Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka
Tygodniowy przegląd mediów: Wielkie emocje i pierwsza wygrana katowiczan
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
Drużyna kobiet zakończyła rundę jesienną rozgrywek piłkarskich zajmując drugą pozycję w Orlen Ekstralidze oraz awansując do 1/8 finału Pucharu Polski. Piłkarze, rozegrali w sobotę spotkanie z Arką Gdynia, zanotowano remis 1:1. Kolejne spotkanie drużyna rozegra w najbliższą niedzielę, na Bukowej, z Miedzią Legnica.
Siatkarze po poniedziałkowej przegranej z AZS-em Olsztyn 0:3, pokonali w piątek, drużynę Exact-u Systems Hemarpol Częstochowa 3:2. Była to pierwsza wygrana drużyny w trwającym sezonie. We wtorek (piątego grudnia) zespół zmierzy się, na wyjeździe z Asseco Resovią. Z kolei w sobotę, w hali w Szopienicach, zespół rozegra spotkanie ze Skrą Bełchatów. Początek spotkań o odpowiednio o godzinie 18:30 i 17:30.
Hokeiści rozegrali trzy spotkania ligowe. W pierwszym z nich – wyjazdowym z JKH GKS-em Jastrzębie drużyna przegrała 3:4, w drugim z Ciarko Sanok zespół pewnie wygrał 6:1. W ostatnim z nich hokeiści przegrali na wyjeździe z Energą Toruń 2:7.w rozpoczętym tygodniu zaplanowano dwa mecze, we wtorek (piątego grudnia), z JKH GKS-em Jastrzębie oraz w piątek, z Zagłębiem. Mecze zostaną rozegrane w Satelicie i rozpoczną się o godzinie 18:30.
PIŁKA NOŻNA
sportdziennik.com – Gęsta atmosfera
Dramatyczna porażka w Krakowie spotęgowała fatalne nastroje wokół katowickiego zespołu.
GKS Katowice po raz kolejny w tym sezonie zawiódł. W spotkaniu z Wisłą Kraków wszystko układało się po myśli zespołu ze stolicy województwa śląskiego aż do doliczonego czasu gry. GieKSa wygrywała 2:1, a w ostatnich minutach straciła dwie bramki, ostatecznie kończąc rywalizację bez zdobyczy punktowej. Kolejny nieudany mecz w tym sezonie wywołał lawinę komentarzy ze strony poirytowanych kibiców, którzy mają już dość oglądania katowickiego zespołu, który w taki sposób traci punkty. Z pewnością fanom przypomniał się niedawny pojedynek ze Stalą Rzeszów, w którym podopieczni Rafała Góraka mieli dwubramkową przewagę, którą zaprzepaścili, tylko remisując. Czara goryczy została przelana. Do końca rundy pozostały 3 spotkania, a GieKSa ciągle nie wyszła z kryzysu. Od początku września zespół wygrał zaledwie jedno spotkanie z mocno osłabionym GKS-em Tychy.
Za fatalne wyniki katowiczan w ostatnich miesiącach winą obciążany jest szkoleniowiec zespołu. To w końcu na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za to, jak gra drużyna. Od tygodni kibice domagają się zmiany na stanowisku trenera. W trakcie meczu z tyszanami wywiesili nawet transparent z napisem „Nawet jak wygramy do zera, oczekujemy zmiany trenera”. Po sobotnim pojedynku w sieci pojawiły się komentarze o złych decyzjach kadrowych w trakcie 90 minut rywalizacji w Krakowie. Szczególnie zmiany w końcówce spotkania wywołały kontrowersje, bo to po nich zespół stracił 2 gole. Zastanawiające było również to, jak wpłynęła długa – wymuszona przez użycie środków pirotechnicznych na trybunach – przerwa na zawodników z Górnego Śląska.
– Doskonale wiedziałem, co dzieje się z danymi zawodnikami. Mieliśmy kontakt i nawet w trakcie przerwy dostawaliśmy sygnały o tym, że trzeba zrobić zmiany. Wiadomo, że na boisku cały czas musi być też młodzieżowiec. Nie były to wymuszone zmiany, ale zaplanowane. Ci zawodnicy, którzy weszli, powinni sobie w tym momencie bezapelacyjnie poradzić i nie ma żadnego alibi – stwierdził trener Górak po meczu.
Na oficjalnym koncie kibiców GKS-u Katowice na Facebooku świeżo po spotkaniu pojawił się post skierowany do prezesa klubu Krzysztofa Nowaka. We wpisie zadano kilka pytań do sternika, m.in. o zwolnienie trenera, czy o podejmowanie męskich decyzji, czy o to, kto ma w klubie decydujący głos. Prezes udzielił odpowiedzi w sekcji komentarzy. „Niedługo odniosę się publicznie do wszystkich zarzutów, pretensji i hejtu. Rzetelnie i obiektywnie bez obrażania kogokolwiek odpowiem na KAŻDE, nawet najtrudniejsze pytanie. Nie będę chował głowy w piasek i przed niczym nie będę uciekał. Nie jestem przyspawany do stołka Prezesa GKSu i jeśli będzie taka potrzeba nie zobaczycie telenoweli z moim odejściem i nie jestem tu dla kasy. Mam tylko jeszcze jedną prośbę. Do końca rozgrywek w tym roku zostały 3 kolejki. Nie możecie pokazać takiej klasy jak na początku sezonu i jeszcze dwa razy wesprzeć naszą drużynę? Wszak do zdobycia jest jeszcze 9 punktów…” – napisał Krzysztof Nowak.
Sytuacja w otoczeniu klubu jest więc napięta i nie może ona dziwić. Fani GieKSy nie dość, że czekają od prawie 20 lat na powrót do ekstraklasy, to na dodatek muszą czekać na moment, w którym zespół wygrzebie się z aktualnego kryzysu. Na razie nie widać nawet małej nadziei na to, że cokolwiek może się zmienić. Nawet jedno zwycięstwo sprzed ponad dwóch tygodni nie było na tyle przekonujące, żeby można było stwierdzić, że zespół powoli wychodzi na prostą. Kompromitująca porażka z Wisłą Kraków tylko potwierdziła to, w jakim miejscu jest zespół z Katowic i nie jest to położenie, do którego warto się przyzwyczajać.
Z pewnością przyszedł czas poważnych decyzji. Być może władze klubu zdecydują się na ich podjęcie dopiero podczas zimowej przerwy, obserwując to, co jeszcze wydarzy się w trakcie grudniowych starć. Jednak trudno liczyć na poprawę rezultatów, jeśli w najbliższej kolejce drużyna Rafała Góraka mierzyć się będzie z liderem tabeli, rozpędzoną Arką Gdynia.
SIATKÓWKA
siatka.org – Pełna dominacja AZS-u. Katowiczanie nadal bez zwycięstwa
GKS Katowice nadal nie odniósł zwycięstwa w sezonie 2023/2024 PlusLigi. Katowiczanie przegrali w Iławie z Indykpolem AZS-em Olsztyn, który pewnie rozprawił się z ekipą ze Śląska, a zarazem ją odprawił.
[…] Bardzo dobre wejście w mecz zaliczyli olsztynianie, którzy po serii Moritza Karlitzka w polu serwisowym ustawili szczelny blok (4:0). Na odpowiedź GKS-u nie trzeba było długo czekać, wszak podopieczni Grzegorza Słabego zrewanżowali się również dwoma blokami z rzędu (5:6). Bardziej konsekwentni w tym elemencie pozostawali katowiczanie, którzy po asie Piotra Fenoszyna i bloku Bartłomieja Krulickiego na Karlitzku wygrywali 9:8. Jeszcze przez moment wynik oscylował wokół remisu, ale do prezentacji swoich dział przeszli gospodarze. Objęli pokaźne prowadzenie po kończeniu swoich ataków, kontr i błędach przeciwników. Dołożyli jeszcze zagrywkę i na tablicy wyników pojawiło się 20:14. W końcówce nie wstrzymywali ręki w ataku Karlitzek oraz Alan Souza, który jeszcze zablokował Jakuba Jarosza (25:18).
Druga odsłonę lepiej rozpoczęli gracze GKS-u, którzy po skutecznym ataku, bloku oraz asie wygrywali 3:0. Jak się chwilę później okazało – jedynie kwestią czasu było wejście Souzy, wszak ten atakował raz po raz. Olsztynianie punktowali również blokiem, dzięki czemu to oni wysunęli się na prowadzenie (7:5). Ślązacy miewali problemy ze skończeniem pierwszego ataku, za to w kontrach robili to Karlitzek, który wcześniej także popisał się asem oraz Nicolas Szerszeń, który dołożył punktowy blok (17:10). Nieustannie kłopoty ze skończeniem bądź przedarciem się na drugą stronę mieli podopieczni trenera Słabego – blok na Damianie Domagale (24:15). Ostatnie oczko dla AZS-u zdobył Szerszeń (25:16).
W pierwotnych fragmentach trzeciej partii katowiczanie często grali środkiem, punktowali naprzemiennie Łukasz Usowicz i Bartłomiej Krulicki (4:2). Im dalej w las, tym większe problemy ekipy z Katowic w ofensywie. Wyższy bieg w ataku włączyli Karlitzek wraz z Souzą. Olsztynianie blokiem sprawiali wiele błędów przeciwnikom, a kiedy doszło do dwukrotnego bloku z rzędu, tablica wyników wskazała na 11:7 dla AZS-u. Nie potrafili jednak goście znaleźć skutecznego sposobu na rozpędzonego Karlitzka (18:14). W dodatku popełniali błędy, co tylko przybliżało gospodarzy do końcowego triumfu. Kropkę nad “i” w dłuższej akcji atakiem ze środka postawił Cezary Sapiński (25:16)
Indykpol AZS Olsztyn – GKS Katowice 3:0 (25:18, 25:16, 25:16)
dziennikzachodni.pl – GKS Katowice – Exact Systems Częstochowa: Wielkie emocje i pierwsza wygrana katowiczan
W rozegranym 1 grudnia meczu 9. kolejki PlusLigi siatkarze GKS Katowice pokonał Exact Systems Hemarpol Częstochowa 3:2. To była pierwsza wygrana katowiczan w tym sezonie, którzy ogrywając beniaminka sprawili wielką radość swoim fanom.
Siatkarze GKS Katowice liczyli na pierwszą wygraną w tym sezonie. W 9. kolejce PlusLigi podopieczni trenera Grzegorza Słabego podejmowali w piątkowy wieczór w hali w Szopienicach Exact Systems Hemarpol Częstochowa i stoczyli z beniaminkiem bardzo zacięty pojedynek.
Katowiczanie przed tym spotkaniem wzmocnili skład podpisując kontrakty z włoskim rozgrywającym Davide Saittą oraz norweskim przyjmującym Jonasem Kvalenem, który ma zastąpić Jakuba Szymańskiego. W pojedynku z częstochowianami od początku zagrał ten pierwszy, natomiast Norweg, który do GKS przeniósł się z Asseco Resovii, był rezerwowym i na boisku pojawił się tylko w trzecim secie.
Pierwsza partia tego spotkania dostarczyła widzom mnóstwa emocji i trwała ponad 40 minut. GKS prowadził w niej 24:21, ale nie wykorzystał kolejnych setboli i pozwolił dogonić się częstochowianom, którzy mieli pięć piłek setowych. W zaciętej końcówce więcej zimnej krwi wykazali gospodarze, którzy wykorzystali szóstego setbola i wygrali 33:31.
Kolejne dwa sety toczyły się pod dyktando Exactu. Goście szybko obejmowali prowadzenie i odskakiwali na kilka punktów, a później powiększali przewagę za sprawa ataków Damiana Koguta, Dawida Dulskiego i Rafała Sobańskiego.
Czwarta partia znów była bardzo zacięta, a grę katowiczan ciągnęli Jakub Jarosz i Marcin Waliński. GKS prowadził 24:22, ale goście odrabiali straty i dopiero piąta piłka setowa pozwoliła gospodarzom doprowadzić do tie-breaka. W decydującym secie gospodarze od stanu 5:5 zdobyli trzy punkty z rzędu i utrzymali bezpieczny dystans do końca, a ostatni punkt zdobył blokiem Łukasz Usowicz. MVP trwającego 2,5 godziny meczu wybrany został atakujący GKS Jakub Jarosz.
Mecz siatkarzy był pierwszym z cyklu #SportowaSzychta przygotowanym przez dział marketingu katowickiego klubu. W ramach tej akcji każdy Andrzej i każda Barbara mogli obejrzeć to spotkanie za darmo. Wszyscy kibice posiadający bilet na ten pojedynek, bez względu na imię, mogli także skorzystać z bezpłatnego autobusu i przejechać z centrum miasta do Szopienic i z powrotem bez dodatkowych kosztów.
W katowickiej hali pojawiła się także grupka sympatyków drużyny z Częstochowy, którzy do stolicy Górnego Śląska nie mieli daleko. Fani Norwida dopingowali swój zespół. Kibiców nie było w sumie jednak zbyt wielu, bo piątkowe starcie oglądało w sumie tylko 327 widzów.
GKS Katowice – Exact Systems Częstochowa 3:2 (33:31, 18:25, 19:25, 28:26, 15:11)
HOKEJ
hokej.net – Jastrzębska metamorfoza! Popis słowackiego weterana
Hokeiści JKH GKS-u Jastrzębie w najlepszy możliwy sposób zareagowali na wysoką porażkę z PZU Podhalem Nowy Targ! W meczu 23. kolejki TAURON Hokej Ligi podopieczni Róberta Kalábera pokonali GKS Katowice 4:3. Trzy bramki dla jastrzębian zdobył Rastislav Špirko, który jest najstarszym zawodnikiem występującym w naszej ekstralidze.
Początek spotkania jednoznacznie wskazywał na dyspozycję obu drużyn w ostatnim czasie. Katowiczanie starali się jak najszybciej uspokoić grę i przejść do realizacji swoich założeń. Gospodarzom ciężko było się przeciwstawić mistrzom Polski, którzy wychodzili górą z większości fizycznych pojedynków i rywalizacji na bandach. W 4. minucie na dłużej zagościliśmy w jastrzębskiej tercji i na efekty nie trzeba było długo czekać. Noah Delmas spod niebieskiej linii wrzucił krążek na bramkę, którego lot zdążył przeciąć Hampus Olsson, czym nie dał szans na interwencję Maciejowi Miarce. Drużyna Róberta Kalábera próbowała błyskawicznie odpowiedzieć na straconą bramkę. W 7. minucie kolejny cios, zadali jednak mistrzowie Polski. Wjeżdżający do jastrzębskiej tercji Maciej Kruczek, został obsłużony podaniem na kij przez Joonę Monto i swoim firmowym, silnym uderzeniem pokonał Macieja Miarkę. Wydarzenia pierwszej tercji upłynęły pod zdecydowane dyktando gości z Katowic, którzy w pełni kontrolowali przebieg gry.
Czy w przerwie pomiędzy tercjami w jastrzębskiej szatni padły przysłowiowe „męskie słowa”? Być może, bowiem można było odnieść wrażenie, że w jasnych trykotach na druga tercję wyjechała inna drużyna. Gospodarzom nie tylko udało się przeciwstawić sile ofensywnej GieKSy, ale również przejść do kontrofensywy. Przełomowym momentem spotkania okazały się wydarzenia z 25. minuty spotkania. Aleksi Varttinen został ukarany dwuminutową karą mniejszą. Grający w przewadze jastrzębianie w końcu zdołali szybciej pograć krążkiem w katowickiej tercji, dochodząc do dobrych pozycji strzeleckich. Równo z powracającym na lód Varttinenem, do katowickiej bramki wpadł krążek, za sprawą strzału Tuukki Rajamäkiego. Kontaktowa bramka uskrzydliła nieco ospałych w pierwszej tercji gospodarzy. W 31. minucie Kamil Górny odebrał krążek we własnej tercji zawodnikom GKS-u Katowice. Guma trafiła do Emila Bagina, który dostrzegł na środku tafli dobrze ustawionego pomiędzy katowickimi obrońcami Rastislav Špirko. Doświadczony napastnik ruszył na bramkę Johna Murraya i ze stoickim spokojem dał gospodarzom wyrównujące trafienie. Do końca drugiej odsłony spotkania, obie strony starały się przejąć inicjatywę nad wydarzeniami na lodzie, jednak bez wymiernego zagrożenia.
Początek trzeciej tercji, to w dalszym ciągu wyrównana gra z obu stron, choć ataki jastrzębian wydawały się być nieco bardziej wyraziste. W 45. minucie katowicka defensywa ratowała się przekroczeniem przepisów, interweniując wobec stającego oko w oko z Johnem Murrayem, JakubaIžackiego.Arbitrzy zadecydowali o przyznaniu gospodarzom karnego, jednak sam poszkodowany przegrał swój najazd z Murrayem. Akcje szybko toczyły się pomiędzy tercjami. Drużyny starały się przede wszystkim zadbać o odpowiedzialną grę w obronie, wiedząc, że kolejne trafienie, może okazać się na wagę trzech punktów. W 51. minucie JakubIžacký w tempo posłał krążek do Rastislava Špirko, który schodząc na kolano umieścił krążek precyzyjnie, pod samą poprzeczką. Szukający wyrównania goście, zmuszeni byli 55. minucie bronić osłabienia. Jastrzębianie z kolei zamierzali jak najszybciej przesądzić o losach spotkania. Na bohatera spotkania wyrósł Špirko, który najlepiej odnalazł się pod katowicką bramką i przejął bezpański krążek zdobywając swojego pierwszego na polskich taflach hat tricka. Po czwartym trafieniu va banque zagrał Jacek Płachta, który podjął decyzję o wycofaniu z bramki Johna Murraya. Na 30 sekund przed końcem spotkania, na ławkę kar został odesłany Filip Starzyński. Natychmiastowo, bo już po 4 sekundach z gry w przewadze skorzystał Bartosz Fraszko zdobywając kontaktową bramkę. To jednak był ostatni akcent tego spotkania, na więcej mistrzom Polski zabrakło czasu, a chwilę później gospodarze mogli celebrować wspólnie ze swoimi kibicami zwycięstwo.
Wydarzenia pod kontrolą. GieKSa z pełną pulą
GKS Katowice pokonał przed własną publicznością Marme Ciarko STS Sanok 6:1. Ambitnie walczący goście starali się rzucić wyzwanie liderowi THL, ale grający konsekwentnie mistrzowie Polski byli poza zasięgiem podopiecznych Elmo Aittoli.
W dobrym tempie rozpoczęło się piątkowe spotkanie w „Satelicie”. Po wstępnym badaniu dyspozycji rywala, pierwsi do głosu doszli gospodarze. Ben Sokay rozgościł się z krążkiem w sanockiej tercji, lecz z jego próbą niesygnalizowanego uderzenia poradził sobie do współpracy ze słupkiem Dominik Salama. Podopieczni Elmo Aittoli nie zamierzali jednak pozostać bierni, próbując inicjować swoje ataki. Akcje na dobrej intensywności toczyły się pomiędzy tercjami. Z upływem czasu mistrzowie Polski wykazywali wyższą kulturę w rozegraniu. Szczególnie aktywni pozostawali zawodnicy mający sporo siły na kiju. Z dystansu Dominika Salame próbowali zaskakiwać Noah Delmas, Jakub Wanacki czy Santeri Koponen.
Sporo biedy sanoczanie mogli sobie napytać nierozważnym operowaniem krążkiem we własnej tercji. Szczęśliwie, dla drużyny z Podkarpacia, gospodarze nie zdołali tego wykorzystać. Kulminacja emocji nastąpiła pod koniec pierwszej tercji. W 17. minucie łupem GieKSy padło wznowienie w tercji gości. Krążek został wycofany na niebieską linię, do Santeri Koponena. Fiński defensor wrzucił gumę w światło bramki, gdzie Mateusz Bepierszcz zdołał ją zaadresować wprost do siatki. Ledwie 60 sekund upłynęło na zegarze odmierzającym czas gry, a Dominik Salama zmuszony był znów szukać krążka we własnej bramce, po strzale Joony Monto. W 19. minucie nadeszła odpowiedź sanoczan. Po wygranym buliku, krążek przejął Lauri Huhdanpää, który zdecydował się na wykończenie akcji przy krótkim słupku. Wydawało się, że krążek został pod parkanem Michała Kielera, jednak ostatecznie znalazł on drogę do bramki.
Zdobyta w końcówce pierwszej tercji bramka z pewnością podbudowała morale sanoczan. Goście dobrze weszli w drugą tercję spotkania, szukając swoich szans w katowickiej tercji. W 27. minucie mistrzowie Polski stanęli przed świetną szansą aby podwyższyć prowadzenie, jednak nikomu spośród podopiecznych Jacka Płachty nie udało się dobić krążka do odsłoniętej bramki, po interwencji Salamy.
Wraz z upływem czasu wzrastała przewaga GKS-u. W 37. minucie przypomniał o sobie koronny atak GieKSy. Bartosz Fraszko, dostrzegł na lewym skrzydle pozostawionego bez opieki obrońców Grzegorza Pasiuta. „Profesor”, w dogodnej dla siebie sytuacji, nie miał większych problemów z pokonaniem Dominika Salamy. Jeszcze przed przerwą grający w przewadze katowiczanie zdołali zdobyć kolejną bramkę. Jak po sznurku wędrował krążek z kija na kij, aż trafił do Sama Marklunda, który nie dał żadnych szans na reakcje Salamie.
Teatrem jednego aktora okazały się wydarzenia trzeciej tercji. Mistrzowie Polski w pełni przejęli kontrolę nad wydarzeniami na lodzie. Ku uciesze miejscowej publiki, gospodarze nie odpuszczali swoich ofensywnych zapędów. W 44. minucie Kacper Maciaś wprowadził krążek do tercji rywala, defensor pokusił się o indywidualne wykończenie akcji, czego efektem była niezwykle efektowna bramka dla GieKSy. Ręce same składały się do oklasków.
Sanoczanie z każdą minutą, mieli coraz większe problemy, aby nadążyć nad tempem jakie narzucał GKS, który na dobre zadomowił się już w tercji rywala. W 53. minucie Mateusz Michalski swoim trafieniem przypieczętował dominacje GKS-u i ustalił wynik spotkania. Nie sposób w dzisiejszym spotkaniu było odmówić ambicji i woli walki gościom z Sanoka, jednak więcej jakości zaprezentował GKS Katowice, który w pełni zasłużenie sięgnął po trzy punkty.
Grad bramek na Tor-Torze. „Stalowe Pierniki” rozbiły GieKSę
Po bardzo dobrym spotkaniu zawodnicy KH Energi Toruń pokonali GKS Katowice 7:2. O losach spotkania zdecydowało ostatnie pięć minut, w których podopieczni Juhy Nurminena zdołali zdobyć aż cztery bramki! Dla katowiczan to trzecia, wyjazdowa porażka z rzędu.
Początek pierwszej tercji zwiastował, że możemy być świadkami naprawdę dobrego spotkania na toruńskim Tor-Torze. Mistrzowie Polski, choć zmuszeni byli radzić sobie bez Bartosza Fraszki, pierwsi przejęli inicjatywę nad wydarzeniami. Toruńska defensywa jednak równie dobrze weszła w niedzielne spotkanie, nie dając gościom wiele możliwości do popisu. Na pierwszy bramkowy akcent musieliśmy czekać do 8. minuty, kiedy to Olli Iisakka, zdołał urwać się spod opieki obrońców i stając oko w oko z toruńskim golkiperem, technicznym strzałem posłał krążek w samo okienko bramki. Do końca pierwszej odsłony, dłużej przy krążku utrzymywali się podopieczni Jacka Płachty, jednak nie zdołali się pokusić o podwyższenie prowadzenia.
Z dużo większym animuszem na drugą tercję wyjechał zespół Juhy Nurminena. Efekt? Wyrównanie w 24. minucie. Michał Kalinowski wyprowadzając dwójkowy atak gospodarzy, pokusił się o indywidualne wykończenie akcji i kąśliwym uderzeniem pokonał Michała Kielera. Choć torunianie po zdobyciu bramki starali się wyprowadzać kolejne ataki, to w 27. minucie GKS ponownie wyszedł na prowadzenie. Po interwencji Pohjanoksy, żaden z obrońców nie zainteresował się krążkiem, który przejął ostatecznie Ben Sokay i umieścił w toruńskiej bramce. W 34. minucie role się odwróciły. Po okresie gry, w którym częściej atakowali goście, bramkę zdobyli torunianie. Michał Kalinowski zza bramki zaadresował krążek przed bramkę do swojego brata Kamila, który wyrównał wynik rywalizacji. Remis ewidentnie był wynikiem, który nie zadowalał żadnej ze stron, czego efektem był okres szybkich ataków po obu stronach lodowiska.
Podobnie jak końcówka drugiej, wyglądał początek trzeciej odsłony spotkania. Krążek szybko wędrował z tercji do tercji. W 44. minucie Jakub Prokurat został odesłany na ławkę kar. Za sprawą swoich specjalistów od gier w przewagach, katowiczanie próbowali ponownie objąć prowadzenie. Najlepszą sposobność do zdobycia bramki miał Santeri Koponen, najpierw silnym uderzeniem zmuszając do interwencji Pohjanoksę, a chwilę później mając przed sobą otwartą bramkę, przeniósł krążek ponad poprzeczką. W 48. minucie karą „2+2” ukarany został Ryan Cook za niebezpieczną grę wysoko uniesionym kijem. Równo z upływem pierwszej dwuminutowej kary, Djenis Fjodorovs wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Po jego uderzeniu z prawego bulika, krążek odbił się od kija interweniującego Kielera, jednak w tak niefortunny sposób, że wpadł do bramki, tuż za plecami bramkarza.
Ostatnie 5 minut spotkania, to okres, który wstrząsnął GKS-em Katowice. W 55. minucie najprzytomniej pod katowicką bramką zachował się Michał Kalinowski, dając torunianom dwubramkowe prowadzenie. Niespełna minutę później Baszirow do spółki ze Sytym rozklepał katowicką obronę, a Mirko Djumić wykończył tą koronkową akcję. W 57. minucie na ławkę kar został oddelegowany Kamil Kalinowski. Trener Jacek Płachta, postanowił rzucić wszystko na jedną szalę i wycofał z bramki Michała Kielera, dając swoim podopiecznym możliwość gry 6/4. GieKSa nie zdołała jednak wykorzystać gry w podwójnej przewadze, a po powrocie Kamila Kalinowskiego na lód, torunianie za sprawą Danila Larionovsa strzałem do pustej bramki zadali kolejny cios. 10 sekund później będących wciąż jeszcze w szoku katowiczan dobił Mikalai Syty, który na 50 sekund przed końcemustalił wynik spotkania.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze