Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

„Skoro mecz na Bukowej, kibicuję GieKSie” – pod rękę z legendą

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Głośny jęk zawodu i złości, który wydał sektor VIP w momencie, gdy Widzew zdobył wyrównującą bramkę na długo zapadnie mi w pamięci. Siedziałem na „czwórce” w najbliższym sąsiedztwie sektora z bordowymi krzesełkami i był to tak sugestywny wyraz frustracji, która wynikała przecież z tego, że szykowaliśmy się do wybuchu euforii. Nic nie zapowiadało, że wydarzyć może się to, co wydarzyło się w doliczonym czasie gry.

Mecz z Widzewem jest trudny do jednoznacznej oceny ze względu na różne fazy, jakie miało to spotkanie. Wedle opinii wielu obserwatorów Widzew był lepszy przed przerwą, ale do szatni schodził z deficytem jednego gola. W drugiej to katowiczanie byli stroną dominującą, a ostatecznie tę część gry przegrali. Wyszło na remis i w postawie, i w wyniku. Dla nas jednak niedosyt polega na tym, że to co pamiętamy, jako (prawie) ostatnie, to GieKSę grającą ofensywnie, szukającą trzeciej bramki, niecofającą się w modlitwie o końcowy gwizdek.

Faktem jest, że Widzew od początku spotkania grał bardzo dobrze, a piłkarze Rafała Góraka wydawali się być pogubieni. Obawiałem się powtórki z Motoru Lublin, gdzie niemrawa GieKSa była niemal przez dziewięćdziesiąt minut. I teraz było sporo nerwowości, a Widzew swoją kulturą gry pokazywał, że już chwilę gra w ekstraklasie, a dodatkowo trener Daniel Myśliwiec zaszczepia zespołowi swoją filozofię i to po prostu widać na boisku.

Jednym z najważniejszych elementów, za który należy pochwalić nasz zespół jest to, że otrząsnęli się z tej przewagi Widzewa, udokumentowanej jeszcze Gongiem, zagrywającym w pole karne tak, że przypadek (rykoszet od Klemenza) i chyba jednak błąd Kudły doprowadziły do utraty bramki. Jeszcze w drugiej fazie pierwszej połowy GieKSa próbowała oddalić grę od własnej bramki i przeprowadziła kilka niezłych akcji.

Cieszy powtarzalność w niektórych elementach, jak na przykład wrzuty z autu, przez wiele lat niedoceniane, a teraz dopracowane przez nasz zespół bardzo dobrze. W Lubinie ze trzy razy GKS dochodził do sytuacji strzeleckiej – jeszcze bez powodzenia – a tym razem w końcu strzelił po takiej akcji bramkę. Potem Wasielewski zabawił się w Zrelaka z Piasta i po nawinięciu obrońcy strzelił drugą bramkę.

W drugiej połowie piłkarze z Bukowej grali już bardzo dobrze i zdominowali Widzew kompletnie. Było kilka sytuacji, chyba z najlepszą Bartosza Nowaka, który posłał piłkę zza zasłony minimalnie tuż obok słupka. Wydawało się, że nic nie jest nam w stanie odebrać zwycięstwa – Widzew nie potrafił przyatakować (choć na początku drugiej połowy mieli sytuację), piłkarze ślizgali się po boisku i ogólnie powoli szykowaliśmy się do świętowania.

Niestety gola straciliśmy podobnie jak z Zagłębiem Lubin, choć tym razem niefrasobliwość była jeszcze większa. Mimo wszystko oczekiwalibyśmy od Mateusza Marca większej koncentracji po wejściu na boisko, bo zawalił przy podaniu Klemenza straszliwie. Repka też obciął się przy próbie interwencji, ale tutaj to już można po prostu mówić o pechu. Potem był już tylko ultraprecyzyjny strzał Łukowskiego i wyrównanie.

Jest ta niefrasobliwość naszym problemem. Sytuacja przypomniała bramki tracone w pierwszej kolejce z Radomiakiem, kiedy nie potrafiliśmy wybić piłki. Wydaje się, że to w ogóle problem współczesnej piłki w kwestii tego technicznego, krótkiego rozgrywania, a nie wybijania piłki na oślep. Wiele zespołów ma problem ze znalezieniem balansu pomiędzy właśnie rozgrywaniem, a wyekspediowaniem futbolówki jak najdalej, gdy jest niebezpieczeństwo. A tym bardziej w końcówce meczu, gdzie najważniejszym jest zminimalizować ryzyko.

Trener Daniel Myśliwiec po meczu wypowiedział się w sposób bardzo pozytywny o naszym zespole. I nie była to mowa-trawa i brednie typu, że Bukowa to gorący teren w czasie, gdy GKS przez rok nie umiał wygrać u siebie meczu. Tutaj szkoleniowiec poparł swoje pochwały konkretami, odnosząc się zarówno do kwestii merytorycznych, jak i mentalnych.

GieKSa gra dobrze i optymistyczne jest chyba to… że nadal są rezerwy. Nie wszyscy zawodnicy prezentują swoje umiejętności optymalnie. Cały czas czekamy na większy błysk Nowaka, choć oczywiście, gdyby tego gola strzelił, odbiór byłby inny. Wielu kibiców chwali Oskara Repkę i zawodnik rzeczywiście zrobił kolosalny postęp, ale zdarzają mu się głupie błędy. Jeśli je wyeliminuje będzie zawodnikiem top na tej pozycji w lidze. Wchodzący na boisko Borja Galan powinien zdecydowanie więcej dać od siebie.

Trener musi cały czas mieć baczenie na obronę, bo niepokojąco w meczach z Motorem i wczoraj wyglądała momentami gra Lukasa Klemenza, który bywa niepewny i gdy piłka jest w jego rejonie, serce zaczyna bić szybciej. Co do Dawida Kudły kibice mają bardzo różne opinie, wielu nadal domaga się posadzenia go na ławce – w piątek pierwsza bramka po części obciąża jego konto, ale też zaliczył dwie kapitalne interwencje i uchronił nasz zespół od kolejnych bramek.

Trener zapowiedział, że Adam Zrelak od poniedziałku powinien być do dyspozycji. Z całym szacunkiem do Sebastiana Bergiera, na ten moment to jednak nie ta klasa, co Słowak. Bergier nie zagrał źle, ale brakuje mu „Zrelakowej” twardości, nieustępliwości i zdecydowania. Sebastian był tak naprawdę coraz dalej od pierwszego składu i czy poprawił swoją sytuację tym meczem? Dyplomatycznie odpowiem – asystę zaliczył.

Po raz kolejny należy pochwalić Marcina Wasielewskiego, który gra po prostu świetnie, jest ostoją w defensywie, a jego wejścia ofensywne również są efektywne. Z wielką przyjemnością patrzy się na charakter i grę tego piłkarza.

Wszystkich nas boli ta utrata punktów, ale nadal możemy być zadowoleni z postawy zespołu. Ciągle aktualne jest to, że w ośmiu meczach nie byliśmy widocznie słabsi od rywala tak naprawdę w ŻADNYM. W każdym meczu GKS walczy i ma szanse na punkty. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Faktem jest, że jak na naszą postawę, to tych punktów jest za mało. Wiadomo, jak to jest z gdybaniem – ale gdybyśmy wygrali z Widzewem, można byłoby powiedzieć, że i wynik punktowy jest bardzo akceptowalny.

Ale spójrzmy na to z drugiej strony. Dokładnie rok temu przegraliśmy u siebie z Zagłębiem Sosnowiec, które teraz tuła się w drugiej lidze. Za kilka dni zostaliśmy rozgromieni w Gdańsku 1:5 i w Pucharze Polski przez Górnik Zabrze u siebie 0:4. Kolejny mecz ligowy wygraliśmy dopiero 12 listopada. Wtedy nie było mowy o awansie. A nawet, gdy w maju GKS uzyskał promocję – nikt na pewno nie spodziewał się, że GieKSa będzie tak dobrze grała.

Czas jednak leci i wrażenia stylistyczne wkrótce już nie wystarczą. Tu trzeba punktować. Optymizm w grze jest, to daje bardzo dużą nadzieję na przyszłość. Obawiam się tylko jednego, że w którymś momencie, gdy ten animusz nadal nie będzie przynosił punktów, że poziom samej gry spadnie. Liczę bardzo na to, że to się nie stanie, bo droga obrana przez trenera i zespół jest najlepszą z możliwych.

Dla mnie ten mecz miał szczególną otoczkę. Obserwowałem trochę, co się dzieje dookoła mnie na stadionie. Siedziałem w bliskim sąsiedztwie Jerzego Wijasa i widziałem jego emocjonalne reakcje – na gola Wasielewskiego, gdy z żoną trzymając się za ręce podnosił je ku górze, widziałem jak przeklął siarczyście bo wyrównaniu Widzewa.

Zdarzyła się też jedna rzecz, która zapadnie mi w pamięci mocno. Gościem na tym meczu i człowiekiem łączącym oba kluby był trener Władysław Żmuda. Trener legenda – jako szkoleniowiec GieKSy dwukrotny wicemistrze Polski, ale bezsprzecznie największe sukcesy odnosił w Widzewie Łódź, z którym zdobył Mistrzostwo Polski i awansował do półfinału Pucharu Mistrzów, eliminując Liverpool, a w półfinale ulegając dopiero Juventusowi z Platinim i Bońkiem w składzie (Bońka zresztą prowadził w Widzewie). Był trenerem takich zawodników, jak choćby Młynarczyk czy Smolarek.

Już przed meczem widziałem, jak trener jest prowadzony przez inną legendę naszego klubu – trenera Henryka Górnika – po schodach na samą górę sektora VIP, tam gdzie są miejsca prasowe. Potem widziałem, że siedział w towarzystwie Marka Koniarka, który znowuż wystąpił w studiu przedmeczowym Canal Plus. Potem już po meczu zobaczyłem, że z trenerem Żmudą przed meczem rozmawiała Widzew TV. Jeden cytat z tego bardzo ciekawego wywiadu przeprowadzonego przez naszych medialnych „kolegów” z Łodzi warto przytoczyć:

– Prezes Dziurowicz miał inną ścieżkę niż ja. Ja dbałem o to, by grali najlepsi. A on sprzedał Futroka i sprzedał Rudego. Jak ja bym miał tych dwóch zawodników, to GKS zostałby Mistrzem Polski – powiedział trener na łamach widzewskiej telewizji.

Zakończyła się pierwsza połowa. Siedziałem na swoim miejscu i w głowie analizowałem przebieg gry, oczywiście radując się z bardzo dobrej końcówki GKS. Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Odwróciłem się.

To był trener Władysław Żmuda.

Powiedział, że na górze zostawił torebkę prezentową, w której ma krawat. Myślałem, że chodzi o to, by rzucić okiem i przypilnować, ale on powiedział, że po prostu już nie da rady po tych schodach wrócić. Bez namysłu więc na nielegalu przeskoczyłem barierki i poszedłem po tę własność trenera. Powiedział, że idzie do salki VIP, bo go tam zapraszano. Widząc jednak, że ma trudność w chodzeniu po schodach stwierdziłem, że po prostu zaprowadzę go na dół. I tak maszerowałem z jednej strony pod rękę z legendą, w drugiej ręce niosąc torbę prezentową z herbem Widzewa.

Zamieniliśmy kilka słów, trener mówił, że szuka Jacka Góralczyka, ja zapytałem go natomiast, któremu klubowi w bieżącym meczu jego serce jest bliższe. Powiedział, że skoro GieKSa jest gospodarzem, to kibicuje gospodarzom 🙂

Szybko jeszcze zorientowałem się, gdzie obecnie jest strefa VIP, wróciłem po trenera i odprowadziłem go pod same drzwi. Może to śmiesznie i głupio zabrzmi, ale dla mnie był to zaszczyt, że mogłem takiej osobistości pomóc. Tym bardziej, że wyczułem od niego tak dobrą energię i mnóstwo uśmiechu. Mimo, że…

Gorzka część tej historii jest taka, że można się zastanowić, jak to się stało, że wszyscy o trenerze zapomnieli i został sam jak palec na górze sektora. Prawdopodobnie coś zaszwankowało komunikacyjnie albo po prostu ktoś nie pomyślał o tym, że na koniec pierwszej połowy trzeba pójść na górę i pomóc trenerowi zejść. Tak czy tak wyszło nie za dobrze, widziałem, że trenerowi jest przykro z tego powodu.

Daleki jestem tutaj od jakiejś wielkiej krytyki, po prostu ktoś popełnił błąd. Warto jednak mieć na przyszłość na uwadze to, żeby była jakaś dedykowana osoba, która tego typu sytuacje może przypilnować. Legendy trzeba szanować.

Po pożegnaniu się z trenerem stwierdziłem, że pokręcę się jeszcze chwilę po starych śmieciach, udałem się na salkę konferencyjną, na której nie byłem już od ponad trzech lat. Zrobiłem sobie herbatę i grzecznie wyszedłem z budynku klubowego udając się z powrotem na swój sektor czwarty.

 

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Mecz z Jagiellonią odwołany!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga