Felietony Piłka nożna
Wąska kadra GKS Katowice

To co pocieszające po spotkaniu z Unią Skierniewice to fakt, że GieKSa notowała w historii nieco większe kompromitacje. Co prawda można je policzyć na palcach jednej ręki. W ostatnim dwudziestoleciu, kiedy tak naprawdę dostajemy w dupę w Pucharze Polski, notorycznie, regularnie i cały czas, zdarzyły się wpadki, o których zaraz napiszę. Jednak chyba najbardziej przerażające jest to, że przez cholerne dwadzieścia lat tylko dwa razy udało nam się przejść na szczeblu centralnym dwie rundy. Kilka razy udało się przejść jedną i najwięcej razy po prostu odpadaliśmy w samych przedbiegach w koszmarny sposób z drużynami z niższych lig. Niestety aż za dobrze pamiętamy Zdzieszowice, Słubice, Radomiak (wówczas drugoligowy), Niepołomice, Siarkę Tarnobrzeg. Do tego przegrane z innymi zespołami tej samej ligi (także będąc drugoligowcem). I oprócz Unii tylko raz zdarzyło nam się przegrać z trzecioligowcem – kolejny „słynny” mecz w Luboniu, z drużyną która w omawianym sezonie zajęła pierwsze bezpieczne miejsce nad strefą spadkową relegującą do czwartej ligi. No i nawiasem mówiąc, nie zapominajmy o przegranej z A-klasowymi rezerwami AKS Mikołów. Wtedy jednak sami byliśmy w czwartej lidze (wówczas czwarty poziom rozgrywkowy, podobnie jak Unia obecnie).
Najgorsze jest to, że doświadczeni przez tyle lat tymi pucharowymi traumami kibice wcale nie uważali, że zwycięstwo w Skierniewicach jest pewne. Oczywiście głośno mówili, że jest to obowiązek, bo trzeba byłoby być chyba bez krzty ambicji, żeby tak nie sądzić. Wiedzieliśmy jednak, że różne rzeczy w historii GieKSy się działy i tutaj przeprawa wcale może nie być łatwa.
Umówmy się jednak… Nikt nie dopuszczał myśli o porażce.
Niektórzy kibice już używają słowa „kryzys”. Trudno jednak rozpatrywać obecną sytuację GieKSy w takich kategoriach. No bo przecież przed przerwą reprezentacyjną były efektowne zwycięstwa z Pogonią i Puszczą, a teraz na razie „tylko” zremisowaliśmy z rozpędzającym się wicemistrzem Polski Śląskiem Wrocław oraz przegraliśmy z już rozpędzoną Legią Warszawa. Z Unią zagraliśmy pół-rezerwowym składem, więc też ciężko wyciągać sumaryczne wnioski. Problem na ten moment leży gdzie indziej. O zaczątkach kryzysu będziemy mogli mówić w przypadku ewentualnej porażki z Koroną Kielce. Oby nie…
Oczywiście, że indywidualnie zawodników również oceniamy przez pryzmat gry całego zespołu. Niemoc w drugiej połowie ze Śląskiem i totalna bezradność przez godzinę z Legią sprawiła wrażenie, że praktycznie wszyscy zawodnicy obniżyli loty, a niektórzy już w szczególności – w porównaniu z dyspozycją sprzed przerwy na kadrę. Nadal jednak są to tylko dwa spotkania ligowe dla niektórych zawodników. Plus kilku zawodników, który wystąpili także w środowym meczu.
Trener trochę zaskoczył składem, bo o ile w Niecieczy mieliśmy niemal całą jedenastkę złożoną z dublerów, to z Unią już było takie pół na pół, z lekką przewagą jednak „niewyjściowych” zawodników. Cieszyć mogło, że w jedenastce są Jędrych, Kuusk, Czerwiński czy Repka. To miało już na wstępie podnieść jakość zespołu.
Niestety jakkolwiek Oskar Repka rozwinął się bardzo piłkarsko, co było widać już na wiosnę, ale i w obecnym sezonie ekstraklasy, to nadal po prostu czasem totalnie odcina mu prąd i logiczne myślenie. Zdarza mu się „raz na mecz” zaliczyć jakąś poważną piłkarską wtopę, nawet gdy gra bardzo dobre zawody. Wiosną w Niecieczy otrzymał beznadziejną czerwoną kartkę za uderzenie przeciwnika. I o ile z Unią można by któregokolwiek zawodnika nawet wytłumaczyć z czerwonej kartki na przykład w wyniku akcji ratunkowej i faulu na rywalu wychodzącym sam na sam, to tak doświadczony zawodnik łapiący żółtko już w trzeciej minucie spotkania, a potem drugie w czterdziestej – to totalne nieporozumienie i nietrzymanie napięcia. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że druga kartka była mocno dyskusyjna, to zawodnik sam sobie podłożył minę na samym początku spotkania.
Nadal jednak grając w dziesiątkę nie mamy prawa przegrać z trzecioligowcem. No ale właśnie. Tutaj zaczynają się schody.
To że GKS stracił dwa gole, to kwestia indywidualnych błędów. Rafał Strączek dał się w dość prosty sposób zaskoczyć z rzutu wolnego. Ustawił dwuosobowy mur – okej, niech już mu będzie – natomiast musi brać pod uwagę, że zawodnik będzie uderzał na bramkę, a nie dośrodkowywał. Spóźnił się i nie obronił strzału. Druga bramka to Arkadiusz Jędrych odbijający się od rywala w indywidualnym pojedynku. Też trzeba to uznać za pewnego rodzaju kiks kapitana – nie powinno się to absolutnie zdarzyć takiemu zawodnikowi.
Dalej jednak uważam, że to nie czerwona kartka czy te dwie głupio stracone bramki zadecydowały o klęsce. Problem był zgoła inny, choć wspomniane sytuacje znacząco utrudniły zadanie.
Kłopot polegał na tym, że w starciu z listonoszami, piekarzami czy ogrodnikami (przepraszam, to zabieg stylistyczny nawiązujący do potyczek polskich drużyn z egzotycznymi drużynami w pucharach) nie potrafiliśmy po prostu grać w piłkę. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, jak zawodnicy aspirujący do pierwszej jedenastki ekstraklasowego zespołu nie potrafią skonstruować składnej akcji, przegrywają przebitki i drugie piłki, podają niedokładnie, nieprecyzyjnie, są wolniejsi od żwawych przeciwników. Przykro się na to patrzyło.
No i tu dochodzimy do sedna. Sedna, którego pierwszą odsłonę mieliśmy w poprzedniej rundzie w Niecieczy. Z dużo mocniejszym rywalem. Wówczas od 13. minuty to my graliśmy z przewagą jednego zawodnika i śmiem twierdzić, że gdyby nie to – nie awansowalibyśmy. Do czerwonej kartki rywala gospodarze mieli trzy wywrotki w polu karnym, po których sędzia nie dyktował jedenastek, ale ta postawa piłkarzy Marcina Brosza była zapowiedzią rzucenia się na GieKSę. Dzięki Bogu wówczas Jaroszek strzelił bramkę, bo potem Nieciecza w dziesiątkę cisnęła nas niemiłosiernie i mieliśmy masę szczęścia, że straciliśmy tylko jedną bramkę. Dopiero po poczwórnej zmianie i wprowadzeniu zawodników pierwszego składu gra w końcu była taka, jaka miała być.
W Skierniewicach piłkarze pierwszego składu w liczbie trzech byli w linii obrony plus wspomniany Repka i drugi napastnik w hierarchii – Bergier. Za rozgrywanie odpowiedzialni byli zawodnicy, którzy nie są podstawowymi. Piłkarzami, którzy aspirują do jedenastki są Marzec, Milewski, Antczak czy Galan. Wyszli na boisko i mieli szansę naprawdę efektownie się pokazać trenerowi i kibicom, a dali kompletną plamę. Nie zmienia tego faktu nawet to, że jedną bramkę strzeliliśmy, a do siatki w końcu trafił Hiszpan. Jeszcze tego by brakowało, żeby nawet gola nie zdobyć…
Tak jak wspomniałem wcześniej, ci piłkarze nie potrafili w żaden sposób zdominować przeciwnika czy raz po raz stwarzać zagrożenia pod polem karnym rywala. Były straty, niedokładność i przegrane pojedynki. Napędzeni rywale wyprowadzali lepsze akcje, lepsze kontry i stwarzali większe zagrożenie pod bramką Strączka. Drużyna, która w hierarchii ligowej jest 44 miejsca niżej niż GKS Katowice, była zespołem zdecydowanie lepszym.
I to jest problem – nie mamy szerokiej kadry. Kompletnie. Do gry w pierwszym składzie w ekstraklasie nadaje się 11-12 zawodników, którzy może nie gwarantują super poziomu, ale dają na to dużą nadzieję – co przecież już w ekstraklasie nieraz pokazali. Nie można jednak wymagać od podstawowych piłkarze znakomitej dyspozycji w każdym meczu. To jest liga, długa liga i czasem ktoś po prostu zagra słabszy mecz lub złapie lekki kryzys. Najnormalniejsza sprawa na świecie. Tylko wówczas musimy mieć w odwodzie solidnych rezerwowych, którzy zluzują danego piłkarza i dadzą jakość naszemu zespołowi.
Niestety ściągani jako wzmocnienia Sebastian Milewski czy Borja Galan jakości tej nie dają kompletnie. Mateusz Marzec wygląda nieco lepiej, bo przynajmniej ma liczby. Ale z Unią zagrał bardzo słabo. Jakub Antczak na razie to melodia przyszłości, a i tak pewnie go za niedługo w GieKSie nie będzie. Sebastian Bergier to napastnik zagdaka – gdy wydawało się, że od składu jest już bardzo daleko (czyt. Zrelak będzie grał całe mecze), strzelił dwie bramki i wydatnie pomógł zespołowi. No ale potem miał kontuzję i w obliczu urazów obu napastników musiał grać Galan, który na razie boleśnie zderza się z najwyższą klasą rozgrywkową
Co do piłkarzy podstawowej jedenastki to jeszcze jakoś się broni Alan Czerwiński, ale to nie jest zawodnik, na którym można opierać ofensywną grę na skrzydłach w dużej mierze. Turbodoładowanie, które piłkarz miał w dalszej fazie swojego pierwszego pobytu w GieKSie to już przeszłość. Zawodnik postawił na inne aspekty niż rajdy na skrzydle. Na razie jeszcze daje zespołowi wartość, ale czy tak będzie cały czas? Tego mu życzę. Z Unią niestety też zagrał bardzo słabo. Lukas Klemenz bywa elektryczny i też dobrze byłoby mieć w odwodzie jakościowych stoperów.
Tacy piłkarze jak Milewski czy Galan powinni być gwiazdami tego spotkania i pokazywać trzecioligowemu rywalowi, na czym polega poważna piłka. Ustawieniem, minięciem, mądrym, czasem niekonwencjonalnym rozegraniem. Tymczasem poziom niektórych zawodników był iście trzecioligowy, ale tak trzecioligowy, że przegrywają z inną drużyną z tej klasy rozgrywkowej.
Dwa mecze – Nieciecza i Skierniewice – plus wejścia niektórych ze wspomnianych zawodników na swoje minuty w ekstraklasie pokazują, że na ten moment nie mamy ustabilizowanej i pewnej szerokiej kadry. Trener musi dość twardo i sztywno trzymać się pierwszej jedenastki i nie ma za bardzo możliwości rotacji.
Nie wiedzieć czemu szkoleniowiec zdecydował się na zmiany tak późno. Dopiero na ostatni kwadrans na boisku pojawili się Nowak i Zrelak, pięć minut wcześniej Błąd i Wasielewski. Za późno. To już jest kwestia prawdopodobieństwa, czy w 15-20 minut, grając w dziesiątkę, nawet podstawowi zawodnicy strzelą bramkę. Może się to wydarzyć, ale nie musi. Tym razem się nie wydarzyło.
Niestety też dość zasmucającą kwestią jest to, że jednak nie możemy zagrać dwóch meczów co trzy dni podstawowym składem. Nie wystawia to najlepszego świadectwa szerokiej kadrze jako takiej. Tym bardziej, że kolejny mecz mamy dopiero w poniedziałek. Taka Legia się nie bawi w jakieś drugie składy, tylko grając w czwartek, niedzielę i środę w trzech różnych rozgrywkach wystawia swoją podstawową jedenastkę i wygrywa mecze. I to – oprócz meczu ligowego w Warszawie – świadczy o jednak póki co przepaści między oboma klubami.
Wzmocnienia w zimie są więcej niż konieczne. Nie możemy się opierać tylko na jedenastu zawodnikach. Kontuzje Zrelaka i Bergiera pokazały, że zostajemy bez napastnika i trzeba rzeźbić Galanem. Póki wszyscy są zdrowi – wszystko jest dobrze. Ale przyjdą kolejne urazy oraz pauzy za kartki – nie daj Boże na przykład absencja dwóch zawodników w jednym meczu i naprawdę wtedy możemy być zgubieni.
Ktoś powie, że skreślam tych zawodników. To nie tak. Wierzę, że wezmą się oni za siebie i w końcu zaczną dawać jakość. Już nie w Pucharze Polski, ale wchodząc z ławki w meczach ligowych. Natomiast oceniając, jak to wygląda obecnie – to obraz mamy, jaki mamy. To poważna piłka i ciężko czekać dwa lata, aż ktoś zaskoczy. Trzeba działać na tu i teraz albo przynajmniej… zaraz.
To miał być łączony felieton dotyczący Unii i Korony, ale jednak spotkanie w Skierniewicach pokazało szerszy problem. Tak więc w niedzielę pojawi się tekst już dotyczący ligowego spotkania – już w bardziej optymistycznym tonie. Na teraz mogę powiedzieć tylko – choć mecz z Unią to blamaż – stonujmy z inwektywami pod kątem trenera i zawodników, bo jakby nie patrzeć, w tym roku dali nam tyle radości, że po prostu należy im zaufać i wierzyć, że widzą i diagnozują problemy. Krytyka być musi – ale z głową.
A w zimie – wzmocnienia.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
Najnowsze komentarze