Piłka nożna Prasówka
Media o meczu: GKS Katowice upiekł dwie pieczenie
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania GKS Katowice – Korona Kielce 1:0 (0:0).
dziennikzachodni.pl – GKS Katowice upiekł dwie pieczenie na jednym meczu! Wygrał z Koroną Kielce i wreszcie nie stracił gola
GKS Katowice wygrał drugi mecz z rzędu. Po wyjazdowym spotkaniu z Motorem Lublin tym razem u siebie pokonał Koronę Kielce. Zespół Rafała Góraka ucieka od strefy spadkowej.
Wyniki meczów poprzedzających starcie GKS Katowice z Koroną Kielce z pewnością podniosły ciśnienie Rafałowi Górakowi i jego piłkarzom. Dół tabeli zaczął wyraźnie tracić dystans do miejsc gwarantujących spokój, więc w sobotni zimny wieczór zdobycie trzech punktów stało się koniecznością. I to w konfrontacji z rywalem, z którym GieKSa nigdy nie zremisowała: oba zespoły miały na koncie po pięć zwycięstw.
Katowiczanie wychodzili na murawę z serią osiemnastu meczów z rzędu ze straconym przynajmniej jednym golem.
– Tęsknimy już za zerem z tyłu – przyznał Lukas Klemenz, który znalazł się w wyjściowym zestawieniu linii obrony.
Mecz od początku był mocno energetyczny. Było dużo twardej walki i biegania, ale nie wynikały z tego konkretne sytuacje podbramkowe. Najbliżej szczęścia był Borja Galan, który raz przestrzelił z czterech metrów, a raz jego „centrostrzał” obsunął się po poprzeczce na słupek i skończyło się rzutem rożnym. Korona zrewanżowała się w 39 minucie – Pau Resta główkował w poprzeczkę, a dobitkę Constantina Soteriou wybił z linii bramkowej Klemenz. W czasie tej akcji Resta i Borja Galan zderzyli się głowami. Temu pierwszemu założono szwy, a do gry obaj wrócili w opatrunkach.
W drugiej połowie walka rozgorzała na dobre. Kibiców poderwał w 50 minucie Bartosz Nowak oddając świetny strzał z półobrotu, równie efektownie wybroniony przez Xaviera Dziekońskiego. W 80 minucie na przebój poszedł Marcel Wędrychowski i golkiperowi Korony znów dopisało szczęście, bo piłka trafiła w pięty jednego z obrońców.
GKS dopiął swego na niespełna kwadrans przed końcem meczu.. Wędrychowski wrzucił piłkę do Galana, ten zgrał ją do Sebastiana Milewskiego i było 1:0! A chwilę później do siatki trafił Nowak, jednak był na spalonym.
W 88 minucie serca kibiców zadrżały. Martin Remacle znalazł się pięć metrów przed bramką gospodarzy, Rafał Strączek nie miał już szans na skuteczną interwencję, ale wyręczył go Galan. Dzięki temu trzy punkty zostały w Katowicach i wyzerowany został licznik meczów ze straconym golem.
Gorąca atmosfera i ponad 12.000 kibiców na meczu GKS Katowice – Korona Kielce. Fani obu zespołów dali z siebie wszystko
Z Kielc przyjechało znacznie więcej kibiców niż mieści na Nowej Bukowej sektor przeznaczony dla gości. Sympatycy Korony szybko zaprezentowali sektorówkę, a potem odpalili race.
Fani GKS-u koncentrowali się na chóralnym dopingu i żywo reagowali na boiskowe wydarzenia. 11.000 – w większości ubranych na żółto – osób liczyło na cenne trzy punkty i zachowanie czystego konta po stronie straconych goli, co nie przydarzyło się drużynie Góraka w osiemnastu poprzednich występach.
I oba te cele zostały przez GKS osiągnięte! Nic więc dziwnego, że piłkarze i kibice bawili się wspólnie jeszcze długo po meczu.
cksport.pl – Jeden błąd i porażka. Korona wraca z Katowic pokonana
W porównaniu do ostatniego ligowego meczu z Górnikiem Zabrze w składzie kielczan doszło do jednej zmiany. Tuż przed rozpoczęciem rywalizacji Huberta Zwoźnego zastąpił Viktor Popov.
Od początku gra była wyrównana i toczyła się głównie w środkowej części boiska. Żadna z drużyn nie była w stanie skonstruować dogodnych sytuacji strzeleckich mimo licznych prób, zagrań w pola karne rywali. Najlepszą okazję w 23. minucie po rzucie wolnym Bartosza Nowaka miał Borja Galán, który z czterech metrów przestrzelił wysoko nad poprzeczką bramki przyjezdnych.
Sześć minut później po dobrym zgraniu Dawida Błanika znajdujący się w polu karnym katowiczan Stjepan Davidović uderzył niecelnie. W 32. minucie hiszpański wahadłowy gospodarzy popisał się centrostrzałem, który wylądował na słupku i nie wpadł do siatki „Koroniarzy”. Podopieczni Jacka Zielińskiego mogli odpowiedzieć chwilę później po świetnej kontrze rozprowadzonej przez Antonia i Davidovicia, jednak złe przyjęcie piłki przez Dawida Błanika zniweczyło szasnę na otwarcie wyniku na Arenie Katowice.
Piłkarze ze stolicy województwa świętokrzyskiego mogli uczynić to kilkadziesiąt sekund później. Po świetnym dośrodkowaniu Konrada Matuszewskiego najpierw w poprzeczkę główkował Pau Resta, a dobitkę Konstantinosa Sotiriou z linii bramkowej wybił Lukas Klemenz. Do przerwy bramki, jednak nie padły.
W 52. minucie groźny strzał z pola karnego oddał Bartosz Nowak, ale znakomitą paradą popisał się Xavier Dziekoński. Kolejne fragmenty potyczki minęły pod znakiem wyrównanej gry i próby przejęcia kontroli przez każdą ze stron. W 71. minucie dobrą szasnę miał Marcel Wędrychowski, ale kielecki bramkarz wraz z Bartłomiejem Smolarczykiem zażegnali niebezpieczeństwu.
Ekipa Rafała Góraka dopięła jednak swego w 76. minucie. Po zgraniu Borjy Galána do piłki dopadł Sebastian Milewski i skierował ją do siatki „żółto-czerwonych” (0:1).
Po chwili autor bramki świetnie rozprowadził kontratak i zagrał do Bartosza Nowaka, który pokonał Dziekońskiego, lecz na szczęście gości gracz „GieKSy” był na pozycji spalonej.
W odpowiedzi dobrą akcją popisał się Nikodem Niski, ale dobrą interwencją popisał się Rafał Strączek. Przyjezdni próbowali zagrozić bramce „żółto-zielono-czarnych”, jednak w kluczowych momentach brakowało im dokładności. Tak było chociażby w 86. minucie gdy po zamieszaniu w polu karnym rywali strzał wysoko ponad poprzeczką oddał Nono. Blisko szczęścia trzy minuty później był Martin Remacle, ale jego strzał z linii bramkowej wybił Galán. Do końca spotkania wynik nie uległ już zmianie i Korona przegrała w Katowicach 0:1.
korona-kielce.pl – Porażka w Katowicach
Początek tego spotkania był zachowawczy z obu stron. Z biegiem czasu Korona zaczęła jednak zyskiwać optyczną przewagę. Nasi zawodnicy częściej utrzymywali się przy piłce i z większą ochotą od rywala starali się konstruować akcje kombinacyjne.
Niestety nie przełożyło się to na zbyt wiele klarownych sytuacji. Za każdym razem brakowało szczęścia, celności czy też lepszej i szybszej decyzji. Jeśli chodzi o to wspomniane szczęście, to brakowało go w ofensywie, bo w 32. minucie akurat nam ono dopisało, gdy na drodze GKS-u stanął najpierw słupek, a później skutecznie interweniujący Konstantinos Soteriou.
Zdecydowanie najbliżej wyjścia na prowadzenie byliśmy w 39. minucie, kiedy to najpierw Pau Resta po strzale głową obił poprzeczkę, a dobitkę Konstantinosa Soteriou z linii bramkowej wybił Lukas Klemenz. W konsekwencji na przerwę oba zespoły schodziły z bezbramkowym remisem.
Drugą połowę z większym animuszem rozpoczęli katowiczanie. W 52. minucie Xavier Dziekoński popisał się wspaniałą paradą po imponującym uderzeniu z powietrza autorstwa Bartosza Nowaka. W kolejnych minutach niewiele się działo, zwłaszcza z naszej inicjatywy, ale bliżej gola cały czas była GieKSa.
Kluczowy moment tego starcia miał miejsce w 76. minucie. Borja Galán zgrał głową w polu karnym do Sebastiana Milewskiego, a rezerwowy uderzył płasko, z pierwszej piłki i pokonał naszego bramkarza. Złocisto-Krwiści walczyli do końca, ale mieli pecha.
W 89. minucie gospodarze drugi raz tego wieczoru wybili futbolówkę z linii. Tym razem po strzale z bardzo bliskiej odległości Martina Remacle’a interweniował wspomniany wcześniej Galán.
gol24.pl – To pierwsze czyste konto dla gospodarzy w sezonie
Piłkarze GKS Katowice zachowali pierwsze czyste konto w trwającym sezonie. Spora w tym zasługa przede wszystkim pomocnika Borjy Galana, który popisał się znakomitą interwencją na linii w samej końcówce rywalizacji.
[…] Od początku spotkania gra była szybka, otwarta, pełna indywidualnych pojedynków. Dość długo brakowało podbramkowych sytuacji. W 23. minucie katowiczanie mogli prowadzić, gdyby po dośrodkowaniu Bartosza Nowaka z rzutu wolnego Borja Galan nie spudłował z trzech metrów. W odpowiedzi tuż obok słupka z bliska posłał piłkę Stjepan Davidovic. Później znów zagroził bramkarzowi Korony Galan – po jego dośrodkowaniu spod końcowej linii boiska Xavierowi Dziekońskiemu „pomogły” poprzeczka i słupek.
Drużyna trenera Jacka Zielińskiego najbliżej objęcia prowadzenia była w 39. minucie. Najpierw Pau Resta trafił z bliska w poprzeczkę, a po dobitce – również głową – Constantinosa Soteriu, piłkę wybił z linii bramkowej Lukas Klemenz.
Gospodarze byli aktywniejsi w ofensywie po zmianie stron. Strzał Nowaka z woleja obronił Dziekoński, potem niecelnie uderzył Mateusz Kowalczyk. W 71. minucie Marcel Wędrychowski nie zdołał pokonać golkipera przyjezdnych w sytuacji sam na sam. Pięć minut później było już 1:0. Z prawej strony w pole karne dośrodkował Wędrychowski, głową zgrał Galan, a rezerwowy Sebastian Milewski płaskim strzałem dopełnił formalności.
W końcówce goście „przycisnęli”, zespół trenera Rafał Góraka został zmuszony do obrony. Świetną okazję do wyrównania zmarnował w 89. minucie Martin Remacle. Jego uderzenie z kilku metrów obronili „do spółki” Rafał Strączek i Galan, zapewniając gospodarzom trzy punkty.
radiokielce.pl – Wsparcie kibiców było, zwycięstwa niestety nie
W 13. kolejce PKO BP Ekstraklasy Korona Kielce przegrała na wyjeździe z GKS Katowice 0:1 (0:0). Gola na wagę trzech punktów strzelił w 76. minucie Sebastian Milewski.
– Po porażkach komentarze są trudne. Przegraliśmy mecz, którego może przegrać nie powinniśmy. GKS miał konkretniejsze sytuacje. Szczególnie w drugiej połowie mocno nas przycisnął i wszystko się wymknęło spod kontroli. Sami sobie generowaliśmy problemy, przez „nadziewanie” się na pressing. Szkoda niewykorzystanych sytuacji. To, co miał Martin Remacle w końcówce musi wpaść, jeśli się myśli o zdobyczach punktowych. Nam się to nie udało, ale gramy dalej – powiedział trener kielczan Jacek Zieliński.
– Dawno nie rozegraliśmy tak dynamicznego meczu z tak różnorodnie grającym przeciwnikiem. To nie przypadek, że Korona jest tak wysoko w tabeli i tak punktuje. Ataki kielczan sprawiały nam trudności, ale potrafiliśmy się wybronić. Spisaliśmy się podczas tego egzaminu doskonale. O swoim zespole mogę mówić tylko w samych superlatywach. Pokazał ogromny charakter – powiedział szkoleniowiec GieKSy – Rafał Górak.
– Uważam, że nie zasłużyliśmy na porażkę. Z przebiegu meczu i naszych sytuacji, a mieliśmy dwie stuprocentowe, w których zawodnicy GKS-u, wybijali z linii. Jest to duży niedosyt. Takich sytuacji Ekstraklasa po prostu nie wybacza. Mając takie okazje, musimy je wykorzystywać, bo potem kończy się tak, że bramkę tracimy – stwierdził bramkarz Xavier Dziekoński.
weszlo.com – Korona Kielce wyhamowuje. Będzie dyskusja o sędziowaniu
Odkąd będący w rewelacyjnej formie Wiktor Długosz leczy kontuzję, Korona Kielce w trzech meczach wywalczyła jeden punkt. Dziś podopieczni Jacka Zielińskiego polegli w Katowicach. Zagrali słabo, ale mogą też zadawać niewygodne pytania sędziom.
Nie chodzi nam o starcie Klemenza z Nikołowem w końcówce, po którym sprawdzano, czy ten pierwszy nie przekroczył przepisów. Wszystko było w porządku, a z tej akcji i tak powinien paść gol, ale Martin Remacle jakimś z cudem kopiąc z paru metrów trafił w stojącego przed linią bramkową Borję Galana. Hiszpan został bohaterem meczu, bo wcześniej zaliczył asystę przy zwycięskiej bramce Sebastiana Milewskiego.
Do tego jednak wrócimy, teraz wątek sędziowski. Przy całej złożoności przy zagraniach ręką w polu karnym wydawało nam się, że akurat ta sytuacja jest jasna i klarowna. Jesse Bosch zawalił, źle obliczył tor lotu piłki i nie będąc przez nikogo atakowanym dostaje nią w rękę. To tylko i wyłącznie jego wina, tylko od niego zależało, czy do tego zdarzenia dojdzie, czy nie.
Sędziowie? Chyba nawet tego mocniej nie analizowali. O obejrzeniu całego zdarzenia przez arbitra głównego nie wspominamy. Naszym zdaniem – ewidentna jedenastka dla Korony.
W dyskusji na portalu X pojawiła się wersja, że Bosch najpierw strącił sobie piłkę głową, co go ratuje, bo wtedy mówimy o błędzie technicznym, a z jakiegoś dziwnego powodu takie zagrania do karnego się nie kwalifikują. Cóż, tutaj raczej mamy do czynienia z ewentualnym muśnięciem piłki głową niż strąceniem.
Kielczanie do przerwy byli zespołem lepszym, co nie znaczy, że dobrym. Ze strony GieKSy najgroźniejszy moment to centrostrzał Galana, który zatrzymał się na słupku. Goście mieli natomiast dobrą okazję po rajdzie niezłego w tym okresie Stjepana Davidovicia (Błanik nie strzelił od razu, potem Remacle uderzał za lekko) i przede wszystkim podwójną szansę po centrze Matuszewskiego z lewej strony. Najpierw jednak Pau Resta strzelił głową w poprzeczkę, a później Klemenz znakomicie wybił piłkę z linii bramkowej po poprawce Sotiriou.
Po przerwie role się odwróciły i to GKS przez większość czasu sprawiał korzystniejsze wrażenie. Sporo dało wejście Marcela Wędrychowskiego, który zmienił kompletnie bezproduktywnego Emana Markovicia. I to właśnie były skrzydłowy Pogoni Szczecin przegrał pojedynek z Xavierem Dziekońskim, gdy piłkę przejął Ilja Szkurin. Bramkarz Korony bardzo dobrze spisał się także po efektownej próbie Bartosza Nowaka. Strzału Milewskiego już nie był w stanie zatrzymać, zawalili jego koledzy z defensywy.
Dopiero w samej końcówce Korona ponownie była groźna i w ostatnim akcie Remacle zmarnował wyborną sytuację.
[…] Coś o GKS-ie Katowice? Uspokoił nastroje. W poprzedniej kolejne było szalone 5:2 w Lublinie, teraz jest kolejna cenna wygrana. Znów dobrą zmianę dał Milewski. Chyba pora na powrót do wyjściowego składu.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze