Zapraszamy Was do lektury felietonu GieKSiarza, który opisał swoje wrażenia po meczu z Rakowem. Jego tekst to efekt ciągłego szukania przez nas osób, który byłyby chętne do pisania na naszej stronie. Taki nieustający nabór do redakcji. Jeśli chciałbyś/chciałabyś, aby Twój tekst pojawił się na GieKSa.pl lub chciałbyś/chciałabyś zaangażować się w życie redakcji (naprawdę – czasem wystarczy 30 minut tygodniowo), to zapraszamy do kontaktu na mailu gieksainfo[at]gmail.com. Ale nie przedłużając – zapraszamy do felietonu.
Nie wiem, czy jestem mądry, głupi, czy po prostu uzależniony – ale wracając z wakacji we Włoszech, zamiast grzecznie rozpakować walizkę i rzucić się na łóżko, ja wsiadłem w samochód i… zrobiłem 3000 kilometrów, żeby zobaczyć mecz GieKSy. Przez pięć krajów, 40 godzin jazdy, z przystankiem w Mediolanie – tylko po to, żeby być na Bukowej na tym pierwszym meczu sezonu.
I wiecie co? Było warto. Mimo wszystko.
Jasne, gdzieś pod koniec tamtego sezonu czułem już zmęczenie. Zmęczenie kilometrami, zmęczenie emocjami, zmęczenie tym, że każda kolejka to była albo ekstaza, albo zgrzytanie zębami. Ale człowiek odpoczął, złapał dystans, naładował baterie pizzą i słońcem… i nagle znowu zatęsknił. Za tymi samymi gębami na Blaszoku. Za tym pierdolnięciem na wejściu. Za kartonami na krzesełkach zwiastującymi oprawę – tak jak na meczu z Lechem. Po prostu za wszystkim.
Bo jak wracasz z lasu, jakim była pierwsza liga, to nie możesz się nie jarać każdym kolejnym dniem w Ekstraklasie. A przecież graliśmy z wicemistrzem Polski, przy 11 tysiącach ludzi – więc powodów do ekscytacji było wiele.
A sam mecz? No, nie oszukujmy się. Było… no było. Niby jakieś akcje, jakieś próby, ale zero konkretów. ZERO. CELNYCH. STRZAŁÓW. Można powiedzieć, że po takich wakacjach człowiek oczekiwał czegoś więcej niż meczu na poziomie kopaniny spod remizy – ale z drugiej strony: przecież wynik to sprawa drugorzędna 😉
Bo tego dnia działo się dużo więcej niż sam mecz na murawie.
Najpierw Blaszok – zapełniający się długo przed meczem, głośny, żywy. Potem oprawa – „1964” z kartonów i piro w barwach. Klasa. UG znowu pokazało, że u nas oprawy to nie są dodatki – to są manifesty. A później pierwsze minuty i takie jebnięcie z trybun, że ciary leciały aż po kostki. I człowiek znowu poczuł, że tu jest jego miejsce.
No i ta rzecz, która przeszła bez większego medialnego echa, a o której warto napisać: do klatki wpuściliśmy około 500 kibiców Rakowa, mimo że mieli zakaz. W myśl hasła: piłka nożna dla kibiców.
Niestety, nie obyło się bez zgrzytów. Pod koniec meczu ochrona postanowiła sobie… psiknąć gazem pieprzowym. Przed stadionem. Efekt? Wiatr przyniósł go na Trybunę Wschodnią, nad sektor 15. Ludzie w popłochu opuszczali trybuny, niektórzy kibice znaleźli się nawet blisko murawy. W klatce Rakowa również zrobiło się nerwowo – wskutek gazowania polecieli na płot, zapanował chwilowy chaos.
Klub wydał już stosowne oświadczenie, informując, że zażąda od firmy ochroniarskiej wyjaśnień. Poinformowano też, że kibice, którzy tego dnia byli poszkodowani, mogą zgłaszać się po darmowe bilety do działu ticketingu. I trzeba to pochwalić – bo ta sytuacja absolutnie nie miała prawa się wydarzyć. A już na pewno nie w pierwszym domowym meczu sezonu, który miał być świętem. Klub zareagował dobrze – i oby wyciągnięto z tego konkretne wnioski oraz konsekwencje.
A po meczu? Był jeden moment, który naprawdę chwycił za serducho. Blaszok podziękował Oskarowi Repce – dziś już w barwach Rakowa – za cztery sezony gry dla nas. Bo tak właśnie powinna wyglądać normalność. Szacunek, pamięć, klasa. Nawet jak mecz był taki, że szkoda o nim pisać (a i tak to robię).
Nie wiem, jak potoczy się ten sezon. Nie wiem, czy nowe twarze w drużynie wypalą, czy zaskoczy to wszystko na czas, czy z Zagłębiem w poniedziałek zobaczymy coś więcej niż „chaos plus nadzieja”. Ale wiem jedno – cokolwiek się wydarzy, znowu tam będziemy.
Do zobaczenia przy Bukowej w poniedziałek!
GieKSiarz
Najnowsze komentarze