Po długiej pauzie wrócił na ring Grzegorz Proksa. Po raz ostatni kibic GieKSy walczył ponad rok temu, kiedy to przegrał z Sergio Morą. Dzisiaj miał też okazję zadebiutować na polskiej ziemi – dopiero w swojej 33. walce. Rywalem był Maciej Sulęcki, który większość swoich walk w karierze wygrał raczej na punkty niż poprzez nokaut.
Pierwsze trzy rundy należały do Sulęckiego, choć w trzeciej rundzie SuperG zaczął się powoli odgryzać. W czwartej rundzie Grzegorz znalazł się na deskach, ale po niedozwolonym „zagraniu” rywala (bardziej popchnięcie niż cios). Sulęcki umiejętnie się wycofywał, ale sprawiał wrażenie, że kontroluje sytuację. Widać było u niego, że jest w rytmie walk, w przeciwieństwie do Proksy, którego komentatorzy określili mianem „nieco zardzewiałego”. Tak naprawdę pierwsze 4 rundy były na korzyść Sulęckiego i powoli jedyną szansą Grzegorza okazał się potencjalny nokaut. W piątej rundzie dalej to Grzegorz aspirował, a Sulęcki czekał, ale też wyprowadzał ciosy. Pod koniec szóstej rundy Grzegorz przyatakował, ale bez efektu. Według eksperta Polsatu Przemysława Salety dopiero ta partia była dla Grzegorza remisowa, bo wszelkie poprzednie były przegrane. Niestety w samej końcówce Grzegorz dostał serię ciosów i padł na deski. Wydawało się, że jeszcze się podniesie, ale niestety już będąc na nogach był cały czas zamroczony i sędzia zakończył zawody.
– Wydawało mi się, że kontroluję pojedynek. Maciej jednak zachował chłodną głowę, wyczekał moment, miał bardzo dobrą taktykę trafił w punkt i tyle – powiedział po walce SuperG.– Przeciwnik dobrze trzymał na dystans, czekał – to rozwojowy zawodnik i gratuluję mu zwcyięstwa, chyle mu czoła, dziękuję kibicom.
Na pytanie prowadzącego galę Mateusza Borka, co dalej z Grzegorzem Proksą nasz bokser odpowiedział.
– Muszę się zastanowić, czy warto dalej pracować w boksie…