Felietony Piłka nożna
Zidane, Lizarazu i Rui Costa przy Bukowej – mecze GieKSy w europejskich pucharach

W środę 6 września piłkarki GKS-u podejmą u siebie Anderlecht w ramach kwalifikacji do Ligi Mistrzyń. Jest to pierwszy raz, kiedy nasze futbolistki zagrają w europejskich pucharach. Oprócz nich zagrać w Lidze Mistrzów udało się sekcji hokeja w zeszłym roku.
Niestety męskiej piłkarskiej sekcji nigdy się ta sztuka nie udała, ponieważ uprawnione do rozgrywek są tylko drużyny, które zdobyły mistrzostwo kraju – a niestety upragnionego “majstra” w piłce jeszcze nie było. To nie znaczy, że GieKSa nigdy nie grała w europejskich pucharach. Wiele europejskich wielkich marek grało przy Bukowej. Przed debiutem piłkarek w pucharze przypomnijmy kilka domowych spotkań, które były rozgrywane przy Bukowej.
Galatasaray Stambuł 0:0 Puchar UEFA (16.09.1992)
Grę w Pucharze UEFA GKS zagwarantował sobie poprzez zdobycie wicemistrzostwa Polski. Od razu w pierwszej rundzie trafili na wymagającego rywala znad Bosforu – Galatasaray. Stawka dla piłkarzy była o tyle duża, że prezes Marian Dziurowicz obiecał każdemu zawodnikowi z pierwszego składu po tysiąc dolarów premii za awans do następnej rundy. Turcy najbardziej obawiali się polskiej wrześniowej pogody i groźnych strzałów z dystansu Romana Szewczyka. Na szczęście dla gości w obliczu kontuzji Piotra Piekarczyka trener Adolf Blutsch przesunął Szewczyka do obrony skąd miał daleko pod bramkę rywali. Pomimo zamurowania bramki przez Janusza Jojke, ofensywa GieKSy nie zdobyła żadnego gola i mecz zakończył się bez bramek. Niestety po porażce 1:2 w Stambule piłkarze musieli się obejść bez premii i odpadli z rozgrywek.
Benfica Lizbona 1:1 Puchar Zdobywców Pucharu (29.09.1993)
W Lizbonie gospodarze wygrali 1:0, jednak nie obyło się tam bez kontrowersji, gdyż nie zaliczono bramki Adama Kucza, którą bezpośrednio wkręcił z rzutu rożnego. Przy obecnej technologii tak ważny na wyjeździe gol byłby zaliczony. Przyszedł czas na rewanż. Stadion pękał w szwach. W drużynie Benfiki między innymi grali Abel Xavier, Joao Pinto czy Rui Costa. Jednak nie wystraszyli oni piłkarzy GieKSy, która zaczęła grać swoje bez kompleksów. Wynik otworzył ten, któremu należał się gol w Lizbonie, czyli Adam Kucz – w 45. minucie dobijając z bliska strzał Grzegorza Borawskiego. W drugiej połowie Zdzisław Strojek oddał strzał ze skrzydła, bramkarz Benfiki odbił go prosto pod nogi Dariusza Wolnego, jednak ten nie trafił. Zanosiło się na dogrywkę. Niestety w 70. minucie Portugalczycy wyrównali i mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 1:1, co oznaczało, że GKS żegna się z pucharem. Pomimo odpadnięcia gra GieKSy była bardzo wychwalana nawet przez trenera Benfiki Toniego, który w wywiadzie powiedział: “To dobry zespół, sprawił nam trochę kłopotów. W lidze portugalskiej nie miałby problemu z zajęciem miejsca w środku tabeli”. Portugalczyk później jeszcze raz zjawił się na Bukowej, tym razem jako trener Bordeaux.
Girondins Bordeaux 1:0 Puchar UEFA (18.10.1994)
Po szalonym dwumeczu z Arisem Saloniki, który rozstrzygnęły dopiero rzuty karne, przyszedł czas na kolejnego rywala – i to nie byle jakiego – Girondins Bordeaux będącego wówczas 4. siłą we Francji. To oni byli faworytem do dalszego awansu. W ich składzie znajdowali się tacy zawodnicy jak: obrońca Bixente Lizarazu, napastnik Christophe Duggary czy młody pomocnik Zinedine Zidane. W dzień meczu piłkarze GieKSy oglądali kasety video z grą Bordeaux, zaś cenne informacje przekazał były kapitan GKS-u Roman Szewczyk, który grał wtedy we francuskim FC Sochaux. Od początku meczu Francuzi ruszyli na bramkę Janusza Jojki. Zauważyli, że Adam Ledwoń ma problem z grą, ponieważ odnowiła mu się kontuzja pleców i to właśnie stroną Ledka drużyna z Francji przeprowadzała groźne akcje. Kluczowa była postawa linii obrony z Markiem Świerczewskim i Kazimierzem Węgrzynem oraz bramkarza Janusza Jojki. Z czasem GKS otrząsnął się z przewagi gości i sam zaczął atakować. Nadeszła 87. minuta. Do przodu ruszył Marek Świerczewski, następnie zagrał do Adama Kucza, ten odegrał mu piłkę, a stoper GKS wpadł w pole karne i zacentrował. Piłka trafiła w Daniela Dutuela, który zupełnie przypadkowo idealnie wystawił ją nadbiegającemu Zdzisławowi Strojkowi. Piłkarz GKS strzelił nie do obrony. Nasi prowadzili 1:0. Wynik nie zmienił się już do końca. Francuzi byli zawiedzeni wynikiem. “GKS okazał się trudniejszym przeciwnikiem, niż myśleliśmy. Przed rewanżem to my jesteśmy optymistami” – powiedział Zizu. Z Francji to jednak GieKSa wróciła w optymistycznych nastojach, remisując w Bordeaux 1:1. Tym samym po raz pierwszy w historii GKS awansował do IV rundy Pucharu UEFA, gdzie wylosował bardzo silny Bayer 04 Leverkusen.
Bayer 04 Leverkusen 1:4 Puchar UEFA (22.11.1994)
Drużyna Bayeru miała już doświadczenie w meczach z GKSem. Też w ramach Pucharu UEFA jesienią 1990, tylko że w pierwszej rundzie. Wówczas chłodne powitanie dostał Andrzej Buncol (grał wcześniej dla Ruchu i Legii, a aby grać dla Bayeru, przyjął niemieckie obywatelstwo). Tym razem stawka była dużo większa, gdyż walka toczyła się o ćwierćfinał. Kibice GieKSy oczekiwali, że po sensacyjnym wyeliminowaniu ekipy Bordeaux ich ulubieńcy sprawią kolejną niespodziankę. Srodze się jednak zawiedli. Już do przerwy goście zdobyli trzy bramki, jasno dając do zrozumienia, kto tu rządzi. GKS przystąpił do meczu bez swoich liderów Kazimierza Węgrzyna i Marka Świerczewskiego, którzy pauzowali za żółte kartki. Trener Piekarczyk jako ich zastępstwo postawił na Dariusza Grzesika i Andrzeja Nikodema. To właśnie ten drugi strzelił honorowego gola dla GieKSy. “Bayer zagrał bardzo dobrze i obnażył wszystkie nasze braki. W tej chwili nie mamy nic do stracenia w Pucharze UEFA. W rewanżu zagramy tak, aby zachować twarz” – mówił po meczu Węgrzyn. Nie udało się. Aptekarze wygrali aż 4:0 i tak oto piękna przygoda GieKSy w Pucharze UEFA się zakończyła.
Club Brugge 0:1 Puchar Zdobywców Pucharu (23.10.1991)
Po przejściu Motherwell FC przyszedł czas na kolejnego rywala. W drużynie Club Brugge pojawił się polski akcent w postaci Tomasza Dziubińskiego, zakupionego za milion dolarów. Kibice gości otrzymali na trybunach nieoczekiwane wsparcie kibiców Wisły Kraków, ponieważ to u nich przed sezonem grał Polak. Na nieszczęście GieKSy to po jego rajdzie i centrze trafił do siatki Staelens. Za tę akcję z trybun poleciała solidna porcja gwizdów i wyzwisk, a fani Białej Gwiazdy przez całe spotkanie dopingujący drużynę z Bruggi – głośno bili mu brawo. Nie zabrakło też wymiany “uprzejmości” z Wiślakami. Z “Blaszoka” słyszalne były znane już przyśpiewki “gorole, gorole”, a w odpowiedzi “hanysy, hanysy”. Zaś kibice Clubu Brugge niejako w podzięce, nie krzyczeli nic innego tylko: „Dziubi! Dziubi!”. A Dziubek? Niespeszony do końca grał na najwyższych obrotach. W Belgii drużynie GieKSy również nie udało się strzelić chociaż jednej bramki i przegrała 0:3.
***
Nieprzerwana passa GieKSy w pucharach trwała aż 10 lat. Po tym nastała 8-letnia posucha. W 2003 odbył się ostatni mecz pucharowy na Bukowej z Cementarnica Skopje, którego większość kibiców wolałaby nie pamiętać. Choć GKS nie odniósł wielu spektakularnych sukcesów na europejskich arenach, to umożliwił on kibicom i zawodnikom doświadczenie rywalizacji z wielkimi markami z innych krajów. Warto się wybrać na środowy mecz z uwagi na to, że może być to jeden z ostatnich pucharowych spotkań na tym obiekcie, z uwagi na przeprowadzkę. Naszym piłkarkom życzymy awansu do Ligi Mistrzyń i w końcu strzelenia pierwszego gola przeciwko drużynie z Belgii.
Dżejkob
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
Najnowsze komentarze