Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Wąska kadra GKS Katowice

Avatar photo

Opublikowany

dnia

To co pocieszające po spotkaniu z Unią Skierniewice to fakt, że GieKSa notowała w historii nieco większe kompromitacje. Co prawda można je policzyć na palcach jednej ręki. W ostatnim dwudziestoleciu, kiedy tak naprawdę dostajemy w dupę w Pucharze Polski, notorycznie, regularnie i cały czas, zdarzyły się wpadki, o których zaraz napiszę. Jednak chyba najbardziej przerażające jest to, że przez cholerne dwadzieścia lat tylko dwa razy udało nam się przejść na szczeblu centralnym dwie rundy. Kilka razy udało się przejść jedną i najwięcej razy po prostu odpadaliśmy w samych przedbiegach w koszmarny sposób z drużynami z niższych lig. Niestety aż za dobrze pamiętamy Zdzieszowice, Słubice, Radomiak (wówczas drugoligowy), Niepołomice, Siarkę Tarnobrzeg. Do tego przegrane z innymi zespołami tej samej ligi (także będąc drugoligowcem). I oprócz Unii tylko raz zdarzyło nam się przegrać z trzecioligowcem – kolejny „słynny” mecz w Luboniu, z drużyną która w omawianym sezonie zajęła pierwsze bezpieczne miejsce nad strefą spadkową relegującą do czwartej ligi. No i nawiasem mówiąc, nie zapominajmy o przegranej z A-klasowymi rezerwami AKS Mikołów. Wtedy jednak sami byliśmy w czwartej lidze (wówczas czwarty poziom rozgrywkowy, podobnie jak Unia obecnie).

Najgorsze jest to, że doświadczeni przez tyle lat tymi pucharowymi traumami kibice wcale nie uważali, że zwycięstwo w Skierniewicach jest pewne. Oczywiście głośno mówili, że jest to obowiązek, bo trzeba byłoby być chyba bez krzty ambicji, żeby tak nie sądzić. Wiedzieliśmy jednak, że różne rzeczy w historii GieKSy się działy i tutaj przeprawa wcale może nie być łatwa.

Umówmy się jednak… Nikt nie dopuszczał myśli o porażce.

Niektórzy kibice już używają słowa „kryzys”. Trudno jednak rozpatrywać obecną sytuację GieKSy w takich kategoriach. No bo przecież przed przerwą reprezentacyjną były efektowne zwycięstwa z Pogonią i Puszczą, a teraz na razie „tylko” zremisowaliśmy z rozpędzającym się wicemistrzem Polski Śląskiem Wrocław oraz przegraliśmy z już rozpędzoną Legią Warszawa. Z Unią zagraliśmy pół-rezerwowym składem, więc też ciężko wyciągać sumaryczne wnioski. Problem na ten moment leży gdzie indziej. O zaczątkach kryzysu będziemy mogli mówić w przypadku ewentualnej porażki z Koroną Kielce. Oby nie…

Oczywiście, że indywidualnie zawodników również oceniamy przez pryzmat gry całego zespołu. Niemoc w drugiej połowie ze Śląskiem i totalna bezradność przez godzinę z Legią sprawiła wrażenie, że praktycznie wszyscy zawodnicy obniżyli loty, a niektórzy już w szczególności – w porównaniu z dyspozycją sprzed przerwy na kadrę. Nadal jednak są to tylko dwa spotkania ligowe dla niektórych zawodników. Plus kilku zawodników, który wystąpili także w środowym meczu.

Trener trochę zaskoczył składem, bo o ile w Niecieczy mieliśmy niemal całą jedenastkę złożoną z dublerów, to z Unią już było takie pół na pół, z lekką przewagą jednak „niewyjściowych” zawodników. Cieszyć mogło, że w jedenastce są Jędrych, Kuusk, Czerwiński czy Repka. To miało już na wstępie podnieść jakość zespołu.

Niestety jakkolwiek Oskar Repka rozwinął się bardzo piłkarsko, co było widać już na wiosnę, ale i w obecnym sezonie ekstraklasy, to nadal po prostu czasem totalnie odcina mu prąd i logiczne myślenie. Zdarza mu się „raz na mecz” zaliczyć jakąś poważną piłkarską wtopę, nawet gdy gra bardzo dobre zawody. Wiosną w Niecieczy otrzymał beznadziejną czerwoną kartkę za uderzenie przeciwnika. I o ile z Unią można by któregokolwiek zawodnika nawet wytłumaczyć z czerwonej kartki na przykład w wyniku akcji ratunkowej i faulu na rywalu wychodzącym sam na sam, to tak doświadczony zawodnik łapiący żółtko już w trzeciej minucie spotkania, a potem drugie w czterdziestej – to totalne nieporozumienie i nietrzymanie napięcia. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że druga kartka była mocno dyskusyjna, to zawodnik sam sobie podłożył minę na samym początku spotkania.

Nadal jednak grając w dziesiątkę nie mamy prawa przegrać z trzecioligowcem. No ale właśnie. Tutaj zaczynają się schody.

To że GKS stracił dwa gole, to kwestia indywidualnych błędów. Rafał Strączek dał się w dość prosty sposób zaskoczyć z rzutu wolnego. Ustawił dwuosobowy mur – okej, niech już mu będzie – natomiast musi brać pod uwagę, że zawodnik będzie uderzał na bramkę, a nie dośrodkowywał. Spóźnił się i nie obronił strzału. Druga bramka to Arkadiusz Jędrych odbijający się od rywala w indywidualnym pojedynku. Też trzeba to uznać za pewnego rodzaju kiks kapitana – nie powinno się to absolutnie zdarzyć takiemu zawodnikowi.

Dalej jednak uważam, że to nie czerwona kartka czy te dwie głupio stracone bramki zadecydowały o klęsce. Problem był zgoła inny, choć wspomniane sytuacje znacząco utrudniły zadanie.

Kłopot polegał na tym, że w starciu z listonoszami, piekarzami czy ogrodnikami (przepraszam, to zabieg stylistyczny nawiązujący do potyczek polskich drużyn z egzotycznymi drużynami w pucharach) nie potrafiliśmy po prostu grać w piłkę. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, jak zawodnicy aspirujący do pierwszej jedenastki ekstraklasowego zespołu nie potrafią skonstruować składnej akcji, przegrywają przebitki i drugie piłki, podają niedokładnie, nieprecyzyjnie, są wolniejsi od żwawych przeciwników. Przykro się na to patrzyło.

No i tu dochodzimy do sedna. Sedna, którego pierwszą odsłonę mieliśmy w poprzedniej rundzie w Niecieczy. Z dużo mocniejszym rywalem. Wówczas od 13. minuty to my graliśmy z przewagą jednego zawodnika i śmiem twierdzić, że gdyby nie to – nie awansowalibyśmy. Do czerwonej kartki rywala gospodarze mieli trzy wywrotki w polu karnym, po których sędzia nie dyktował jedenastek, ale ta postawa piłkarzy Marcina Brosza była zapowiedzią rzucenia się na GieKSę. Dzięki Bogu wówczas Jaroszek strzelił bramkę, bo potem Nieciecza w dziesiątkę cisnęła nas niemiłosiernie i mieliśmy masę szczęścia, że straciliśmy tylko jedną bramkę. Dopiero po poczwórnej zmianie i wprowadzeniu zawodników pierwszego składu gra w końcu była taka, jaka miała być.

W Skierniewicach piłkarze pierwszego składu w liczbie trzech byli w linii obrony plus wspomniany Repka i drugi napastnik w hierarchii – Bergier. Za rozgrywanie odpowiedzialni byli zawodnicy, którzy nie są podstawowymi. Piłkarzami, którzy aspirują do jedenastki są Marzec, Milewski, Antczak czy Galan. Wyszli na boisko i mieli szansę naprawdę efektownie się pokazać trenerowi i kibicom, a dali kompletną plamę. Nie zmienia tego faktu nawet to, że jedną bramkę strzeliliśmy, a do siatki w końcu trafił Hiszpan. Jeszcze tego by brakowało, żeby nawet gola nie zdobyć…

Tak jak wspomniałem wcześniej, ci piłkarze nie potrafili w żaden sposób zdominować przeciwnika czy raz po raz stwarzać zagrożenia pod polem karnym rywala. Były straty, niedokładność i przegrane pojedynki. Napędzeni rywale wyprowadzali lepsze akcje, lepsze kontry i stwarzali większe zagrożenie pod bramką Strączka. Drużyna, która w hierarchii ligowej jest 44 miejsca niżej niż GKS Katowice, była zespołem zdecydowanie lepszym.

I to jest problem – nie mamy szerokiej kadry. Kompletnie. Do gry w pierwszym składzie w ekstraklasie nadaje się 11-12 zawodników, którzy może nie gwarantują super poziomu, ale dają na to dużą nadzieję – co przecież już w ekstraklasie nieraz pokazali. Nie można jednak wymagać od podstawowych piłkarze znakomitej dyspozycji w każdym meczu. To jest liga, długa liga i czasem ktoś po prostu zagra słabszy mecz lub złapie lekki kryzys. Najnormalniejsza sprawa na świecie. Tylko wówczas musimy mieć w odwodzie solidnych rezerwowych, którzy zluzują danego piłkarza i dadzą jakość naszemu zespołowi.

Niestety ściągani jako wzmocnienia Sebastian Milewski czy Borja Galan jakości tej nie dają kompletnie. Mateusz Marzec wygląda nieco lepiej, bo przynajmniej ma liczby. Ale z Unią zagrał bardzo słabo. Jakub Antczak na razie to melodia przyszłości, a i tak pewnie go za niedługo w GieKSie nie będzie. Sebastian Bergier to napastnik zagdaka – gdy wydawało się, że od składu jest już bardzo daleko (czyt. Zrelak będzie grał całe mecze), strzelił dwie bramki i wydatnie pomógł zespołowi. No ale potem miał kontuzję i w obliczu urazów obu napastników musiał grać Galan, który na razie boleśnie zderza się z najwyższą klasą rozgrywkową

Co do piłkarzy podstawowej jedenastki to jeszcze jakoś się broni Alan Czerwiński, ale to nie jest zawodnik, na którym można opierać ofensywną grę na skrzydłach w dużej mierze. Turbodoładowanie, które piłkarz miał w dalszej fazie swojego pierwszego pobytu w GieKSie to już przeszłość. Zawodnik postawił na inne aspekty niż rajdy na skrzydle. Na razie jeszcze daje zespołowi wartość, ale czy tak będzie cały czas? Tego mu życzę. Z Unią niestety też zagrał bardzo słabo. Lukas Klemenz bywa elektryczny i też dobrze byłoby mieć w odwodzie jakościowych stoperów.

Tacy piłkarze jak Milewski czy Galan powinni być gwiazdami tego spotkania i pokazywać trzecioligowemu rywalowi, na czym polega poważna piłka. Ustawieniem, minięciem, mądrym, czasem niekonwencjonalnym rozegraniem. Tymczasem poziom niektórych zawodników był iście trzecioligowy, ale tak trzecioligowy, że przegrywają z inną drużyną z tej klasy rozgrywkowej.

Dwa mecze – Nieciecza i Skierniewice – plus wejścia niektórych ze wspomnianych zawodników na swoje minuty w ekstraklasie pokazują, że na ten moment nie mamy ustabilizowanej i pewnej szerokiej kadry. Trener musi dość twardo i sztywno trzymać się pierwszej jedenastki i nie ma za bardzo możliwości rotacji.

Nie wiedzieć czemu szkoleniowiec zdecydował się na zmiany tak późno. Dopiero na ostatni kwadrans na boisku pojawili się Nowak i Zrelak, pięć minut wcześniej Błąd i Wasielewski. Za późno. To już jest kwestia prawdopodobieństwa, czy w 15-20 minut, grając w dziesiątkę, nawet podstawowi zawodnicy strzelą bramkę. Może się to wydarzyć, ale nie musi. Tym razem się nie wydarzyło.

Niestety też dość zasmucającą kwestią jest to, że jednak nie możemy zagrać dwóch meczów co trzy dni podstawowym składem. Nie wystawia to najlepszego świadectwa szerokiej kadrze jako takiej. Tym bardziej, że kolejny mecz mamy dopiero w poniedziałek. Taka Legia się nie bawi w jakieś drugie składy, tylko grając w czwartek, niedzielę i środę w trzech różnych rozgrywkach wystawia swoją podstawową jedenastkę i wygrywa mecze. I to – oprócz meczu ligowego w Warszawie – świadczy o jednak póki co przepaści między oboma klubami.

Wzmocnienia w zimie są więcej niż konieczne. Nie możemy się opierać tylko na jedenastu zawodnikach. Kontuzje Zrelaka i Bergiera pokazały, że zostajemy bez napastnika i trzeba rzeźbić Galanem. Póki wszyscy są zdrowi – wszystko jest dobrze. Ale przyjdą kolejne urazy oraz pauzy za kartki – nie daj Boże na przykład absencja dwóch zawodników w jednym meczu i naprawdę wtedy możemy być zgubieni.

Ktoś powie, że skreślam tych zawodników. To nie tak. Wierzę, że wezmą się oni za siebie i w końcu zaczną dawać jakość. Już nie w Pucharze Polski, ale wchodząc z ławki w meczach ligowych. Natomiast oceniając, jak to wygląda obecnie – to obraz mamy, jaki mamy. To poważna piłka i ciężko czekać dwa lata, aż ktoś zaskoczy. Trzeba działać na tu i teraz albo przynajmniej… zaraz.

To miał być łączony felieton dotyczący Unii i Korony, ale jednak spotkanie w Skierniewicach pokazało szerszy problem. Tak więc w niedzielę pojawi się tekst już dotyczący ligowego spotkania – już w bardziej optymistycznym tonie. Na teraz mogę powiedzieć tylko – choć mecz z Unią to blamaż – stonujmy z inwektywami pod kątem trenera i zawodników, bo jakby nie patrzeć, w tym roku dali nam tyle radości, że po prostu należy im zaufać i wierzyć, że widzą i diagnozują problemy. Krytyka być musi – ale z głową.

A w zimie – wzmocnienia.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Kompromitacja

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po ostatnim meczu z Arką Gdynia, humory w Katowicach były bardzo dobre. GieKSa odbiła się od dna i w fantastycznym stylu pokonała gdynian. Piłkarze Rafała Góraka chcieli podtrzymać tę passę. Ten sam plan miał jednak Górnik Zabrze, który również efektownie odprawił z kwitkiem Pogoń Szczecin. Przy Roosevelta zapowiadało się naprawdę świetne widowisko, przy rekordowej – 28-tysięcznej – frekwencji.

W GieKSie nastąpiła jedna zmiana w porównaniu z meczem z Arką. Kontuzjowanego Alana Czerwińskiego zastąpił Lukas Klemenz, czyli bohater meczu z gdynianami. W składzie zabrzan ponownie zabrakło Lukasa Podolskiego (ale był już na ławce), mogliśmy natomiast obawiać się dynamicznych Ousmane Sowa i Tofeeka Ismaheela.

Początek meczu był wyrównany, ale drużyny nie stwarzały sobie sytuacji bramkowych, choć gdyby w 5. minucie Adam Zrelak dobrze przyjął piłkę wyszedłby sam na sam od połowy boiska z Łubikiem. W 11. minucie lekko uciekał Klemenzowi Tofeek Ismaheel, który wbiegł w pole karne i nawijał naszego obrońcę, ale Lukas ostatecznie zablokował ten strzał. W 19. minucie Kubicki bardzo dobrze obsłużył prostopadłym podaniem Ambrosa, który kąśliwie uderzał, ale Dawid Kudła bardzo dobrze obronił ten strzał. Pięć minut później w pole karne próbował wdzierał się Borja Galan, ale jego strzał został zamortyzowany. W pierwszych trzydziestu minutach nieco lepiej prezentował się Górnik i mógł to przypieczętować bramką, gdy fatalną stratę przed polem karnym zaliczył Kacper Łukasiak, ale po wygarnięciu piłki przez Kubickiego nie doszedł do niej Liseth. Niestety cofnięta gra GKS nie opłaciła się. Galan dał bardzo dużo miejsca w polu karnym rywalowi, a Ousmane Sow skrzętnie to wykorzystał, wycofując piłkę na 16. metr do Patrika Hellebranda, który pewnym strzałem pokonał Kudłę. W końcówce GKS miał kilka stałych fragmentów gry, ale w przeciwieństwie do meczu z Arką, tutaj nie było z tego żadnego zagrożenia.

Początek drugiej połowy mógł być fatalny. Klemenz wyprowadzał tak, że podał do przeciwnika, piłka zaraz poszła do niepilnowanego Janży, ten wycofał do Sowa, analogicznie jak ten zawodnik w pierwszej połowie, jednak Sow strzelił technicznie obok słupka. Po chwili, w zamieszaniu w polu karnym po wrzucie z autu Kowalczyka, ekwilibrystycznie do piłki próbował dopaść Kuusk, ale nic z tego nie wyszło. Po chwili i tak było 2:0. W 53. minucie piłkarze GKS zagrali niebywale statycznie w polu karnym. Dośrodkowywał Ambros, a kompletnie niepilnowany, choć wśród tłumu naszych (!) zawodników Liseth z bliska skierował piłkę do siatki. W 61. minucie znów rozmontowali naszą dziurawą obronę rywale, Janża znów mając lotnisko na skrzydle, popędził i wycofał po ziemi, a Sow tym razem strzelił niecelnie. Po chwili mieliśmy zmiany, weszli na boisko Aleksander Buksa i debiutujący w GKS Jesse Bosch. Trzy minuty później było po meczu, gdy doszło do absolutnie kuriozalnej sytuacji. Marten Kuusk zagrywał do Kudły. Problem w tym, że naszego bramkarza nie było w bramce i piłka wpadła do siatki ku rozpaczy estońskiego defensora. Kilka minut później swoją szansę miał Ismaheel, ale po dośrodkowaniu z prawej stroną i strzale zawodnika bardzo dobrze interweniował Kudła. W 81. minucie z dystansu uderzał wprowadzony na boisko Lukas Podolski, ale znów obronił bramkarz. W 88. minucie na strzał zdecydował się Kuusk, a piłka musnęła górną stronę poprzeczki. Po chwili była powtórka, uderzał z daleka Gruszkowski i również piłka otarła obramowanie, tym razem spojenie.

Wygląda na to, że GKS przegrał to spotkanie już przed meczem, ewentualnie w trakcie pierwszej połowy. Nie da się z Górnikiem Zabrze, grając tak asekuracyjnie, liczyć na cud i to, że rywale nie strzelą bramki. Dodatkowo po utracie bramki posypało się całkowicie wszystko i nie dość, że nadal nie mieliśmy nic z przodu, to jeszcze popełnialiśmy katastrofalne błędy z tyłu, a gospodarze skrzętnie to wykorzystali. Był to najsłabszy mecz GKS w tym sezonie. Nie chodzi o wynik. Sposób gry był nieprzystający ekstraklasowej drużynie.

23.08.2025, Zabrze
Górnik Zabrze – GKS Katowice 3:0 (1:0)
Bramki: Hellebrand (40), Liseth (53), Kuusk (64-s).
Górnik: Łubik – Kmet (70. Szcześniak), Janicki, Josema (76. Pingot), Janża, Kubicki, Hellebrand, Ambros (70. Podolski), Sow (69. Dzięgielewski), Liseth, Ismaheel (76. Lukoszek).
GKS: Kudła – Wasielewski, Klemenz, Jędrych, Kuusk, Galan (70. Gruszkowski) – Błąd (70. Łukowski), Kowalczyk, Łukasiak (61. Bosch), Nowak (78. Wędrychowski) – Zrelak (61. Buksa).
Żółte kartki: Nowak.
Sędzia: Szymon Marciniak (Płock).
Widzów: 28236 (w tym 4300 kibiców GieKSy).

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Szymon Marciniak w końcu sędzią El Clasico

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Sędzią sobotniego meczu Górnik Zabrze – GKS Katowice będzie Szymon Marciniak z Płocka. Śląski Klasyk odbędzie się w sobotę o godzinie 20.15.

Arbitra przedstawiać nie trzeba, ale jednak to zrobimy. Nasz sędzia międzynarodowy ma CV tak bogate, że ciężko objąć wszystko. Według portalu 90minut.pl pierwsze udokumentowane spotkanie to mecz Pucharu Polski w 2006 roku pomiędzy Spartą Augustów i Mrągowią Mrągowo. Szybko piął się po szczeblach kariery i już w kolejnym sezonie prowadził trzy mecze ówczesnej drugiej ligi, czyli zaplecza ekstraklasy.

Uwaga! Wówczas – 5 kwietnia 2008 poprowadził jedyny w swojej karierze mecz GKS Katowice, było to spotkanie w Turku, w którym GKS Katowice zremisował z miejscowym Turem 1:1. Poniżej możecie zobaczyć bramki z tego meczu, nakręcone przez autora niniejszego artykułu. Gola dla GKS zdobył wówczas Krzysztof Kaliciak, a wyrównał dobrze nam znany, grający później w GieKSie – Filip Burkhardt.

Już w sezonie 2008/09 zadebiutował w ekstraklasie, prowadząc mecz GKS Bełchatów z Odrą Wodzisław. Od następnego był już etatowym arbitrem w ekstraklasie, w której sędziuje nieprzerwanie od 15 lat.

W sezonie 2012/13 przyszedł debiut w europejskich pucharach, gdy w Lidze Europy sędziował mecz Lazio z Mariborem. Dwa lata później zadebiutował w Lidze Mistrzów spotkaniem Juventus – Malmo.

Wyliczanie wszystkich prowadzonych przez Marciniaka meczów byłoby dużym wyzwaniem. Spójrzmy po prostu na zbiorczą liczbę spotkań, które prowadził konkretnym europejskim drużynom na przestrzeni tych lat – głównie w Lidze Mistrzów, a także w minimalnym stopniu w Lidze Europy:

Inter Mediolan – 10
Real Madryt – 9
Atletico Madryt – 8
Liverpool, PSG – 7
Juventus, Barcelona, Milan – 6
Bayern, Manchester City, Tottenham, Lyon, Benfica – 4
Sevilla, Feyenoord, Napoli – 3

W mniejszej liczbie prowadził też mecze takich drużyn jak m.in. Lazio, Fiorentina, Manchester United, Roma, BVB, Ajax, Bayer Leverkusen, Lipsk, Atalanta, OM, FC Porto, Chelsea, Sporting, Galatasaray czy Arsenal. Dodajmy, że w zestawieniu nie są uwzględnione spotkaniach w ramach choćby Klubowych Mistrzostw Świata, gdzie dodatkowo dwukrotnie sędziował Realowi Madryt.

W 2013 sędziował swój pierwszy finał Pucharu Polski – pierwszy z dwóch meczów Śląska Wrocław z Legią Warszawa. Później jeszcze trzykrotnie prowadził mecz finałowy na Stadionie Narodowym.

W swojej europejskiej przygodzie był arbitrem kilku spotkań, które obrosły legendą. Na przykład w 2017 był rozjemcą pierwszego meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów, w którym PSG pokonało Barcelonę 4:0. Ten mecz był preludium do historii z rewanżu, gdzie Blaugrana po niesamowitej remontadzie zwyciężyła 6:1. Rok później w tej samej fazie na Marciniaka posypała się lawina krytyki po meczu Tottenham – Juventus (1:2), w którym nasz arbiter popełnił duże błędy. W 2023 roku sędziował w półfinale pogrom Realu Madryt przez Manchester City, kiedy podopieczni Pepa Guardioli wygrali 4:0. A w zeszłym sezonie niesamowite spotkania w 1/8 i 1/2 finału pomiędzy Atletico i Realem oraz Interem i Barceloną – w obu przypadkach były to rewanże. W derbach Madrytu arbiter miał absolutnie nietypową sytuację, gdy w konkursie jedenastek Julian Alvarez dwa razy dotknął piłkę – co dopiero – i to w wielkich kontrowersjach – wykazał VAR. Znowuż w pojedynku na Giuseppe Meazza widzieliśmy prawdziwy spektakl piłki. Gdy w 87. minucie Raphinia trafiał na 3:2 dla Barcelony, wydawało się, że jest pozamiatane. Wyrównał w doliczonym czasie Acerbi, a w dogrywce Nero-Azurri za sparwą Frattesiego przechyli szalę na swoją korzyść.

Szymon Marciniak od dekady prowadzi też mecze reprezentacji. Prowadził spotkania na Mistrzostwach Europy i Świata. W 2016 roku był rozjemcą meczów Hiszpania – Czechy, Islandia – Austria i Niemcy – Słowacja. Podczas Mundialu w Rosji sędziował spotkania Argentyna – Islandia i Niemcy – Szwecja z fenomenalnym trafieniem Kroosa w doliczonym czasie z rzutu wolnego. Na Mistrzostwach Świata w Katarze prowadził spotkania Francja – Dania i Argentyna – Australia, a na Euro 2024 Belgia – Rumunia i Szwajcaria – Włochy.

Na deser zostawiliśmy oczywiście największe sukcesy polskiego sędziego. Czyli sędziowane finały. Najpierw finał Klubowych Mistrzostw Świata 2024, w którym Manchester City pokonał Fliminense 4:0. City zapewniło sobie udział w turnieju poprzez wygranie Ligi Mistrzów w 2023 roku, który również prowadził polski sędzia – Anglicy pokonali Inter Mediolan 1:0 po golu Rodriego. No i nade wszystko mecz meczów, najważniejsze wydarzenie w czteroleciu światowej piłki, czyli finał Mistrzostw Świata 2022 w Katarze: Argentyna – Francja. Finał niebanalny, bo z dwoma golami Leo Messiego i hat-trickiem Kyliana Mbappe. Marciniak był świadkiem ukoronowania Leo Messiego jako najlepszego piłkarza w historii futbolu, zwieńczającego swoją piękną karierę tytułem Mistrza Świata.

Ma w swoim dorobku także prowadzone finały Cypru, Grecji i Albanii oraz Superpuchar Europy.

Przechodząc do spraw przyziemnych – w obecnym sezonie Marciniak prowadził cztery spotkania ekstraklasy, w których pokazał 16 żółtych kartek (średnio 4 na mecz) i ani jednej czerwonej. Podyktował jeden rzut karny – dla Pogoni w meczu z Arką.

Oficjalnie prowadził tylko jedno wspomniane spotkanie GKS Katowice, natomiast na uwagę zasługuje fakt, że Marciniak był gościem specjalnym i sędzią podczas turniejów Spodek Super Cup 2024 i 2025. W obecnym roku zrobił też rzecz niesamowitą – prowadząc mecz w Arabii Saudyjskiej wieczorem dzień przed turniejem, sobie tylko znanymi sposobami przemieścił się do Katowic, by w Spodku już być około godziny 15.00 zwartym i gotowym do pracy.

Będzie to pierwszy Klasyk Szymona Marciniaka, bo mimo wielu wybitnych spotkań, nie udało mu się jeszcze poprowadzić hiszpańskiego El Clasico pomiędzy Realem Madryt i Barceloną.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Żółty kocioł dał koncert

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Radomiak Radom wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Rafał Górak i Joao Henriques. Poniżej spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.

Joao Henriques (trener Radomiaka Radom):
Nie mam zbyt wiele do powiedzenia. GKS strzelił trzy bramki, my dwie. Tyle mam do powiedzenia. Nasi zawodnicy do bohaterowie w tym meczu. Będziemy walczyć dalej.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Ważny moment dla nas, bo pierwsza przerwa na kadrę to taka pierwsza tercja tej rundy i mieliśmy świadomość, że musimy zdobywać punkty, aby nie zakopać się. Wiadomo, jeśli chodzi punkty nie zdarzyło się nic zjawiskowego. Mamy siódmy punkt i to jest dla nas cenna zdobycz, a dzisiejszy mecz był bardzo ważnym egzaminem piłkarskiego charakteru, piłkarskiej złości i udowodnienia samemu sobie, że tydzień później możemy być bardzo dobrze dysponowani i możemy zapomnieć, że coś nam nie wyszło. Bo sport ma to do siebie, że co tydzień nie będziesz idealny, świetny i taki, jak będziesz sobie życzył. Ważne jest, jak sportowiec z tego wychodzi.

Tu nie chodzi o to, że nam się udało cokolwiek, bo udać to się może jeden raz, ale jak wychodzimy i zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy w opałach – a byliśmy w nich także w tym meczu. Graliśmy bardzo energetyczną pierwszą połowę, mogliśmy strzelić więcej bramek, a schodziliśmy tylko z remisem. Ze świadomością, że straciliśmy dwie bramki, a sami mogliśmy strzelić dużo więcej. No ale jednak obawa jest, że dwie straciliśmy.

Siła ofensywna Radomiaka jest ogromna, ci chłopcy są indywidualnie bardzo dobrze wyszkoleni, są szybcy, dynamiczni, niekonwencjonalni. Bardzo trudno się przeciw nim gra. Zresztą kontratak na 1:0 pokazywał dużą klasę. Niesamowicie jestem dumny ze swoich piłkarzy, że w taki sposób narzucili swoje tempo gry, byli w pierwszej połowie drużyną, która dominowała, stworzyła wiele sytuacji bramkowych, oddała wiele strzałów, miała dużo dośrodkowań. To była gra na tak. Z tego się cieszę, bo od tego tutaj jesteśmy. W drugiej połowie przeciwnik po zmianach, wrócił Capita, Maurides, także ta ławka również była silna. Gra się wyrównała i była troszeczkę szarpana. Natomiast niesamowicie niosła nas publika, dzisiaj ten nasz „żółty kocioł” był niesamowity i serce się raduje, w jaki sposób to odtworzyliśmy, bo wiemy jaką drogę przeszliśmy i ile było emocji. Druga połowa była świetnym koncertem i kibice bardzo pomagali, a bramka Marcina była pięknym ukoronowaniem. Skończyło się naszym zwycięstwem i możemy być bardzo szczęśliwi. Co tu dużo mówić, jeżeli w taki sposób GKS będzie grał, to kibiców będzie jeszcze więcej i ten nasz stadion, który tak nam pomaga, będzie szczęśliwy.

Bardzo cenne punkty, ważny moment, trochę poczucia, że dobra teraz chwila na odpoczynek ale za chwilę zabieramy się do ciężkiej roboty, bo jedziemy do Gdańska i wiadomo, jak ważne to będzie dla nas spotkanie.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga