Dołącz do nas

Kibice Piłka nożna

[3] Wspomnienie Derbów – 23.11.2001

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Dziś wspominamy kolejne z czterech ostatnich spotkań derbowych rozgrywanych przy Bukowej. Poprzednie znajdziecie TUTAJ (30.04.1999) oraz TUTAJ (27.04.2001).
W 2002 roku z Ruchem u siebie graliśmy w zimowej scenerii, 23 listopada. GieKSa wygrała tamto spotkanie 2:1 po golach Kubisza i Janusa. Ciekawostką jest, że wszystkie trzy bramki padły w odstępie czterech minut, co powodowało szał radości na trybunach.
Zacznijmy od…

WSPOMNIENIA PIŁKARSKIE:

Składy obu drużyn wyglądały następująco:

GKS Katowice: Lech – Kowalczyk, Świerczewski, Sznaucner, Janus, Widuch, Wysocki, Kubisz (86′ Oberaj), Gajtkowski, Muszalik, Bała
Ruch Chorzów: Matuszek – Masternak, Wleciałowski, Fornalik, Duda (63′ Gorawski), Surma, Paluch, Woś, Górski, Madej (76′ Suker), Bizacki

Katowicki „SPORT” tak relacjonował tamto spotkanie:

„Derby Śląska jak zwykle przyniosły wiele emocji, i jak zwykle… sporo kontrowersji. Po spotkaniu najwięcej dyskusji wywołała sytuacja z 66 minuty, gdy po strzale Bizackiego, piłkę toczącą się do bramki GKS wybił Wysocki. Zdaniem wielu zrobił to już poza linią bramkową, której tak na dobrą sprawę w tym błocie widać nie było. Arbitrowi prowadzącemu to spotkanie nie przeszkadzał jednak ten szczegół, podobnie jak fakt, że w drugiej odsłonie po odpaleniu rac przez kibiców obu drużyn, nie widać było też dużej powierzchni boiska. Grzegorz Kasperkowicz ożywił się natomiast w końcówce spotkania, gdy w ostatnich 5 minutacg pokazał aż siedem żółtych kartek.

Przez 40 minut na boisku dominował Ruch. To on atakował z większą determinacją. Katowiczanie czekali na szansę do kontrataków, których dość długo jednak nie potrafili przeprowadzić. W 6 minucie Robert Górski uderzył groźnie z narożnika pola karnego, lecz piłka wylądowała na bocznej siatce. Krótko potem Lech miał kłopoty ze strzałem z wolnego Dudy, piłkę do siatki dobił z bliska Paluch, ale zrobił to z pozycji spalonej. Gol zatem nie został uznany. Bez szczęścia ( z ostrego kąta wzdłuż bramki ) strzelał też Bizacki.

W 23 minucie odpowiedź otrzymali ci, którzy zadawali sobie pytanie, czy GKS wyszedł na boisko, czy też myślami został zupełnie gdzie indziej. Kubisz uderzył groźnie z 17 metrów, lecz Matuszek popisał się skuteczną interwencją. Potem jeszcze raz Duda bez szczęścia próbował uderzyć z rzutu wolnego. Wreszcie nadeszła 39 minuta. Wypuszczony przez Madeja Woś pognał na bramkę GKS i mimo, że cały czas starał się mu przeszkadzać Wysocki, przytomnie, technicznym strzałem przerzucił piłkę nad Lechem. Ruch zdobył gola, ale stracił koncentrację. Już pierwsza akcja GKS po wznowieniu gry omal nie zakończyła się wyrównaniem. Zaraz potem Gajtkowski wrzucił piłkę na pole karne, gdzie przejął ją Kubisz i mimo, że jego pierwszy strzał obronił Matuszek przy dobitce był bezradny. I wówczas pojawiły się wątpliwości, czy w momencie zagrania Gajtkowskiego strzelec gola nie był na spalonym? Nie było już natomiast najmniejszych wątpliwości przy drugim golu dla katowiczan, którzy 2 minuty później objęli prowadzenie. Znów po akcji Gajtkowskiego piłka trafiła do Janusa, który z „pierwszej piłki” uderzył mocno i precyzyjnie.

W drugiej odsłonie mecz przebiegał podobnie, jak w pierwszej. Przewagę mieli chorzowianie, tym razem jednak GKS nie „rozkręcał” się tak długo jak przed przerwą i dwa razy po strzałach Muszalika zrobiło się pod bramką Ruchu gorąco. Napierw piłka poszybowała obok słupka, potem kapitalną interwencją popisał się Matuszek.

Znacznie więcej działo się pod drugą bramką, włącznie z sytuacją opisaną na wstępie. Groźnie strzelali jeszcze z rzutów wolnych Fornalik i Bizacki. Bliski wyrównania był też Paluch, po którego strzale piłka wylądowała na poprzeczce.

Ruch z pewnością prezentował się lepiej od gospodarzy, ale ci, wygrali w ten sam sposób, co w poprzednich spotkaniach. Waleczność podopiecznych Janusza Białka jest godna podziwu. Wobec absencji Krzysztofa Sadzawickiego i Artura Andruszczaka (pauzujących z powodu kartek), na ławce rezerwowych GKS mogło zasiąść tylko trzech zawodników. Trener Białek wpuścił na plac gry jedynie Oberaja. Większe pole manewru miał szkoleniowiec gości. Wprowadził z ławki w drugiej połowie dwóch napastników : Gorawskiego i młodego Sukera. Tylko ten pierwszy starał się zagrozić Lechowi, jak reszta kolegów w II połowie, bez powodzenia. Przynajmniej zdaniem sędziego… i to jest najważniejsze”

NAJLEPSZE MATERIAŁY WIDEO Z TEGO MECZU ZNAJDZIECIE TUTAJ, TUTAJ I TUTAJ

WSPOMNIENIA KIBICOWSKIE:

Warto skupić się jednak na tym co działo się tamtego dnia na trybunach, a działo się bardzo wiele. Poniżej ciekawe relacje zarówno kibiców GieKSy, jak i Ruchu, zdjęcia oraz video – wspominamy!

Relacja GieKSy:
Sprawą oczywistą jest że pojedynki z lokalnymi rywalami powodują ogromną mobilizację i wyzwalają dodatkowe emocje u obu stron. Nie inaczej było i tym razem. Myślę że wydarzenia owego piątkowego niezwykle mroźnego, derbowego wieczoru mogły zadowolić nawet najbardziej wybranych fanów. Ale po kolei. Nauczeni doświadczeniami poprzednich wizyt Niebieskich na ulicy Bukowej fani GieKSy oczekiwali pod swoimi kasami na jakiś zaskakujący atak kibiców „przyjezdnych”. Tym razem nic takiego nie miało jednak miejsca. Znudzona próżnymi oczekiwaniami grupa GieKSiarzy postanowiła urozmaicić sobie czas próbując dostać się na stadion bez biletów – co im się w pełni udało, jako że ochrona czuwająca nad bezpieczeństwem terenu w okolicach kas, nie stawiająca praktycznie żadnego przeciwnika, zdołała jedynie użyć gazu i w błyskawicznym tempie ewakuować się z miejsca pełnionej funkcji. Następnie dochodzi do walki fanów GieKSy z wkraczającymi oddziałami policyjnymi. Ci jednak używając armatki wodnej i strzelb „gładkolufowych” ostudzili zapędy gospodarzy. Warte odnotowania jest godne zachowanie w tym momencie fanów „przyjezdnych” śpiewających to, co w takich przypadkach śpiewać należy. Z akcentów chuligańskich było to już wszystko na co w tym dniu pozwolili mundurowi, bo wierzę że obie ekipy stać było na wiele więcej. Swego rodzaju wynagrodzeniem owego braku emocji pozasportowych była z pewnością doskonała oprawa wizualna, podczas której fani obu drużyn zaprezentowali bodaj wszystko, co jest obecnie dostępne na rynku. Na rozpoczęcie spotkania trybuna katowickich szalikowców w całości zakryta się sześcioma flagami sektorowymi w barwach (po dwie z każdego koloru) i odpalonych zostało około 20 wulkanów. Fani Niebieskich, których tego dnia zawitało około 2500, w tym samym momencie tradycyjnie zasypują jedną z bramek mnóstwem serpentyn. Następnie goście prezentują biało – niebieskie kartoniki, co przy tak dużej ilości osób dało ładny efekt. Chwilę później, po nie uznanej bramce dla Ruchu, w sektorze „przyjezdnych” odpalonych zostaje ok. 15 czerwonych rac, a pod koniec pierwszej połowy jeszcze ok. 25. W międzyczasie Katowiczanie, zamiennie i również ratalnie, odpalają zielone i czerwone race, których w sumie tego wieczoru mieli ok. 80. W przerwie meczu nieco chyba sylwestrowy akcent, mianowicie pokaz sztucznych ogni, przygotowany przez gospodarzy. W drugiej połowie znów „atrakcja goniła atrakcję”. Niebiescy odpalają ponad 2000 zimnych ogni, a fanatycy GieKSy w towarzystwie ogromnej ilości baloników oraz kolejnej porcji rac, prezentują dość sporych rozmiarów flagę „Łowcy Śmierdzieli”, zrobioną ze skrojonych szali rywala. Niebiescy w odpowiedzi również prezentują baloniadę i odpalają do tego ponad 200 ogni bengalskich. Nie trzeba myślę dodawać, że wszystkie wyżej opisane atrakcje były niezwykle efektowne i dały nieprawdopodobnie ładny efekt. Myślę, że pomimo przerażających warunków atmosferycznych, nikt ze stadionu nie wyszedł rozczarowany. Nie doszło do bezpośrednich starć wrogich sobie ekip, ale trzeba też zauważyć ogromną mobilizację sił mundurowych, która tamtego dnia sięgnęła już chyba szczytu ich możliwości.

Relacja Ruchu:
Zbiórkę jak zwykle przed derbami mamy na rynku w Chorzowie. Na stadion udaliśmy się przez park, oczywiście towarzyszyła nam obstawa policji. Przed meczem GieKSa nieźle dymi z policją na stadionie, mundurowi musieli użyć polewaczki. My w tym czasie śpiewamy „zostaw kibica…” oraz „zawsze i wszędzie…”. Podczas meczu odpalamy 40 rac, wyrzucamy 2000 serpentyn + konfetti, mamy balony, 3000 zimnych ogni, 300 ognie bengalskich (wulkanów) oraz niebiesko – białe kartoniki. Prowadzimy ekstra doping, GieKSa ma pasy materiału, balony, sztuczne ognie, race i wulkany.  Wywiesili też jakąś szmatę z napisem „Łowct Śmierdzieli”, ale bardziej zrobili z siebie pośmiewisko, niż się popisali. Ogólnie mecz to jedna wielka konkretna prezentacja i doping. Nas grubo ponad 2000.
Rafał FC Siemianowice
Źródło: TMK

Relacja Ruchu:
Ponad 2000 fanów dopinguje jedenastkę Ruchu na „wyjazdowym” meczu z GKS-em Katowice. O dziwo na samych derbach brak awantur pomiędzy ekipami, jedynie GKS ostro dymi z policją. Działo się natomiast przed meczem, na katowickim dworcu 40-osobowa grupa „Niebieskich” z Mikołowa ma wpierw zwycięskie starcie z 10-osobową grupą GieKSiarzy, a potem ta sama grupa „Niebieskich” zostaje pogoniona i oklepana przez 50-osobową ekipę chuliganów z GKS-u.
Źródło: ULTRA nr3

Relacja GieKSiarza:
Ruchu na tym meczu melduje się ok. 2 tysięcy, w tym Apator z flagą. Przed meczem w ponad 100 osób wbijamy się na stadion za darmo, przy tym dochodzi do awantury z ochroną. Ochrona ostro od nas dostaje i ostatecznie zostaje wygoniona na inną część stadionu. Dajemy sobie spokój gdy pojawia się policja i armatka wodna, która zaczęła nas polewać. Na meczu konkretna prezentacja z naszej strony, odpalamy wulkany, race czerwone i zielone ok. 60 sztuk, mamy baloniki, nową flagę sektorową oraz fajerwerki. Poza tym wywieszamy ponad 20 metrowe białe płótno z napisem „Łowcy śmierdzieli” z szalami Ruchu. Co do chorzowskich też zaprezentowali się nieźle, race czerwone ok. 30, sztuczne ognie, kartony, ognie bengalskie. Ogólnie derby ciekawe.
Źródło: zin DIABLOS 2001 nr 5 (Ruda Śląska)

Relacja Ruchu:
Nas 2200 osób. Tak dziwnie jest skonstruowana polska Liga, że mimo iż w Lidze tej grają 4 śląskie kluby, były to pierwsze nasze derby, no cóż tak to już u nas jest. Na meczu z odwiecznym rywalem jest naprawdę super atmosfera, głównie jeśli chodzi o sprawy ultras, bo o zadymy tego dnia było naprawdę ciężko. Jedynie na meczu Gieksa leje się z ochroną i przegania ich na inną część stadionu. Na meczu odpalamy race, mamy zimne ognie, kartony i ognie bengalskie. Co do Gieksy to odpalili sporo rac, ponadto mieli nową flagę sektorową. Najśmieszniejsza była flaga „Łowcy śmierdzieli”, widać „pomysłów” im nie brakuje.
MARCIN
Źródło: zin DIABLOS 2001 nr 5 (Ruda Śląska)

RELACJA:
Druga kolejka grupy mistrzowskiej I ligi.
Na wyjście piłkarzy z trybun poleciały serpentyny i konfetti, a wzdłuż „Blaszoka” odpalono zimne ognie i petardy. Później część trójkolorowych flag na płocie przykryło płótno „Łowcy śmierdzieli” z charakterystyczną obróconą literką „r”. Goście w pierwszej połowie także urządzili pokaz pirotechniczny, zadymiając później tę część boiska, której bronili gospodarze.
Źródło: fb/ŚląskieTrybuny

Oflagowanie m.in.: NET F@NS GIEKSA (łuk), FORZA GKS, CRAZY BOYS, GISZOWIEC – CAŁE NASZE ŻYCIE TO GKS KATOWICE, GKS KATOWICE (Blaszok), PSEUDOKIBICE KOCHAJĄ ŚLĄSKA STOLICĘ, VIP, SK1964, GIEKSIARZE, GLADIATORS, MARIHUANA, GKS KATOWICE (z buldogiem)

GALERIA:

 

BILETY NA DERBY –> INFORMACJE TUTAJ 

Podziękowania dla Erica Cantony oraz Blade (www.gzg64.pl) za pomoc w odnalezieniu materiałów do tego newsa. 

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

3 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

3 komentarze

  1. Avatar photo

    JAN

    19 października 2017 at 09:27

    ŚWIETNA SERIA MARCIN

  2. Avatar photo

    Udine WITOSA

    19 października 2017 at 10:31

    Witom wszystkich GieKSiorzy . Pamiętom ten szpil , atmosfera niesamowita , doping na maxa . DErBOWY Klimat . Oby i w niedziela była taka atmosfera i wysoka wygrana ze smrodami. Jak sprzedaż biletów ? Wie ktoś ?

  3. Avatar photo

    luk

    19 października 2017 at 16:32

    pamiętam że race po pierwszej bramce jeszcze sie nie skączyły palić a za chwile następne już były odpalane 🙂

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Lechia Gdańsk kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Pisałem to już wielokrotnie, ale mam przyjemność napisać ponownie – przyjeżdża topowa ekipa. Lechia Gdańsk to jedna z najważniejszych kapel w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Historia ruchu kibicowskiego w Gdańsku jest na swój sposób upolityczniona. Gdańsk jest miastem, w którym zapoczątkowana została „Solidarność”, a spora część osób zaangażowanych w walki z ZOMO była jednocześnie kibicami Lechii. Przełożyło się oczywiście na chuligańską potęgę Betonów, którzy byli zaprawieni w bojach i nie jedna ekipa, która miała przyjechać do Trójmiasta, zwyczajnie wymiękła. Banda BKS-u pod dowództwem śp. Dufo i Wolfa sprawiła, że Lechia namieszała w Polsce konkretnie. Potrafili pojechać na mecz Polska – Anglia na Stadionie Śląskim w 1993 roku w 700 głów (wspólnie ze Śląskiem) i zlać mundurowych. Przez granie w niskich ligach, to na kadrze załatwiali chuligańskie sprawy, między innymi z Legią Warszawa czy Triadą (Arka Gdynia, Cracovia i Lech Poznań). W Gdańsku, przez regularne lanie milicjantów przez kibiców, mecze Lechii ochraniał oddział antyterrorystyczny.

Największym chuligańskim sukcesem Lechii były wydarzenia z 20 czerwca 1984 roku, kiedy grali na Arce Gdynia. Fani Lechii najechali w 12 tys. i stanowili większość stadionu. Mało tego – zajęli legendarną Górkę, czyli młyn Arkowców. Lechia w połowie lat 90. nie przestawała schodzić z chuligańskiej glorii. Banda Młode Orły ’95 regularnie wojowała z Arką (pod dowództwem Zbyszka Rybaka), a Trójmiasto w latach ’90 to było piekło. Była tam jeszcze jedna, wówczas solidna, ekipa – Bałtyk Gdynia. Popularne Kadłuby nie wytrzymały jednak próby czasu.

Lechia „od zawsze” ma sztamę ze Śląskiem Wrocław. Data założenia zgody to 1977 rok, czyli… bardzo dawno temu. W tych latach w innych miastach jeszcze na dobre nie rozwinął się (lub nawet nie zaczął się) zorganizowany ruch kibicowski. Jednak przez silne i konkretne grupy skinów, które nienawidziły komuny, ta zgoda scementowała się i cały czas rozwijała na kolejne dekady. W dzisiejszych czasach to naprawdę sztama z prawdziwego zdarzenia.

Oprócz WKS-u mają sztamę z Gryfem Słupsk, który pierwszy raz wsparł Lechię w Koszalinie jesienią 1993 roku. Natomiast Gryf swoje płótno powiesił na Lechii w derbach Trójmiasta z Arką wiosną 1995 roku. Z Gryfem, i u boku Czarnych Słupsk, Lechiści starli się konkretnie z policją zimą 1998 roku, kiedy z rąk milicjanta został zamordowany 13-letni Przemysław Czaja. Co do fanów Czarnych są bardziej z szacunku traktowani jako zgoda po wydarzeniach w Słupsku, ale ich funkcjonowanie jest mniejsze niż niejednej ekipy działającej jako FC.

Lechia pod swoimi skrzydłami ma sporą rodzinę fan clubów lub ekip, z którymi żyją w komitywie: Chojniczanka Chojnice, Bytovia Bytów, KP Starogard Gdański, GKM Grudziądz, Pomezania Malbork, Unia Tczew czy Mławianka Mława. Od kilku sezonów Jeziorak Iława, który miał różne okresy w swoich szeregach, zdecydował się zostać FC Lechii.

Od 2016 roku mają układ chuligański ze Stomilem Olsztyn. Od lat również mają bardzo dobre relacje z Rakowem Częstochowa, wielu nawet mylnie przez wspólną oprawę w tym sezonie pomyślało, że została na tym meczu w Gdańsku przyklepana zgoda.

Nasza rywalizacja miała miejsce, odkąd pojawiliśmy się na piłkarskiej mapie Polski. Dopiero w połowie lat 80. zagraliśmy ze sobą w ekstraklasie. Lechia zameldowała się na 4 sezony i spadła, z kolei GieKSa zaczynała pisać swoją piłkarską dekadę, która przyniosła najlepszy okres w dziejach klubu. Wtedy z Lechią Gdańsk nic nas nie łączyło, oprócz wzajemnej zgody ze Śląskiem Wrocław, z którym w 1987 roku zagraliśmy finał Pucharu Polski w Opolu. W latach 90. futbol w Gdańsku grał na poziomie obecnej pierwszej ligi, jednak klub regularnie borykał się z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi.

W 1995 roku doszło do fuzji z Olimpią Poznań i Lechia grała pod nazwą Lechia/Olimpia Gdańsk. Kibice Betonów podjęli decyzję o wspieraniu klubu, bo wtedy była to jedyna okazja do pokazania się na salonach. W tym samym sezonie podobny ruch uczynili kibice GKS-u Tychy, którzy dosłownie świętowali fuzję z Sokołem Pniewy, przez co także mieli okazję pokazać się kibicowsko w ekstraklasie.

Nasz wyjazd „na Lechię” miał mieć miejsce jesienią 1995 roku, ale doszło do kuriozalnej sytuacji. Piłkarze GieKSy pojechali do Poznania, gdzie Olimpia miała stadion „w remoncie”, ale departament PZPN wyznaczył ten obiekt do rozegrania spotkania. Z kolegi równolegle na Traugutta w Gdańsku stadion Lechii wyczekiwał naszych zawodników i… kibiców. Finalnie mecz nie został rozegrany, GieKSa otrzymała walkower na swoją korzyść, a fanatycy GKS Katowice nie pojechali w tamtym sezonie jedynie do Poznania i Pniew (GKS Tychy grał tam domowe mecze), ponieważ nie akceptowali fuzji z kibicowskiego punktu widzenia. Z kolei fani Lechii znienawidzili nas ze względu na osobę Mariana Dziurowicza, który przejął wtedy władzę w PZPN.

Wiosną 1996 roku mecz był w Katowicach. Lechia mocno się zmobilizowała i przyjechała w 130 głów, co na tamte czasy było bardzo dobrą liczbą. Jednak sporym szokiem było, kiedy Lechia zobaczyła swoje płótno („Lechia love forever”) na Blaszoku do góry kołami. Trochę czasu potrzebowali kibice BKS-u, aby połączyć kropki. Płotno przekazali Śląskowi Wrocław, z którym flaga jeździła lub wisiała na Oporowskiej, później WKS flagę przekazał Wiśle Kraków, która miała sztamę równolegle z Gdańskiem i Wrocławiem. Gdy był mecz GieKSy ze Śląskiem Wrocław jesienią 1995 roku, to jadąca wspierać Śląsk ekipa Białej Gwiazdy została trafiona przez chuliganów GieKSy. Wiśle zabrakło odwagi nie tylko do podjęcia rękawic, ale także poinformowania o straconej fladze.

Lechia mimo fuzji i zjeżdżenia Polski oraz konkretnego młynu na swoim stadionie, musiała się zadowolić jedynie sezonem i… znów spadła. W sezonie 1999/2000 spotkaliśmy się ponownie. I ponownie w Gdańsku doszło do fuzji… Tym razem Betony grały jako Lechia/Polonia Gdańsk po połączeniu dwóch gdańskich klubów. Jesienią 1999 roku GieKSiarze wybrali się w 240 osób, w tym 10 Banik Ostrava – na tamte lata była to świetna liczba. I kto wtedy zakładał, że to była nasza ostatnia wizyta? Ale o tym zaraz…

Wiosną 2000 roku graliśmy u siebie. Lechia przyjechała w 132 głowy, z czego 80 głów Betonów, reszta to była Wisła Kraków (27) i delegacje Gryfa Słupsk oraz Śląsk Wrocław. Przed meczem doszło do awantury – GieKSa wysypała się na gości, ale policja rozgoniła towarzystwo. Na meczu Blaszok palił sporo pirotechniki, a chuligani GieKSy zaprezentowali, w formie dywanów, szaliki Ruchu Chorzów z Katowic. Był to znak czystek w mieście.

Lechia, a konkretnie ich kibice, zdecydowali w 2001 roku, że napiszą własną historię – „sama” Lechia Gdańsk choćby od najniższej ligi (jednocześnie klub z fuzją cały czas kopał się w otchłani lig). Mieli zaczynać od B klasy, ale okazało się, że zespół Startu Kulice wycofał się z ligi i na starcie dostali od losu „handicap” – zaczynali od A klasy. Zaczynała się nowa, ale dumna historia gdańskiego futbolu, który w 2007 roku spotkał się w jednej lidze z nami. My zaczynaliśmy na poziomie obecnej trzeciej ligi, ale wspólnym mianownikiem tej rywalizacji jest fakt, że na zapleczu ekstraklasy spotkały się dwa kluby, które uratowali kibice.

Jesienią 2007 roku mieliśmy pojechać do Gdańska. Ciśnienie było ogromne, ale wcześniej zaliczyliśmy, po bardzo długiej rozłące, GKS Jastrzębie na wyjeździe. Doszło tam do awantury i dostaliśmy dwa mecze zakazu wyjazdowego.

Wiosną 2008 roku zagraliśmy na Bukowej. Lechia zapowiadała pociąg specjalny, ale coś poszło nie tak, bo goście dotarli w 87 głów i nie mieli ze sobą żadnej flagi.

Minęło 15 lat. GieKSa cały czas to samo pierwszoligowego granie (z dwuletnią przerwą na drugą ligę), natomiast Lechia była cały czas w Ekstraklasie. Gdańszczanie dorobili się nowego stadionu, który służył także podczas Euro 2012.

Ponownie zagraliśmy na zapleczu Ekstraklasy i znowu… nie pojechaliśmy na Lechię. Tym razem PZPN zamknął stadion BKS-u za ich pokaz pirotechniczny z Podbeskidziem Bielsko-Biała i nasza skromna delegacja, przekazała jedynie to, co myśli jako społeczność fanów GieKSy o PZPN.

Wiosną 2024 roku zagraliśmy u siebie z Lechią. Od niepamiętnych czasów pęknął „sold out”, co tylko pokazywało, jak brakuje nam wielkich spotkań. Goście, po 7-miesięcznej przerwie za przerwany mecz w Gliwicach, wygłodniali wyjazdów na legalu, wyprzedali wszystkie bilety. Zawitali w 550 głów, w tym 100 Śląsk Wrocław i 40 Raków Częstochowa. Weszli wszyscy i zaliczyli najliczniejszy wyjazd w historii do Katowic.

Minęło pół roku i zagramy ponownie. GKS Katowice kontra Lechia Gdańsk, ale już w Ekstraklasie. Dwa kluby, które ze zgliszczy podniosły grupy kibiców. Tylko fanatycy z obu stron wiedzą, jaką przeszliśmy drogę, żeby tu się spotkać!

Kontynuuj czytanie

Klub Piłka nożna

„Ludzie GieKSy” wspominają Jana Furtoka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Od wczoraj w sieci pojawiają się pożegnania, wspomnienia, i anegdoty o Janie Furtoku. Naszą legendę żegna cała piłkarska Polska. Postanowiliśmy o najlepsze wspomnienia związane z „Jasiem” zapytać ludzi, którzy byli lub są blisko Klubu – prezesów, zawodników, dziennikarzy, pracowników i kibiców.

Swoimi wspomnieniami podzielili się z nami między innymi Wojciech Cygan, Grzegorz Proksa czy Grzegorz Goncerz. Zapraszamy na sentymentalną podróż i wspomnienia o prawdziwej legendzie GKS-u Katowice.

Wojciech Cygan, były Prezes GKS Katowice:

„Jana Furtoka bliżej poznałem w momencie gdy dołączyłem do GieKSy. I od razu udzielił pomocy. Z tym zawsze będzie mi się kojarzył. Wybitny piłkarz. Uśmiechnięty, skromny, serdeczny, z żartem i zawsze chętny do pomocy. Pamiętam jak razem z Marcinem Janickim potrzebowaliśmy wsparcia u jednego ze sponsorów, który był nałogowym palaczem. My z Marcinem nie paliliśmy, więc zabraliśmy także Jasia, żeby mógł towarzyszyć sponsorowi i opowiedzieć kilka anegdot ze swojej wspaniałej kariery. Sponsor był zachwycony. My też, bo dopięliśmy szczegóły umowy”.

Grzegorz Goncerz, były napastnik GKS Katowice:

„Pamiętam sytuację gdy na początku swojej przygody z GKS-em wszedłem do gabinetu Jasia, a tam jeden wielki dym od opalanych co chwila papierosów. Mówię: „dzień dobry, tak tu jest nadymione że Pana w ogóle nie widzę!” A Jasiu na to… „Mnie nie musisz widzieć, masz widzieć bramkę!””

Leszek Błażyński, dziennikarz, autor książek sportowych:

„Z przyjemnością oglądało się grę Jasia Furtoka, widziałem na żywo sporo meczów z jego udziałem, ale jeden utkwił mi najbardziej w pamięci. To słynne spotkanie 1 maja 1986 roku. Chodziłem wtedy do podstawówki, a w finale Pucharu Polski GKS Katowice grał z Górnikiem Zabrze. Przed spotkaniem wszyscy, od ekspertów po kibiców, zastanawiali się, ile Górnik wygra. GieKSa zwyciężyła 4:1, a Furtok strzelił trzy efektowne gole. Co ciekawe, na zegarze jeszcze po zakończeniu spotkania było 2:1. Kibice żartowali, że zegar obsługiwał fan Górnika, który wkurzył się i poszedł do domu… Później jako dziennikarz wiele razy miałem okazję porozmawiać z Furtokiem, który był osobą wesołą, sympatyczną, skromną i małomówną. Na boisku błyszczał, poza murawą wolał być w cieniu. Jego syn Jacek opublikował we wtorek zdjęcie ze swoim tatą, na którym Jasiu Furtok śmieje się od ucha do ucha. Takiego go zapamiętam.”

Artur Łój, były wiceprezes GKS Katowice, współtwórca akcji „Ratujmy GieKSę”:

„W okolicach roku 2006, gdy ś.p Jan Furtok był prezesem odradzającej się GieKSy, dostał bardzo intratną propozycję objęcia stanowiska dyrektora sportowego w Groclinie (teraz każdy wie jak ten klub skończył, ale wtedy to był organizacyjny top w kraju). Drzymała był zdeterminowany żeby Go ściągnąć do siebie. W GieKSie Jasiu zarabiał przysłowiowe orzeszki, a tam nie dość że kasa to jeszcze wizja walki o najwyższe sportowe cele.

Nie wiem czy są na świecie ludzie, którzy poświęciliby pieniądze i karierę dla ratowania idei pracowaliby społecznie, ale Jasiu wiedział że bez niego nie damy rady i został. Wrócił na szczebel centralny, a potem… już wszyscy wiemy.”

Grzegorz Proksa, bokser, mistrz Europy w wadze średniej, kibic GieKSy:

„Trudno w kilku zdaniach wymienić najlepsze historie czy wspomnienia, ponieważ z okresu mojej pracy w GKS-ie mam ich bardzo wiele. Z pewnością szybko złapaliśmy bardzo bliskie relacje, potrafiliśmy przegadać wiele godzin. Pamiętam że Jasiu miał biuro zaraz obok mojego i bardzo często wpadał po mnie przed treningami czy to pierwszej drużyny, czy drużyn młodzieżowych, bardzo lubił je oglądać i oceniać. Często robiliśmy to razem.

Dużo mi opowiadał o całym systemie szkolenia jak i o swojej karierze. Był bardzo dobrym kolegą. Bardzo długo mnie przekonywał żebyśmy przeszli na „Ty”, a ja miałem z tym ogromny problem. Dla mnie Jan Furtok to była legenda,, wielki sportowiec i idol z dzieciństwa. Długo utrzymywaliśmy kontakt prywatny. Jestem zdruzgotany tą starszną informacją…”

Marcin Janicki, były Prezes GKS-u Katowice:

„Janek Furtok to niekwestionowana legenda GieKSy. Kiedy przychodziłem do klubu w 2012 roku był jedną z pierwszych osób, którą miałem okazję poznać. Otwarty i z poczuciem humoru. Kiedy udawaliśmy się klubową delegacją na uroczystości górnicze każdy chciał mieć z Jankiem zdjęcie. Zanim zasiadł do stołu zawsze stanął do zdjęcia, z każdym zamienił słowo. Roztaczała się wokół niego aura osoby wyjątkowej dla polskiej i katowickiej piłki nożnej, ale przy tym wszystkim był szalenie normalny. Wyjątkowa osoba, którą miałem okazję poznać.”

Olga Bieganowska, dyrektor marketingu GKS Katowice w latach 2010-2020:

„Pan Jasiu był osobą, która zostawiła niezatarte ślady w sercach wielu osób, za swoje zaangażowanie i ciepło. Dla GieKSy nigdy nie odmawiał, zawsze miał czas, nawet ucząc podstawy piłki dzieciaki z programu Zagraj na Bukowej. Po cichu zawsze mówił: „Pani Olgo bombona?”…wciskając go od razu do ręki. Jego odejście to wielka strata, a wspomnienia o nim będą nas prowadzić, przypominając o wartościach, które wnosił w nasze kibicowskie życie. Panie Jasiu, Pana życie było darem dla wszystkich GieKSiarzy.”

Dariusz Leśnikowski, dziennikarz „Super Express”:

„Jako nastolatek Jana Furtoka – paradoksalnie – częściej widywałem w koszulce reprezentacji: pierwszej albo olimpijskiej na Stadionie Śląskim, niż w stroju GKS-u. Pamiętam jednak, że jako ówczesny kibic Szombierek gdzieś w połowie lat 80. „kląłem” na niego, gdy w Bytomiu walnął pięknego gola z rzutu wolnego. GieKSa wygrała 4:1, niewielkiej grupce „szombierkorzy” została jedynie marna satysfakcja z gola strzelonego przewrotką przez Marka Koniarka. Parę miesięcy później GKS zabrał „Koniara” Szombierkom, dzięki czemu trochę później narodził się przy Bukowej kultowy atak Furtok-Koniarek-Kubisztal.

Po latach miałem okazję – przyjemność, zaszczyt – poznać Jana Furtoka osobiście, już w zawodowych kontaktach na linii dziennikarz – piłkarz/trener/prezes. Zanim koszmarna choroba zabrała mu wspomnienia, parę kaw wypiliśmy i parę historii zdążył opowiedzieć do mojego cyklu „Z lamusa”, który przez wiele lat prowadziłem w „Sporcie”. Potrafił opowiadać z humorem, z emocjami, z werwą.

Kiedy na jedną z takich rozmów przyniosłem mu jego zdjęcie na… nartach, długo się na jego widok śmiał. A potem, opowiadając o tym, jak dwa razy w życiu: za Alojzego Łyski przy Bukowej oraz w okresie gry w Eintrachcie założył deski na nogi, ekspresyjnie zerwał się z krzesła i sugestywnie zademonstrował, czym się skończyła owa druga próba. Paru gości lokalu ze zdumieniem przyglądało się facetowi, który dramatycznie niemal pada na podłogę kawiarni. Cóż, gwiazdorstwa, sztuczności i fałszu nie było w Nim ani krztyny. Była godna najwyższego szacunku skromność i naturalność.”

Maciej Wierzbicki, były bramkarz GKS Katowice:

„Na pewno sama obecność Jasia dużo wnosiła, bo to był otwarty człowiek. Jak zazwyczaj bramkarze irytują się na słowo „SZAKET” tak z jego ust przywitanie „cześć szaket” odbierałem bardzo miło. Za czasu trenera Fornalaka Jasiu wchodził czasem do treningu, jednego takiego dnia chyba z 30 minut męczył mnie swoimi uderzeniami, bo zostaliśmy sami. Pytał kaj chcesz i tam uderzał. Czy prawą czy lewą nogą potrafił uderzyć na prawdę celnie…”

Grzegorz Górski, były zawodnik GKS Katowice, wychowanek Jana Furtoka:

„Jako dzieciaki rocznika 85 mieliśmy szczęście być trenowanymi przez wiele lat przez człowieka z wielką pasją do piłki nożnej, z którym każdy trening to była przyjemność i nauka.

Jako trener naszej ekstraklasowej drużyny sezonu 2004/2005 zbudował niesamowitą atmosferę, którą do dziś wspominamy z chłopakami z boiska. Każdy mecz to był bój w którym szło się za przyjaciółmi. Dzięki Furtokowi stanowiliśmy kolektyw.

Kiedy Jasiu został prezesem GKS-u to z punktu widzenia piłkarza doskonale wiedziałeś że rozmawiasz z uczciwym człowiekiem, który robi więcej niż pozwalałybyśmy to warunki klubowe w tamtych czasach. Był to serdeczny człowiek, który ukształtował mnie jako piłkarza, ale również co ważne ma niebagatelny wpływ na to jakim jestem człowiekiem.”

Maurycy Sklorz, były rzecznik prasowy GKS Katowice:

„Osobiście miałem okazję poznać Pana Jana Furtoka w pierwszym dniu mojej pracy w GKS-ie. Zawsze uśmiechnięty, zawsze pomocny. Uwielbiałem z nim rozmawiać, słuchać o dawnych czasach i potędze GieKSy. Janek miał miliony historii. Opowiadał o grze w trójkolorowych barwach, ale też o tym że w Niemczech zaczął strzelać dopiero jak mu zaczęli podawać schabowe na obiad!”

Rafał Kędzior, komentator sportowy:

„Moje pierwsze zetknięcie z Janem Furtokiem to czasy kiedy grał w Eintrahcie Frankfurt, a ja jako dzieciak zafascynowany Bundesligą oglądałem magazyn Ran na Sat 1 i bramki, które strzelał dla ekipy z Frankfurtu. Najbardziej utkwił mi w pamięci jednak pucharowy mecz z 1995 roku przeciwko wielkiemu wtedy Juventusowi. Byłem dumny, że synek z GieKSy strzelił gola drużynie Del Piero, Viallego i Deshampsa. Nie przypuszczałem wtedy, że będę go mógł jeszcze zobaczyć w barwach GieKSy już jako bardziej świadomy kibic.

Również tym bardziej wtedy nie przypuszczałem, że będę mógł poznać legendę GieKSy co stało się, kiedy pracowałem w dziale marketingu Klubu. Jan Furtok był wówczas wiceprezesem. Największym przeżyciem było jednak dla mnie, kiedy kilka razy miałem okazję zagrać w meczach reprezentacji Śląskich dziennikarzy wzmocnionej kilkoma byłymi ligowcami. Pochwałę za jedną z akcji od Jasia zapamiętam do końca życia podobnie jak swojską atmosferę, która wtedy panowała w szatni. Ale pamiętam też, że choć Furtok ze względu na wiek w tamtym czasie biegał najmniej ze wszystkich, to zawsze kończył mecz z 2 czy 3 golami. Anegdot z tamtych czasów jest sporo, ale większość z nich jednak nie nadaje się o cytowania przy tak smutnej okazji. Na pewno zapamiętam go jako wybitnego piłkarza i zwykłego, skromnego, normalnego chłopaka z Katowic z dużym poczuciem humoru i życzliwością.”

Tomasz Błaszczyk, wieloletni fotograf GKS Katowice:

„Pierwsze wspomnienie jakie przychodzi mi do głowy związane z Janem Furtokiem to zlecenie z gazety „FAKT” żeby zrobić zdjęcie… ręki którą Jan Furtok strzelił bramkę w pamiętnym meczu z San Marino. Byłem bardzo zdziwiniony tą propozycją i zastanawiałem się jak Pan Jan zareaguje. On natomiast jak zawsze szeroko się uśmiechnął i powiedział że nie ma żadnego problemu. Sesję ręki zrobiliśmy na klubowym parkingu.”

Maciej Biskupski, Wiceprezydent Miasta Katowice:

„Jan Furtok to był mój prawdziwy idol piłkarski w czasach w czasach mojego dzieciństwa. Gdy graliśmy na boisku w piłkę nożną każdy chciał być Janem Furtokiem. Gdy poznałem Janka w czasie działalności społecznego komitetu „Ratujmy GieKSę” okazał się zupełnie normalnym, życzliwym i otwartym człowiekiem. Takim właśnie go zapamiętam.”

Filip Burkhardt, były pomocnik GKS Katowice:

„Wczorajsza informacja mnie zszokowała. Pan Jan był cudownym człowiekiem, zawsze uśmiechniętym i życzliwym. Poznaliśmy się osobiście w czasie kiedy grałem w GKS-ie. Rozmawialiśmy najczęściej po meczach, bo bardzo przeżywał mecze GieKSy i zwracał uwagę na grę każdego zawodnika. Mam nadzieję że jego legenda będzie czuwała nad GieKSą i już nigdy GieKSsa nie spadnie z Ekstraklasy.”

Michał „Shellu” Murzyn, twórca i redaktor naczelny GieKSa.pl:

„Moim pierwszym kontaktem z wówczas prezesem Furtokiem był dzień, w którym po raz pierwszy pojechałem na mecz pracować na rzecz klubu. To był wyjazd na KS Częstochowa w IV lidze. Wcześniej filmowałem w trybun GieKSiarskie bramki, zaproponowano mi więc, żebym pojechał do Częstochowy i sfilmował mecz. Niesamowite było to dla mnie wydarzenie. W drodze powrotnej w autokarze puszczałem panu Janowi Furtokowi bramki z tego meczu na swojej analogowej kamerze. Po powrocie z ekipą z SSK i panem Jankiem mieliśmy… małą nasiadówkę w pokoju trenerów. Niesamowite było dla mnie bycie w takim kontakcie z Legendą. No i po wszystkim, jako że wracaliśmy w tym samym, kierunku – prezes na Kostuchnę, ja na Zarzecze – jechaliśmy jednym autem i nakazał kierowcy, odwiezienie mnie pod sam dom. Pomyślałem sobie wtedy – tyle wygrać. Tego dnia zaczęło się moje udzielanie na rzecz GieKSy, a duma jaką miałem z obcowania z Janem Furtokiem była olbrzymia.

Innego razu podczas wyjazdu do Ząbek zespół się naszej wyjazdowej ekipie samochód. Nie wiem, jak to się stało, ale akurat przejeżdżał pan Janek ze swoją ekipą. Ja jako, że miałem filmować mecz, byłem niezbędny na spotkaniu, więc wzięli mnie do swojego samochodu – wiem, że był tam jeszcze wtedy Piotr Stach. Dyskutowali w aucie o składzie, więc ja dałem komuś cynk, żeby wrzucił na stronę. To jeszcze były czasy tuż przed Facebookiem, więc szybkość informowania była na wagę złota.

Rozmowy z Janem Furtokiem były specyficzne. Pamiętam zwłaszcza jedną, co do której do dziś uśmiecham się na wspomnienie. Poszedłem do gabinetu prezesa podpytać o poszukiwania zawodnika na jakąś pozycję albo lokalizację obozu przygotowawczego. Pan Jan patrzył na mnie w milczeniu. Zaciągnął się papierosem i rzekł:

– Działamy.

Zamilkł. Wziął kolejny chaust papierosa. Po kilku sekundach dodał.

– Szukamy.

Ton jakim to mówił był naprawdę jednorazowy.

No i ogólnie znana wszystkim historia, kiedy to pan Jan Furtok zarzucił na jednej z prezentacji GieKSy sucharem wszechczasów 🙂

„Pijcie mleko, druga liga niedaleko”.

Dla mnie postać Jana Furtoka jest szczególna. 13 października 1996 byłem na swoim pierwszym meczu GKS Katowice. Żałowałem, że akurat w tym spotkaniu nie może wystąpić Sławek Wojciechowski. Niepotrzebnie. W 75. minucie do ustawionej tuż za linią pola karnego piłki podszedł Jan Furtok, który już był po swoich zachodnich wojażach. Precyzyjnym strzałem nie dał szans… śp. Arturowi Sarnatowi, który zmarł kilkanaście dni temu.

Na własne oczy widziałem ponad 840 bramek GKS Katowice. Strzeliło je niemal 200 piłkarzy. Jasiu Furtok był autorem pierwszej z nich.”

Piotr Koszecki, Prezes Zarządu Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”:

„Jan Furtok to po prostu (i aż) GKS Katowice.

Bardzo dobroduszny Człowiek. Wiele osób wie o jego zasługach piłkarskich, ale dla mnie – z racji wieku – to przede wszystkim osoba, dzięki której GieKSa w ogóle istnieje.

Cieszę się, że doczekał się powrotu do Ekstraklasy, szkoda że nie zobaczył GieKSy na nowym stadionie, który – zgodnie ze słowami Prezydenta Marcina Krupy – będzie nosił Jego imię.

Jak sobie teraz pomyślę, że przez ponad 20 lat miałem okazję obcować i rozmawiać z taką Legendą… Ale to też pokazuje, jakim Człowiekiem był Jasiu – tak wspaniałym, że w ogóle nie czuło się dystansu.

Zawsze był z nami kibicami, a my zawsze będziemy z Nim.”

Krzysztof Pieczyński, radny miasta Katowice:

„Z Jankiem znaliśmy się wiele lat i mam dziesiątki wspomnień związanych z tą przyjaźnią.

Najpierw była to relacja na linii idol-fan. Gdy Jasiu zakończył karierę wielokrotnie miałem zaszczyt grać z nim w jednej drużynie na wielu turniejach na terenie Polski a nawet Europy. Dzięki temu nasze więzi się zacieśniły, i zostaliśmy przyjaciółmi, a z całą rodziną Furtoków od lat żyję w bardzo bliskich relacjach.

Anegdotę jednak przytoczę związaną z działalnością samorządową, w której uczestniczę, a sam Jasiu też w pewnym okresie swojego życia był blisko tej działalności.

Otóż w roku 2006 oboje po raz pierwszy startowaliśmy do Rady Miasta Katowice z list Forum Samorządowe i Piotr Uszok. Wraz z Jasiem razem jechaliśmy na spotkanie organizacyjne z ówczesnym Prezydentem Piotrem Uszokiem.

W czasie jazdy Janek zapytał co będzie na tym spotkaniu. Odpowiedziałem że pewnie głównym tematem będzie rozmowa o naszych numerach na listach wyborczych. Wtedy też zaproponowałem Jasiowi, żebyśmy prowadzili wspólną, spójną i podobną kampanię, gdyż startujemy w innych okręgach, więc nie będziemy sobie przeszkadzać. Zapytałem Jasia jaki chciałby mieć numer na liście to ja również poproszę o taki sam. Jasiu bez chwili zastanowienia odpowiedział: „No jak to jaki, ino dziewiątka!”. Wiadomo, że takie numery na listach nie należą do tych „biorących”, więc starałem się wytłumaczyć mu, że to niezbyt fortunny numer jak na wybory, na co Jasiu rzekł: „To był zawsze szczęśliwy numer do mie, zoboczysz!”.

Koniec końców obydwoje wystartowaliśmy z dziewiątego miejsca na listach. Wprawdzie mandatów radnych nie zdobyliśmy, ale mimo odległego miejsca byliśmy tego naprawdę blisko.

Żegnaj Idolu, Żegnaj Kolego, Żegnaj Przyjacielu…”

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Katowickie złudzenia, poznański tryumf

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do trzeciej, a zarazem ostatniej galerii z Poznania. 

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga