Felietony Hokej
Post scriptum po Fehervarze
Zapraszam do tradycyjnego wyjazdowego „Post scriptum”, ale tym razem wyjątkowo z wyjazdu hokejowego.
- Pozwolę sobie nie wymieniać imiennie składu osobowego, aby nie obciążać szanownych kolegów historiami, które wydarzyły się na wyjeździe i zostały na wyjeździe, ale jednak warto je przytoczyć, abyście wiedzieli, że na wyjazdach panuje najlepsza atmosfera. Szanownych kolegów oznaczę ksywami: Kierownik wycieczki, Kartofel i Piwosz, a w trakcie czytania dowiecie się, skąd owe ksywy się wzięły.
- Tradycyjnie na wyjazd wyjechaliśmy kilkanaście minut po ustalonej godzinie, ponieważ ja nie lubię na nikogo czekać, jak się spóźnia, więc przyjeżdżam po czasie, jak już wszyscy są na zbiórce. Kierownik wycieczki oznacza godzinę wyjazdu na 8:45 i w drogę! Zaplanowaliśmy przejazd na bogato przez Brno i Bratysławę, aby trasa była możliwie najszybsza. Tym bardziej mając za kierownicą tak doświadczonego (czytaj: starego) kierowcę.
- Po minięciu pierwszej granicy można było usłyszeć na tylnych fotelach zbicie kieliszków i hulaj dusza, piekła nie ma. Od tej pory jechaliśmy bez tylnego lusterka, ponieważ kierownik nie mógł zdzierżyć widoku uśmiechniętych kolegów z alkoholowymi trunkami. Na szczęście dojechaliśmy bardzo sprawnie i przez te 5 godzin mogłem kolegom w samochodzie opowiadać o jedynych rzeczach, na których się znam w życiu, czyli oświetleniu i wypróżnianiu – bardzo cenna wiedza.
- Dojechaliśmy w okolicach 14:45 do hotelu, który znajdował się tuż przy stadionie Videotonu. W tym samym hotelu było jeszcze dwóch naszych kibiców, ale nie będę się o nich rozpisywał, bo w tym dniu „bolała ich głowa” 😉 Poszliśmy na szybki na obiad, licząc, że zdążymy na zbiórkę w centrum, ale obiad dostaliśmy dopiero o godzinie 15:50… Finalnie dojechaliśmy pod halę około godziny 17:00, widząc po drodze grupki żółtych koszulek na każdej ulicy.
- Oczom naszym przed parkingiem ukazał się „trener Górak” (czytaj: jeden z kibiców wybitnie podobny do trenera :)), który dyrygował samochodami i zwracał uwagę na żółte koszulki. Ostatecznie zaparkowaliśmy za autobusami na przygotowanym specjalnie dla przyjezdnych parkingu i ruszyliśmy w stronę wejścia. Chłopaki weszli od razu, natomiast ja miałem odebrać akredytację, co nie było takie proste, ale po „wytuptaniu” odpowiedniej osoby, zostałem przyprowadzony do specjalistki od marketingu, która oprócz założenia opaski akredytacyjnej (czytaj: hotelowej all inclusive) oprowadziła mnie po lodowisku i opowiedziała, co, jak i gdzie – super sprawa. Tam wszędzie można było odczuć gościnność na najwyższym poziomie.
- Po wejściu musiałem jeszcze wrócić się do auta, ponieważ kierownik stwierdził, że zostawił telefon w aucie, bo chciał poczuć klimat swojej młodości, kiedy telefonów nie było, ale jednak się rozmyślił. Po ogarnięciu wszystkiego szukałem miejsca na kamerę, co w tej hali nie było łatwe. Był jeden kapitalny punkt, ale niestety nie dostałem zgody na to miejsce, chociaż na trzecią tercję udało się już to ogarnąć – pewnie doping naszych zrobił takie wrażenie, że jednak zmienili zdanie 🙂
- Sam mecz to klasa sama w sobie, całą drugą tercję spędziłem na szczycie trybuny, która drgała po każdym skoku, czy mocniejszym dopingu – klimat nie do opisania. Samo bieganie z aparatem i kamerą, gdzie ludzie pozowali mega szczęśliwi do zdjęć, było po prostu czymś wyjątkowym i powodowało łzy w oczach, które tego wieczoru miałem kilkukrotnie.
- Najlepszy moment dopingu był w momencie, kiedy wszyscy zdjęli koszulki i dopingowali na pełnej mocy. Zaczepił mnie wtedy ochroniarz, pokazał kciuka i mówi: „Na lodowisku bez koszulek? Jesteście niesamowici! Pozytywnie pierdolnięci!” I to powiedział ochroniarz, który miał najtrudniejsze zadanie na hali. Łzy w oczach towarzyszyły mi jeszcze na sam koniec, kiedy miejscowi kibice krzyczeli KAAATOWICE – jest to we vlogu, do którego zapraszam. Była ta kwintesencja tego wieczoru.
- Po spotkaniu łapałem swoich szanownych towarzyszy. Kierownik przy największej grupie sprawdzał trzeźwość kolegów, natomiast szanowny Kartofel, wspólnie z Piwoszem, czekali przy samochodzie, jak pokazały późniejsze wydarzenia, dobrze, że tam trafili, ponieważ gościnność Węgrów nieco rozmyła sposób percepcji rzeczywistości naszych towarzyszy. Kartofel dał radę zmieścić jedynie 6 browarów na hali, natomiast Piwosz zyskał miano piwosza po wlaniu w siebie 16 sztuk – jak się bawić, to się bawić.
- Ruszyliśmy na szybką kolację hotelową, gdzie miła kelnerka, która nas od razu skojarzyła po wizycie obiadowej, zorganizowała nam zupę w stylu gulaszu z mięsem i kartoflami. Piękna sprawa, jak na wieczór alkoholowy, chociaż po podaniu okazało się, że niekoniecznie. Danie zostało podane w bardzo specyficzny sposób, który na starcie spowodował u szanownego kierownika strach w oczach. Dostaliśmy pusty talerz, a obok niego wiszący garnuszek na specjalnym stojaku, który miał na podstawce rozpalony węgiel. Kierownik poprosił na starcie o spokój i cierpliwość, a on się wszystkim zajmie i poda grzecznie jak dzieciom na koloniach. Obstawiałbym, że to Piwosz będzie miał problem, jednak on podszedł do tematu podstępem – zdjął garnuszek i nalał na talerz. Kartofel natomiast po 15 sekundach od prośby o cierpliwość postanowił kulturalnie wywrócić pełny garnuszek na stół i pół podłogi w sali restauracyjnej.
- Od tej pory dowiedziałem się, że saga Harry’ego Pottera miała coś w sobie, ponieważ szanowny kolega został otoczony peleryną niewidką. Stwierdził, że nie zna języka i nie jest w stanie poprosić obsługi, ani przeprosić za sytuację, więc po prostu założył właśnie ową pelerynkę. Było mi tak wstyd, że za zupę o wartości 3 euro, zostawiłem pani 20 euro, wcześniej sam przepraszając za sytuację i prosząc o pomoc. W sumie Piwosz też zachował się wzorowo, niczym osioł w Shreku przy stole moczący kopyta w misce z wodą przed jedzeniem obiadu.
- Ruszyliśmy do pokoju oglądać LM, swoją drogą kapitalne spotkanie. Piwosz usnął po 15 minutach w pozycji „facepalm” – tego nie da się inaczej opisać, natomiast Kartofel oglądał z nami chwilę mecz, później również usnął na krześle. Stwierdziliśmy, że spróbujemy go obudzić i wołaliśmy: „córka ci się zgubiła!”, „żona dzwoni, coś się stało!” i tego typu, a na koniec ze zwątpieniem: „Piwosz ci polał”. Zgadniecie, co się wydarzyło? Odpowiedź jest oczywista.
- Rano przed czasem wystartowaliśmy na pyszne śniadanie, z planem wypoczęcia w SPA. Celowo o tym wspominam, ponieważ Piwosz przekąsił połowę kiełbaski i okazało się, że poległ. Około 11:00 wyruszyliśmy do Katowic i po drodze padł plan wizyty w Parlamencie. Podczas całej podróży powrotnej musieliśmy słuchać ciągłych historii Kierownika o wypróżnianiu i wymiotowaniu. Pamiętajcie, że z nim o niczym innym nie pogadacie…
- Do Katowic wróciliśmy w okolicach godziny 18:00 i powyższe wspomnienia to jest klasyczny wyjazd z redakcją. Czy muszę kogoś zachęcać do wsparcia naszych działań w razie potrzeby? Do następnego! Oby też jeszcze kiedyś w CHL 🙂
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami
Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.

Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska
GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
Piłka nożna
Górak: Cierpliwość, przytomność, rozwaga
Po meczu w Lublinie wypowiedzieli się szkoleniowcy Motoru i GKS Katowice – Mateusz Stolarski i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo ważny dla nas moment, bo czekaliśmy na punkty na wyjeździe, a wygraliśmy pierwszy raz w 12. Kolejce, więc moment dla nas bardzo istotny. Z punktu widzenia punktów i tabeli bardzo istotny moment okres przed nami, czyli sam proces treningu i analizy meczu, bo te punkty będą miały bardzo dobry wymiar, kiedy potwierdzimy to w kolejnym spotkaniu. To trzecie okienko po dwóch przerwach reprezentacyjnych – i chciałoby się, aby dobrze drużyna funkcjonowała. Często mówiliśmy na konferencjach o dobrej grze, ale punktów nie mieliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Dzisiaj bardzo dobre mentalne w całości przełamanie, bardzo dobre 30 minut. Duża kontrola nad meczem i wydawało się, że jesteśmy na świetnej drodze, ale… jeszcze nie jesteśmy idealni. Niepokoi mnie te czterdzieści bramek, które padło w naszych dwunastu meczach. Mimo że szesnaście strzeliliśmy, a dwadzieścia cztery straciliśmy i dzisiaj też dwie.
W drugiej połowie byliśmy bardzo skuteczni i wykorzystaliśmy wcale niekiedy niełatwą sprawę, jeśli chodzi o przewagę jednego zawodnika, bo nie zawsze strzela się trzy bramki. Wielkie gratulacje dla zespołu za cierpliwość, przytomność i dużą rozwagę, to mnie bardzo cieszy.
Musimy budować kolejne mecze i punkty tylko w cierpliwej pracy i pokorze w tym co robimy. Nie jesteśmy krezusami ekstraklasy, która przecież idzie do przodu. Poziom rozgrywek, zainteresowanie jest czymś, co bardzo cieszy. My w Katowicach musimy wykonywać rzetelnie swoją robotę i zbierać doświadczenia. Dzisiaj dla nas bardzo ważny mecz, w tamtym sezonie nie udało mi się w naszej rywalizacji wygrać z Motorem, więc bardzo się cieszę, że to my jesteśmy do przodu, a Lublinowi życzę wszystkiego dobrego.
Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin):
Do straty drugiej bramki, szczególnie przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy grali pierwszy raz ze sobą. Wymuszone lub nie straty piłki i błędy techniczne, na które ciężko było zareagować. 0:2 i… zeszło nas całe ciśnienie. Dlatego zagraliśmy najlepsze dwadzieścia pięć minut w całym sezonie. Do bramki na 2:2 i po niej, kiedy złapaliśmy wiatr w żagle i czułem, że będzie to, co mówiłem przed meczem. Potem czerwona kartka. Na drugą połowę chcieliśmy przetrzymać do 70. minuty przy 2:2 i potem zaryzykować i zagrać o zwycięstwo. W pierwszej akcji, po pierwszym rzucie wolnym w drugiej połowie nie byliśmy w stanie kryć wszystkich zawodników, którzy dobrze grają głową lub są groźni po SFG – musieliśmy jednego zostawić i był to właśnie Zrelak. Musieliśmy poświęcić do centrum, a on schodził poza światło bramki, bo większe szanse na gola są właśnie ze światła niż na dalszym słupku. Pomyliłem się. Taką bramkę straciliśmy, nie zdołaliśmy w ostatniej strefie wyblokować. Potem miałem poczucie, że przy odrobinie szczęścia odrobimy na 3:3, bo mieliśmy dobry moment, ale nie strzeliliśmy. A potem co? Masz 2:3 i grasz w „10”, stoisz nisko i próbujesz przegrać jak najmniej lub idziesz po kolejną bramkę. Strzelał je przeciwnik, gratulacje dla GKS i trenera Góraka. Wygrali zasłużenie z przebiegu całego spotkania. Dla nas jest to bardzo ciężki czas, ciężki okres i musimy wszyscy uderzyć się w piersi, wziąć trochę więcej odpowiedzialności za to, co się w ostatnim czasie dzieje, ale pretensje mogę mieć tylko dla siebie.




Najnowsze komentarze