Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: Bukowa to stadion z duszą

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Spory niedosyt czuliśmy po jesiennym meczu w Lubinie, kiedy to GKS dyktował tempo pojedynku z Zagłębiem, stwarzał sytuacje, ale ostatecznie musiał przełknąć gorycz porażki. W niedzielę przyjdzie czas na rewanż, a Miedziowi zapiszą się w historii jako nasz ostatni ligowy rywal na wysłużonym stadionie przy Bukowej. Jakie nastroje panują w drużynie, która przegrała cztery z pięciu wiosennych meczów? Dlaczego naszym rywalom tak trudno zerwać łatkę ligowych średniaków? Czy w Lubinie realnie obawiają się spadku? Na te i kilka innych pytań przed meczem GKS – Zagłębie odpowiedział nam Filip Trokielewicz, dziennikarz Tygodnika Piłka Nożna i redaktor serwisu mkszaglebie.pl

Zagłębie Lubin jest jednym z najstabilniejszych klubów w Ekstraklasie, co częściej zamiast uznania wywołuje ostatnio drwiny, bo ta stabilizacja ugruntowała klub na poziomie ligowego średniaka. Uwiera ukute przez redakcję serwisu Weszło określanie was „ciepłowodnymi”?
Tego typu określenia na pewno uwierają, zwłaszcza w sytuacji, gdy Zagłębie Lubin nie ma żadnych problemów organizacyjnych i finansowych. Mamy świetną bazę, dobrze prosperującą akademię i niezłych piłkarzy. Gdybyśmy przeanalizowali kadrę Zagłębia i zestawili to z aktualną pozycją w tabeli, to jest to miejsce znacznie poniżej oczekiwań i możliwości. Bywały sezony, kiedy Zagłębie plasowało się w górnych rejonach tabeli, np. w sezonie 2018/2019 skończyło na szóstym miejscu, natomiast w latach 2020/2021 zabrakło niewiele do czwartej lokaty, która dawała prawo gry w europejskich pucharach. Niestety w ostatniej kolejce przegraliśmy 0:4 w Płocku i ostatecznie zabrakło dwóch punktów. To były ostatnie sezony, w których tliła się nadzieja, że drużyna jest w stanie zrobić krok naprzód.

Gdzie szukać przyczyn takiej sytuacji?
Największe problemy Zagłębia biorą się ze sposobu zarządzania klubem. Główną rolę, niespotykaną nigdzie indziej, odgrywa tu polityka. Klub jest własnością KGHM – spółki Skarbu Państwa, a każda zmiana polityczna pociąga za sobą zmiany zarówno w spółce, jak i w samym klubie. Częste roszady na stanowisku prezesa są tutaj normą, dlatego brakuje długofalowego myślenia o rozwoju klubu. Kolejni prezesi dbają o spokój tu i teraz, a odważniejsze ruchy wykonywane są dopiero wtedy, gdy pojawia się pożar taki jak obecnie i rozdzwaniają się telefony „z samej góry”. Mówi się, że ryba psuje się od głowy i to określenie moim zdaniem pasuje do Zagłębia. Brakuje osoby, która mogłaby wziąć na siebie odpowiedzialność za wieloletni projekt i jego rozwój, a dominuje poczucie tymczasowości.

Zagłębie przoduje we wszelakich rankingach dotyczących promowania młodych polskich piłkarzy. To na pewno powód do dumy, ale czy nie jest to jednocześnie zbyt duże ograniczenie w budowaniu silnej drużyny?
Fundamentem Zagłębia jest akademia, choć na dzień dzisiejszy wyobrażenia o funkcjonowaniu klubu czerpiącego z jej zasobów pod okiem trenera Marcina Włodarskiego rozjeżdżają się z rzeczywistością. Włodarski odnosił już sukcesy w pracy z młodzieżą – trenowana przez niego reprezentacja U-17 dotarła przecież do półfinału Mistrzostw Europy, a kilku zawodników tamtej kadry gra dziś w Zagłębiu. Sama akademia funkcjonuje bardzo dobrze, młodzi piłkarze mogą ogrywać się w II-ligowych rezerwach, a kilku z nich ma szansę zaistnieć w polskiej piłce: Igor Orlikowski, Marcel Reguła, Daniel Mikołajewski, a także starsi od nich Pieńko, Kolan czy Kłudka. Widać, że akademia dostarcza dobrych piłkarzy, natomiast potrzebny jest jeszcze trzon drużyny, w której będą mogli się rozwijać. Tymczasem najbardziej rozczarowują piłkarze doświadczeni, jak Damian Dąbrowski, Dominik Hładun i Mateusz Wdowiak, którzy zwyczajnie sprzeciętnieli w Zagłębiu. Marek Mróz też jak dotąd nie rozwinął skrzydeł, a kolejne przykłady można by mnożyć.

Przy tak potężnym właścicielu może się wydawać, że wydanie worka pieniędzy na wartościowe transfery nie powinno być problemem. Czemu tak się nie dzieje? Wystarczy jedna decyzja, aby KGHM mocniej zasilił budżet klubu.
Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać, ale w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Opisywał to w wywiadzie u Tomka Ćwiąkały Michał Żewłakow, który w przeszłości był dyrektorem sportowym Zagłębia. Pytany o główne problemy klubu zwrócił uwagę, jak bardzo złożony jest proces zarządzania Zagłębiem – każda decyzja wymaga wielu zgód i podpisów na rozmaitych szczeblach. Czasami udaje się przekonać decydentów w KGHM do dosypania pieniędzy do klubu. Przykładem jest ubiegły sezon – w obliczu nadchodzących wyborów zapadła decyzja o znacznym zwiększeniu nakładów na wynagrodzenia w klubie. Przeprowadzone w 2024 r. audyty wykazały blisko 100-procentowy wzrost kosztów wynagrodzeń w tamtym okresie. Nie przełożyło się to jednak na wynik sportowy i choć runda jesienna pozwalała mieć nadzieję na lepsze lokaty, to przeciętna wiosna je przekreśliła.

Trener Waldemar Fornalik słynął z osiągania wyników „ponad stan” w swoich klubach. Takie też było jego zadanie w Lubinie?
Waldemar Fornalik obejmował drużynę na dole tabeli i miał być „strażakiem”, który ugasi ten pożar. Ze swojej roli się wywiązał, dlatego postawiono przed nim kolejny cel, jakim było wyciągnięcie tej drużyny ponad przeciętność. W poprzednim sezonie okoliczności ku temu były sprzyjające, bo z problemami mierzyli się ligowi potentaci. Wykorzystały to Śląsk i Jagiellonia, ale kompletnie nie udało się to Zagłębiu. W związku z tym doszło do zmiany trenera i postawiono na specjalistę od pracy z młodzieżą. Tymczasem na dzień dzisiejszy nie widzę zawodnika, który rozwinąłby się pod batutą trenera Włodarskiego. To jak dotychczas największe rozczarowanie związane z jego pracą. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tutaj Tomasz Pieńko, któremu za chwilę stuknie sto meczów w Ekstraklasie, ale wciąż trudno mu udźwignąć rolę lidera drużyny.

Dlaczego trenerowi Włodarskiemu tak trudno potwierdzić w Zagłębiu, że ma „rękę” do młodzieży?
Trener Włodarski jest w mojej opinii zbyt dużym futbolowym romantykiem. Dużo mówi o proaktywnym futbolu, który kładzie nacisk na atak, tymczasem w rzeczywistości Zagłębie zdobywa bardzo mało bramek. Trener dopiero uczy się piłki klubowej i często nieco naiwnie trzyma się swoich wyobrażeń o sposobie gry Zagłębia, podczas gdy nie ma piłkarzy o wystarczających umiejętnościach, aby taki model wdrażać. Przykładem jest system gry wahadłowymi, do czego moim zdaniem Zagłębie nie ma dziś odpowiednich wykonawców. Na lewej stronie gra Mateusz Wdowiak, który jest prawonożny i już chyba cała liga wie, że jego podstawowe zagranie na tej pozycji to złamanie akcji do środka na swoją lepszą nogę. Pion sportowy na czele z dyrektorem Tomaszewskim doskonale zdawał sobie sprawę, jaką piłkę chciałby grać trener. Mimo to w okienku transferowym nie zagwarantował mu odpowiednich wykonawców.

Pozycja zawodników pozyskanych w zimowym okienku nie jest w tej chwili zbyt mocna.
Zimowe transfery to dowód na rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami trenera, a działaniami dyrektora sportowego. W kuluarach dało się słyszeć wątpliwości, czy obaj panowie są w stanie znaleźć nić porozumienia. Uważam, że priorytety transferowe w tym okienku zostały źle zdefiniowane i ściągnięto piłkarzy, których trener niekoniecznie potrzebował. Na prawe wahadło przyszedł Josip Ćorluka, podczas gdy większy problem mamy po lewej stronie. Obaj sprowadzeni Szwedzi jak dotąd nie pokazali nic. Być może problemem w ich przypadku jest aklimatyzacja, bo do tej pory grali tylko w swojej ojczyźnie. Jedynym, który na tym etapie jest wartością dodaną dla drużyny, jest Damian Michalski.

Czy w obliczu realnego zagrożenia spadkiem pozycja trenera jest zagrożona?
Pozycja trenera Włodarskiego nie jest w tej chwili zbyt mocna. Po porażce z Piastem w klubie ścierały się dwa stronnictwa, a jedno z nich mocno nalegało, aby już wtedy zmienić trenera. Mówi się, że zarząd od kilku tygodni rozmawia z potencjalnymi następcami, co nie najlepiej o nim świadczy, bo runda niedawno się rozpoczęła, a już widać oznaki braku zaufania dla sztabu. Owszem, cztery porażki w pięciu meczach muszą niepokoić, dlatego jeśli Zagłębie nie zapunktuje w meczach z GieKSą i Koroną, to moim zdaniem widmo spadku z Ekstraklasy stanie się bardzo realne.

Jest kilku piłkarzy, którzy w swoim CV wpisali zarówno Zagłębie, jak i GKS. Jednym z nich jest Arkadiusz Woźniak, który walnie przyczynił się do naszego awansu z 2. do 1. ligi. Gdy wracał do Zagłębia, zakładaliśmy, że będzie pracował na rzecz rezerw i młodzieży. Tymczasem wciąż jest częścią pierwszej drużyny.
Miałem podobne przekonanie, że Arek po powrocie do Lubina będzie łącznikiem między pierwszą drużyną a piłkarzami akademii. Tym większe było moje zaskoczenie, ile minut uzbierał jako piłkarz pierwszego zespołu. Przy całej mojej sympatii do niego, Arek jest już „po drugiej stronie rzeki”. Dzisiaj wchodzi dlatego, że trener Włodarski nie ma właściwie żadnego pola manewru na pozycji napastnika. Gdyby były inne możliwości, to Woźniak częściej pomagałby drugiej drużynie.

Dlaczego Adrian Błąd nie zrobił większej kariery w Zagłębiu?
Adrian Błąd nie zdołał wywalczyć sobie miejsca w pierwszym składzie Zagłębia, dlatego szukał możliwości regularnej gry gdzie indziej. Najpierw był Zawisza, który był dobrym miejscem na ogranie się i zebranie doświadczenia. Potem Błąd wrócił do Lubina i w trudnym momencie pomógł Zagłębiu po spadku – strzelił 6 goli w 1. lidze i przyczynił się do awansu. W pewnym momencie doszło jednak do nieporozumień między nim a trenerem Piotrem Stokowcem i Adrian odszedł na wypożyczenie do Arki, które okazało się nieudane. Kolejnym przystankiem na jego drodze okazały się Katowice i do dziś odgrywa istotną rolę w waszej drużynie. Patrząc na całość kariery Adriana można stwierdzić, że nie widać po nim, że wiele lat spędził poza Ekstraklasą.

Czy dziś grałby u was w pierwszym składzie?
Na pewno byłby ważną postacią w szatni, bo takich dzisiaj brakuje w Zagłębiu.

W 2017 roku Katowice na Lubin zamienił Alan Czerwiński. Jak wspominasz tego zawodnika?
Osobiście liczyłem, że Alan będzie bohaterem zagranicznego transferu z Zagłębia. Mimo że przeniósł się do topowego polskiego klubu, jakim jest Lech, to w pewnym momencie wydawało się, że może mierzyć jeszcze wyżej. Na skalę możliwości Zagłębia Lubin Alan był wyróżniającym się ligowcem. Dlatego gdy jego pozycja w Lechu słabła, Zagłębie szukało możliwości ponownego sprowadzenia go do Lubina. Alan wybrał jednak GKS i dziś z powodzeniem gra w Katowicach.

W ostatnich latach nie graliśmy zbyt często, bo GKS zagrzebał się w 1. i 2. lidze, a jeśli Zagłębie trafiało na drugi szczebel, to tylko na chwilę. Jak wspominasz nasze starcia na zapleczu Ekstraklasy?
Pamiętam mecz w 1. lidze wiosną 2015 r. przy Bukowej, zakończony wynikiem 0:5. Pierwszą bramkę zdobył wtedy Arkadiusz Woźniak ładnym uderzeniem z dystansu. W drugiej połowie kolejne trafienie dołożył Adrian Błąd, a w końcówce worek z bramkami rozwiązał się na dobre. Jeśli chodzi o mecz w Lubinie, to najbardziej pamiętam przyjazd kibiców GieKSy. W tamtym czasie był to szlagierowy mecz jak na warunki 1. ligi.

W 7. kolejce obecnego sezonu GKS przyjechał do Lubina, nie zdołał jednak zdobyć choćby punktu.
GieKSa grała wtedy w piłkę, ale to Zagłębie strzeliło gola, z przebiegu boiskowych wydarzeń niekoniecznie zasłużonego. Zdobył go Hubert Adamczyk, który jest obecnie kontuzjowany, ale nawet gdyby był do dyspozycji trenera, to miałby spore problemy z przebiciem się do składu. Jego transfer jest dziś oceniany jako totalne nieporozumienie. W tamtym meczu debiutował w Zagłębiu i zdobył jedynego gola. Być może jako były piłkarz Arki był dodatkowo zmotywowany na mecz z wami. GKS natomiast prezentował się bardzo dobrze, swoje okazje mieli Adrian Błąd i Adam Zrel’ák. Po meczu było czuć ulgę w Lubinie, bo Zagłębie nie zasłużyło, aby tamten mecz wygrać.

Kibice Zagłębia mają w tym sezonie niewiele powodów do radości. Który mecz wskazałbyś jednak jako najlepszy w wykonaniu Miedziowych?
Najlepszy mecz to zdecydowanie derby ze Śląskiem. Zagłębie zaprezentowało się wtedy świetnie pod kątem taktycznym, a także pod względem intensywności gry i liczby okazji, jakie stworzyło pod bramką Śląska. Drugi był wyjazd do Zabrza. Zwycięstwo 1:0 miało być światełkiem w tunelu, a okazało się raczej nadjeżdżającym pociągiem. Wtedy miałem nadzieję, że pomysł z trenerem Włodarskim może wypalić, dziś mam co do tego coraz więcej wątpliwości.

Jakiego scenariusza meczu spodziewasz się w niedzielę?
GieKSa imponuje organizacją gry. Mówi się, że jest takim „mini Rakowem” i trzeba docenić pomysł Rafała Góraka na tę drużynę. Nie wiem za to, jaki jest dziś pomysł na Zagłębie Lubin. W tym aspekcie przewaga na pewno leży po stronie GKS-u.

Który zawodnik Zagłębia może nam sprawić najwięcej problemów?
W meczu z Piastem Tomasz Pieńko nie wykorzystał trzech dogodnych szans na bramkę. Gdyby był skuteczniejszy, to Zagłębie na pewno nie zakończyłoby tego spotkania z zerowym dorobkiem punktowym. Być może będzie tym podrażniony i w Katowicach zaprezentuje się lepiej. Mimo nie najlepszej ostatnio formy cenię tego zawodnika i wierzę w jego możliwości.

Jaki wynik padnie Twoim zdaniem przy Bukowej?
Typuję 2:0 dla GieKSy.

Władze GKS-u potwierdziły w tym tygodniu, że niedzielny mecz będzie naszym pożegnaniem z Bukową.
Cieszę się, że będę tego świadkiem. W opinii wielu wasz stary stadion to obiekt z duszą, który był świadkiem historycznych meczów. Z Lubina przyjedzie komplet kibiców, bo wiem, że bilety rozeszły się w sprzedaży zamkniętej, a zapotrzebowanie było znacznie większe niż nieco ponad 400 biletów. Fakt, że Zagłębie będzie ostatnią ekipą gości przy Bukowej, to dodatkowy smaczek.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Mecz z Jagiellonią odwołany!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga