Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: zaufanie i współpraca przynosi owoce

Avatar photo

Opublikowany

dnia

fot. K. Timoszuk – Jagiellonia.net

W jesiennym meczu w Katowicach piłkarze GieKSy dość niespodziewanie wykorzystali moment zadyszki Mistrza Polski z Białegostoku i dzięki temu zwycięstwu chyba ostatecznie uwierzyli, że mogą jak równy z równym rywalizować z każdym na boiskach Ekstraklasy. Tymczasem Jagiellonia szybko się pozbierała i dziś znowu liczy się w walce o mistrzowski tytuł. Przed niedzielnym meczem porozmawialiśmy z Andrzejem Jakubowskim, redaktorem naczelnym serwisu Jagiellonia.net o ambicjach i marzeniach, zimowych transferach i naszym poprzednim meczu, a na deser wymieniliśmy się wrażeniami co do poziomu sędziowania w polskich rozgrywkach, na przykładzie pucharowego meczu Jagi na Łazienkowskiej.

Dla wielu polskich drużyn występy w europejskich pucharach okazywały się „pocałunkiem śmierci”. Tymczasem Jagiellonia skutecznie łączy w tym sezonie grę na trzech frontach, na przekór tej obiegowej opinii.
Postawą w lidze, Pucharze Polski (rozmawiamy przed ćwierćfinałowym meczem Jagiellonii z Legią – przyp. red.) i Lidze Konferencji udowadniamy, że da się to połączyć, a w błędzie są ci, którzy mówią, że to niewykonalne. Trener i dyrektor sportowy zbudowali drużynę z piłkarzy, którzy albo zostali pozyskani po długich negocjacjach, albo, jak Pululu czy Hansen, odbudowali formę w Białymstoku. Jednocześnie sztab nauczył się w odpowiedni sposób gospodarować siłami zawodników, co pozwala na pogodzenie występów we wszystkich rozgrywkach, chyba po raz pierwszy w Ekstraklasie. Nawet Lech Poznań grając kilka lat temu z sukcesami w Lidze Konferencji, w lidze prezentował się znacznie poniżej oczekiwań. Nam się to udaje. Duża w tym zasługa sztabu odpowiadającego za regenerację i kwestie medyczne, mając na względzie zwłaszcza wymagające mecze wyjazdowe. Każdy w klubie jest świadomy wyzwań, przed którymi stoimy i swoją pracą przyczynia się do tego, aby w każdym meczu drużyna pokazywała się z jak najlepszej strony.

Nie byłoby sukcesów Jagiellonii, gdyby nie mądre zarządzanie, ale i odrobina ryzyka, bo postawienie na młodego trenera „na dorobku” w sytuacji realnego zagrożenia spadkiem było odważnym posunięciem prezesa.
Poprzedni prezes, Wojciech Pertkiewicz, zapisał się złotymi literami w historii naszego klubu. Obserwowałem z bliska, jak musiał się mierzyć z wieloma wyzwaniami, zwłaszcza natury finansowej. Dość powiedzieć, że na początku jego pracy na kontraktach w Jagiellonii było 95 zawodników, w niektórych przypadkach zarabiających niemałe pieniądze. Wiele pracy kosztowało uporządkowanie tych tematów, aby doprowadzić klub do ładu. Dopiero wtedy można było zacząć budować. Przez lata w Białymstoku pracowało wielu trenerów, jak na przykład Piotr Nowak, Bogdan Zając czy Maciej Stolarczyk, którzy nie pozostawili po sobie dobrego wrażenia. Za kadencji trenera Ireneusza Mamrota Jagiellonia grała dobrze, zdobywając wicemistrzostwo i dochodząc do finału Pucharu Polski, a istotną rolę w sztabie pełnił wtedy bardzo młody Adrian Siemieniec, zbierając pierwsze szlify. Potem zaczął samodzielną pracę z młodzieżą i w drużynie rezerw. Wykorzystał daną mu szansę: rezerwy za jego kadencji prezentowały się bardzo dobrze. W styczniu 2023 r. przeprowadziliśmy z nim wywiad na naszym kanale Youtube. Wiele rzeczy, o których wtedy mówił, dziś znajduje odzwierciedlenie w funkcjonowaniu pierwszej drużyny. Swój udział ma w tym także dyrektor sportowy Łukasz Masłowski. Kluczem do sukcesu Jagiellonii jest fakt, że określona grupa ludzi nadających na tych samych falach zebrała się w odpowiednim miejscu i czasie i to zagrało.

Na początku poprzedniego sezonu pewnie nikt nie wskazywał was jako głównych faworytów do mistrzostwa. Jak sami ocenialiście możliwości drużyny na tamtym etapie?
Zanim jeszcze przyszły dobre wyniki, dużo rozmawialiśmy w gronie redakcyjnym na temat metod pracy i postępów, jakie robi drużyna pod okiem Adriana Siemieńca. Były podstawy przypuszczać, że jego praca zarówno z zespołem, jak i indywidualnie z poszczególnymi zawodnikami, wsparta odpowiednimi transferami może przynieść owoce. Szybko się to potwierdziło i zdobyliśmy wymarzone Mistrzostwo Polski. Już w poprzednich latach byliśmy blisko, ale ani Michałowi Probierzowi, ani Ireneuszowi Mamrotowi ta sztuka się nie udała. W mojej ocenie zbyt zachowawczo podchodzono wtedy do walki o tytuł, w decydujących momentach zdejmując nogę z gazu. Uważam, że przegrywaliśmy wtedy mistrzostwo na własne życzenie. Zrobił to dopiero trener Siemieniec stawiając na odpowiednich zawodników, którzy uwierzyli w jego filozofię i to przyniosło rezultaty.

Jakie są dziś oczekiwania kibiców co do sportowych celów drużyny?
Głównym celem jest obrona mistrzowskiego tytułu, a gdyby udało się dołożyć do tego zdobycie Pucharu Polski, byłoby to spełnienie marzeń i dowód na to, że klub podąża właściwą drogą i praca wykonywana w Jagiellonii przynosi oczekiwane owoce. Łatwo nie będzie, bo drużyny, które próbują zdetronizować Jagiellonię, czyli przede wszystkim Lech i Raków, mają równie duże ambicje i możliwości, aby sięgać po tytuły. Może się zdarzyć, że Jagiellonia będzie grała i punktowała lepiej niż w ubiegłym sezonie, a mistrza nie zdobędzie. Trzeba się z tym liczyć. Podstawą dalszego rozwoju klubu jest natomiast awans do europejskich pucharów i zbieranie doświadczenia na arenie międzynarodowej. Ponadto, w kolejnym sezonie drużyna na pewno się zmieni pod względem personalnym, bo dobre występy poszczególnych zawodników nie zostaną niezauważone w Europie i trudno będzie zatrzymać tych najlepszych w Białymstoku.

Czy klub jest przygotowany na taką sytuację i szuka odpowiednich zmienników? Co na tym etapie można powiedzieć o zimowych transferach?
Norbert Wojtuszek trafił zimą do Białegostoku z Górnika Zabrze jako potencjalny zastępca Michala Sáčka, moim zdaniem jednego z najlepszych prawych obrońców w lidze. Dyrektor Masłowski wspominał, że już wcześniej planowano transfer Wojtuszka do Jagiellonii. Ten w zasadzie z miejsca wskoczył do pierwszego składu. Mimo że jest młody, to ma już doświadczenie na boiskach ekstraklasowych i gwarantuje odpowiednią jakość. W meczu LKE z FK Bačka Topola dwukrotnie uchronił zespół przed stratą bramki. Drugi transfer, który zasługuje na wyróżnienie to Amerykanin Leon Flach, który robi kapitalną robotę w środku pola. Takie uzupełnienia kadry pozwalają pozytywnie patrzeć na dalszą część sezonu. Jest szansa powalczyć na każdym froncie.

A może uda się załatać ewentualne dziury w składzie wychowankami na miarę Oskara Pietruszewskiego? Jak w Białymstoku wygląda praca z młodzieżą?
Trudno zakładać, że akademia będzie regularnie dostarczać wychowanków na najwyższym poziomie. Często jest to loteria. W Jagiellonii od dawna szkolimy młodzież na dobrym poziomie, regularnie zajmujemy wysokie miejsca w rozgrywkach juniorskich, natomiast jest bardzo niewielu zawodników, którzy mocniej zaznaczyliby swoją obecność na poziomie seniorskim. Oskar Pietruszewski dał się poznać z dobrej strony już w wieku 14 lat. Występował wtedy w roczniku o dwa lata starszym i pomagał drużynie odnosić sukcesy. Stopniowo był przygotowywany do debiutu w drużynie seniorów, a my często pytaliśmy o to trenera apelując, aby dał mu szansę. Trener wprowadził go do zespołu na swoich zasadach i dziś jest to piłkarz, który „nie pęknie” na Łazienkowskiej czy w europejskich pucharach. Debiutował przecież w wieku 16 lat na Johan Cruijff Arena w meczu z Ajaksem i był jednym z najlepszych zawodników Jagiellonii. W ten sposób zapracował sobie na kolejne szanse w tym sezonie. Ale nie on jeden może odegrać większą rolę w zespole. Bartosz Mazurek zbiera dobre noty w drużynie rezerw i wyróżniał się w okresie przygotowawczym. Jest silny, dobrze czuje się w ofensywie i jest w stanie przełożyć to na liczby. Natomiast u trenera Siemieńca hierarchia jest jasna i obaj muszą ciężko pracować na swoje szanse.

Czy w GieKSie jest piłkarz, którego chętnie widziałbyś w Jagiellonii?
Nawet gdyby Adrian Błąd miał tylko jedną zdrową nogę to wolałbym, żeby zagrał u nas, bo za każdym razem, gdy gra przeciwko nam, to napsuje nam sporo krwi.

W ćwierćfinale LKE trafiliście na zespół z Belgii, choć były duże szanse na wylosowanie Legii. Z kim wolałbyś grać na tym etapie europiejskich pucharów?
Osobiście bardzo dobrze oceniam samo losowanie, bo chciałem trafić na Cercle Brugge. Z Legią gramy często, a puchary to okazja do sprawdzenia się na tle przeciwników z Europy. Ponadto uważam, że stać na awans zarówno nas, jak i Legię, więc dlaczego nie mielibyśmy mieć dwóch drużyn z Polski w kolejnej fazie LKE? Jagiellonia pokonała Molde w Białymstoku, więc równie dobrze może to zrobić Legia w dwumeczu.

Tydzień temu graliście ligowy mecz w Krakowie i choć do przerwy mieliście wszystko pod kontrolą, to druga połowa przybrała nieoczekiwany scenariusz i Cracovia doprowadziła do remisu. Która twarz Jagiellonii jest prawdziwa?
Trudno to oceniać przez pryzmat jednego spotkania. Duże znaczenie ma tutaj podejście mentalne do samego meczu i reagowanie na poszczególne jego fazy. W Krakowie wyglądało to trochę tak, jakby drużyna nie wyszła z szatni na drugą połowę. Straciła dość przypadkową bramkę, bo wątpię, czy młody Fabian Bzdyl zdobędzie kiedykolwiek gola podobnej urody. Sami biliśmy mu brawo, bo chciałoby się częściej oglądać takie akcje młodych Polaków, wychowanków swoich klubów. Im bliżej było końca meczu, tym bardziej „śmierdziało” wyrównującym golem, który padł na pięć minut przed końcem. Gdybym miał oceniać, to powiedziałbym, że bardziej „prawdziwa” jest ta Jagiellonia z pierwszej połowy. Cały czas zbieramy doświadczenie związane z grą o najwyższe cele, mamy młodą drużynę i trenera. Podobnie jest zresztą u was, bo trener Górak ma krótki staż w Ekstraklasie, a macie podobną do naszej wizję futbolu. Cieszę się, że przebija się coraz więcej szkoleniowców z nowoczesnym podejściem do pracy, a odchodzą czasy trenerów „strażaków”. Generalnie w lidze nie został już nikt poza Janem Urbanem i Jackiem Zielińskim, ale oni zawsze wyróżniali się fachowością i otwartością na zmiany.

Mniej więcej na tym samym etapie poprzedniej rundy dopadł was mały kryzys i przegraliście trzy z czterech meczów, między innymi w Katowicach. Było nerwowo?
Na tamtym etapie sezonu nawet przez moment nie było zagrożenia, że trener straci zaufanie dyrektora sportowego czy zarządu. Dyrektor Masłowski bardzo często jest w szatni, na bieżąco informowany przez trenera o sytuacji drużyny. Jak powiedział nam w jednym z wywiadów, częściej rozmawia telefonicznie z trenerem Siemieńcem niż z własną żoną. Dlatego jest między nimi zaufanie i współpraca w diagnozowaniu problemów zespołu i metod ich przezwyciężania. Moim zdaniem na tamtym etapie drużynie po prostu brakowało pary. Nikt tego oficjalnie nie powiedział, ale w pewnym momencie przygotowanie fizyczne zaczynało szwankować. Graliśmy dużo, letnia przerwa była stosunkowo krótka i znalazło to odbicie na formie piłkarzy.

O ile porażkę z Lechem, nawet tak wysoką, można było przełknąć, to zero punktów w starciu mistrza z beniaminkiem musiało być rozczarowaniem.
Nasza porażka w Katowicach była niespodzianką, ale nie ulega wątpliwości, że przegraliśmy zasłużenie. W związku z występami w europejskich pucharach Jagiellonia miała prawo przełożyć ten mecz, jednak ostatecznie się na to nie zdecydowała. Z obecnych wypowiedzi trenera wynika, że zespół nauczył się już w odpowiedni sposób gospodarować siłami, co można też rozumieć w ten sposób, że wtedy nie funkcjonowało to jak należy. Dopiero z czasem wypracowano odpowiednią formę przygotowania do meczów i regulowania obciążeń.

Jagiellonia od dawna próbuje zyskiwać przewagę na boisku cierpliwym rozgrywaniem piłki od tyłu. Przeważnie wychodzi wam to doskonale, ale zdarzają się też wpadki, jak choćby w Katowicach.
Aby grać w takim stylu, potrzebne jest duże zaufanie pomiędzy bramkarzem a obrońcami. Trzeba dobrać graczy o odpowiednim profilu, którzy potrafią utrzymać nerwy na wodzy przy rozegraniu piłki. Jeśli nie ma do tego wykonawców, to kończy się jak w spotkaniu Widzewa z Pogonią, który próbował tak grać i dostał cztery „klapsy”, za co posadą zapłacił trener Myśliwiec. Mimo to uważam, że lepiej stracić trzy bramki, strzelając przy tym pięć. Doceniam ofensywne podejście do futbolu, a ciężko ogląda się mecze rozgrywane w stylu Rakowa. Zdecydowanie ciekawsze są takie mecze jak wasz w Lublinie, gdzie obie drużyny stawiają na grę do przodu, dając kibicom dobre widowisko, bo w piłce chodzi przede wszystkim o rozrywkę. Zapytano mnie niedawno, czy chciałbym, żeby Jagiellonia grała w Lidze Mistrzów jak Slovan Bratysława, przegrywając wszystkie mecze, ale zarabiając znacznie więcej pieniędzy. Ja uważam, że niekoniecznie byłoby to dla nas dobre. Takie wyniki jak zwycięstwo w Kopenhadze po golu w ostatniej minucie czy totalna dominacja nad Molde u siebie, pozostawiają lepsze wrażenie w odbiorze kibiców niż porażka z renomowanym rywalem w Lidze Mistrzów.

Przy okazji ostatniego meczu w Białymstoku z FK Bačka Topola wiele mówiło się o frekwencji na stadionie przy Słonecznej 1. Jest problem z zainteresowaniem kibiców?
Zainteresowanie Jagiellonią jest duże, choć czasem mam wrażenie, że niektórzy niedzielni kibice kręcą nosem i trochę wybrzydzają jeśli chodzi o konkretne mecze. Tak nie powinno być, bo kibice powinni licznie stawiać się na trybunach, niezależnie od terminu czy rangi przeciwnika. W rzeczywistości bywa z tym różnie, choć z drugiej strony trudno oczekiwać, że w lutowy wieczór na stadionie będzie dużo dzieci, które szybko zmarzną i nie będą mieć frajdy z oglądania meczu. Na szczęście w niedzielę pogoda będzie lepsza, więc o frekwencję nie trzeba się martwić. Swoją drogą, wielu narzekało na frekwencję przed meczem z FK Bačka Topola, a tymczasem przyszło ponad 10 tysięcy widzów.

W niedzielę do Białegostoku wróci Lukas Klemenz, który kilka lat temu reprezentował wasze barwy, a przed laty ważną rolę w Jagiellonii odgrywał Dawid Plizga, mocno związany z Katowicami. Pamiętacie jeszcze tych piłkarzy?
Pamiętamy Dawida bardzo dobrze, bo przez trzy lata zagrał u nas sporo meczów i strzelił kilka ważnych bramek. Z kolei Lukas Klemenz trafił do Białegostoku właśnie z Katowic i wiązano z nim duże nadzieje. Nie wszystko zagrało jednak jak trzeba, może nie był to dla niego odpowiedni moment. Bardzo pracowity piłkarz i pozytywny człowiek. Cieszę się, że daje radę i wciąż utrzymuje się na poziomie Ekstraklasy.

Jak twoim zdaniem będzie wyglądał nasz niedzielny pojedynek?
Spodziewam się, że GKS od początku ruszy do ataku i jeśli Jagiellonii uda się wybronić i przejąć inicjatywę, to możecie mieć problemy. Jeśli natomiast strzelicie bramkę jako pierwsi, to może być różnie.

Pokusisz się o wytypowanie wyniku?
Obstawiam wygraną Jagiellonii 2:1.

Po pucharowym meczu z Legią nie mogłem nie skontaktować się z tobą raz jeszcze, aby wymienić się wrażeniami. Jednak trudno oczekiwać analizy meczu pod kątem sportowym, gdy to nie piłkarze grali główne role na boisku.
Po takim meczu trudno się skupić na pracy, a w rozmowach dominuje jeden temat. Jestem zniesmaczony tym, co wydarzyło się w Warszawie. Generalnie w tym sezonie poziom sędziowania w Polsce woła o pomstę do nieba. Jeśli polska piłka ma iść do przodu, to takie sytuacje nie mogą mieć miejsca. Mam poczucie, że ukradziono nam ten awans, a sędziowie pomagają Legii uratować sezon i wepchnąć ich do europejskich pucharów. Nie podyktowano karnego po zagraniu ręką Szkurina, chociaż w analogicznej sytuacji w meczu Ruchu z Koroną karny był. Sędzia Marciniak tłumaczy dziś w mediach, że nie było dostatecznie dobrego ujęcia, które potwierdziłoby zagranie ręką. Tymczasem nawet w powtórkach telewizyjnych było to doskonale widoczne. Z kolei w sytuacji z rzutem karnym po faulu na Oskarze Pietruszewskim VAR w ogóle nie powinien był interweniować. Błędy sędziów były ewidentne i nie zdziwiłbym się, gdyby w niedzielę próbowano to jakoś „zrekompensować” Jagiellonii w meczu z GKS. Swoją drogą, skoro po meczu przed kamerami stają piłkarze i trenerzy, to dlaczego nie pyta się sędziów o konkretne decyzje, które niejednokrotnie mają większy wpływ na przebieg meczu? Ze stricte sportowego punktu widzenia powinniśmy byli rozstrzygnąć ten mecz na swoją korzyść, bo mogliśmy strzelić co najmniej trzy gole. Wtedy być może nie przeszkodziłyby nam w awansie nawet takie błędy sędziów. Od momentu, kiedy z powodu kontuzji z boiska zszedł Wojtuszek, nie mieliśmy już alternatywy i graliśmy głównie przez Dušana Stojinovića, który też zmaga się z kontuzją. Tamtą stroną Legia wyprowadziła dwie akcje bramkowe Morishity i było po zawodach. Szczególnie ten drugi gol, gdy piłka wypadła z bramki przez dziurę w siatce, jest ciekawą puentą tego, jak sędziowie wywiązywali się tego dnia ze swoich obowiązków. Życzę Ruchowi Chorzów, aby w półfinale trafił na Legię i pokonał ich na Stadionie Śląskim.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Brytyjskie docinki

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Znów można powiedzieć „jak ten czas leci”… Dopiero co rywalizowaliśmy z Motorem na zapleczu ekstraklasy, a przecież już mecz w elicie jest dla nas tak odległy, bo miał miejsce w środku lata. Wtedy obie ekipy dopiero raczkowały w ekstraklasie, szersza publiczność dopiero poznawała, na co stać piłkarzy Rafała Góraka i Mateusza Stolarskiego. I to był jeszcze moment, w którym obie ekipy nie pokazały tego, co najlepsze w rundzie jesiennej, choć faktem jest, że zaprezentowały się przyzwoicie i wstydu nie przyniosły. GieKSa miała na koncie zwycięstwo w Mielcu, Motor w Gdańsku.

Spotkanie zostało zakwalifikowane do Super Piątku, co przecież w ramówce Canal Plus jest całkiem konkretną nobilitacją. I… było to widowisko z gatunku tych, że oczy bolał czy tam krwawiły, jak to mówi trener Jacek Zieliński. Bezbramkowy remis, gra nieatrakcyjna dla widza, no i jeszcze fura szczęścia po naszej stronie, bo VAR nie uznał gola Ndiayie, a potem okazało się, że jednak bramka była prawidłowa, co wielokrotnie na antenach Canal Plus przypominali komentatorzy podczas różnych meczów.

Potem jednak obie ekipy wystrzeliły. GieKSa wcześniej, Motor później. O beniaminkach zaczęło się mówić dobrze i ciepło. Choć na początku o GKS bardziej, co bolało nieco szkoleniowca lublinian, który czuł, że jego zespołu się nie docenia, a przecież też gra bardzo dobrze. Przy okazji była to lekka szpileczka wbita naszemu klubowi. Potem za grą Motoru poszły wyniki i rzeczywiście piłkarska Polska zaczęła się zachwycać ekipą z Lubelszczyzny. Motor dużo strzelał i dużo tracił, ale wychodziło na plus. Wrażenie zrobiło zwycięstwo w Poznaniu, a potem cztery wygrane z rzędu i remis na koniec w Częstochowie. Tak – tutaj już trener Stolarski na pewno był „dopieszczony” (cytat z Rafała Dębińskiego), a komentatorzy zaczęli się rozpływać nad grą tego zespołu.

GieKSa natomiast – kilka punktów za Motorem w tabeli – ale jednak te swoje punkciki ciułała, czasem wygrywając, czasem przegrywając. Jesień ostatecznie skończyła się tak, że o Motorze było głośno, o naszym zespole natomiast… bardzo cicho. Trochę tak, jakby stał się przezroczysty. Nasi zawodnicy nie trafiali ani do jedenastek kolejki czy rundy, ani do najgorszych jedenastek. Staliśmy się typowym średniakiem w tabeli i nawet spektakularne przecież mecze – jak choćby ten z Cracovią – jakoś specjalnie nie poruszały serc dziennikarzy sportowych. Wszyscy zapatrzeni byli w ekipę z Lublina – cel trenera Stolarskiego został osiągnięty.

Obie drużyny jeszcze mogły się spotkać na jesieni – w meczu przy Bukowej – gdyby Motor nie przegrał z Unią Skierniewice w Pucharze Polski. Tymczasem lublinianie „oddali” nam tego rywala, spowodowali, że zamiast u siebie, graliśmy kolejny mecz pucharowy na wyjeździe i… też z tą Unią przerżnęliśmy. Można więc powiedzieć, że Kamil Socha, opiekun Unii, pogodził obu beniaminków i ze swoim trzecioligowym zespołem dał dwóm drużynom z ekstraklasy lekcję pokory.

Wszystko to idzie w zapomnienie w obliczu poniedziałkowego meczu, bo właśnie ze względu na wypowiedź trenera Stolarskiego, jest to mecz z podtekstem. Jak widać w wielu wypowiedziach kibiców GKS, fani z Bukowej o tym pamiętają i podchodzą do tej sprawy ambicjonalnie. Jak to kibice, takie smaczki zawsze dodają kolorytu piłce nożnej. Nasz trener odżegnuje się od analizowania, który beniaminek jest lepszy czy gorszy – i dobrze, niech drużyna robi swoje i gra jak najlepiej. Jak pokazał cały poprzedni rok, skupienie się tylko na meritum, czyli metodycznej pracy piłkarskiej i niezajmowanie się rzeczami dookoła, dało pozytywny skutek. Natomiast cała zabawa dla kibiców polega na tych niuansach okołomeczowych.

Trochę też nawiązując do wypowiedzi szkoleniowca o „wyspiarskim meczu” z Piastem, trzeba powiedzieć, że takie przepychanki słowne, animozje, wypominanie sobie wywiadów i wypowiedzi rywali, nawiązywanie do tego, również w przyśpiewkach na trybunach to coś brytyjskiego tak bardzo, że nie ma nic bardziej brytyjskiego. Więc i my ludzie z Bukowej, z tego „brytyjskiego stadionu”, na co przecież zwracał uwagę niegdyś również Adam Nawałka, a nasz fotoreporter Kazik zrobił fenomenalne zdjęcie podczas ostatniego meczu, chcemy w tych wymianach uprzejmości i sprawach ambicjonalnych uczestniczyć. Z klasą (a niektórzy czasami bez), ale z emocjami nie tylko boiskowymi.

Poniedziałkowe spotkanie będzie idealną okazją do kolejnych dyskusji na temat, który to beniaminek lepiej sobie radzi. I mieć okazję do docinek. Przy czym i tak jest to takie docinanie bez większego antagonizmu, bo przecież jest coś, co łączy kibiców GieKSy i Motoru bardziej niż kogokolwiek innego.

Arka Gdynia.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Powtarzalność w innej galaktyce

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zdania co do wczorajszego meczu (niektórzy nawet nie chcą tak wczorajszego wydarzenia nazywać) są mocno podzielone. Jedni uważają, że było to spotkanie beznadziejne i oczy krwawiły, inni twierdzą, że taka była specyfika tych derbów i nie za bardzo jest się czego czepiać.

Faktem jest, że zmierzyliśmy się z drużyną solidną. Taką, która nie błyszczy, ale bardzo trudno jest z nią grać w piłkę. Piast podobnie jak GKS przed meczem miał cztery mecze z rzędu bez porażki (teraz już pięć), dodatkowo w spotkaniach tych stracił zaledwie jedną bramkę. Można więc sobie mówić, że gliwiczanie grają topornie. Ale taka statystyka straconych goli daje informację, że w defensywie spisują się bardzo dobrze.

Trafił swój na swego. Oprócz podobnej liczby meczów bez porażki, także i GieKSa ma na koncie bardzo dobrą statystykę straconych bramek w pięciu ostatnich meczach, bo są to tylko dwie piłki przepuszczone do bramki przez Dawida Kudłę. Delikatnie mówiąc – wstydu nie ma.

Każdy ostatecznie zdaje sobie sprawę, że dla kibica na stadionie czy przed TV do oglądania był to mecz dość paskudny. Mało sytuacji, dużo walki, dużo fizyczności. Nawet zawodnicy czy trenerzy nie dorabiali jakichś wielkich teorii, tylko niemal puszczając oczko, lekko sarkastycznie Rafał Górak mówił o „wyspiarskim meczu”, a Jakub Czerwiński, że spotkanie mogło podobać się koneserom. Bartosz Nowak zdaje sobie sprawę, że z piłką był to mecz dość słaby w wykonaniu GKS.

Jest jednak pewna uniwersalna prawda o piłce. Takie mecze po prostu się zdarzają. Nawet Manchesterowi City czasem (rzadko) zdarza się zagrać nudne 0:0. Na naszym podwórku przypomina mi się mecz z końcówki jesieni, kiedy to właśnie ten Piast zremisował z strasznie nudnym meczu z Lechem 0:0. A Lech był dosłownie tydzień po kapitalnym, dynamicznym i szybkim meczu w swoim wykonaniu z GKS.

Najważniejsze, że GKS się temu Piastowi pożreć nie dał. Ekipa Aleksandara Vukovića jawi się jako bardzo niewdzięczny rywal do gry w piłkę. Przekonała się o tym ostatnio Legia Warszawa. I choć piłkarze z Okrzei są w środku stawki, najprawdopodobniej napsują jeszcze krwi niejednemu przeciwnikowi z czołówki. GKS poszedł na tę wymianę ciosów (ale nie w postaci sytuacji bramkowych) i trochę się z tym Piastem ponaparzał. Czasem boisko bardziej przypominało ring, choć w ramach przepisów.

Mecz był bardzo wyrównany, choć był okres – w końcowej fazie meczu – kiedy to rywale natarli nieco bardziej i jeśli ktoś miał ten mecz przepchnąć, to bardziej Piast. Dobra praca w obronie i standardowo postawa Dawida Kudły pozwoliła nam utrzymać remis. Naszą jedyną sytuacją, która mogła przesądzić o losach meczu, była ta Borjy Galana. Wielka szkoda, że nie strzelił tego lepiej, być może był bardziej zaskoczony pozycją, w której się znalazł, niż Marcin Wasielewski w spotkaniu ze Stalą Mielec.

Oczywiście trener i kibice zwracali uwagę na brak Oskara Repki, ale wyróżniłbym tutaj Sebastiana Milewskiego, który swoją ofiarnością pokazał, że charakterologicznie pasuje do tej ekipy. Wsadzał głowę tam, gdzie inni boją się włożyć nogę i… przypłacił to urazem. Mamy nadzieję, że szybko dojdzie do siebie, bo po niemrawym początku w GieKSie zawodnik wskoczył na dobre tory i jest solidnym wzmocnieniem.

Gdzieś czytałem opinię, że postawa GKS w tym meczu jest niepokojąca. Czasem w pewne rzeczy nie mogę uwierzyć. Zespół wygrywa w bieżącym roku dwa pierwsze mecze, pokonuje Raków na wyjeździe, u siebie remisuje z ekipą, która dwa razy wygrała z Legią i ktoś mówi, że źle się dzieje. Idąc tym tokiem myślenia, katowiczanie muszą zdobyć mistrzostwo, bo każde potknięcie w tej drodze będzie symptomem jakiegoś kryzysu.

Rok temu, po 21 kolejkach, GKS Katowice miał 30 punktów, z bilansem zwycięstw, remisów i porażek: 8-6-7. Niebywałe jest to, że teraz ten bilans jest… identyczny. Nawet bramki podobne – wtedy 31:24, teraz 30:26. Można by rzec powtarzalność. Tyle tylko, że ligę wyżej. Nie w zaścianku polskiej piłki, bo teraz patrząc z perspektywy i tego, co się dzieje w ekstraklasie, tak można ocenić jej zaplecze. Pierwszą ligą nie interesuje się pies z kulawą nogą. No chyba, że trzeba zrobić program o Wisełce, to tak. Ale poza tym to nie. Jeśli więc po roku GKS ma identyczny bilans w ekstraklasie, to wiedz, że jesteśmy w innej galaktyce. Lata świetlne od tej pierwszoligowej.

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Derbowe zero zero w obiektywie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GKS Katowice bezbramkowo zremisował z Piastem Gliwice. Fotorelacja z Bukowej.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga