Piłka nożna Prasówka
Media o meczu: Szok przy Bukowej! GieKSa dostała lanie od lidera

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego meczu GKS Katowice – ŁKS Łódź.
sportowefakty.wp.pl – Wiadomo, kto zimuje jako lider Fortuna I ligi. Efektowny finisz
ŁKS Łódź stanął na wysokości zadania i wysoko pokonał 5:1 GKS Katowice. Dzięki temu podopieczni Kazimierza Moskala spędzą przerwę mundialową na pierwszym miejscu w tabeli.
[…] Los zimowania na pierwszej lokacie miała w swoich rękach, choć zadanie wydawało się niełatwe. ŁKS potrzebował zwycięstwa z byłym klubem swojego szkoleniowca GKS-em Katowice. Drużyna z województwa śląskiego poniosła od początku sezonu do piątku tylko dwie porażki przy Bukowej i jedna z nich była w lidze.
ŁKS poradził sobie znakomicie i efektownie zwyciężył 5:1. Łodzianie już w 3. minucie prowadzili dzięki strzałowi Mateusza Kowalczyka, a najskuteczniejszym piłkarzem pierwszej połowy był autor dubletu Stipe Jurić. Jako że przed przerwą do bramki przymierzył jeszcze Bartosz Szeliga, to zrobiło się 4:0. GKS odpowiedział dopiero na piątego gola Michała Trąbki – trafieniem honorowym Jakuba Araka.
sportdziennik.com – 1:5 przy Bukowej! GieKSa rozbita przez lidera
Przez całą ligową jesień GKS Katowice stracił dotąd przy Bukowej 6 goli. ŁKS w 52 minuty wbił mu aż 5.
Napastnik GieKSy Jakub Arak stwierdził przed tygodniem: „Od meczu z ŁKS-em w sporej mierze zależy, jak będziemy oceniani za całą tę jesień”. Nawet w najczarniejszych snach nie mógł przypuszczać, że tuż po najwyższej w sezonie wygranej (3:0 z Chojniczanką) przyjdzie najwyższa w sezonie porażka, a lider z Łodzi w niespełna godzinę wrzuci katowiczanom niemal tyle bramek (5), ile stracili wcześniej u siebie przez całe ligowe półrocze (6).
Nie wiemy, jak potoczy się piłkarska droga Patryka Kukulskiego, ale jeśli osiągnie choćby przyzwoity ligowy poziom, pierwsze akapity tekstów sylwetkowych o nim będą pisały się same. 18-letni bramkarz debiutował wczoraj na zapleczu ekstraklasy i – że tak powtórzymy się – takiego debiutu nie wyśniłby sobie nawet w koszmarach. Już pierwsza jego interwencja, po strzale Bartosza Szeligi, zakończyła się dobitką z bliska Mateusza Kowalczyka. Była 3. minuta… Kukulski, ściągnięty do Katowic z Piotrkowa Trybunalskiego, wskoczył tego wieczoru między słupki, bo kontuzje wyłączyły Patryka Szczukę i Dawida Kudłę. Ten drugi, podstawowy bramkarz GKS-u, zasiadł na ławce rezerwowych i wedle naszej wiedzy mógł wystąpić na własne ryzyko, co groziłoby pogłębieniem urazu i długą przerwą.
Młodemu debiutantowi w bramce nie pomagali koledzy. Zespół mający dotąd najlepszą w pierwszej lidze defensywę (13 straconych goli) sam napędzał lidera. Proste straty Rafała Figla czy Oskara Repki (wprowadzonego w drugiej połowie) kosztowały najwyższą cenę, czyli utratę goli. ŁKS z łatwością przerzucał katowicką obronę, wskutek czego Stipe Jurić jechał sam od połowy i w sytuacjach sam na sam z bezradnym Kukulskim korygował wynik na 2:0 i 4:0. Bośniak z chorwackim paszportem stał się liderem zespołu pod nieobecność pauzującego za kartki Pirulo. No właśnie – ŁKS rozbił GieKSę mimo braku swej największej gwiazdy. A komplementując Juricia mówimy nie tylko o golach; to jego odbiór zapoczątkował akcję na 0:1. Po stracie czwartej bramki niektórzy kibice zaczęli opuszczać trybuny, a przecież trwała jeszcze pierwsza połowa. Potem były też okrzyki „k… mać, GieKSa grać”, ironiczne „ole” czy równie ironiczne brawa po interwencjach Kukulskiego.
Taki to smutny obraz tej udanej w gruncie rzeczy jesieni dla drużyny GKS-u, która usadowiła się w peletonie zespołów grających o ekstraklasę, a przynajmniej baraże o awans. Całkiem udanej jesieni dla drużyny – ale z racji kibicowskiego bojkotu przeciwko prezesowi Markowi Szczerbowskiemu nieudanej dla społeczności, podczas której trybuny świeciły pustkami. W piątkowy wieczór uszy nie słyszały za bardzo narodowego hymnu, który z racji święta poprzedził pierwszy gwizdek. Oczy widziały kibiców GKS-u znajdujących się za płotem i machającymi biało-czerwonymi flagami, ale przede wszystkim pusty „Blaszok”.
W przerwie trener Rafał Górak dokonał aż 3 zmian, po upływie niespełna 20 minut II połowy – kolejnych dwóch. Przez ten czas GKS zdążył stracić bramkę na 0:5 – strata Repki, ładny strzał w dolny róg Michała Trąbki (rodowity rudzianin dorzucił gola do wcześniejszej asysty przy trafieniu Szeligi), ale też uratować honor za sprawą Jakuba Araka, który trafiając pod poprzeczkę zapisał na swoim koncie gola już nr 5, licząc od początku października. Łodzianie dokonywali roszad z myślą o Pro Junior System, w ich szeregach mecz kończyło aż pięciu młodzieżowców. To więcej niż zagrało w zespole z Bukowej przez całą jesień.
Poprzedni sezon GieKSa kończyła gładkim domowym zwycięstwem 2:0 z ŁKS-em. Obecny sezon zaczynała gładką wygraną w Łodzi 2:0. Pamiętając tamte mecze, można było złapać się za głowę, jak kolosalną metamorfozę przeszedł pod ręką pamiętanego w Katowicach trenera Kazimierza Moskala aktualny lider tabeli i zespół, który z tym mianem spędzi całą 3-miesięczną przerwę zimową. Katowiczanie zapewne wypadną z szóstki. Choć będą ją mieli na wyciągnięcie ręki, to niesmak po najwyższej porażce zanotowanej przy Bukowej pod wodzą Rafała Góraka jeszcze trochę będzie im towarzyszył (a poprzednio 5 goli stracili u siebie z Zagłębiem Lubin w kwietniu 2015, skończyło się dymisją trenea Artura Skowronka). Chciałoby się rzec: jaka atmosfera wokół klubu przez całą jesień – taki i jej koniec.
polsatsport.pl – Deklasacja w hicie Fortuna 1 Ligi! ŁKS Łódź pozostanie liderem do lutego
[…] ŁKS bardzo dobrze rozpoczął spotkanie. Już w trzeciej minucie goście wyprowadzili skuteczny kontratak, który strzałem finalizował Bartosz Szeliga. Bramkarz gospodarzy zdołał odbić piłkę, ale wobec dobitki Mateusza Kowalczyka był już bezradny. 18-latek zachował chłodną głowę i z bliska posłał piłkę do siatki. To była dopiero zapowiedź tego, co miało się wydarzyć w ten wieczór w Katowicach.
Łodzianie poszli bowiem za ciosem i pół godziny później było już 2:0. Tym razem na listę strzelców wpisał się Stipe Jurić. Bośniak otrzymał prostopadłe podanie, po którym znalazł się sam na sam z Patrykiem Kukulskim. Napastnik ŁKS-u był bezlitosny i podwyższył prowadzenie. W 39. minucie zrobiło się 3:0 za sprawą Bartosza Szeligi. Dublet w doliczonym czasie pierwszej połowy ustrzelił z kolei Jurić. Do przerwy było 4:0.
Po zmianie stron goście kontynuowali swój koncert. Już w 52. minucie Michał Trąbka zdobył kolejną bramkę, podwyższając wynik na 5:0. Katowiczan stać było jedynie na trafienie honorowe. W 60. minucie Jakub Arak wykorzystał niepewną interwencję Aleksandra Bobka i umieścił piłkę w siatce.
dziennikzachodni.pl – Szok przy Bukowej! GieKSa dostała lanie od lidera. Debiutant w bramce miał ciężki wieczór
[…] W ostatniej kolejce w tym roku w Fortuna 1. Lidze zespoły rozpoczęły rundę rewanżową. GKS Katowice podejmował ŁKS, z którym w lipcu wygrał w Łodzi 2:0.
GieKSa w poprzedniej kolejce odprawiła Chojniczankę Chojnice 3:0 i chciała z dobrej strony pokazać się na tle lidera. Piłkarze trenera Rafała Góraka znów jednak nie mogli liczyć na głośny doping z „Blaszoka”, bo najbardziej zagorzali fani bojkotują domowe mecze ze względu na konflikt z prezesem klubu Markiem Szczerbowskim. Kibice, jak zwykle, przyszli przed stadion i z okazji święta 11 listopada wzięli ze sobą biało-czerwone flagi. Przed meczem mieliśmy hymn Polski, a piłkarze wyszli z biało-czerwonymi opaskami na rękawkach koszulek.
Ze względu na urazy Dawida Kudły (problem z kolanem) i Patryka Szczuki w bramce GKS-u stanął debiutant 18-letni Patryk Kukulski, który już w 3. minucie wyciągał piłkę z siatki. ŁKS przejął piłkę na swojej połowie (stracił ją Rafał Figiel) i wyprowadził szybki atak. Kukulski sparował piłkę po strzale Bartosza Szeligi, a Mateusz Kowalczyk dobił do pustej bramki.
Gospodarze chcieli szybko wyrównać i trzy minuty później byli bliscy celu. Na strzał zdecydował się Dominik Kościelniak, a piłka po rykoszecie od Marcina Urynowicza przeleciała tuż koło słupka tuż koło słupka. GieKSa zmuszona do ataku pozycyjnego próbowała coś wskórać i w 33. minucie znów nadziała się na kontrę. Stipe Jurić pobiegł samotnie na bramkę, minął Kukulskiego i kopnął piłkę do siatki. ŁKS sześć minut później zadał trzeci cios. Dośrodkował Michał Trąbka, a Szeliga głową z bliska trafił do bramki.
Katowiczanie byli w szoku, ale wkrótce zebrali się jeszcze do walki. Groźnie główkował Grzegorz Janiszewski i Aleksander Bobek musiał się wyciągnąć, aby przerzucić piłkę nad poprzeczką (42. minuta). Po rzucie rożnym w polu karnym goście jakimś cudem uniknęli straty gola. W 45. minucie znów po stracie GKS-u i kontrze sytuację sam na sam z bramkarzem wykorzystał Stipe Jurić. Do przerwy było 4:0 dla lidera!
Trener Rafał Górak w przerwie dokonał trzech zmian. Szybko zmienił się też wynik, bo… ŁKS zadał piąty cios. Michał Trąbka zabawił się z Bartoszem Jaroszkiem i strzelił w dalszy róg. Nieliczni kibice na trybunach stracili cierpliwość i krzyknęli „K… mać, GieKSa grać!”. Gospodarze potrzebowali godziny, aby trafić do bramki lidera. Adrian Błąd podał w pole bramkowe, tam piłkę wyłuskał Jakub Arak i strzelił obok bramkarza. GKS chciał zatrzeć fatalne wrażenie. W 64. minucie Błąd strzelił z 16 metrów i Bobek nie bez trudu odbił piłkę. W 86. minucie z pięciu metrów główkował Arak, ale wprost w bramkarza.
lksfans.pl – Pogrom na zamknięcie roku. GKS Katowice – ŁKS Łódź 1:5
[…] Od pierwszej minuty przewagę łapali jednak gospodarze. ŁKS zepchnięty został do defensywy, a katowiczanie wyprowadzali coraz śmielsze ataki. Żaden z nich nie okazał się jednak groźny.
Konkrety w swojej pierwszej akcji pokazali za to „Rycerze Wiosny”. Po wyłuskaniu piłki w środku pola, ta trafiła pod nogi Bartosza Szeligi. Skrzydłowy ŁKS-u zdecydował się podprowadzić ją w pole karne i oddać kąśliwy strzał. Kukulski zdołał odbić futbolówkę, jednak ta wpadła pod nogi Mateusza Kowalczyka. Młodzieżowiec nie mógł się w tej sytuacji pomylić i już w 3 minucie dał ełkaesiakom prowadzenie!
Otworzenie wyniku nie zmieniło obrazu gry. Łodzianie wciąż budowali akcje od tyłu, tłumiąc ofensywne zapędy gospodarzy.
Po nieco ponad półgodzinie gry ŁKS prowadził już 2:0. Znakomite podanie sprzed pola karnego autorstwa Władysława Ochronczuka uruchomiło wybiegającego na wole pole Stipe Juricia. Bośniak z chorwackim paszportem popędził z piłką na bramkę, wyłożył jeszcze golkipera i zdobył bramkę w trzecim meczu z rzędu!
Ale na tym „Rycerze Wiosny” nie zamierzali poprzestać. Kolejne akcje były coraz konkretniejsze i tak w 40 minucie na tablicy wyników zaświeciło się już 0:3. Wrzutkę Michała Trąbki ze skrzydła znalazła drogę do głowy Bartosza Szeligi, a ten bez większych problemów wpakował piłkę do siatki.
Mało? W doliczonym czasie gry do pierwszej połowy bliźniacza akcja jak przy drugiej bramce dała podwyższenie wyniku. Znów asystę zanotował Ochronczuk, a bramkarza pokonał Jurić.
Co działo się na boisku dalej? Łódzki walec wciąż jechał i nie zbaczał na rywali. W 52 minucie Michał Trąbka wyłuskał piłkę rywalowi, przebiegł z nią na skraj pola karnego i precyzyjnym strzałem po długim słupku podwyższył prowadzenie.
Gospodarze nie złożyli jednak broni i wciąż próbowali znaleźć drogę do bramki ŁKS-u. Po godzinie gry zamieszanie w polu karnym wykorzystał Jakub Arak, który pokonał Aleksandra Bobka.
I ta bramka nieco ożywiła mecz. Piłka w każdej kolejnej akcji wędrowała spod pola karnego pod pole karne. Obie drużyny stwarzały swoje sytuacje i nawet GKS był coraz konkretniejszy.
Aż do zakończenia meczu bramki już nie padły. Sytuacje miały oba zespoły, ale nikt nie zdołał znaleźć drogi do siatki. Dla ŁKS-u to jednak dobre informacje, bo to lider odniósł w Katowicach pewne zwycięstwo!
expressilustrowany.pl – GKS Katowice – ŁKS 1:5. Tak się bawi lider pierwszej ligi
W spotkaniu osiemnastej kolejki piłkarskiej I ligi ŁKS wygrał 5:1 w Katowicach z miejscowym GKS. Tym samym łodzianie wzięli skuteczny, ale też srogi rewanż za porażkę w inauguracyjnym spotkaniu tego sezonu, kiedy to przy al. Unii triumfowali piłkarze „Gieksy”.
[…] Teraz bez wątpienia rozmowy fanów ŁKS o powrocie drużyny z al. Unii do ekstraklasy są jak najbardziej uzasadnione.
To było piąte z rzędu zwycięstwo podopiecznych trenera Kazimierza Moskala i dziesiąty mecz bez porażki w tym sezonie.
Jeszcze przed tym meczem GKS mógł się szczycić najlepszą defensywą w pierwszej lidze. Jednak tylko do momentu, kiedy do akcji wkroczyli ełkaesiacy. Łodzianie już do przerwy zaaplikowali gospodarzom cztery bramki i od tego momentu to właśnie Rycerze Wiosny mogli się szczyć najskuteczniejszą defensywą w tych rozgrywkach!
Ełkaesiacy zaimponowali w pierwszej części spotkania. Przy dwóch pierwszych golach bezwzględnie wykorzystali szkolne błędy Figla.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Irishman
12 listopada 2022 at 08:04
GieKSa, od początku swojego istnienia poniosła w tylko dwie wyższe porażki u siebie -11 lat temu z Podbeskidziem i 7 lat temu z Zagłębiem Lubin. Poza tym tylko jedną taką samą – 21 lat temu z Wisłą Kraków.
Oprócz tego mamy na trybunach „rzesze kibiców” i kibiców świętujących Święto Niepodległości za płotem obok parkingu, co skutkuje, że jeśli chodzi o frekwencję jest ona rekordowo niska i tego „rekordu” już nie da się pobić….. chyba, że UM nadal będzie czekał, aż kibice „odetną się od Widzewa”.
Takie oto mamy smutne podsumowanie roku 2022 w GieKSie.
Witek
12 listopada 2022 at 13:18
Z TSP to była mega siara. Jacek rzucał rękawicami. Zagłębie, razem z Termaliką i Wisłą P. było w tym sezonie max dominatorem/ami. Ale to co wczoraj się odbyło… !?1?
Kato
12 listopada 2022 at 08:44
Za dwa/trzy lata próba awansu.
A jak tak dalej będzie wyglądał nierozwiązywalny konflikt, to możliwy czarny scenariusz spadku i wstrzymanie budowy stadionu. Bo koszty itd.
Widać Panie i hokej do przodu a piłka to tak na środek tabeli.
Kamel
12 listopada 2022 at 13:53
Irischmann – doma momy do komplytu 0:5 od Legii 1996,0:7 we Lubin 2004 a 2:7 Stettin 1987.idzie postowic pytonie no co polsko fana abo hymny no Slonskim stadionie,ale we noszym(?)klubie momy tyla juz patologii,niykompetencji a kurestwa co hyba richtig idzie poleku pedziec – „sam es juz polska”.sportowo-niy miylimy ani niy momy „defensywa”bo we fussballu niy mo czegos tokiygo,robilimy punkty bo ta liga es daremno,80 prozent „profi”klubuw mo problym coby wciypnonc tor!styknou trocha ino lepszy klub a momy srobiony szpagatt.we tyj formy powinnimy leciec z ligi no ryj,gorszo es ino skra.
tombotleg
12 listopada 2022 at 14:37
6 plac /na teraz/ zrobiony, z powiedzmy sobie szczerze średnią drużynką a ty pier** że są gorsi od Skry?, rozpedz się dobrze i jebnij w ściana może pomoże, czemu u nas zawsze jest od skrajności w skrajność?, to nie jest ekipa ani na awans ani na spadek co tu można dodać?, a btw dla kogo oni mieli wczoraj grać?, dostosowali sie do ogólnego klimatu chujozy i wcale IM się nie dziwie.
Kamel
12 listopada 2022 at 17:16
tombotleg – wszysko co pierdola es aktualne,2003 tak srobiylimy 3 platz we 1 ligi,30 spieluw-3pora toruw,wszyscy podhajcowoni hoby pedofile we smyku,zufall do maximum-co juz we kolyjnym sezonie bouo widoc.fussball es sport ofensywny-klub co niy strzelo tory es daremny.profesjonolno liga ze statystykom 2,5 tora no spiel es daremno.niy sommy gorsi od skra-ino skra es gorszo hoby my.kwestio atmosfery-trybuny som-gwiasdorki niy wygrywojom bo sie stresujom,trybun niy mo-niy wygrywojom bo niy mo atmosfera.to momy profesjonolny klub abo klub dlo bab od kuchni-wszyscy kurwa delikatni,periody sie im synchronisujom.
Kato
12 listopada 2022 at 18:37
Stopniowy progres obliczony jest na 2 lata. Dyrektor przyjdzie z informacją że celem jest awans i wtedy widzimy się wszyscy na nowym stadionie. Chyba że będzie zmiana bo bardzo źle się ogólnie dzieje i znowu do drugiej ligi … I od nowa.