Piłka nożna Prasówka
Wisła Kraków o krok od katastrofy. Problemy przed meczem o życie
																														
															
															
														Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat dzisiejszego meczu GKS Katowice –Wisła Kraków
laczynaspilka – GKS z Wisłą o wszystko i nic
W Katowicach ciągle jeszcze mają nadzieję na bezpośredni awans do PKO BP Ekstraklasy. W Krakowie walka idzie na całego – „Biała Gwiazda” musi wygrywać, żeby być w strefie barażowej. Z tego powodu sobotni mecz „GieKSy” z Wisłą Kraków zapowiada się bardzo atrakcyjnie (godz. 17.30).
Jednak nie sama ranga powoduje, że mecz budzi ogromne emocje wśród fanów GKS-u i „Białej Gwiazdy”. Katowiczanie świetnie spisują się w rundzie wiosennej, w której są drugim (po Lechii Gdańsk) najlepiej punktującym zespołem. W czternastu spotkaniach zdobyli 32 punkty. Dzięki świetnej drugiej części sezonu są na podium, za plecami nadającymi ton rozgrywkom drużynom z Trójmiasta – Lechii oraz Arki. Wisła tak dobrze w tym roku nie punktuje – 19 „oczek” to siódmy wynik w Fortuna 1. Lidze. Krakowianie potrafili rozstrzygnąć na swoją korzyść tylko pięć z trzynastu spotkań. W czterech remisowali i cztery razy schodzili z boiska pokonani. Ale Wisła niedawno świętowała zdobycie Pucharu Polski.
[…] Spotkania z GKS-em w sobotę oraz z Bruk-Bet Termalicą w ostatniej kolejce mecz będą o być albo nie być „Białej Gwiazdy” w barażach.
[…] Wisła ma patent na swojego rywala z Katowic. Jesienią pokonała katowiczan 3:2, chociaż jeszcze do 97. minuty przegrywała 1:2! Zryw w doliczonym czasie gry zapewnił wtedy wiślakom komplet oczek, który teraz jest dla nich na wagę złota, czytaj: uratowania sezonu. Brak baraży będzie wielkim rozczarowaniem z punktu widzenia środowiska skupionego wokół Wisły. A z przeciwnikiem zmierzą się rozpędzonym. GKS wiosną ograł nawet Lechię, w minionej kolejce zwyciężył w dramatycznych okolicznościach w Tychach. Formę katowiczanie w ostatnich tygodniach prezentują wyborną. Wygrywają i to nawet strzelają rywalowi osiem goli (Stali Mielec) (kto nie widział ten klipa – przyp. red).
– Będziemy musieli znaleźć nowy sposób na grę zespołu. Nie zmienimy nic w przygotowaniach, będzie taki sam mikrocykl jak przed Stalą i GKS-em Tychy. Wiemy, jaka siła jest w szatni Wisły Kraków, ale uwierzcie mi, że także mamy dużą siłę, która rośnie z dnia na dzień. Rozgrywki są na finiszu, a ta liga jest gwarantem wielkich emocji. Cieszę się, że jesteśmy bardzo wysoko w tabeli i że walczymy o wszystko. Zawsze kibicowałem piłce, pierwszej lidze, bo jestem z nią bardzo zżyty i wiem, że tutaj wszystko jest naprawdę możliwe. Idźmy dalej do przodu, reszta niech się rozstrzygnie na boisku – podkreśla trener GKS-u Katowice Rafał Górak.
Górak pracuje z GKS-em piąty rok. Jeszcze nigdy nie był tak bliski ekstraklasy. Jakiś czas temu został zapytany przez dziennikarza TVP Sport o swoją przyszłość. – W tej chwili koncentruję się wyłącznie na tym, co tu i teraz. Nie chcę planować przyszłego sezonu, bo wciąż nie zrealizowałem celu na trwające rozgrywki. Wszyscy jesteśmy ambitni, mamy swoje marzenia i chcemy o nie walczyć. W tym momencie czuję duże zadowolenie związane z tym, jak w ostatnim czasie prezentowała się drużyna. Oby trwało to dalej. Nikt nam niczego nie zabrania – stwierdził szkoleniowiec „GieKSy”.
wkatowicach.eu – Emocjonujący weekend dla kibiców GKS Katowice. Mecz z Wisłą w Katowicach i finał kobiecego Pucharu Polski
[…] Fortuna 1. Liga zbliża się do końca sezonu 2023/2024. Na ostatniej prostej, kilka kolejek przed końcem sezonu, GKS Katowice stoi przed sporą szansą gry w barażach, co więcej nie pozostaje bez szans na bezpośredni awans do Ekstraklasy.
W tym kontekście ogromne znaczenie będzie miał mecz 33. kolejki Fortuna 1 Ligi pomiędzy GKS-em Katowice a Wisłą Kraków, który odbędzie się w sobotę 18 maja o godz. 17:30 na Stadionie Miejskim przy ul. Bukowej. O randze tego meczu świadczy m.in. to, że na trybunach stadionu w Katowicach nie ma wolnych miejsc – bilety się wyprzedały do ostatniej sztuki.
Mecz z Wisłą Kraków zdecydowanie będzie elektryzować kibiców z Katowic od pierwszego do ostatniego gwizdka. Biała Gwiazda też liczy na wyjazdowe zwycięstwo, które jest jej niezmiernie potrzebne w ligowych zmaganiach o awans na wyższy szczebel rozgrywkowy.
Po ostatnim zwycięstwie Górnika Łęczna z Polonią Warszawa (2:0), Wisła Kraków wypadła ze strefy barażowej. Podopieczni hiszpańskiego trenera Alberta Rude mają w dorobku 50 oczek i tracą punkt do szóstych w tym momencie rywalizacji tyszan. Przed Wisłą zatem nerwowa końcówka sezonu, bowiem potrzebują zdobyczy punktowej, by zabezpieczyć sobie walkę w barażach. W bieżących rozgrywkach krakowianie odnieśli pięć wyjazdowych zwycięstw. W przekroju ostatnich pięciu meczów zdobyli osiem punktów.
W całej historii katowicka GieKSa mierzyła się z Wisłą Kraków 57 razy. Statystyki są po stronie gości, którzy wygrywali nad katowiczanami 30 razy, remisowali z klubem z naszego miasta szesnastokrotnie, a GKS był górą jedynie w 11 z tych spotkań.
gazetakrakowska.pl – Wisła Kraków w Katowicach zagra mecz, w którym wszystko jest do wygrania i wszystko do przegrania…
Wisła Kraków ma już minimalny margines błędu. Tak naprawdę, jeśli chce na sto procent zagrać w barażach o awans do ekstraklasy, musi wygrać dwa najbliższe mecze. Pierwszy już w sobotę o godz. 17.30 w Katowicach z GKS-em.
[…] Pozostaje jednak pytanie jak to zrobić, skoro na drodze krakowian staje mocno rozpędzony zespół Katowic, który wciąż ma jeszcze szanse nawet na bezpośredni awans do ekstraklasy? Pytanie tym bardziej zasadne, że o ile wcześniej wiślacy nie mieli jakichś gigantycznych problemów kadrowych, to po ostatnim spotkaniu posypały się one obficie. Przede wszystkim w obronie, z której z czwórki, jaka zaczynała ostatni mecz z Lechią Gdańsk, do dyspozycji trenera Alberta Rude będzie teraz zaledwie jeden zawodnik – Alan Uryga. Joseph Colley pauzuje z czerwoną kartkę, David Junca za żółte, a Bartosz Jaroch jest kontuzjowany. Będą ich musieli zastąpić inni. Zapewne Dawid Szot zagra na prawej obronie, Igor Łasicki na środku defensywy, a Eneko Satrustegui na lewej stronie.
Czy to plus powrót Marca Carbo do drugiej linii zatrzyma katowiczan? Będzie o to bardzo trudno, bo „Gieksa” rozpędziła się na dobre. W dwóch ostatnich meczach strzeliła jedenaście bramek! I wyprzedziła Wisłę w klasyfikacji najskuteczniejszego zespołu zaplecza ekstraklasy. GKS ma naprawdę mnóstwo atutów w ofensywie. Stałe fragmenty gry, szybki atak, siła fizyczna. Katowiczanie potrafią strzelać gole na różne sposoby. Nie są jednak również oczywiście drużyną idealną i wiele może zależeć do tego jak ten mecz się ułoży i jak zagra Wisła. A musi zagrać mądrze. Choćby tak jak niedawno przy ul. Bukowej zaprezentowała się Odra Opole. Solidna w obronie, dobrze zorganizowana, potrafiła ograć GKS na jego terenie aż 3:1. W dodatku każda z bramek, jakie strzelali opolanie była inna. Jedna po wrzucie z autu, druga po strzale z dystansu, trzecia po szybkim i bardzo sprawnie wyprowadzonym ataku. Jak zatem widać Katowice można skarcić. Trzeba mieć tylko na to pomysł i wiarę w swoje możliwości.
Za Wisłą może przemawiać również fakt, że GKS Katowice jest zespołem, który wyjątkowo jej „leży”. Krakowianie po spadku z ekstraklasy grali z tym zespołem trzy razy i wygrali wszystkie mecze. Mało tego, jeśli wziąć pod uwagę mecze, jakie Wisła i GKS rozegrały ze sobą w XXI wieku, to „Biała Gwiazda” na szesnaście takich konfrontacji w różnych rozgrywkach wygrała – uwaga – czternaście razy! Oczywiście każda seria kiedyś się kończy, ale jeśli wiślacy chcą pozostać w grze o baraże, to muszą ją przedłużyć tym razem. Bo to będzie mecz z gatunku tych, w których wszystko można jeszcze wygrać, ale też wszystko przegrać… I o tym muszą pamiętać krakowianie w sobotnie popołudnie bardzo mocno.
Albert Rude przed wyjazdem Wisły Kraków do Katowic: Wszystko jest motywacją przed tym meczem
[…] W Wiśle nie zagrają na pewno w sobotę Joseph Colley i David Junca za kartki oraz kontuzjowani Bartosz Jaroch i Bartosz Talar. Zapytany o kontuzję Jarocha i kiedy jest przewidywany powrót tego zawodnika do gry, Albert Rude odpowiedział: – W takich przypadkach jest ciężko określić, ile będzie potrzebował czasu, żeby wrócić. Wszystko będzie zależało od tego jak jego organizm będzie reagował na zabiegi, które przechodzi obecnie.
Z obrony Wisły wypada aż trzech piłkarzy, którzy wyszli w podstawowym składzie na mecz z Lechią. Prócz Jarocha, również wspomniani Colley i Junca. Rude, zapytany o to czy ustawienie obrony jest dla niej największym problemem przed wyjazdem do Katowic, odparł: – To prawda, że mamy kilka ważnych absencji w linii obrony. Mamy jednak również zawodników, którzy są gotowi, żeby wypełnić te absencje.
Może te problemy nie byłyby tak duże, gdyby wiślacy nie dostawali czasami niepotrzebnych kartek po bezmyślnych faulach. Tak jak było np. w przypadku Davida Junki w meczu z Lechią. Widać, że to temat, który poruszany był też w szatni Wisły, bo jej trener mówi:
– Generalnie mówiąc, w tego typu meczach, gdy grasz z tak trudnym przeciwnikiem czy grasz w barażach, trzeba grać w jedenastu. Oczywiście rozmawialiśmy o tym z zespołem. I mogę zapewnić, że nie była to przyjemna rozmowa.
GKS Katowice to obecnie rozpędzony zespół. Strzela dużo goli, wygrywa. Jak zatrzymać takiego rywala? Albert Rude twierdzi, że ma na to pomysł. O katowiczanach mówi: – Po pierwsze chcę powiedzieć, że bardzo dogłębnie analizowaliśmy mecze naszego najbliższego rywala i na podstawie tych obserwacji przygotowaliśmy plan, który mam nadzieję, że zadziała. Najważniejsze jest jednak, że Katowice to jest projekt. To jest projekt długoterminowy, co widać na boisku. Jest tam trener, który pracuje od sezonu 2019/2020. To jest pięć sezonów pracy z drużyną, a sporo jest tam zawodników, którzy są w tym zespole, dwa, trzy nawet cztery lata. Możemy zatem zobaczyć bardzo jasno, że jest tam droga, którą podąża ten zespół. Wiedzą, co mają grać i dla mnie jest żadną niespodzianką ich wynik w tym sezonie.
Jeśli chodzi o ustawienie Wisły w ofensywie, to wydaje się być tylko jeden znak zapytania. Czy od początku zagra Roman Goku czy Szymon Sobczak. W tym pierwszy przypadku wysuniętym napastnikiem pozostałby Angel Rodado. W drugim Rodado zagrałby nieco niżej, za Sobczakiem. Trener Wisły na pytanie czy już zdecydował jak to ustawić, odpowiada: – Mamy te dwie możliwości, ale też inne na podstawową jedenastkę. Żeby ocenić tę sytuację, powiem, co ma wpływ na wybór podstawowego składu. Liczą się dwa kryteria. Po pierwsze obecna forma danego zawodnika. Po drugie liczy się to, czego potrzebujemy w rywalizacji z danym rywalem. To są czynniki, które zdecydują o wyborze jedenastki.
Padło też pytanie czy w ostatnim meczu z Lechią piłkarze nie byli odpowiednio skoncentrowani, a może wręcz przeciwnie – przemotywowani? Trener Rude mówi: – Zrobiliśmy bardzo dokładną analizę tego mecz. Myślę, że mieliśmy bardzo dobre trzydzieści minut. Kiedy straciliśmy pierwszego gola, oni zaczęli grać bardzo dobrze, lepiej od nas i ciężko nam było wrócić do tego meczu. W drugiej połowie było już bardzo trudno grając bez dwóch zawodników. Nie sądzę, że to wszystko było spowodowane brakiem koncentracji. Raczej tym, że nie zarządzaliśmy dobrze w tym meczu naszymi przewagami, gdy prowadziliśmy najpierw 1:0, a następnie 2:1. Zarządzanie w takim meczu to są detale. Jeśli masz dwie czerwone kartki, dwa rzuty karne w meczu z liderem, to jest decydujące.
wislakrakow.pl – Jeden cel: zapowiedź meczu #KATWIS
[…] Dla Wisły Kraków będzie to prawdopodobnie najważniejszy mecz w ligowej kampanii. Po ostatnim niepowodzeniu z liderującą Lechią Gdańsk drużyna spod Wawelu przesunęła się na 7. pozycję, która nie gwarantuje już udziału w barażach. Aby nie oglądać się na innych Biała Gwiazda potrzebuje do końca rozgrywek kompletu zwycięstw. Za tydzień przeciwko sobie zagrają GKS Tychy i Górnik Łęczna – przy zachowaniu statusu quo po trwającej kolejce, któraś z tych drużyn na pewno straci wtedy punkty. Otworzy to wtedy szansę Wiślakom na wskoczenie do strefy barażowej, jednak do osiągnięcia tego celu konieczne jest wygranie w nadchodzącym meczu.
[…] Na rewanż do Katowic udamy się z osłabioną linią defensywy. Za sprawą kontuzji mięśniowej z gry wypadł Bartosz Jaroch, natomiast za czerwone kartki pauzować będą David Juncà i Joseph Colley. Sztab trenera Alberta Rudé stanie przed ważnymi decyzjami kadrowymi, a rezerwowi piłkarze będą musieli zaprezentować najwyższą sportową dyspozycję. Będzie to konieczne, aby kontynuować walkę o powrót do Ekstraklasy.
sportowefakty.wp.pl – Wisła Kraków na musiku. „To nie była przyjemna rozmowa”
– Nie wydaje mi się, że potrzebujemy czegoś ekstra – mówi trener Wisły Kraków Albert Rude. „Biała Gwiazda” zagra w sobotę w Katowicach hitowy mecz 33. kolejki Fortuna I ligi z GKS-em. Jedni i drudzy muszą wygrać.
GKS Katowice potrzebuje zwycięstwa z Wisłą Kraków, żeby zachować szanse na bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy (w ostatniej kolejce GKS czeka wyjazdowy mecz z Arką Gdynia, który może o wszystkim decydować).
Wisła musi wygrać, jeśli wciąż chce liczyć się w walce o baraże. Po piątkowym zwycięstwie Motoru Lublin w Rzeszowie „Biała Gwiazda” jest na 8. miejscu w tabeli Fortuna I ligi i perspektywa awansu jest dość odległa.
– Nie wydaje mi się, że potrzebujemy czegoś ekstra. Zagramy z bardzo dobrym przeciwnikiem, naszym bezpośrednim rywalem w walce o awans. Balansujemy na krawędzi, musimy wygrać, żeby mieć szansę na baraże. Mamy wszystkie składniki, by być odpowiednio wysoko zmotywowanym na to spotkanie – powiedział trener Albert Rude na konferencji prasowej.
meczyki.pl – Wisła Kraków o krok od katastrofy. Problemy przed meczem o życie. „Sami sobie zgotowali taki los”
Przed rozpoczęciem sezonu byli stawiani w roli faworyta do wygrania ligi. Teraz, na dwie kolejki przed końcem rozgrywek, marzą o zajęciu przynajmniej szóstego miejsca, które pozwoli zachować szanse na awans do Ekstraklasy. Wisła Kraków jest o krok od kompromitacji. W Katowicach powalczy o życie.
Sensacyjny triumf w Fortuna Pucharze Polski nieco zakłamuje rzeczywistość. Owszem, Wisła Kraków dokonała wielkiej rzeczy, wygrywając we wspomnianych rozgrywkach jako pierwszoligowiec, ale cel nadrzędny na ten sezon miała zupełnie inny. Był nim, i dalej zresztą jest, awans do Ekstraklasy. On oddala się jednak z tygodnia na tydzień i dziś pozostaje trochę w strefie marzeń.
“Biała Gwiazda” regularnie gubi się bowiem w rozgrywkach ligowych. Przegrywa, remisuje, od wielkiego dzwonu coś wygra. Nie potrafi złapać jakiejkolwiek serii, która wypchnęłaby ją w górę tabeli. Już jakiś czas temu umarły nadzieje na bezpośredni awans, czyli zajęcie pierwszej lub drugiej lokaty. Wydawało się jednak, że podopieczni Alberta Rudego bez większych problemów zrealizują plan minimum, a więc zapewnią sobie udział w barażach.
Wszystko zależy teraz od rezultatów dwóch ostatnich kolejek. Problem w tym, że Wisła najbliższe spotkanie rozegra w Katowicach z miejscowym GKS-em, który zajmuje w tabeli wysokie trzecie miejsce i nadal marzy o bezpośrednim awansie do Ekstraklasy, bez konieczności bicia się w barażach. Podopieczni Rafała Góraka grają na wiosnę znakomicie. W rywalizacji z Wisłą są faworytem, co potwierdzają nawet kursy bukmacherów.
Mecz z GKS-em urasta dla Wisły do rangi meczu o życie. Porażka zniweluje szanse “Białej Gwiazdy” niemal do zera, remis powinien utrzymać klub ze stolicy Małopolski przy życiu do ostatniej kolejki, z kolei ewentualne zwycięstwo będzie dużym krokiem w stronę osiągnięcia celu, jakim jest przynajmniej szósta lokata.
Galeria Piłka nożna
Coraz bliżej… Narodowy
																		Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski.
Felietony
I co, niedowiarki?
																		Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.
Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić. Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.
O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.
Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.
Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.
Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.
Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.
Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.
Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.
W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?
Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.
Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.
Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.
Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.
Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.
Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.
O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!
Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.
Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.
GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.
Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.
A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.
Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: trzymałem kciuki za Rafała Góraka
																		Nie ma czasu na chwilę oddechu – zwycięstwo z Koroną za nami, a naszą uwagę kierujemy w stronę Łodzi, gdzie czeka już pucharowy rywal. Jak na Łódź przystało, forma Łódzkiego Klubu Sportowego faluje raz w górę, raz w dół. Jak będzie jutro? Między innymi o to zapytaliśmy Jakuba Olkiewicza, „największego” optymistę wśród fanów z białej części tego miasta, znanego zarówno z kibicowskich wojaży za ŁKS-em, jak i pracy dziennikarskiej, obecnie na horyzontalnym portalu leszekmilewski.pl i kanale Tetrycy. [fot. Wojciech Pakulski (ŁKS Łódź)]
Twoim znakiem rozpoznawczym jest fakt, że gdy inni widzą szklankę do połowy pełną, ty pytasz: jaka szklanka? Rozczarowania to chleb powszedni kibica, a ostatnio w naszym futbolowym uniwersum więcej jest rozczarowanych niż zadowolonych. Dlaczego, może oprócz Górnika i Wisły Kraków, reszta ma mniejsze lub większe powody do narzekania?
To jest pytanie, które dość dobrze obrazuje, czym tak naprawdę jest piłka nożna, bo żywot kibica składa się jednak w porażającej większości z chwil cierpienia, rozczarowania i oczekiwania na to, co się na pewno nie wydarzy. Jest to też odprysk dyskusji o tym, jak się rozwija Ekstraklasa, bo rozwija się w szalonym tempie: budżety rosną, kwoty transferowe są rekordowe, ale to też oznacza, że rozczarowania będą coraz większe. Mistrz jest tylko jeden, mimo że kandydatów jest już pewnie z siedmiu, więc i rozczarowanych będzie więcej. Co ciekawe, to samo przenosi się na pierwszą ligę, bo przypominam sobie wyścig ŁKS-u o awans w czasach pierwszego powrotu po bankructwie, gdzie jedynymi logicznymi rywalami byli Stal Mielec, Sandecja i Raków, który wtedy ostatecznie awansował. Trudno oceniać, że Sandecja, która nie zwiększyła drastycznie budżetu w porównaniu do lat ubiegłych, była szczególnie rozczarowana brakiem awansu, gdy do Ekstraklasy wszedł Raków i ŁKS. Podejrzewam, że w tym sezonie rozczarowana rekordowymi wydatkami i rekordowo niską pozycją będzie połowa pierwszej ligi, a tych, którzy nie są rozczarowani, policzymy na palcach jednej ręki.
A z czego ty będziesz zadowolony w tym sezonie w kontekście ŁKS-u?
Ja będę zadowolony, jeśli do końca będziemy o coś walczyć. Doprecyzuję, że to coś to nie jest utrzymanie, bo już nie raz los potrafił ze mnie zadrwić na różne sposoby. Cel minimum to baraże. Nie jest tajemnicą, że nie jestem człowiekiem, który zawsze mierzy wysoko, ale nie chciałbym, żebyśmy na 34. kolejkę ligową jechali z przekonaniem, że nic nas już nie czeka, tylko żywili nadzieję, że przy korzystnym wyniku na naszym stadionie i na kilku innych uda się na to szóste miejsce wskoczyć i potem jeszcze sprawić niespodziankę w barażach. Niestety udało mi się przywyknąć do sezonów ŁKS-u w pierwszej lidze, gdy od około 30. kolejki już tylko ślizgamy się do końca sezonu. Piłka nożna dlatego nas w sobie rozkochała, bo gwarantuje potężne emocje i potężne huśtawki nastrojów, rollercoastery, gdzie na przestrzeni kilkunastu minut wędrujesz z piekła do nieba, a trudno się wędruje, jeśli na miesiąc przed końcem ligi grasz mecze bez żadnej stawki.
Jeden z naszych kibiców ukuł stwierdzenie o klątwie miejsc 8-12, która dręczyła GieKSę w 1. lidze. Nie boisz się, że ŁKS przejmie tę pałeczkę?
Tak, trochę się tego boję. Jestem oczywiście pesymistą i czarnowidzem, ale bywam też realistą i staram się rzetelnie oceniać sytuację. Dlatego w sezonach, gdy ŁKS-owi idzie nieźle, a zapowiedzi są wysokie, to staram się je tonować, bo nigdy aż tak dobrze nie jest. Na przykład przed obecnym sezonem, gdy niektórzy rozpędzali się i widzieli ŁKS w pierwszej dwójce, ja tonowałem nastroje, że nie posiadamy ani kadry, ani budżetu na poziomie Wisły, Śląska czy Wieczystej, ani też pierwszoligowego doświadczenia i ciągłości pracy, którą kilka innych klubów ma. Teraz z kolei nie wpadam w totalne czarnowidztwo, że za moment przywita nas strefa spadkowa, bo zwyczajnie jest to zbyt silna drużyna. Dlatego wydaje mi się, że cel, który wyznaczyłem, czyli to, żebyśmy do końca bili się o szóste miejsce, jest dosyć realny. Być może nawet jest to opcja dla minimalistów, bo siła kadry, budżet ŁKS-u i – jak podejrzewam – zimowe transfery, będą nas raczej pchały w kierunku tych miejsc 4-6. Tabela jest dosyć ciasna i wszystko zmierza do tego, że ŁKS będzie o coś walczył do ostatniej kolejki i to oznacza, że ja będę umiarkowanie zadowolony z tego sezonu, bo oczekuję emocji i chcę, żeby ta 34. kolejka i mecz u siebie z Górnikiem Łęczna miał stawkę.
1:3 w Siedlcach w zimny październikowy wieczór – gorzej być nie może czy „potrzymaj mi piwo”?
To jest ten moment, na który staram się patrzeć realistycznie i z pewnym dystansem. Tak samo jak nie rozpaczałem całkowicie po 0:5 z Wisłą Kraków, bo wiedziałem, że Wisła w tym sezonie będzie cholernie mocna. Kiedy utrzymała Rodado, to byłem pewny, że jest to sygnał, że pójdzie po awans dosyć pewnym krokiem. Tak samo nie skakałem z radości po niektórych zwycięstwach ŁKS-u, a raczej mówiłem, że musimy się w tej lidze najpierw rozejrzeć. Trener Szymon Grabowski, który po pierwsze sam jest nowy w ŁKS-ie, a po drugie ma praktycznie zupełnie nowy skład, potrzebuje dużo czasu, żeby faktycznie dostarczyć nam docelowy produkt. Po fatalnym meczu w Grodzisku Mazowieckim, który przegraliśmy 0:3, wielu domagało się zwolnienia Szymona Grabowskiego. Ja tonowałem nastroje, bo wydawało mi się, że może nastąpić odbicie. Po następnych dwóch meczach, gdzie wygraliśmy z GKS-em Tychy i w świetnym stylu przełamaliśmy się na wyjeździe ze Stalą Rzeszów, niektórzy znowu mówili, że wszystko zaskoczyło i teraz już będzie dobrze. Spokojnie, to jest pierwsza liga – tutaj dopiero po dłuższej serii można stwierdzić, że jest dobrze. Staram się trzymać zdrowy dystans i ani nie zwalniać Szymona Grabowskiego po każdym przegranym meczu, ani też nie wynosić pod niebiosa tej drużyny po każdym meczu, który wygra. Pierwsza połowa w Siedlcach daje nadzieję, że powoli wiemy co, jak i kim chcemy grać. Teraz pytanie, czy będziemy w stanie taką jakość dostarczać regularnie.
To ciekawe, co mówisz o trenerze, bo wasi sąsiedzi z drugiej strony Łodzi nie są tak wyrozumiali…
Wydaje mi się, że pod tym względem Widzew jest mniej w tym miejscu, w którym my byliśmy w ubiegłym sezonie, czyli oficjalnie na transparencie piszesz, że to jest sezon przejściowy, że spokojnie, będzie zaufanie, ale gdzieś w głębi duszy właściciel, a za nim też najbardziej znaczący działacze wiedzą, że nakłady finansowe były przeogromne i musi zaskoczyć od razu. A to, co mówisz mediom, że będziesz trzymał ciśnienie to jedna sprawa, możesz udawać najbardziej cierpliwego mnicha świata, na koniec liczysz, ile wydajesz na tych zawodników i mówisz sobie: dobra, spróbujmy z innym trenerem, innym dyrektorem, innym prezesem. I nie dziwi mnie to, bo każdy właściciel musi sam przejść tą ścieżką, żeby przekonać się, że to tak nie działa, że wystarczy wrzucić te wszystkie grzyby do wody i nagle powstaje fantastyczna pieczarkowa. Trzeba dorzucić jeszcze trochę cierpliwości i właściwych ludzi. Trzymam kciuki, żeby w ŁKS-ie tej cierpliwości było więcej, zwłaszcza że byłem bardzo rozczarowany ubiegłym sezonem.
Jednym spośród tych, którzy będą decydować o ewentualnej zmianie trenera, będzie Marcin Janicki, w Katowicach wspominany raczej dobrze, choć czarną kartą w jego CV jest nasz spadek do 2. ligi po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie decydującego meczu. Jak oceniasz jego pracę w Łodzi?
Na razie staram się nie oceniać, bo jest zdecydowanie za wcześnie na to, by oceniać pracę wszystkich nowych działaczy, a trochę ich przybyło w Łodzi. Pewne, że piłkarze nie ułatwiają chłopakom roboty – poziom sportowy nie do końca idzie w parze z akcjami marketingowymi czy tymi związanymi z ticketingiem, bo to ma ręce i nogi, natomiast nie ma głowy, bo głową jest wynik piłkarski, dlatego tym ludziom trudniej jest działać. Marcin Janicki to człowiek, którego bardzo cenię i wiązałem z nim duże nadzieje, kiedy przychodził do ŁKS-u. Czekam na efekty jego pracy i czekam dość spokojnie, bo zdaję sobie sprawę, że jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Jest mnóstwo nowych dyrektorów, a ja czekam, żeby teraz ci dyrektorzy pozatrudniali odpowiednich wykonawców i żeby ci wykonawcy wprowadzili klub na zdecydowanie wyższy poziom organizacyjny. Marcin Janicki to gość, który zna się na robocie i trzymam kciuki, żeby po pierwsze dostał tyle czasu, ile potrzebuje, a po drugie, żeby piłkarze mu za bardzo nie bruździli swoją postawą na boisku.
Masz szczególne wspomnienia z meczów z GieKSą?
Zawsze będę darzył sentymentem stary sektor gości przy Bukowej. To nieprawdopodobne, jak przyjemnie się dopingowało zza bramki jeszcze na starym stadionie, ściana za plecami robiła fantastyczny klimat, do tego mecze – choć z tradycyjną wymianą uprzejmości – odbywały się jednak z dużym szacunkiem z obu stron. To był też jeden z moich pierwszych wyjazdów, a na pewno pierwszy samochodowy, na którym byłem kierowcą. To mógł być sezon 2009/10.
Pamiętam ten mecz. Wygraliśmy 4:1, ŁKS dostał dwie czerwone kartki, a pierwszego gola zdobył Krzysztof Kaliciak strzałem praktycznie z połowy boiska.
Przypominam sobie, że po tym meczu ówczesny prezes ŁKS-u chyba wysyłał Bogusława Wyparłę do okulisty, żeby sprawdził wzrok, bo coraz więcej miał takich pomyłek. Natomiast muszę przyznać, że wtedy wynik nie za bardzo mnie interesował. My byliśmy wtedy w sektorze gości w ok. 1000 osób, był naprawdę świetny doping. I mimo że to były moje początki na wyjazdowym szlaku, to pomyślałem wtedy, że na tym szlaku zadomowię się na dobre. Zawsze wspominam GKS z dużą sympatią, bo tamten sektor gości był godny – to jest naprawdę dobre słowo, bo zapewniał godność wyjazdowiczom, nie jak wiele innych sektorów, w których miałem okazję zasiąść pozniej. No i na pewno też ciepło wspominam… Choć to akurat złe słowo – bardziej pasowałoby zimno, więc zimno wspominam mecz, gdy graliśmy z wami jakoś w końcówce października i było okrutnie zimno. Zasiedliśmy na tym tymczasowym sektorze gości. Pamiętam, że doszło między nami do krótkiej wymiany ognia podczas oprawy pirotechnicznej, dlatego z sektora byliśmy wypuszczani pojedynczo i zajęło to długi czas. Stałem więc w trampkach na mrozie myśląc, co ja mam w głowie, że ciągle chce mi się jeździć. Dzisiaj oczywiście wspominam to już ze śmiechem.
Przy okazji naszego meczu z Widzewem Michał Nibarski podzielił się ze mną anegdotą z czasów waszej rywalizacji w 3. lidze, gdy próbowali przeszkodzić w waszym awansie wymuszając porażkę Widzewa z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Pamiętasz tamte czasy?
Jest pewna przyśpiewka, która towarzyszyła mi przez większość młodzieńczych lat: róg róg róg – gol gol gol!, która królowała na początku XX wieku, a potem była trochę zapomniana. Pamiętam, że w tamtym meczu część kibiców Widzewa skandowała ją przy rzutach rożnych Drwęcy, no i od tej pory na ŁKS też ta przyśpiewka wróciła i jest dość często proponowana przez gniazdowych. Pamiętamy to Widzewiakom, ale znam też takich, którzy wypominają to części swoich kibiców uważając, że zwyczajnie nie powinno tak być, że kibicujesz rywalowi, nawet jeśli ten rywal może zaszkodzić twojemu lokalnemu, derbowemu przeciwnikowi. Dlatego tutaj sytuacja była dość niejednoznaczna i nie chciałbym przesadnie krytykować wszystkich Widzewiaków, bo sam nie wiem, jak bym się zachował w odwrotnej sytuacji. Temat na pewno ciekawy i nieco absurdalny, że dwie potężne marki, które rywalizują gdzieś na czwartym poziomie rozgrywkowym, zostały pogodzone przez zespół Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie.
Na Łódź padł już blady strach przed najbliższym meczem, gdy patrzycie na rozpędzającą się maszynę Rafała Góraka?
Nie ukrywam, że trzymałem kciuki za trenera Góraka. Wydaje mi się, że to topowy fachowiec i było mi przykro, że radzi sobie odrobinę słabiej w tym sezonie. Byłem oczarowany tym, jak GieKSa radziła sobie jako beniaminek. Nie skłamię, jeśli powiem, że wiele osób z pewną zazdrością wypowiadało się o tym, co GieKSa robi w swoim pierwszym sezonie, tym bardziej pamiętając, jak wyglądał nasz pierwszy sezon po awansie do Ekstrakasy, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem. Dlatego cieszę się, że GieKSa się odkręciła, tym bardziej, że ważną postacią u was jest Mateusz Kowalczyk, czyli wychowanek Szkoły Gortata, były uczeń – gość, któremu oczywiście kibicuję.
Wisła Kraków udowodniła, że w Pucharze niemożliwe nie istnieje. To co, może i ŁKS tą drogą trafi do Europy?
Mógłbym odpowiedzieć, że po tym, co zobaczyliśmy w ostatnich meczach ligowych, to pozostało nam skupić się na Pucharze Polski, ale mówiąc serio trzymam kciuki, żeby ŁKS jeszcze coś pokazał w lidze. Na pewno to, czego bym nie chciał, to żebyśmy ten mecz odpuścili, a trochę się tego boję, chyba jak każdy kibic. Jak ostatecznie się to zakończy? Nie wiem, bo trener Grabowski jest w pierwszej kolejności rozliczany z wyczynów w lidze i to dla nas kluczowa sprawa. Ja liczę przede wszystkim na to, że ktokolwiek wyjdzie na murawę, to po prostu pokaże, że ambitnie walczy o miejsce w składzie, a Puchar traktuje tak samo poważnie jak ligę. Sam jestem ciekaw, jak ŁKS do tego podejdzie i chciałbym, aby to podejście było poważne, bo Puchar Polski nie zasługuje na to, jak czasem traktują go kluby.
W pierwszej rundzie dopiero po dogrywce pokonaliście Chrobrego Głogów, a jedną z bramek zdobył Serhij Krykun. Odpracował już bramkę, którą strzelił wam w finale baraży jeszcze jako zawodnik Górnika Łęczna?
Chyba tak. Wiadomo, że tamta historia zatrzymała nas w rozwoju na długie lata. Bez tamtej porażki barażowej ŁKS zupełnie inaczej wyglądałby zarówno dzisiaj, jak i wtedy, po awansie do Ekstraklasy. Jeśli prześledzić nasze losy, to tak naprawdę awansowaliśmy w najbardziej niefortunnych momentach, jakie można sobie wyobrazić, bo za pierwszym razem ten awans robiliśmy wraz z Rakowem, więc drugi spośród beniaminków był bardzo mocny. W dodatku był to sezon reorganizacji, gdy przy dwóch beniaminkach z ligi spadały trzy zespoły. Natomiast kiedy Stal Mielec robiła awans, to już w zdecydowanie bardziej sprzyjających okolicznościach, gdy spadał tylko jeden zespół, w dodatku trafiło się bardzo słabe Podbeskidzie. Takie jest przynajmniej moje wrażenie. Dlatego tym bardziej żal, że kiedy trzeba było awansować po barażu z Górnikiem Łęczna, to tę szansę wypuściliśmy z rąk. Fakt – awansowaliśmy później, ale znowu stało się to w takim zestawieniu, że trudno było nawiązać walkę o utrzymanie, biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe, jakie wówczas miał ŁKS. Zadra może już nie tkwi w sercu, ale na pewno Serhij musi się mocno starać, żeby nie przypominać mi o tych słabszych momentach, które ŁKS miał, a on odegrał w tym kluczową rolę.
Czy wśród łódzkich kibiców czuć specjalną mobilizację przed naszym meczem?
Niestety, decydujący jest tutaj termin, który jest wybitnie niesprzyjający. Podejrzewam, że tego nie przeskoczymy i frekwencja nie będzie szalona. Z drugiej strony wydaje mi się, że ci, którzy mają przyjść, to i tak się na tym stadionie zjawią. Martwi mnie jedynie, że przy innych wynikach osiąganych w lidze, zupełnie inaczej również wyglądałby ten mecz pucharowy, bo to zniechęcenie jest jednak mocno wyczuwalne, zwłaszcza u mniej zaangażowanych kibiców. Każdy kolejny miesiąc rozczarowań, a tych mamy już za sobą kilka, a nawet kilkanaście, utrudnia nam działania czysto kibicowskie. Najlepszy dowód to moment, gdy mieliśmy mecz pucharowy z Chrobnym Głogów, a chwilę wcześniej wyjazd, kiedy wracaliśmy na szlak po zakazie, to bilety na wyjazd rozchodziły się w szybszym tempie niż na mecz u siebie. To dobitnie podkreśla, jakie nastroje panują wśród kibiców mniej zaangażowanych, a jakie wśród fanatyków. Więc fanatyków spodziewam się ujrzeć tylu co zwykle, zwłaszcza, że sam będę wśród nich razem z synami, żoną i tatą, natomiast sądzę, że mimo wszystko nie będzie to mecz o rekordowej frekwencji.
Jaki scenariusz przewidujesz we wtorkowe popołudnie przy Alei Unii Lubelskiej 2?
Zupełnie szczerze wydaje mi się, że ŁKS nie jest skazany na porażkę w tym meczu dlatego, że kluby Ekstraklasy o podobnych ambicjach i podobnych celach jak GieKSa, czyli spokojne utrzymanie i niewiele więcej, to raczej ten Puchar Polski mają wpisany jako obowiązek do odbębnienia, a nie szansę na świetną przygodę. Dlatego po losowaniu nawet się ucieszyłem, że skoro mieliśmy trafić na kogoś z Ekstraklasy, to nie jest to ekipa, która zaplanowała sobie w budżecie grę w europejskich pucharach w przyszłym roku i wręcz liczy na to, że przez Puchar Polski uda się pójść drogą na skróty. Myślę, że np. Pogoń i Widzew właśnie w Pucharze Polski upatrują największą szansę na to, żeby w tych pucharach zagrać wcześniej. Dlatego ucieszyłem się, że to GKS, gdzie myślę że nikt nie będzie rozdzierał szat, jeśli okaże się, że to w Łodzi się wasza pucharowa przygoda skończy. A moim zdaniem ŁKS ma sporo jakości piłkarskiej, zwłaszcza po dołączeniu Bastiena Tomy, więc sądzę, że jeśli poważnie potraktuje ten mecz i zagra z takim zaangażowaniem jak w Rzeszowie i będzie miał przy tym odrobinę szczęścia, to nie jest skazany na porażkę. Ale czy powiedziałbym, że wierzę głęboko w to, że Łódzki Klub Sportowy jutro postawi kolejny krok na długiej ścieżce do Stadionu Narodowego? Raczej nie.
Ile jest kilometrów z Łodzi do Skierniewic?
To jest mniej więcej w połowie drogi do Warszawy, więc pewnie będzie jakieś 70-80. Mniej więcej podobna droga z Katowic jak do Łodzi. Odwiedziliśmy z Leszkiem Milewskim Skierniewice, gdy robiliśmy reportaż o ich szalonych pucharowych przygodach. Być może nie będzie to dla was wielkie pocieszenie, ale stoicie w dosyć długim rzędzie drużyn, które były murowanym faworytem, a ostatecznie w Skierniewicach poniosły klęskę. Widziałem gablotę Unii, gdzie obok wszystkich trofeów z niższych lig jest też bardzo dużo gadżetów – koszulek i proporczyków z licznych meczów Pucharu Polski. Więc nie macie powodów do odczuwania zbyt dużego wstydu, bo Unia niejednego zaskoczyła w tych rozgrywkach.
Kto i ile jutro wygra?
Nie lubię tego pytania, bo zawsze muszę się mocno gryźć w język, żeby nie wyjść na totalnego czarnowidza. Uwzględniając to, jak Puchar Polski jest traktowany przez ekipy o pozycji zbliżonej do GKS-u, liczę na walkę, która zakończy się jednobramkowym zwycięstwem jednej z drużyn. A której? Mam nadzieję, że los będzie sprzyjał gospodarzom. Ale czy załamię się totalnie, jeśli okaże się, że to GKS Katowice będzie o krok bliżej Narodowego? No, niestety – aby mnie złamać, trzeba zdecydowanie więcej porażek Łódzkiego Klubu Sportowego.


																																														
																																														
																																														
													
													
													
													
Najnowsze komentarze