęście do tego nie doszło, bo uważam, że przy odpowiednim wsparciu okazanym trenerowi wszystko pójdzie jeszcze w dobrym kierunku.
Pozycję trenera poprawiają z kolei występy w Europie.
Jeżeli chodzi o Ligę Konferencji, to na razie wykonaliśmy dwa duże kroki, ale trzeba wygrać jeszcze co najmniej jeden, a najlepiej dwa mecze, by być pewnym awansu. Idealna byłaby sytuacja, gdyby udało się zająć miejsce w pierwszej ósemce LKE, co pozwoli uniknąć rywalizacji w pierwszej rundzie w przyszłym roku i mieć więcej czasu na odpoczynek. Z kolei w Ekstraklasie nie ma w ogóle marginesu błędu – trzeba po prostu punktować. Dla Legii mecz z GKS-em jest moim zdaniem pułapką, bo warszawscy dziennikarze i kibice oczekują, że Legia dopisze sobie trzy punkty. Natomiast GieKSa jak dotąd pokazuje fajną, ofensywną piłkę. Wygraliście u siebie z Pogonią i Jagiellonią, na wyjeździe roznieśliście Puszczę, z którą Legia jeszcze w całej swojej historii nie wygrała. Był remis z Piastem, z którym my przegraliśmy 1:2.
Humory z pewnością poprawiło Wam zwycięstwo w Serbii. Jak ocenisz potencjał FK TSC Bačka Topola w porównaniu do naszej ligi?
Trudno oceniać na podstawie jednego meczu, ale myślę, że spokojnie utrzymaliby się w Ekstraklasie. Widać było w poszczególnych sytuacjach, że mają umiejętności techniczne, potrafią grać w piłkę, jednak Legia nie pozwoliła im na zbyt wiele, była dobrze ustawiona taktycznie. Z drugiej strony mógł imponować czas utrzymywania się rywala przy piłce. Legia wygrała 3:0, miała wysoki współczynnik oczekiwanych goli, a jednocześnie jedynie 28% posiadania piłki. To naprawdę rzadko spotykane. Jechaliśmy tam z nastawieniem, że ten mecz trzeba wygrać. Podobnie będzie w niedzielę, natomiast moim zdaniem poprzeczka będzie zawieszona wyżej niż z TSC Bačka Topola. Czwartkowy mecz dobrze się ułożył, Legia szybko strzeliła gola i później mogła kontrolować sytuację.
Czy tak duże natężenie meczów zmusi trenera do zmian w wyjściowej jedenastce na mecz z GKS?
Spodziewam się jedynie drobnych korekt. Od początku sezonu trener Feio zapowiadał nie więcej niż jedną zmianę na formację, o ile nie zmuszą go do tego kontuzje. Od momentu, gdy skład się ustabilizował, to chce w ten sposób grać. Jakieś zmiany będą jednak na pewno. Myślę, że Wojtek Urbański może zagrać w większym wymiarze czasowym, może nawet od początku. W Serbii nie grał, bo nie jest zgłoszony do rozgrywek, jest więc wypoczęty, co na pewno działa na jego korzyść. Myślę, że jutro od początku zagra Luquinhas, a także Janek Ziółkowski, bo Pankov ma problemy zdrowotne. Może być jeszcze jakaś zmiana w linii ataku i to wszystko, czego można się spodziewać w niedzielę.
Porównując nasze drużyny, w oczy rzuca się różnica w systemie gry. W Katowicach stawiają na wahadłowych, natomiast Legia gra na czterech obrońców.
Goncalo Feio grał czwórką z tyłu w zasadzie zawsze, choćby w Motorze. Można powiedzieć, że w Legii „odziedziczył” kadrę skrojoną pod system gry wahadłowymi, bo tak naprawdę nie ma u nas bocznych obrońców. Długo ciągnął to w ten sposób, natomiast wspomniany wrześniowy kryzys być może przyspieszył zmiany w systemie gry i od meczu z Górnikiem Zabrze gramy już czwórką z tyłu. Na prawej obronie gra Paweł Wszołek, który tak naprawdę obrońcą nie jest, a na lewej gra Vinagre, który też ma zapędy bardziej ofensywne. Na razie dają sobie radę i moim zdaniem wyglądamy zdecydowanie lepiej w tym systemie. Potwierdzają to i wyniki, i sam sposób gry.
Zwracasz uwagę na brak nominalnych bocznych obrońców. A jak wygląda kadra Legii na pozostałych pozycjach? Jesteście zdolni utrzymać wysoki poziom grając na trzech frontach?
Kadra jest szeroka, jeśli chodzi o ilość, natomiast można dyskutować o jej jakości. Wielu zawodników, których dopiero sprowadzono, na razie zawodzi i nie pokazuje swojej jakości. Claude Gonçalves przychodził tutaj jako następca Bartosza Slisza i dobrze się prezentował w okresie przygotowawczym. Tymczasem właściwie od pierwszego meczu gra fatalnie. Jean-Pierre Nsame został sprowadzony jako król strzelców ligi szwajcarskiej, a obecnie wygląda jak cień zawodnika. Można by wskazać jeszcze kilku podobnych graczy. Natomiast sezon jest długi, więc pozostaje mieć nadzieję, że wkrótce wejdą na właściwe tory.
Czy to wystarczy, żeby wygrywać wszędzie?
Scenariusz na Puchar Polski jest jeden: awans w meczu z Miedzią jest obowiązkowy i nikt sobie nie wyobraża, by mogło być inaczej. Kibice są najbardziej spragnieni mistrzostwa, natomiast trzeba być świadomym, że będzie o to bardzo ciężko. Lech Poznań ma dzisiaj dziewięć punktów przewagi, odpadł już z Pucharu Polski, nie gra też w Lidze Konferencji. Między poprzednią a następną przerwą na kadrę są 23 dni, Legia rozegra w tym czasie 7 meczów, a Lech 4. To zupełnie inny tryb przygotowań. O mistrzostwo będzie bardzo trudno, ale będziemy walczyć do końca.
Jednym z kluczowych letnich transferów w Warszawie było odejście Josue. Czy Luquinhas jest w stanie go zastąpić?
To zupełnie inne typy piłkarza. Josue to zawodnik o trudnym charakterze, wszystko w zasadzie było podporządkowane pod niego. Za tą cenę dawał jednak ogromną jakość, doskonałe podania. Gdyby koledzy z drużyny byli skuteczniejsi, powinien mieć po 30 asyst w sezonie. Był cały czas w formie, nie miał praktycznie żadnych kontuzji. Z kolei Luquinhas jest mobilny, szybki i na tym bazuje. Są to więc zawodnicy o innych profilach, natomiast ja osobiście wyżej cenię Josue.
Najwięcej zastrzeżeń budzi jak dotąd postawa Waszych napastników. Żałujecie odejścia Blaža Kramera?
W momencie, w którym odchodził Kramer, był on jedynym napastnikiem, który był w formie. Mimo to uważam, że dobrze się stało, że odszedł. Legia wykorzystała najlepszy moment na jego transfer, a jego postawa w Konyasporze potwierdza, że zrobili dobry ruch. Kramer ma tam kiepskie statystyki, więc wyobrażam sobie rozczarowanie wśród tureckich kibiców. Obecnie jedynym napastnikiem, który ma potencjał, by seryjnie zdobywać gole jest Marc Gual. Jest młody, dynamiczny, z całkiem niezłą techniką, tyle że jest niestabilny: raz zagra dobrze, potem przez dwa mecze go nie ma, albo zagra katastrofalnie. Jako jedyny daje jednak nadzieję, że może grać na wysokim poziomie. Z kolei Tomáš Pekhart ma już swoje lata, poza tym nie dostaje już takich podań jak wcześniej. Kapitalnie gra głową, ale musi dostać dobre podanie w polu karnym. Poza nim jest jeszcze młody Majchrzak, ale to raczej melodia przyszłości.
W ostatnim czasie zrobiło się głośno o Maxim Oyedele. Jak oceniasz ten transfer?
Legia przez rok szukała piłkarza na pozycję numer 6 i nie mogła znaleźć. Mieliśmy Qëndrima Zybę, który rozczarowywał i już go nie ma. Rafał Augustyniak ma swoje ograniczenia, nie jest zawodnikiem wystarczająco szybkim na tę pozycję. Jurgen Çelhaka ma z kolei dużo kontuzji, poza tym moim zdaniem nie nadaje się do nowoczesnego stylu gry na tej pozycji. Gdy zaczął tam grać Oyedele, wszyscy poczuliśmy ulgę, że w końcu mamy zawodnika, który gra do przodu, łącząc obronę z ofensywą. Jak dotąd wszyscy są z niego bardzo zadowoleni. Liczę jednak na więcej spokoju wokół niego, bo po debiucie w reprezentacji było wokół niego za dużo zamieszania.
Mówiliśmy o zagranicznych transferach Legii, które nie zawsze okazują się strzałem w dziesiątkę. Czy tak trudno znaleźć dobrego polskiego piłkarza, że łatwiej szukać wzmocnień za granicą?
Nie zgadzam się z opinią, że dobrych piłkarzy trzeba szukać za granicą. Przykład Kacpra Chodyny pokazuje, że warto sięgać po zawodników wyróżniających się w Ekstraklasie. Mówi się, że młodzi Polacy są drodzy, dlatego sprowadzamy za 1,4 miliona euro Alfarelę. Tymczasem okazało się, że za milion można było sprowadzić Ameyawa. Moim zdaniem transfery Ameyawa i Mosóra to świetne ruchy Rakowa i takich zawodników bym szukał.
Można znaleźć takich zawodników w GieKSie?
Kto wie, być może w obliczu naszych problemów z napastnikami nie byłoby złym rozwiązaniem sprowadzenie Adama Zrel’aka na sezon czy dwa. Osobiście z dużym sentymentem wspominam Kubę Araka. Pamiętam go dobrze z rezerw Legii i Młodej Ekstraklasy. Jest to najlepiej grający głową zawodnik, jakiego widziałem, lepiej nawet od Tomáša Pekharta. Gdyby w piłkę grało się tylko głową, to Arak grałby w Premier League. Dziwię się z kolei, że Legia nie próbowała wcześniej sięgnąć po Bartka Nowaka, bo jest to zawodnik grający fajną, ofensywną piłkę, ma smykałkę do strzelania goli. Moim zdaniem Legii brakuje takiego zawodnika i Nowak mógłby się tutaj przydać.
Jak silną pozycję ma w tej chwili Goncalo Feio?
Osobiście bardzo mu kibicuję. Uważam, że to dobry szkoleniowiec, bardzo dobrze przygotowany merytorycznie, a przy tym bardzo młody. Znam go też bardzo długo, bo pamiętam go z czasów, gdy poprzednio pracował w Akademii Legii. Już wtedy miał duże ambicje, by być pierwszym trenerem. Jest całkowicie sfokusowany na piłce, a wiedzą merytoryczną przewyższa wielu szkoleniowców w Ekstraklasie. Musi nauczyć się przekładać tę wiedzę na boisko i przede wszystkim nauczyć się panować nad emocjami. Pod tym względem jest coraz lepiej, trener wciąż zbiera doświadczenie i cały czas się uczy. Wierzę, że uda się to wszystko poukładać i może to być trener, który poprowadzi Legię do sukcesów. Potrzebuje tylko czasu.
Czy trener może się obawiać o swoją posadę?
Ostatnie tygodnie pokazały, że ta linia, która oddziela trenera od dymisji, jest bardzo cienka. Obecnie trwa weryfikacja i okres do meczu z Lechem włącznie, czyli do listopadowej przerwy na kadrę, to czas, w którym wszyscy w klubie przyglądają się pracy trenera. To będzie czas ocen i podsumowań. Jak dotąd ta ocena wypada pozytywnie, natomiast tąpnięcie w postaci porażki z GKS-em czy Miedzią mogłoby poważnie zachwiać pozycją trenera. Nie sądzę, aby w przypadku porażki z GieKSą doszło do takiej zmiany, natomiast w dalszej perspektywie porażka może zaważyć na ocenie trenera.
Być może więcej obaw o swoją posadę powinien mieć dyrektor sportowy?
Jacek Zieliński jest raczej negatywnie oceniany przez kibiców, jednak na jego pracę patrzy się głównie przez pryzmat wyników. Zobaczymy, jaka będzie nasza sytuacja na koniec roku. Latem w Legii doszło do wielu zmian – dziewięć transferów plus w zasadzie nowy sztab. Sam Feio jest w klubie od kwietnia, więc drużyna jest zbyt świeża, by ją jednoznacznie ocenić. Jeżeli kolejni zawodnicy sprowadzeni latem przez Jacka Zielińskiego odpalą, a kilku z nich pokazało się już z dobrej strony, to prawdopodobnie wszystko zostanie po staremu. Natomiast w razie kolejnych wpadek może być różnie.
Jakie wspomnienia towarzyszą Ci z czasów rywalizacji z GieKSą w Ekstraklasie?
Mam wiele wspomnień z meczów z GKS, ale najbardziej zapadły mi w pamięci dwa wydarzenia. Pierwsze to finał Pucharu Polski w Warszawie w 1995, wygrany 2:0. Mecz skończył się olbrzymią awanturą, gdzie pół stadionu zostało zdemolowane. Kolejne to mecz w Katowicach w 2004 roku. Był to chyba mój pierwszy mecz wyjazdowy, który Legia wygrała 4:2 Pod koniec meczu, po obu stronach boiska, wzdłuż linii autowej ustawili się kibice GieKSy, którzy równo z ostatnim gwizdkiem wbiegli na murawę, a piłkarze musieli uciekać do szatni. Wielu osobom się dostało, również piłkarzom. Ja wylądowałem w szatni razem z piłkarzami, wcześniej próbując chronić Wojtka Szalę od kolejnego uderzenia. Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić. Natomiast piłkarsko GKS to nie był wtedy łatwy rywal dla Legii. Pamiętam dobrze, że w Katowicach dochodziło do niespodzianek, same mecze były trudne, często blisko remisu. Nigdy nie grało się nam łatwo z GieKSą. Z dzieciństwa pamiętam, gdy w Katowicach szalał Janek Furtok, ale to już dla wielu zamierzchła historia.
W naszych pojedynkach nigdy nie brakowało walki i twardej fizycznej gry. Podobny scenariusz zakładasz na niedzielny mecz?
Spodziewam się bardziej rozgrywki taktycznej. Jestem pewny, że trener Feio podejdzie do tego meczu bardzo poważnie, starając się wyłączyć największe atuty GieKSy. Nie oczekiwałbym otwartego meczu, chociaż wiem, że GKS lubi tak grać i ma zawodników, którzy odpowiadają takiemu stylowi. Wyobrażam sobie, że skończy się na tym, że jedna czy druga akcja Legii zakończy się golem i ostatecznie wygramy 2:0 lub 2:1.
W niedzielę stadion będzie pełny?
Nie widziałem jeszcze komunikatu, ale jest już chyba bardzo blisko sold-outu. Zapowiada się ciekawe wydarzenie, bo klub zaplanował specjalny pokaz świateł, mecz jest powiązany z promocją strojów poświęconych Lucjanowi Brychczemu. Zapowiada się więc fajna oprawa meczu. W Warszawie panuje moda na imprezy, nie tylko sportowe, ale przekłada się to też na piłkę nożną. Kibice oczekują wprawdzie więcej jakości na boisku, ale można powiedzieć, że idziemy w dobrym kierunku.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).



Najnowsze komentarze