No i jesteśmy po wyjazdowym dwumeczu. Niestety bez zdobyczy punktowych. Porażki z Motorem i Jagiellonią nieco pogorszyły nam sytuację w tabeli. Wcześniej była ona znakomita, teraz daliśmy się wyprzedzić kilku ekipom, dodatkowo niektóre nam odskoczyły. Sytuacja w kontekście walki o utrzymanie nadal jest komfortowa, ale trzeba tego pilnować – choćby z tego powodu, by w pewnym momencie nie zrobiło się nerwowo.
Co by jednak nie mówić, scenariusz, w którym przegrywamy oba te mecze nie był niemożliwy. Oczywiście również stwierdzenie, że porażki były wkalkulowane byłoby nieprawdziwe. Jednak o ile z Jagiellonią, w końcu Mistrzem Polski i naprawdę świetnie grającą ostatnio drużyną, musieliśmy liczyć się z potencjalną przegraną, to z Motorem mogła, choć nie musiała się wydarzyć. Ostatecznie mieliśmy dwa wyjazdy z rzędu z silnymi rywalami. Być może na przestrzeni dwóch kolejek było to najtrudniejsze wyzwanie w tej rundzie.
W Białymstoku nie było już tak dobrze, jak z Motorem. Ale też nie popełniliśmy aż tylu błędów w obronie, które z taką skutecznością rywal by wykorzystał. Zupełnie inne spotkania.
No cóż, w pierwszej połowie mimo że momentami mieliśmy pewną przewagę, to i Jaga ją okresowo osiągała. Przy czym jakość piłkarska była zdecydowanie po stronie gospodarzy. O ile białostoczanie będąc w naszym polu karnym siali popłoch i niepokój w szeregach naszej defensywy, to GieKSa sprawiała zerowe zagrożenie bramce Abramowicza. Jedną z okazji Jagiellonia wykorzystała – po wielbłądzie Martena Kuuska, który kopnął z linii bramkowej piłkę prosto na głowę Romanczuka. Tak jak napisałem, choć ilościowo nie było w tej defensywie tragedii, to po raz enty w tym sezonie sami sobie niemalże wbijamy piłkę do bramki, wybijając ją w kuriozalny sposób.
W drugiej połowie było już zgoła odmiennie. Widać było też, że trener reaguje, bo w przerwie dokonał trzech zmian. Trudno było być zadowolonym z postawy GKS przed przerwą. Co prawda początek drugiej części gry również był z dominacją Jagi, ale od pewnego momentu nasi rywale chyba opadli z sił, bo mocno się cofnęli i to katowiczanie dominowali przez długie minuty. Nie potrafiliśmy jednak stworzyć sobie bardzo klarownych sytuacji, choć niezłe okazje się pojawiły. To Szymczak nie trafił w piłkę, to Drachal główkował i Abramowicz obronił, to Wasielewski po podaniu Błąda uderzył siłą woli w boczną siatkę. Mimo wszystko to było za mało.
Wyskoczyliśmy z radości, gdy Borja Galan w samej końcówce wpakował piłkę do siatki. Niestety w tej okazji Oskar Repka staranował bramkarza rywali i sędzia nie uznał bramki. Żal było bardzo tej sytuacji, bo być może z przebiegu gry na tej remis jednak zasłużyliśmy. Nie udało się.
Są rzeczy do poprawy. Cały czas do doskonalenia jest atak pozycyjny. Cały czas musimy lepiej się pokazywać do gry i dokonywać lepszych wyborów w rozegraniu. To jest droga, którą nasz zespół obrał i niech dalej w tym kierunku działa. Niestety, jakkolwiek wspomniane błędy w defensywie czy wyprowadzaniu piłki nie miały aż takich konsekwencji jak w Lublinie, to nadal jest to mankament. W drugiej połowie na boisku pojawił się Lukas Klemenz i niestety ten zawodnik nie wzmocnił obrony. Jest bardzo niepewny i popełnia częste proste błędy. Tym razem nie skończyło się to utratą bramki, ale naprawdę w ekstraklasie potrzeba więcej jakości.
Więcej mogliby dać także nowopozyskani zawodnicy. Na czele z Filipem Szymczakiem, który przecież naprawdę dostał już sporo minut, a na razie efektu z jego gry nie ma żadnego. Nie oddaje groźnych strzałów, nie ma liczb. Na to czekamy, bo na razie zawodnik nie dał na razie argumentów, by wygryźć Sebastiana Bergiera z pierwszego składu. Nawet jeśli z gry Sebastiana w tym spotkaniu również nie było większego pożytku.
Najważniejsze, że GieKSa z Jagiellonią nie pękła. Katowiczanie znów pokazali, że chcą grać jak równy z równym i nikogo się w tej lidze nie boją. Wiadomo, że nieraz trafimy na przeciwnika lepszego piłkarsko. Ale najważniejsze, żeby podejść do tego z godnością i móc sobie po meczu powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, by wygrać. I pracować nad tą jakością i minimalizowaniem błędów.
Przegraliśmy oba mecze jedną bramką – w meczu z Motorem będąc drużyną lepszą, z Jagą – summa summarum – nieznacznie gorszą. Sam obraz gry więc jest dość pozytywny. Punktów jednak zero i należy o tym pamiętać, bo jak mawiał klasyk – za ładną postawę – punktów się nie przyznaje.
Za tydzień mecz szczególny. Będziemy żegnać nasz ukochany stadion, będziemy żegnać Bukową. Na sentymenty jeszcze przyjdzie czas. Czysto piłkarsko natomiast – gramy z Zagłębiem Lubin i jeśli chcemy utrzymać się mocno w środku stawki – musimy ten mecz bezwzględnie wygrać. Z całym szacunkiem – nie lekceważąc żadnej drużyny z ekstraklasy – jeśli z kimś mamy obecnie wygrać, to właśnie z ekipą z Lubina u siebie. Potem bowiem znów czeka nas seria trudniejszych meczów. W których oczywiście nie będziemy na straconej pozycji. Ale są mecze w których możemy i takie, w których musimy.
Najnowsze komentarze