Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: z GieKSą nigdy nie grało się łatwo

Tego rywala z pewnością nikomu przedstawiać nie trzeba. Cokolwiek wydarzy się w Warszawie, od razu ląduje na głównych stronach najważniejszych serwisów w Polsce. Mimo to spróbowaliśmy zajrzeć na Łazienkowską „od kuchni”, a o subiektywne spojrzenie na sytuację w Legii i nastroje przed niedzielnym meczem zapytaliśmy Marcina Szymczyka, redaktora naczelnego portalu Legia.net.
19 lat temu Legia Warszawa biła się o podium Ekstraklasy, a GKS tonął na dnie ligowej tabeli. Warszawscy kibice przepowiadali wtedy, że „spadnie GKS na sezonów sześć”. Tymczasem minęło ponad trzykrotnie więcej czasu zanim znów spotkamy się na murawie.
Zerkałem czasami na tabelę I ligi, z sentymentu dla drużyn, które kiedyś rywalizowały z nami w Ekstraklasie, także na GKS. Katowice to duże miasto, część wielkiej aglomeracji, a klub ma dużą bazę kibiców. Naprawdę szkoda, kiedy takie miasta i kluby nie wykorzystują swojego potencjału. Przez ostatnie 20 lat jako Legia przyjeżdżaliśmy na Śląsk do różnych, dużo mniejszych klubów, na przykład w Katowicach graliśmy z Rozwojem. Natomiast przez te wszystkie lata to nigdy nie była GieKSa. Można się domyślać, że wynikało to ze złego zarządzania, braku pieniędzy i sponsorów. Dzisiaj najważniejsze, że wyszliście wreszcie na prostą.
Na obecnym etapie rozgrywek ligowych jesteśmy sąsiadami w tabeli. O ile w Katowicach taką sytuację przyjmujemy z zadowoleniem, to w Warszawie apetyty są z pewnością większe.
Jesteśmy w takim momencie, że apetyt na ligowe zwycięstwa w Warszawie długo nie będzie zaspokojony. W okresie pomiędzy przerwami reprezentacyjnymi dopadł nas kryzys, Legia nie wygrała 4 meczów z rzędu, zdobywając zaledwie dwa punkty. W klubie takim jak nasz jest to bardzo słaby wynik, więc wkradła się nerwowość. Można powiedzieć, że było o włos od zmiany trenera. Na szczęście do tego nie doszło, bo uważam, że przy odpowiednim wsparciu okazanym trenerowi wszystko pójdzie jeszcze w dobrym kierunku.
Pozycję trenera poprawiają z kolei występy w Europie.
Jeżeli chodzi o Ligę Konferencji, to na razie wykonaliśmy dwa duże kroki, ale trzeba wygrać jeszcze co najmniej jeden, a najlepiej dwa mecze, by być pewnym awansu. Idealna byłaby sytuacja, gdyby udało się zająć miejsce w pierwszej ósemce LKE, co pozwoli uniknąć rywalizacji w pierwszej rundzie w przyszłym roku i mieć więcej czasu na odpoczynek. Z kolei w Ekstraklasie nie ma w ogóle marginesu błędu – trzeba po prostu punktować. Dla Legii mecz z GKS-em jest moim zdaniem pułapką, bo warszawscy dziennikarze i kibice oczekują, że Legia dopisze sobie trzy punkty. Natomiast GieKSa jak dotąd pokazuje fajną, ofensywną piłkę. Wygraliście u siebie z Pogonią i Jagiellonią, na wyjeździe roznieśliście Puszczę, z którą Legia jeszcze w całej swojej historii nie wygrała. Był remis z Piastem, z którym my przegraliśmy 1:2.
Humory z pewnością poprawiło Wam zwycięstwo w Serbii. Jak ocenisz potencjał FK TSC Bačka Topola w porównaniu do naszej ligi?
Trudno oceniać na podstawie jednego meczu, ale myślę, że spokojnie utrzymaliby się w Ekstraklasie. Widać było w poszczególnych sytuacjach, że mają umiejętności techniczne, potrafią grać w piłkę, jednak Legia nie pozwoliła im na zbyt wiele, była dobrze ustawiona taktycznie. Z drugiej strony mógł imponować czas utrzymywania się rywala przy piłce. Legia wygrała 3:0, miała wysoki współczynnik oczekiwanych goli, a jednocześnie jedynie 28% posiadania piłki. To naprawdę rzadko spotykane. Jechaliśmy tam z nastawieniem, że ten mecz trzeba wygrać. Podobnie będzie w niedzielę, natomiast moim zdaniem poprzeczka będzie zawieszona wyżej niż z TSC Bačka Topola. Czwartkowy mecz dobrze się ułożył, Legia szybko strzeliła gola i później mogła kontrolować sytuację.
Czy tak duże natężenie meczów zmusi trenera do zmian w wyjściowej jedenastce na mecz z GKS?
Spodziewam się jedynie drobnych korekt. Od początku sezonu trener Feio zapowiadał nie więcej niż jedną zmianę na formację, o ile nie zmuszą go do tego kontuzje. Od momentu, gdy skład się ustabilizował, to chce w ten sposób grać. Jakieś zmiany będą jednak na pewno. Myślę, że Wojtek Urbański może zagrać w większym wymiarze czasowym, może nawet od początku. W Serbii nie grał, bo nie jest zgłoszony do rozgrywek, jest więc wypoczęty, co na pewno działa na jego korzyść. Myślę, że jutro od początku zagra Luquinhas, a także Janek Ziółkowski, bo Pankov ma problemy zdrowotne. Może być jeszcze jakaś zmiana w linii ataku i to wszystko, czego można się spodziewać w niedzielę.
Porównując nasze drużyny, w oczy rzuca się różnica w systemie gry. W Katowicach stawiają na wahadłowych, natomiast Legia gra na czterech obrońców.
Goncalo Feio grał czwórką z tyłu w zasadzie zawsze, choćby w Motorze. Można powiedzieć, że w Legii „odziedziczył” kadrę skrojoną pod system gry wahadłowymi, bo tak naprawdę nie ma u nas bocznych obrońców. Długo ciągnął to w ten sposób, natomiast wspomniany wrześniowy kryzys być może przyspieszył zmiany w systemie gry i od meczu z Górnikiem Zabrze gramy już czwórką z tyłu. Na prawej obronie gra Paweł Wszołek, który tak naprawdę obrońcą nie jest, a na lewej gra Vinagre, który też ma zapędy bardziej ofensywne. Na razie dają sobie radę i moim zdaniem wyglądamy zdecydowanie lepiej w tym systemie. Potwierdzają to i wyniki, i sam sposób gry.
Zwracasz uwagę na brak nominalnych bocznych obrońców. A jak wygląda kadra Legii na pozostałych pozycjach? Jesteście zdolni utrzymać wysoki poziom grając na trzech frontach?
Kadra jest szeroka, jeśli chodzi o ilość, natomiast można dyskutować o jej jakości. Wielu zawodników, których dopiero sprowadzono, na razie zawodzi i nie pokazuje swojej jakości. Claude Gonçalves przychodził tutaj jako następca Bartosza Slisza i dobrze się prezentował w okresie przygotowawczym. Tymczasem właściwie od pierwszego meczu gra fatalnie. Jean-Pierre Nsame został sprowadzony jako król strzelców ligi szwajcarskiej, a obecnie wygląda jak cień zawodnika. Można by wskazać jeszcze kilku podobnych graczy. Natomiast sezon jest długi, więc pozostaje mieć nadzieję, że wkrótce wejdą na właściwe tory.
Czy to wystarczy, żeby wygrywać wszędzie?
Scenariusz na Puchar Polski jest jeden: awans w meczu z Miedzią jest obowiązkowy i nikt sobie nie wyobraża, by mogło być inaczej. Kibice są najbardziej spragnieni mistrzostwa, natomiast trzeba być świadomym, że będzie o to bardzo ciężko. Lech Poznań ma dzisiaj dziewięć punktów przewagi, odpadł już z Pucharu Polski, nie gra też w Lidze Konferencji. Między poprzednią a następną przerwą na kadrę są 23 dni, Legia rozegra w tym czasie 7 meczów, a Lech 4. To zupełnie inny tryb przygotowań. O mistrzostwo będzie bardzo trudno, ale będziemy walczyć do końca.
Jednym z kluczowych letnich transferów w Warszawie było odejście Josue. Czy Luquinhas jest w stanie go zastąpić?
To zupełnie inne typy piłkarza. Josue to zawodnik o trudnym charakterze, wszystko w zasadzie było podporządkowane pod niego. Za tą cenę dawał jednak ogromną jakość, doskonałe podania. Gdyby koledzy z drużyny byli skuteczniejsi, powinien mieć po 30 asyst w sezonie. Był cały czas w formie, nie miał praktycznie żadnych kontuzji. Z kolei Luquinhas jest mobilny, szybki i na tym bazuje. Są to więc zawodnicy o innych profilach, natomiast ja osobiście wyżej cenię Josue.
Najwięcej zastrzeżeń budzi jak dotąd postawa Waszych napastników. Żałujecie odejścia Blaža Kramera?
W momencie, w którym odchodził Kramer, był on jedynym napastnikiem, który był w formie. Mimo to uważam, że dobrze się stało, że odszedł. Legia wykorzystała najlepszy moment na jego transfer, a jego postawa w Konyasporze potwierdza, że zrobili dobry ruch. Kramer ma tam kiepskie statystyki, więc wyobrażam sobie rozczarowanie wśród tureckich kibiców. Obecnie jedynym napastnikiem, który ma potencjał, by seryjnie zdobywać gole jest Marc Gual. Jest młody, dynamiczny, z całkiem niezłą techniką, tyle że jest niestabilny: raz zagra dobrze, potem przez dwa mecze go nie ma, albo zagra katastrofalnie. Jako jedyny daje jednak nadzieję, że może grać na wysokim poziomie. Z kolei Tomáš Pekhart ma już swoje lata, poza tym nie dostaje już takich podań jak wcześniej. Kapitalnie gra głową, ale musi dostać dobre podanie w polu karnym. Poza nim jest jeszcze młody Majchrzak, ale to raczej melodia przyszłości.
W ostatnim czasie zrobiło się głośno o Maxim Oyedele. Jak oceniasz ten transfer?
Legia przez rok szukała piłkarza na pozycję numer 6 i nie mogła znaleźć. Mieliśmy Qëndrima Zybę, który rozczarowywał i już go nie ma. Rafał Augustyniak ma swoje ograniczenia, nie jest zawodnikiem wystarczająco szybkim na tę pozycję. Jurgen Çelhaka ma z kolei dużo kontuzji, poza tym moim zdaniem nie nadaje się do nowoczesnego stylu gry na tej pozycji. Gdy zaczął tam grać Oyedele, wszyscy poczuliśmy ulgę, że w końcu mamy zawodnika, który gra do przodu, łącząc obronę z ofensywą. Jak dotąd wszyscy są z niego bardzo zadowoleni. Liczę jednak na więcej spokoju wokół niego, bo po debiucie w reprezentacji było wokół niego za dużo zamieszania.
Mówiliśmy o zagranicznych transferach Legii, które nie zawsze okazują się strzałem w dziesiątkę. Czy tak trudno znaleźć dobrego polskiego piłkarza, że łatwiej szukać wzmocnień za granicą?
Nie zgadzam się z opinią, że dobrych piłkarzy trzeba szukać za granicą. Przykład Kacpra Chodyny pokazuje, że warto sięgać po zawodników wyróżniających się w Ekstraklasie. Mówi się, że młodzi Polacy są drodzy, dlatego sprowadzamy za 1,4 miliona euro Alfarelę. Tymczasem okazało się, że za milion można było sprowadzić Ameyawa. Moim zdaniem transfery Ameyawa i Mosóra to świetne ruchy Rakowa i takich zawodników bym szukał.
Można znaleźć takich zawodników w GieKSie?
Kto wie, być może w obliczu naszych problemów z napastnikami nie byłoby złym rozwiązaniem sprowadzenie Adama Zrel’aka na sezon czy dwa. Osobiście z dużym sentymentem wspominam Kubę Araka. Pamiętam go dobrze z rezerw Legii i Młodej Ekstraklasy. Jest to najlepiej grający głową zawodnik, jakiego widziałem, lepiej nawet od Tomáša Pekharta. Gdyby w piłkę grało się tylko głową, to Arak grałby w Premier League. Dziwię się z kolei, że Legia nie próbowała wcześniej sięgnąć po Bartka Nowaka, bo jest to zawodnik grający fajną, ofensywną piłkę, ma smykałkę do strzelania goli. Moim zdaniem Legii brakuje takiego zawodnika i Nowak mógłby się tutaj przydać.
Jak silną pozycję ma w tej chwili Goncalo Feio?
Osobiście bardzo mu kibicuję. Uważam, że to dobry szkoleniowiec, bardzo dobrze przygotowany merytorycznie, a przy tym bardzo młody. Znam go też bardzo długo, bo pamiętam go z czasów, gdy poprzednio pracował w Akademii Legii. Już wtedy miał duże ambicje, by być pierwszym trenerem. Jest całkowicie sfokusowany na piłce, a wiedzą merytoryczną przewyższa wielu szkoleniowców w Ekstraklasie. Musi nauczyć się przekładać tę wiedzę na boisko i przede wszystkim nauczyć się panować nad emocjami. Pod tym względem jest coraz lepiej, trener wciąż zbiera doświadczenie i cały czas się uczy. Wierzę, że uda się to wszystko poukładać i może to być trener, który poprowadzi Legię do sukcesów. Potrzebuje tylko czasu.
Czy trener może się obawiać o swoją posadę?
Ostatnie tygodnie pokazały, że ta linia, która oddziela trenera od dymisji, jest bardzo cienka. Obecnie trwa weryfikacja i okres do meczu z Lechem włącznie, czyli do listopadowej przerwy na kadrę, to czas, w którym wszyscy w klubie przyglądają się pracy trenera. To będzie czas ocen i podsumowań. Jak dotąd ta ocena wypada pozytywnie, natomiast tąpnięcie w postaci porażki z GKS-em czy Miedzią mogłoby poważnie zachwiać pozycją trenera. Nie sądzę, aby w przypadku porażki z GieKSą doszło do takiej zmiany, natomiast w dalszej perspektywie porażka może zaważyć na ocenie trenera.
Być może więcej obaw o swoją posadę powinien mieć dyrektor sportowy?
Jacek Zieliński jest raczej negatywnie oceniany przez kibiców, jednak na jego pracę patrzy się głównie przez pryzmat wyników. Zobaczymy, jaka będzie nasza sytuacja na koniec roku. Latem w Legii doszło do wielu zmian – dziewięć transferów plus w zasadzie nowy sztab. Sam Feio jest w klubie od kwietnia, więc drużyna jest zbyt świeża, by ją jednoznacznie ocenić. Jeżeli kolejni zawodnicy sprowadzeni latem przez Jacka Zielińskiego odpalą, a kilku z nich pokazało się już z dobrej strony, to prawdopodobnie wszystko zostanie po staremu. Natomiast w razie kolejnych wpadek może być różnie.
Jakie wspomnienia towarzyszą Ci z czasów rywalizacji z GieKSą w Ekstraklasie?
Mam wiele wspomnień z meczów z GKS, ale najbardziej zapadły mi w pamięci dwa wydarzenia. Pierwsze to finał Pucharu Polski w Warszawie w 1995, wygrany 2:0. Mecz skończył się olbrzymią awanturą, gdzie pół stadionu zostało zdemolowane. Kolejne to mecz w Katowicach w 2004 roku. Był to chyba mój pierwszy mecz wyjazdowy, który Legia wygrała 4:2 Pod koniec meczu, po obu stronach boiska, wzdłuż linii autowej ustawili się kibice GieKSy, którzy równo z ostatnim gwizdkiem wbiegli na murawę, a piłkarze musieli uciekać do szatni. Wielu osobom się dostało, również piłkarzom. Ja wylądowałem w szatni razem z piłkarzami, wcześniej próbując chronić Wojtka Szalę od kolejnego uderzenia. Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić. Natomiast piłkarsko GKS to nie był wtedy łatwy rywal dla Legii. Pamiętam dobrze, że w Katowicach dochodziło do niespodzianek, same mecze były trudne, często blisko remisu. Nigdy nie grało się nam łatwo z GieKSą. Z dzieciństwa pamiętam, gdy w Katowicach szalał Janek Furtok, ale to już dla wielu zamierzchła historia.
W naszych pojedynkach nigdy nie brakowało walki i twardej fizycznej gry. Podobny scenariusz zakładasz na niedzielny mecz?
Spodziewam się bardziej rozgrywki taktycznej. Jestem pewny, że trener Feio podejdzie do tego meczu bardzo poważnie, starając się wyłączyć największe atuty GieKSy. Nie oczekiwałbym otwartego meczu, chociaż wiem, że GKS lubi tak grać i ma zawodników, którzy odpowiadają takiemu stylowi. Wyobrażam sobie, że skończy się na tym, że jedna czy druga akcja Legii zakończy się golem i ostatecznie wygramy 2:0 lub 2:1.
W niedzielę stadion będzie pełny?
Nie widziałem jeszcze komunikatu, ale jest już chyba bardzo blisko sold-outu. Zapowiada się ciekawe wydarzenie, bo klub zaplanował specjalny pokaz świateł, mecz jest powiązany z promocją strojów poświęconych Lucjanowi Brychczemu. Zapowiada się więc fajna oprawa meczu. W Warszawie panuje moda na imprezy, nie tylko sportowe, ale przekłada się to też na piłkę nożną. Kibice oczekują wprawdzie więcej jakości na boisku, ale można powiedzieć, że idziemy w dobrym kierunku.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze