Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: zaufanie i współpraca przynosi owoce

fot. K. Timoszuk – Jagiellonia.net
W jesiennym meczu w Katowicach piłkarze GieKSy dość niespodziewanie wykorzystali moment zadyszki Mistrza Polski z Białegostoku i dzięki temu zwycięstwu chyba ostatecznie uwierzyli, że mogą jak równy z równym rywalizować z każdym na boiskach Ekstraklasy. Tymczasem Jagiellonia szybko się pozbierała i dziś znowu liczy się w walce o mistrzowski tytuł. Przed niedzielnym meczem porozmawialiśmy z Andrzejem Jakubowskim, redaktorem naczelnym serwisu Jagiellonia.net o ambicjach i marzeniach, zimowych transferach i naszym poprzednim meczu, a na deser wymieniliśmy się wrażeniami co do poziomu sędziowania w polskich rozgrywkach, na przykładzie pucharowego meczu Jagi na Łazienkowskiej.
Dla wielu polskich drużyn występy w europejskich pucharach okazywały się „pocałunkiem śmierci”. Tymczasem Jagiellonia skutecznie łączy w tym sezonie grę na trzech frontach, na przekór tej obiegowej opinii.
Postawą w lidze, Pucharze Polski (rozmawiamy przed ćwierćfinałowym meczem Jagiellonii z Legią – przyp. red.) i Lidze Konferencji udowadniamy, że da się to połączyć, a w błędzie są ci, którzy mówią, że to niewykonalne. Trener i dyrektor sportowy zbudowali drużynę z piłkarzy, którzy albo zostali pozyskani po długich negocjacjach, albo, jak Pululu czy Hansen, odbudowali formę w Białymstoku. Jednocześnie sztab nauczył się w odpowiedni sposób gospodarować siłami zawodników, co pozwala na pogodzenie występów we wszystkich rozgrywkach, chyba po raz pierwszy w Ekstraklasie. Nawet Lech Poznań grając kilka lat temu z sukcesami w Lidze Konferencji, w lidze prezentował się znacznie poniżej oczekiwań. Nam się to udaje. Duża w tym zasługa sztabu odpowiadającego za regenerację i kwestie medyczne, mając na względzie zwłaszcza wymagające mecze wyjazdowe. Każdy w klubie jest świadomy wyzwań, przed którymi stoimy i swoją pracą przyczynia się do tego, aby w każdym meczu drużyna pokazywała się z jak najlepszej strony.
Nie byłoby sukcesów Jagiellonii, gdyby nie mądre zarządzanie, ale i odrobina ryzyka, bo postawienie na młodego trenera „na dorobku” w sytuacji realnego zagrożenia spadkiem było odważnym posunięciem prezesa.
Poprzedni prezes, Wojciech Pertkiewicz, zapisał się złotymi literami w historii naszego klubu. Obserwowałem z bliska, jak musiał się mierzyć z wieloma wyzwaniami, zwłaszcza natury finansowej. Dość powiedzieć, że na początku jego pracy na kontraktach w Jagiellonii było 95 zawodników, w niektórych przypadkach zarabiających niemałe pieniądze. Wiele pracy kosztowało uporządkowanie tych tematów, aby doprowadzić klub do ładu. Dopiero wtedy można było zacząć budować. Przez lata w Białymstoku pracowało wielu trenerów, jak na przykład Piotr Nowak, Bogdan Zając czy Maciej Stolarczyk, którzy nie pozostawili po sobie dobrego wrażenia. Za kadencji trenera Ireneusza Mamrota Jagiellonia grała dobrze, zdobywając wicemistrzostwo i dochodząc do finału Pucharu Polski, a istotną rolę w sztabie pełnił wtedy bardzo młody Adrian Siemieniec, zbierając pierwsze szlify. Potem zaczął samodzielną pracę z młodzieżą i w drużynie rezerw. Wykorzystał daną mu szansę: rezerwy za jego kadencji prezentowały się bardzo dobrze. W styczniu 2023 r. przeprowadziliśmy z nim wywiad na naszym kanale Youtube. Wiele rzeczy, o których wtedy mówił, dziś znajduje odzwierciedlenie w funkcjonowaniu pierwszej drużyny. Swój udział ma w tym także dyrektor sportowy Łukasz Masłowski. Kluczem do sukcesu Jagiellonii jest fakt, że określona grupa ludzi nadających na tych samych falach zebrała się w odpowiednim miejscu i czasie i to zagrało.
Na początku poprzedniego sezonu pewnie nikt nie wskazywał was jako głównych faworytów do mistrzostwa. Jak sami ocenialiście możliwości drużyny na tamtym etapie?
Zanim jeszcze przyszły dobre wyniki, dużo rozmawialiśmy w gronie redakcyjnym na temat metod pracy i postępów, jakie robi drużyna pod okiem Adriana Siemieńca. Były podstawy przypuszczać, że jego praca zarówno z zespołem, jak i indywidualnie z poszczególnymi zawodnikami, wsparta odpowiednimi transferami może przynieść owoce. Szybko się to potwierdziło i zdobyliśmy wymarzone Mistrzostwo Polski. Już w poprzednich latach byliśmy blisko, ale ani Michałowi Probierzowi, ani Ireneuszowi Mamrotowi ta sztuka się nie udała. W mojej ocenie zbyt zachowawczo podchodzono wtedy do walki o tytuł, w decydujących momentach zdejmując nogę z gazu. Uważam, że przegrywaliśmy wtedy mistrzostwo na własne życzenie. Zrobił to dopiero trener Siemieniec stawiając na odpowiednich zawodników, którzy uwierzyli w jego filozofię i to przyniosło rezultaty.
Jakie są dziś oczekiwania kibiców co do sportowych celów drużyny?
Głównym celem jest obrona mistrzowskiego tytułu, a gdyby udało się dołożyć do tego zdobycie Pucharu Polski, byłoby to spełnienie marzeń i dowód na to, że klub podąża właściwą drogą i praca wykonywana w Jagiellonii przynosi oczekiwane owoce. Łatwo nie będzie, bo drużyny, które próbują zdetronizować Jagiellonię, czyli przede wszystkim Lech i Raków, mają równie duże ambicje i możliwości, aby sięgać po tytuły. Może się zdarzyć, że Jagiellonia będzie grała i punktowała lepiej niż w ubiegłym sezonie, a mistrza nie zdobędzie. Trzeba się z tym liczyć. Podstawą dalszego rozwoju klubu jest natomiast awans do europejskich pucharów i zbieranie doświadczenia na arenie międzynarodowej. Ponadto, w kolejnym sezonie drużyna na pewno się zmieni pod względem personalnym, bo dobre występy poszczególnych zawodników nie zostaną niezauważone w Europie i trudno będzie zatrzymać tych najlepszych w Białymstoku.
Czy klub jest przygotowany na taką sytuację i szuka odpowiednich zmienników? Co na tym etapie można powiedzieć o zimowych transferach?
Norbert Wojtuszek trafił zimą do Białegostoku z Górnika Zabrze jako potencjalny zastępca Michala Sáčka, moim zdaniem jednego z najlepszych prawych obrońców w lidze. Dyrektor Masłowski wspominał, że już wcześniej planowano transfer Wojtuszka do Jagiellonii. Ten w zasadzie z miejsca wskoczył do pierwszego składu. Mimo że jest młody, to ma już doświadczenie na boiskach ekstraklasowych i gwarantuje odpowiednią jakość. W meczu LKE z FK Bačka Topola dwukrotnie uchronił zespół przed stratą bramki. Drugi transfer, który zasługuje na wyróżnienie to Amerykanin Leon Flach, który robi kapitalną robotę w środku pola. Takie uzupełnienia kadry pozwalają pozytywnie patrzeć na dalszą część sezonu. Jest szansa powalczyć na każdym froncie.
A może uda się załatać ewentualne dziury w składzie wychowankami na miarę Oskara Pietuszewskiego? Jak w Białymstoku wygląda praca z młodzieżą?
Trudno zakładać, że akademia będzie regularnie dostarczać wychowanków na najwyższym poziomie. Często jest to loteria. W Jagiellonii od dawna szkolimy młodzież na dobrym poziomie, regularnie zajmujemy wysokie miejsca w rozgrywkach juniorskich, natomiast jest bardzo niewielu zawodników, którzy mocniej zaznaczyliby swoją obecność na poziomie seniorskim. Oskar Pietuszewski dał się poznać z dobrej strony już w wieku 14 lat. Występował wtedy w roczniku o dwa lata starszym i pomagał drużynie odnosić sukcesy. Stopniowo był przygotowywany do debiutu w drużynie seniorów, a my często pytaliśmy o to trenera apelując, aby dał mu szansę. Trener wprowadził go do zespołu na swoich zasadach i dziś jest to piłkarz, który „nie pęknie” na Łazienkowskiej czy w europejskich pucharach. Debiutował przecież w wieku 16 lat na Johan Cruijff Arena w meczu z Ajaksem i był jednym z najlepszych zawodników Jagiellonii. W ten sposób zapracował sobie na kolejne szanse w tym sezonie. Ale nie on jeden może odegrać większą rolę w zespole. Bartosz Mazurek zbiera dobre noty w drużynie rezerw i wyróżniał się w okresie przygotowawczym. Jest silny, dobrze czuje się w ofensywie i jest w stanie przełożyć to na liczby. Natomiast u trenera Siemieńca hierarchia jest jasna i obaj muszą ciężko pracować na swoje szanse.
Czy w GieKSie jest piłkarz, którego chętnie widziałbyś w Jagiellonii?
Nawet gdyby Adrian Błąd miał tylko jedną zdrową nogę to wolałbym, żeby zagrał u nas, bo za każdym razem, gdy gra przeciwko nam, to napsuje nam sporo krwi.
W ćwierćfinale LKE trafiliście na zespół z Belgii, choć były duże szanse na wylosowanie Legii. Z kim wolałbyś grać na tym etapie europiejskich pucharów?
Osobiście bardzo dobrze oceniam samo losowanie, bo chciałem trafić na Cercle Brugge. Z Legią gramy często, a puchary to okazja do sprawdzenia się na tle przeciwników z Europy. Ponadto uważam, że stać na awans zarówno nas, jak i Legię, więc dlaczego nie mielibyśmy mieć dwóch drużyn z Polski w kolejnej fazie LKE? Jagiellonia pokonała Molde w Białymstoku, więc równie dobrze może to zrobić Legia w dwumeczu.
Tydzień temu graliście ligowy mecz w Krakowie i choć do przerwy mieliście wszystko pod kontrolą, to druga połowa przybrała nieoczekiwany scenariusz i Cracovia doprowadziła do remisu. Która twarz Jagiellonii jest prawdziwa?
Trudno to oceniać przez pryzmat jednego spotkania. Duże znaczenie ma tutaj podejście mentalne do samego meczu i reagowanie na poszczególne jego fazy. W Krakowie wyglądało to trochę tak, jakby drużyna nie wyszła z szatni na drugą połowę. Straciła dość przypadkową bramkę, bo wątpię, czy młody Fabian Bzdyl zdobędzie kiedykolwiek gola podobnej urody. Sami biliśmy mu brawo, bo chciałoby się częściej oglądać takie akcje młodych Polaków, wychowanków swoich klubów. Im bliżej było końca meczu, tym bardziej „śmierdziało” wyrównującym golem, który padł na pięć minut przed końcem. Gdybym miał oceniać, to powiedziałbym, że bardziej „prawdziwa” jest ta Jagiellonia z pierwszej połowy. Cały czas zbieramy doświadczenie związane z grą o najwyższe cele, mamy młodą drużynę i trenera. Podobnie jest zresztą u was, bo trener Górak ma krótki staż w Ekstraklasie, a macie podobną do naszej wizję futbolu. Cieszę się, że przebija się coraz więcej szkoleniowców z nowoczesnym podejściem do pracy, a odchodzą czasy trenerów „strażaków”. Generalnie w lidze nie został już nikt poza Janem Urbanem i Jackiem Zielińskim, ale oni zawsze wyróżniali się fachowością i otwartością na zmiany.
Mniej więcej na tym samym etapie poprzedniej rundy dopadł was mały kryzys i przegraliście trzy z czterech meczów, między innymi w Katowicach. Było nerwowo?
Na tamtym etapie sezonu nawet przez moment nie było zagrożenia, że trener straci zaufanie dyrektora sportowego czy zarządu. Dyrektor Masłowski bardzo często jest w szatni, na bieżąco informowany przez trenera o sytuacji drużyny. Jak powiedział nam w jednym z wywiadów, częściej rozmawia telefonicznie z trenerem Siemieńcem niż z własną żoną. Dlatego jest między nimi zaufanie i współpraca w diagnozowaniu problemów zespołu i metod ich przezwyciężania. Moim zdaniem na tamtym etapie drużynie po prostu brakowało pary. Nikt tego oficjalnie nie powiedział, ale w pewnym momencie przygotowanie fizyczne zaczynało szwankować. Graliśmy dużo, letnia przerwa była stosunkowo krótka i znalazło to odbicie na formie piłkarzy.
O ile porażkę z Lechem, nawet tak wysoką, można było przełknąć, to zero punktów w starciu mistrza z beniaminkiem musiało być rozczarowaniem.
Nasza porażka w Katowicach była niespodzianką, ale nie ulega wątpliwości, że przegraliśmy zasłużenie. W związku z występami w europejskich pucharach Jagiellonia miała prawo przełożyć ten mecz, jednak ostatecznie się na to nie zdecydowała. Z obecnych wypowiedzi trenera wynika, że zespół nauczył się już w odpowiedni sposób gospodarować siłami, co można też rozumieć w ten sposób, że wtedy nie funkcjonowało to jak należy. Dopiero z czasem wypracowano odpowiednią formę przygotowania do meczów i regulowania obciążeń.
Jagiellonia od dawna próbuje zyskiwać przewagę na boisku cierpliwym rozgrywaniem piłki od tyłu. Przeważnie wychodzi wam to doskonale, ale zdarzają się też wpadki, jak choćby w Katowicach.
Aby grać w takim stylu, potrzebne jest duże zaufanie pomiędzy bramkarzem a obrońcami. Trzeba dobrać graczy o odpowiednim profilu, którzy potrafią utrzymać nerwy na wodzy przy rozegraniu piłki. Jeśli nie ma do tego wykonawców, to kończy się jak w spotkaniu Widzewa z Pogonią, który próbował tak grać i dostał cztery „klapsy”, za co posadą zapłacił trener Myśliwiec. Mimo to uważam, że lepiej stracić trzy bramki, strzelając przy tym pięć. Doceniam ofensywne podejście do futbolu, a ciężko ogląda się mecze rozgrywane w stylu Rakowa. Zdecydowanie ciekawsze są takie mecze jak wasz w Lublinie, gdzie obie drużyny stawiają na grę do przodu, dając kibicom dobre widowisko, bo w piłce chodzi przede wszystkim o rozrywkę. Zapytano mnie niedawno, czy chciałbym, żeby Jagiellonia grała w Lidze Mistrzów jak Slovan Bratysława, przegrywając wszystkie mecze, ale zarabiając znacznie więcej pieniędzy. Ja uważam, że niekoniecznie byłoby to dla nas dobre. Takie wyniki jak zwycięstwo w Kopenhadze po golu w ostatniej minucie czy totalna dominacja nad Molde u siebie, pozostawiają lepsze wrażenie w odbiorze kibiców niż porażka z renomowanym rywalem w Lidze Mistrzów.
Przy okazji ostatniego meczu w Białymstoku z FK Bačka Topola wiele mówiło się o frekwencji na stadionie przy Słonecznej 1. Jest problem z zainteresowaniem kibiców?
Zainteresowanie Jagiellonią jest duże, choć czasem mam wrażenie, że niektórzy niedzielni kibice kręcą nosem i trochę wybrzydzają jeśli chodzi o konkretne mecze. Tak nie powinno być, bo kibice powinni licznie stawiać się na trybunach, niezależnie od terminu czy rangi przeciwnika. W rzeczywistości bywa z tym różnie, choć z drugiej strony trudno oczekiwać, że w lutowy wieczór na stadionie będzie dużo dzieci, które szybko zmarzną i nie będą mieć frajdy z oglądania meczu. Na szczęście w niedzielę pogoda będzie lepsza, więc o frekwencję nie trzeba się martwić. Swoją drogą, wielu narzekało na frekwencję przed meczem z FK Bačka Topola, a tymczasem przyszło ponad 10 tysięcy widzów.
W niedzielę do Białegostoku wróci Lukas Klemenz, który kilka lat temu reprezentował wasze barwy, a przed laty ważną rolę w Jagiellonii odgrywał Dawid Plizga, mocno związany z Katowicami. Pamiętacie jeszcze tych piłkarzy?
Pamiętamy Dawida bardzo dobrze, bo przez trzy lata zagrał u nas sporo meczów i strzelił kilka ważnych bramek. Z kolei Lukas Klemenz trafił do Białegostoku właśnie z Katowic i wiązano z nim duże nadzieje. Nie wszystko zagrało jednak jak trzeba, może nie był to dla niego odpowiedni moment. Bardzo pracowity piłkarz i pozytywny człowiek. Cieszę się, że daje radę i wciąż utrzymuje się na poziomie Ekstraklasy.
Jak twoim zdaniem będzie wyglądał nasz niedzielny pojedynek?
Spodziewam się, że GKS od początku ruszy do ataku i jeśli Jagiellonii uda się wybronić i przejąć inicjatywę, to możecie mieć problemy. Jeśli natomiast strzelicie bramkę jako pierwsi, to może być różnie.
Pokusisz się o wytypowanie wyniku?
Obstawiam wygraną Jagiellonii 2:1.
Po pucharowym meczu z Legią nie mogłem nie skontaktować się z tobą raz jeszcze, aby wymienić się wrażeniami. Jednak trudno oczekiwać analizy meczu pod kątem sportowym, gdy to nie piłkarze grali główne role na boisku.
Po takim meczu trudno się skupić na pracy, a w rozmowach dominuje jeden temat. Jestem zniesmaczony tym, co wydarzyło się w Warszawie. Generalnie w tym sezonie poziom sędziowania w Polsce woła o pomstę do nieba. Jeśli polska piłka ma iść do przodu, to takie sytuacje nie mogą mieć miejsca. Mam poczucie, że ukradziono nam ten awans, a sędziowie pomagają Legii uratować sezon i wepchnąć ich do europejskich pucharów. Nie podyktowano karnego po zagraniu ręką Szkurina, chociaż w analogicznej sytuacji w meczu Ruchu z Koroną karny był. Sędzia Marciniak tłumaczy dziś w mediach, że nie było dostatecznie dobrego ujęcia, które potwierdziłoby zagranie ręką. Tymczasem nawet w powtórkach telewizyjnych było to doskonale widoczne. Z kolei w sytuacji z rzutem karnym po faulu na Oskarze Pietruszewskim VAR w ogóle nie powinien był interweniować. Błędy sędziów były ewidentne i nie zdziwiłbym się, gdyby w niedzielę próbowano to jakoś „zrekompensować” Jagiellonii w meczu z GKS. Swoją drogą, skoro po meczu przed kamerami stają piłkarze i trenerzy, to dlaczego nie pyta się sędziów o konkretne decyzje, które niejednokrotnie mają większy wpływ na przebieg meczu? Ze stricte sportowego punktu widzenia powinniśmy byli rozstrzygnąć ten mecz na swoją korzyść, bo mogliśmy strzelić co najmniej trzy gole. Wtedy być może nie przeszkodziłyby nam w awansie nawet takie błędy sędziów. Od momentu, kiedy z powodu kontuzji z boiska zszedł Wojtuszek, nie mieliśmy już alternatywy i graliśmy głównie przez Dušana Stojinovića, który też zmaga się z kontuzją. Tamtą stroną Legia wyprowadziła dwie akcje bramkowe Morishity i było po zawodach. Szczególnie ten drugi gol, gdy piłka wypadła z bramki przez dziurę w siatce, jest ciekawą puentą tego, jak sędziowie wywiązywali się tego dnia ze swoich obowiązków. Życzę Ruchowi Chorzów, aby w półfinale trafił na Legię i pokonał ich na Stadionie Śląskim.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
Najnowsze komentarze