Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Wszechobecny szacunek

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Runda jesienna minęła błyskawicznie. Ledwie w wielkiej ekscytacji pojawiliśmy się na Bukowej, by w innej rzeczywistości niż przez ostatnie 19 lat fascynować się poczynaniami piłkarskimi GKS Katowice, a już zamykamy połowę sezonu. Za tydzień czeka nas jeszcze awansem jeden mecz z rundy wiosennej, po czym zapadniemy w krótki – ale jednak zimowy sen.

Wiele na temat otoczki wczorajszego spotkania zostało już napisane i powiedziane. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że nie przypominam sobie aż tak wzniosłego pożegnania legendy jakiegoś klubu. Nie chcę tu wypowiadać się z jakąś pewnością, bo nie wiem lub nie pamiętam, jak to wyglądało np. na Widzewie czy Wiśle w przypadku zmarłych niedawno Franciszka Smudy czy Oresta Lenczyka, ale to, co wydarzyło się wczoraj na Bukowej plus ten wielki szacunek podczas minuty ciszy na obiektach ekstraklasy, słowa wypowiadane w Canal Plus na temat Jana Furtoka – to informacja o tym, że stratę poniosła nie tylko GieKSiarska społeczność, ale i cała polska piłka. Pisząc ten felieton akurat obserwuję akurat uhonorowanie naszej Legendy przed meczem Pogoni z Jagiellonią – cisza, a potem spontaniczne brawa. Piękne.

Niebywały wręcz jest to wszechobecny szacunek.

Należy podziękować wszystkim, którzy wczoraj przyczynili się i zgodzili na to, żeby to wyglądało tak, a nie inaczej. Kibicom, piłkarzom obu drużyn, sędziom, telewizji, ale także kibicom gości, którzy przecież przez pierwsze dziewięć minut również nie dopingowali, a podczas „minuty braw” również wzięli w tym udział. Przedstawienie dokonań Jana Furtoka, oprawa muzyczna, wspomniana minuta braw, także minuta ciszy. Z tą piękną pirotechniką, wizerunkiem Jasia na Blaszoku i napisem o wiecznie żywej legendzie. Z kartoniadą z numerem dziewięć i nazwiskiem wybitnego zawodnika.

A te pierwsze dziewięć minut, podczas których toczył się pojedynek, było iście niesamowite. Bywały mecze bez dopingu, w ramach protestów itd. Ale zawsze na trybunach był wtedy taki charakterystyczny dość głośny gwar. Teraz była cisza, wiadomo, że nie absolutna, ale większość kibiców w zadumie obserwowała boiskowe poczynania. Nawet podrywanie się przy jakichś sytuacjach było cichsze i spokojniejsze. Niepodrabialny nastrój.

Bardzo dobry był też pomysł klubu, aby przed meczem czy w przerwie leciała spokojna, melancholijna muzyka, zamiast klasycznej rozrywkowej muzyki, jak zawsze przed spotkaniami.

Wyszło przepięknie.

Po dziewięciu minutach rozpoczęło się już „dopingowe” uhonorowanie Jana Furtoka. „Jasiu Furtok, GKS!”, śpiewane na dwie trybuny „Jaaaasiuuu!” – „Fuuurrtoookkk!” czy „lololo – Jasiu Furtok!” na długo zostanie zapamiętane przez wszystkich kibiców i oczywiście obecną na meczu rodzinę naszego piłkarza, trenera i prezesa.

Gdy ciągle byliśmy w tym podniosłym nastroju, Arkadiusz Jędrych strzelił bramkę. Jak zauważył nasz redaktor Marek, bramka iście przypominała słynnego gola Jasia z San Marino, została zdobyta z tej samej kępki trawy, po takim samym dośrodkowaniu.

Przed meczem w felietonie sparafrazowałem naszą słynną przyśpiewkę, odnosząc ją do czasu przyszłego:

„Miejmy nadzieję, że Jasiu z góry strzeli i bramka będzie. Przy pomocy któregoś z zawodników GieKSy”.

Jak tu nie wierzyć w znaki? Dodatkowo Jasiu wiedząc, że w dzisiejszych czasach obowiązuje system VAR, zrobił to z pewną modyfikacją, aby sędzia gola uznał.

Naprawdę niesamowite jest to, jak te dwa gole były podobne. To nie może być przypadek.

Przechodząc już do spraw czysto piłkarskich, GieKSa prowadziła i była lepsza od Lechii, co jakiś czas zagrażając bramce gości. W końcówce pierwszej połowy po bardzo dobrej kontrze i akcji Sebastiana Bergiera i Adriana Błąda, ten pierwszy ostatecznie podeszwą podprowadził sobie piłkę i pewnie trafił do siatki.

Nie ma co się oszukiwać, Lechia piłkarsko była dość słaba, choć to nie jest tak, że nie zagrażała naszej bramce. Problem w tym właśnie, że zagrażała i było to na własne życzenie. W końcówce pierwszej połowy rywale mieli jeszcze okazję, w drugiej części gry kilkukrotnie wstrzymywaliśmy oddech, gdy piłkarze przeciwnika dochodzili do pozycji strzałowej – na szczęście w ostatniej chwili poświęcenie naszych defensorów rzucających się do zablokowania piłki czy znów jak zwykle niezawodny Dawid Kudła, ratowali te sytuacje. Jednak momentami oddanie inicjatywy Lechii było kompletnie niepotrzebne, to były takie momenty, kiedy jednak można było sobie zadać pytanie – czy gramy swoją grę.

Na szczęście rywal tych momentów nie potrafił wykorzystać, a katowiczanie też, gdy się otrząsali, swoje w ofensywie próbowali zrobić. Szkoda, że nie padła bramka na 3:0, która zamknęłaby mecz. Zwłaszcza po przewrotce Bergiera.

No, ale właśnie – tym się różnił ten mecz od poprzednich przytaczanych spotkań ze „słabszymi” faworytami, że GieKSa strzelając dwa gole w pierwszej połowie zapewniła sobie komfort i możliwość spokojnej gry w końcówce. Jakby nie patrzeć – jest to znaczny rozwój.

Drugi postęp dotyczy samego porównania obu drużyn. Z liderującą Lechią Gdańsk w pierwszej lidze graliśmy niecałej osiem miesięcy temu. Wówczas gdańszczanie przyjechali na Bukową jako faworyt. Zespół kroczył pewnie ku ekstraklasie, katowiczanie marzyli o barażach, a bezpośredni awans był sferą abstrakcji. W tamtym momencie do Lechii traciliśmy osiem punktów. Mecz był trudny, kończyliśmy w dziesiątkę, ale jednak w doliczonym czasie gry gola strzelił… oczywiście Arkadiusz Jędrych.

Drogi obu zespołów się rozjechały. GieKSa w ekstraklasie radzi sobie dobrze, Lechia ciągle ze swoimi dwoma zwycięstwa zagnieździła się w strefie spadkowej. I przed meczem tym razem to katowiczanie byli faworytami i spokojnie sobie z rywalem poradzili. A Lechia, jeśli chodzi o klub, jest w rozsypce. Kibice złorzeczą – i słusznie – na prezesa, który robi klubowy sabotaż, m.in. zwalniając Szymona Grabowskiego. Gdańszczanie zmierzają do pierwszej ligi.

Pamiętam, jak w pierwszej kolejce, w piątek – czyli jeszcze przed naszym meczem – oglądałem spotkanie Śląska z Lechią. Myślałem sobie wtedy – „o kurcze, wicemistrz Polski z rozpędzoną Lechią, zwycięzcą pierwszej ligi, to może być pojedynek drużyn liczących się w zaczynającym się sezonie”. No i liczą się, ale w zasadzie w taki sposób, że się nie liczą. Piłka pisze niesamowite scenariusze.

Zakończenie rundy to dobry moment, by przypomnieć, jak radzimy sobie na tle beniaminków z poprzednich pięciu sezonów. Obecnie mamy 22 punkty. Więcej po siedemnastu kolejkach mieli tylko Radomiak (21/22) i Widzew (22/23) – po 29 oczek. Wiadomo też, że więcej punktów na półmetku zgromadzi teraz Motor. Ponadto Warta miała 20 oczek, a reszta drużyn co najwyżej kilkanaście. Jako ciekawostkę dodajmy, że Raków Częstochowa jako beniaminek zgromadził po tej liczbie spotkań taką samą liczbę punktów co GKS. To co? Za rok gramy o puchary?

Oczywiście większe podsumowania będzie można zrobić za tydzień, gdy rozegrana zostanie ostatnia seria spotkań w tym roku. Przy okazji będziemy mogli zobaczyć, jak na przestrzeni tego jednego sezonu wypadamy na tle Radomiaka. Bo z perspektywy czasu bardzo szkoda tych punktów z pierwszej kolejki. Tyle że wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak będziemy grać my, a jak Radomiak. Teraz już wiemy, że to był mecz do wygrania, ale zapłaciliśmy… a dobra, nie będę mówił, żeby nie wkurzać trenera 😉

Zwycięstwo z Lechią zapewnia nam spokojną zimę. Katowiczanie ostatecznie coś tam w lidze wygrali, coś przegrali, coś zremisowali. Jesteśmy na ten moment średniakiem. Chyba rok temu wzięlibyśmy taką sytuację w ciemno. No ale to „coś tam” to sześć zwycięstw. Sześć zwycięstw w ekstraklasie. Biorę.

Wczoraj to jednak była sprawa drugorzędna.

To był piękny wieczór na Bukowej, zapamiętamy go na długo.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga