Hokej Klub Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Tygodniowy przegląd mediów: GKS Katowice obchodzi 59. urodziny

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
27 lutego GieKSa obchodziła 59 urodziny. W ubiegłym tygodniu Rada Nadzorcza GKS-U na stanowisko wiceprezesa Klubu powołała Krzysztofa Nowaka. Media spekulują na temat odejścia Marka Szczerbowskiego.
Piłkarki GieKSy w drugim spotkaniu rundy wiosenną sezonu 2022/23 zremisowały z Czarnymi Sosnowiec 1:1 (1:0). W następnym spotkaniu drużyna zmierzy się z na wyjeździe z Pogonią Szczecin, jedenastego marca o godzinie 12:00. Nasz zespół prowadzi w tabeli Orlen Ekstraligi z przewagą jednego punktu nad UKS SMS Łódź. Piłkarki GieKSy U-15 biorące udział w finale Młodzieżowych Mistrzostwach Polski w futsalu w Poznaniu, po wygraniu w swojej grupy odpadły w ćwierćfinale z późniejszymi zwyciężczyniami drużyną Sparta Miejska Górka 0:4. Drużyna męska w 22 kolejce Fortuna I Ligi przegrała z Wisła Kraków 1:3 (0:0). Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Kolejny mecz ligowy zespół rozegra w sobotę z Sandecją Nowy Sącz. Początek meczu o godzinie 15:00. Spotkanie zostanie rozegrane na stadionie Puszczy Niepołomice.
Siatkarze dzisiaj rozegrają kolejny mecz ze Stalą Nysa, o godzinie 20:30. Drużyna obecnie zajmuje 12 lokatę w tabeli – do zakończenia rundy zasadniczej siatkarzom pozostało do rozegrania pięć spotkań.
Hokeistom udało się wyrównać stan rywalizacji w rundzie play-off z JKH GKS-em Jastrzębie na 3:3. O awansie do półfinału zadecyduje jutrzejsze spotkanie w Satelicie. W zakończonym tygodniu zespół zmierzył się czterokrotnie z JKH: przegrywając w poniedziałek 0:2, następnie wygrywając we wtorek 3:1. W piątek drużyna przegrał 2:3 i w niedzielę wygrała w Jastrzębiu, po dogrywce 2:1.
KLUB
wkatowicach.eu – GKS Katowice obchodzi 59. urodziny. W historii klubu nie brakowało sukcesów
[…] GKS ma powody do świętowania. Piłkarze GKS-u Katowice rozgrywają mecze piłki nożnej od blisko 6 dekad.
GKS Katowice obchodzi 59. urodziny. Piłkarska historia klubu sięga roku 1963 roku. Wtedy podjęto decyzję o połączeniu klubów: Górnik 20 Katowice, TKS Rapid-Orzeł Wełnowiec, KS Koszutka Katowice, Katowicki Klub Łyżwiarski, Katowicki Klub Sportowy Górnik, Górniczy Klub Żeglarski Szkwał oraz przedstawicieli trzydziestu dwóch instytucji i zakładów pracy z terenu Katowic. Uchwała o utworzeniu Górniczego Klubu Sportowego Katowice uprawomocniła się 27 lutego 1964 roku i to tę datę uważa się za dzień powstania GKS-u Katowice.
Piłkarska GieKSa w najwyższej lidze debiutowała w roku 1965, na Stadionie Śląskim w Chorzowie, w meczu z Górnikiem Zabrze.
sportdziennik.com – Nowy wiceprezes
Skład zarządu wielosekcyjnego klubu z Bukowej uzupełnił Krzysztof Nowak.
Krzysztof Nowak został nowym wiceprezesem GieKSy. Wczoraj taką decyzję podjęła rada nadzorcza klubu. Nowak w zarządzie zastąpił Łukasza Czopika, który jesienią po przewrocie w sejmiku został mianowany wicemarszałkiem województwa i z końcem stycznia pożegnał się z Bukową. W obozie GKS-u mówiono, że tracą świetnego pracownika (od stycznia 2021 Czopik był wiceprezesem, a wcześniej – dyrektorem wykonawczym), ale zyskują sojusznika na zewnątrz.
W lutym zarząd 1-osobowo stanowił prezes Marek Szczerbowski. Podobnie jak on, nowy wiceprezes też od lat związany jest z katowicką Akademią Wychowania Fizycznego. Od sierpnia 2020 był członkiem zarządu AZS-u, a w klubie sportowym AZS AWF Katowice od 2001 roku był członkiem zarządu, wiceprezesem ds. promocji i marketingu, sekretarzem czy – od września 2017 – dyrektorem klubu, mając duże doświadczenie w pracy w wielosekcyjnym klubie. Takim jest też GieKSa.
– Pan Czopik po objęciu funkcji wicemarszałka województwa śląskiego, czyli zawodowym awansie, musiał zrezygnować z roli wiceprezesa i powstał w zarządzie wakat. Miasto, czyli właściciel, zaproponowało objęcie stanowiska wiceprezesa nowej osobie, panu Krzysztofowi Nowakowi, związanemu od wielu lat ze sportem w roli dyrektora administracyjnego katowickiej AWF czy dyrektora klubu sportowego AZS AWF – mówi Sławomir Witek, naczelnik Wydziału Edukacji i Sportu Urzędu Miasta Katowice oraz wiceprezes rady nadzorczej GKS-u.
– Cele przed zarządem są takie, jak były dotąd: utrzymanie klubu na przynajmniej takim poziomie, jaki jest w tej chwili. Czyli dobrze zorganizowany, z płynnością finansową i oczywiście osiągający jak najlepsze wyniki sportowe, a te ostatnie same się bronią – dodaje naczelnik Witek.
Wygląda na to, że na tym nie koniec zmian w zarządzie GieKSy. Wedle pogłosek po 30 czerwca pożegnać ma się z nią formalnie Marek Szczerbowski. Jak słyszymy, już od marca ma udać się na zwolnienie lekarskie. To jednak tylko nieoficjalne informacje.
Kierunek Śląski?
Marcin Krupa, prezydent Katowic, mówi o zmianach w zarządzie GieKSy i zdradza, jaką zawarł umowę z Markiem Szczerbowskim. Ten wedle nieoficjalnych informacji powoli żegna się z Bukową.
Przełom lutego i marca to czas zmian w GKS-ie. Wedle nieoficjalnych informacji praktycznie przesądzony jest już koniec prezesury Marka Szczerbowskiego, stojącego na czele klubu od 2019 roku. Ma już wręcz żegnać się z pracownikami i kierować na urlop.
– Na razie prezesem GKS-u pozostaje pan Marek Szczerbowski. Będzie pełnił tę funkcję do momentu, kiedy będzie chciał odejść, bo taka jest z nim moja umowa. Bardzo mocno zaufałem mu w działaniach, jestem zadowolony z jego postawy i umiejętności zarządzania klubem. Można powiedzieć, że został on na nowo porządnie ustawiony – mówi nam Marcin Krupa, prezydent Katowic.
To oficjalne wypowiedzi. W kuluarach już huczy, że Szczerbowski ma wrócić w miejsce, w którym w przeszłości już długo pracował, czyli na Stadion Śląski. Był jego dyrektorem w latach 2006-2015. Obecnie prezesem spółki zarządzającej „Kotłem Czarownic” jest Jan Widera. Wydaje się jednak naturalne, że po jesiennym przewrocie w sejmiku województwa – a to do niego należy Śląski – zmiany personalne zgodne z nową linią polityczną urzędu marszałkowskiego są kwestią czasu. Jednym z wicemarszałków został zresztą Łukasz Czopik, który z końcem stycznia zakończył swą wiceprezesurę w GieKSie. Wcześniej był jej dyrektorem zarządzającym, najbliższym współpracownikiem Marka Szczerbowskiego. Jak słyszymy, zlikwidowana ma zostać spółka Stadion Śląski Sp. z o. o. , a obiektem zarządzać ma po prostu jednostka budżetowa urzędu marszałkowskiego. Na jej czele ma stanąć Szczerbowski. Z wątków personalnych dodajmy jeszcze, że Bartłomiej Kowalski, dyrektor zarządzający Stadionu Śląskiego, został zastępcą prezesa Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Wracając do GKS-u – w tym tygodniu nowym wiceprezesem został Krzysztof Nowak, latami związany z katowicką Akademią Wychowania Fizycznego i tamtejszym klubem AZS AWF. Prezydent Krupa dyplomatycznie wyraża nadzieję, że wraz z Markiem Szczerbowskim wiceprezes Nowak poprowadzi klub w dłuższej czasowej perspektywie.
– Pan Czopik, dotychczasowy wiceprezes GKS-u, przejął inne zawodowe obowiązki, dlatego miejsce w zarządzie należało wypełnić. Pan Krzysztof ma ogromne doświadczenie z ponad 30-letniej pracy w sporcie przy różnych dyscyplinach. Zna się na organizacji klubów sportowych, zarządzaniu. To cechy, które powinien mieć prezes lub wiceprezes takiego klubu jak GKS Katowice, wielosekcyjnego – wylicza prezydent Katowic, który z ulgą przyjął niedawną decyzję kibiców o powrocie na trybuny i zawieszeniu bojkotu.
– Prowadziliśmy rozmowy, choć może nie jakieś bardzo oficjalne, bo spotykaliśmy się przy okazji różnych briefingów prasowych. Często kibice czekali na mnie, podpytywali. To może nie do końca wynik tych rozmów, ale cieszy, że obie strony zrozumiały, iż czas zakończyć ten – przynajmniej dla mnie – dziwny spór, wrócić do normalności. Sport bez kibiców nie jest tym samym i tak nie cieszy – podkreśla Marcin Krupa.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Strata punktu lidera Orlen Ekstraligi!
Liderujące w tabeli Orlen Ekstraligi zawodniczki GKS Katowice zremisowały na własnym stadionie z Czarni Sosnowiec 1:1.
Lider tabeli bardzo szybko, bo już w dziewiątej minucie wyszedł na prowadzenie po bramce Bińkowskiej i wydawało się, że kolejne punkty ekipie z Katowic przyjdą łatwo. W drugiej połowie rzut karny na bramkę zamieniła Zofia Buszewska i jak się okazało było to trafienie dające zespołowi z Sosnowca cenny jeden punkt w pojedynku z liderem.
Mecz był bardzo dramatyczny i zacięty, z obu stron nie brakowało twardej walki i efektownych akcji. Ogromna dramaturgia była zwłaszcza w samej końcówce spotkania, gdy najpierw piłkę z linii bramkowej wybiła w ostatniej chwili Daria Kurzawa, a potem Kinga Seweryn dwukrotnie popisała się fantastycznymi paradami. Jedynym, co budziło niezadowolenie kibiców obu stron, były decyzje głównej arbiter, na czele z czerwoną kartką dla trener Anny Szymańskiej.
polskapilkakobiet.pl – MMP U15 w Futsalu. Sparta Miejska Górka Mistrzem Polski ! Komplet wyników
[…] Grupa 4
Diamonds Academy – Orlen Gdańsk 2:1
GKS GieKSa Katowice – Unia Opole 4:0
Unia Opole – Orlen Gdańsk 4:1
GKS GieKSa Katowice – Diamonds Academy 2:5
Unia Opole – Diamonds Academy 3:1
GKS GieKSa Katowice – Orlen Gdańsk 3:1
[…] 1/4 finału
TS Iskra Gmina Tarnów – Polonia Tychy 2:1
FSA Kraków – Diamonds Academy 1:1, karne 4-3
Tęcza Bydgoszcz – Targowianka Targowisko 3:2
Sparta Miejska Górka – GKS GieKSa Katowice 4:0
SIATKÓWKA
polsatsport.pl – GKS Katowice – PSG Stal Nysa
W jedynym poniedziałkowym spotkaniu 26. kolejki siatkarskiej PlusLigi GKS Katowice zmierzy się z PSG Stalą Nysa. Podopieczni trenera Daniela Plińskiego będą chcieli zrewanżować się za porażkę z pierwszej części sezonu zasadniczego.
[…] Po 25 rozegranych spotkaniach GKS Katowice, z 26 punktami na koncie, plasuje się na 12. miejscu w ligowej tabeli. PSG Stal Nysa rozgrywa z kolei najlepszy sezon od czasu powrotu do siatkarskiej elity. Drużyna z województwa opolskiego ma w dorobku 43 „oczka” i zajmuje 8. pozycję w PlusLidze. Zespół Daniela Plińskiego, wicemistrza świata z 2006 roku i mistrza Europy z roku 2009, poważnie myśli o play-offach i nie może sobie pozwolić na straty punktów z niżej notowanymi rywalami.
Starcie z GKS-em nie będzie jednak dla PSG Stali łatwą przeprawą. W pierwszym meczu tych drużyn górą po pięciosetowym boju byli katowiczanie, w szeregach których brylował Jakub Jarosz, wybrany później MVP spotkania. Historia pokazuje zresztą, że mecze Katowic z Nysą bardzo często są istnymi thrillerami: z pięciu ostatnich spotkań GKS-u z PSG Stalą aż cztery kończyły się tie-breakami. Co ciekawe, wszystkie wygrali zawodnicy ze Śląska. Czy 12. zespół PlusLigi jeszcze raz pokaże, że ma patent na tego rywala?
HOKEJ
sportdziennik.com – Szczelny jastrzębski mur
Dzięki bardzo dobrej postawie w defensywie zespół z Jastrzębia wygrał z mistrzem Polski i objął prowadzenie 2:1 w rywalizacji o półfinał PHL.
Szybkie tempo i dużo walki w każdy sektorze tafli. Tak wyglądał początek trzeciego starcia pomiędzy JKH GKS Jastrzębie z GKS-em Katowice. Nie można jednoznacznie ocenić, który z zespołów był w premierowej odsłonie tego spotkania lepszy, ale warto zwrócić uwagę na to, że świetną okazję do zdobycia gola – po błędzie jastrzębskiej obrony – mieli przyjezdni. Bence Balizs wygrał jednak „sam na sam” z Teemu Pulkkinenem.. Emocji nie brakowało w końcówce pierwszej tercji. Katowiczanie złapali dwie kary z rzędu, ale nie dość, że nie wykorzystali gospodarze prawie minuty gry w podwójnej przewadze, to na dodatek Mark Kaleinikovas trafił na ławkę. Gdy do końca odsłony brakowało kilkunastu sekund poważnie zakotłowało się pod jastrzębską bramką. W pewnej chwili boks katowicki eksplodował radością, bo wydawało się, że krążek przekroczył linię bramkową. Tak się jednak nie stało, ale sędziowie – po weryfikacji wideo – podyktowali rzut karny dla „GieKSy”. Grzegorz Pasiut przegrał jednak pojedynek z Balizsem.
Kalinikovas, który faulem w strefie obronnej gości, zawalił końcówkę pierwszej odsłony, w drugiej tercji zrehabilitował się z nawiązką. Jastrzębianie drugą część spotkania zaczynali grając w osłabieniu. Litwin wyskoczył z ławki kar i chwilę później znalazł się „oko w oko” z Johnem Murrayem. Zrobił wszystko, jak należy i miejscowi objęli prowadzenie. Początek drugiej odsłony był bardzo dobrym fragmentem w wykonaniu jastrzębian, a Kaleinikovas po raz drugi bardzo mocno zapracował na miano bohatera spotkania. Powalczył o krążek za bramką i przytomnie odegrał go w kierunku nadjeżdżającego Josefa Szveca, który podwyższył prowadzenie jastrzębskiego zespołu. Dwóch takich ciosów zespół prowadzony przez Jacka Płachtę się nie spodziewał, ale po kilku minutach postanowił spróbować odrobić straty. Nieporadnie jednak katowiczanie poczynali sobie w tercji obronnej przeciwnika, choć ten nie ustrzegł się błędów. Mistrz Polski ich jednak nie wykorzystał, a nawet, kiedy był w stanie wypracować sobie niezłe sytuacje, bez zarzutu między słupkami spisywał się Bence Balizs. Węgierski golkiper nie zawsze w tym sezonie był pewnym punktem JKH GKS-u, ale w w poniedziałek spisywał się więcej niż przyzwoicie.
Od początku trzeciej tercji jastrzębianie starali się – przede wszystkim – realizować defensywne założenia taktyczne i trzeba przyznać, że robili to bardzo dobrze. Nie ryzykowali zbytnio w ataku i częściej przyjmowali rywala we własnej strefie obronnej. Starali się jak najbardziej pomagać swojemu bramkarzowi. Blokując strzały, a także uniemożliwiając katowiczanom rozgrywanie krążka. Na dodatek mieli podopieczni Roberta Kalabera wymarzoną szansę na trzeciego gola, ale Patryk Pelaczyk, z bliska, nie atakowany przez nikogo, nie trafił w bramkę.
Na 66. sekund przed zakończeniem trzeciej odsłony Murray zjechał do boksu, a pół minuty później Jacek Płachta poprosił o czas. Katowiczanie grali 6 na 5 już do końca spotkania, ale nie stworzyli większego zagrożenia pod bramką Balizsa. Dzięki bardzo dobrej postawie w defensywie na przestrzeni całego meczu, solidnemu bramkarzowi ki skuteczności w odpowiednich momentach, JKH GKS Jastrzębie objął prowadzenie 2:1 w serii do czterech zwycięstw.
I znów remis
W starciach Jastrzębia z Katowicami nic nie jest oczywiste. We wtorek mistrz Polski wygrał jednak zasłużenie i wyrównał stan rywalizacji.
Jastrzębianie zastosowali taktykę, która okazała się skuteczna dzień wcześniej. Gospodarze postanowili grać solidnie z tyłu i najczęściej rozbijali ataki już w tercji neutralnej. Wprawdzie po jednym z błędów Shigeki Hitosato stanął oko w oko z Bence Balizsem, ale węgierski bramkarz poradził sobie bez zarzutu. Chwilę później Robert Mrugała powędrował na podwójną karę mniejszą, ale jastrzębianie tego nie wykorzystali. Jednak Dominik Paś wykorzystał błąd katowickiej defensywy. Jeden z obrońców GieKSy przewrócił się, do „gumy” dopadł Paś i posłał ją pod pachą Johna Murraya.
W drugiej odsłonie Balizs nadal bronił bardzo dobrze, ale odbił przed siebie strzał Brandona Magee, a do krążka dopadł Grzegorz Pasiut i umieścił go pod poprzeczką. Katowiczanie zdobyli pierwszego gola po 88 minutach gry na Jastorze. Znakomitej sytuacji na powrót na prowadzenie nie wykorzystał Łukasz Nalewajka, a pod koniec drugiej tercji jastrzębianie gola… stracili. Zapędzili się za bardzo w ofensywie, a Magee przejął krążek we własnej strefie obronnej i zagrał długim podaniem do Bartosza Fraszki, który wyszedł sam na sam z Balizsem. Wyczekał golkipera i strzałem między parkanami dał prowadzenie swojej drużynie.
Goście ani myśleli bronić skromnej przewagi, a „Jasiek Murarz” był we wtorek lepiej dysponowany niż dzień wcześniej. Maciej Urbanowicz znalazł się w niezłej sytuacji, ale jego strzał został zablokowany. Chwilę później – po błędzie jastrzębskiej obrony – z krążkiem zabrał się Pasiut, który rzadko marnuje tak świetne sytuacje, więc podwyższył prowadzenie GieKSy. Patryk Krężołek mógł zamknąć to spotkanie, ale zmarnował sam na sam z Balizsem. Na nieco ponad 3 minuty przed końcem meczu Olli-Petteri Viinikainen złapał karę i stało się jasne, że JKH tego spotkania nie wygra. Bramkarz gospodarzy zjechał do dopiero na nieco ponad 30 sekund przed końcem, ale nic już drużyna Roberta Kalabera nie była w stanie zrobić.
JKH GKS Jastrzębie krok od półfinału!
Hokeiści GKS-u Katowice, obrońcy tytułu mistrzowskiego, znaleźli się w trudnej sytuacji. W piątym spotkaniu ćwierćfinału play offu na tafli w „Satelicie” przegrali z JKH GKS-em Jastrzębie 2:3.
Goście prowadzili już 3:0, ale ambitni gospodarze wykorzystali dwie przewagi, i do końca starali się odrobić straty. Jastrzębianie mają krok do półfinału, ale… Muszę wygrać na własnej tafli w szóstym spotkaniu. A to wcale nie będzie łatwe, bo obie drużyny prezentują podobny poziom.
Kolejne spotkanie było oczekiwane z dużym zainteresowaniem, wszak ono może wpłynąć na końcowy wynik rywalizacji w tej parze ćwierćfinałowej. W zespole GKS-u zabrakło Bartosza Fraszki oraz obrońcy Aleskiego Varttinena. Gospodarze rozpoczęli z impetem było gorąco pod bramką Bence Balizsa. Jednak dość nieoczekiwanie powody do zadowolenia mieli hokeiści z Jastrzębia. Raivo Freidenfelds, pozostawiony bez opieki, miał wystarczająco sporo czasu, by precyzyjnie przymierzyć. I tak też stało. Łotysz zdobył efektownego gola i goście przejęli inicjatywy. Mieli kontrolę nad krążkiem i sporo strzelali na bramkę Johna Murraya.
Druga tercja, jak się później okazało, była rozstrzygająca. Mark Kaleinikowas wykorzystał podwójną karę (w boksie przebywali: Simek i Kurczek) i gdy do końca pierwszej kary pozostało 16 sek. Litwin zdołał pokonać Murraya. Podczas gry 4 na 4 Maciej Urbanowicz wyszedł z kontrą i idealnie podał do Dominika Pasia. Środkowy pierwszego ataku znajduje się w wysokiej formie i takich sytuacji nie marnuje. Prowadzenie jastrzębian 3:0 to dla nich komfortowa sytuacja, ale pozostało jeszcze 20 minut gry. W ostatniej tercji nie brakowało emocji, bowiem gospodarze zaimponowali walecznością. Z pasją atakowali rywali i w końcu zdołali wykorzystać dwie liczebne przewagi. Najpierw Hampus Olsson zdobył gola gdy do końca kary Freidenfeldsa pozostało 17 sek. W boksie kar przebywał Arkadiusz Kostek i gospodarze za sprawą Matiasa Lehtonena zmniejszyli straty. A potem jedni i drudzy mieli szansę zmienić wynik, ale nic nie zdziałali. Na 1:25 min przed końcem Murray zjechał z tafli, ale i ten manewr nie przyniósł spodziewanych efektów.
Już w niedzielę o godz. 17:00 na „Jastorze” dojdzie do szóstego meczu, ale szansę są nadal równe. W lepszej sytuacji są gospodarze, ale to nic nie oznacza, bo zespół z Katowic już raz był takiej sytuacji. Wówczas pokazał dojrzałą grę i zdołał wygrać w Jastrzębiu. Jak będzie niedzielę? To tajemnica play offu…
Dogrywka była potrzebna
Katowiczanie wygrali w Jastrzębiu-Zdroju i o losach tej rywalizacji zadecyduje siódmy mecz.
Podczas meczu siatkarskiego, który odbywał się dzień wcześniej – Jastrzębski Węgiel pokonał Ślepsk Malow Suwałki 3:1 – niżej podpisany spotkał Leszka Laszkiewicza. Legendę polskiego hokeja, który przyznał, że piątkowe zwycięstwo w Katowicach kosztowało go ogrom emocji. Jastrzębianie wygrali 3:2 i u siebie mogli zamknąć rywalizację. Tym bardziej, że zagrali, od pierwszych minut wczorajszego spotkania bardzo dobrze. Po upływie niespełna 100 sekund przed świetną szansą stanął Mark Kaleinikovas. Litwin, w sytuacji „sam na sam” z Johnem Murrayem, nie spisał się jednak najlepiej i zmarnował doskonałą szansę na objęcie prowadzenia.
Grzegorz Pasiut również miał szansę na to, by dać prowadzenie swojej drużynie w pierwszej tercji. Napastnik Katowic spróbował z bekhendu i nie trafił w bramkę. Chwilę później na listę strzelców powinien wpisać się Josef Szvec, którego jednak bardzo skutecznie wyczekał bramkarz mistrza Polski.
Od początku drugiej tercji zespół z Katowic był ewidentnie bardziej aktywny w ofensywie. Szukali podopieczni Jacka Płachty gola otwierającego wynik spotkania i znaleźli, choć trzeba przyznać, żę znacznie pomogli im w tym rywale. Piotr Ciepielewski, zupełnie nieoczekiwanie, został obdarzony krążkiem po błędzie gospodarzy. Młody napastnik, liczący sobie niespełna 19 lat, przymierzył skutecznie i zupełnie zaskoczył Bence Balizsa. Węgierski bramkarz, który wcześniej bronił bardzo porządnie, dał się w tej sytuacji pokonać w sposób zupełnie zbyt prosty. Co działo się dalej? Katowiczanie, bez większych problemów, wytrwali do końca drugiej tercji, a następnie powzięli decyzję, by bronić dostępu do własnej bramki.
Do pewnego momentu bardzo skutecznie rozbijali podopieczni Jacka Płachty każdy atak zespołu jastrzębskiego. W końcu jednak udało się gospodarzom rozegrać skuteczną akcję. Dominik Jarosz wypatrzył Raivo Freidenfeldsa, a Łotysz zrobił to, co do niego należało i trafił do siatki. Do końca trzeciej odsłony spotkania żaden zespół nie zaryzykował, choć przez moment wydawało się, że jastrzębianie pójdą za ciosem. Nie zrobili tego jednak, choć powinni.
Za mało jednak było w poczynaniach JKH GKS-u zdecydowania. Wprawdzie dwa razy uratował zespół z Katowic John Murray, ale również trzeba przyznać, że gospodarze mieli trochę szczęścia. Po błędzie w obronie „sam na sam” z Balizsem wyszedł Grzegorz Pasiut, ale zawodnik mistrza Polski tak znakomitej sytuacji nie zdołał wykorzystać.
Tego, czego nie zrobił gracz ten pod koniec trzeciej tercji, dokonał w dogrywce. Choć należy przyznać, że i jastrzębianie mieli znakomitą szansę na zamknięcie tej rywalizacji. Nie dokonali jednak tego i w 72. minucie spotkania Pasiut przypieczętował zwycięstwo Katowic. „Złoty gol” może nie był nadzwyczaj efektowny, ale przesądził o losach tego spotkania. A o losach całej, ćwierćfinałowej rywalizacji przesądzi siódmy mecz. Warto podkreślić, że od samego początku właśnie ta para wydawała się najbardziej wyrównana i zacięta. To się sprawdziło. Obie drużyny dają kibicom wiele emocji i naprawdę szkoda, że jedna z nich będzie musiała się pożegnać z Polską Hokej Ligą już na poziomie ćwierćfinału.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze