Dołącz do nas

Piłka nożna

Analiza formacji cz. 3 – pomocnicy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Analiza formacji pomocy nie jest najłatwiejszym zadaniem, gdyż zarówno w ustawieniach wyjściowych w danym meczu, jak i w samym trakcie spotkań dochodziło do wielu roszad – zarówno wszerz boiska (zamiana lewego pomocnika z prawym), jak i wzdłuż (zamiana skrajnego pomocnika z obrońcą, zamiana ofensywnego pomocnika z napastnikiem). Dlatego w niektórych momentach te pozycje były nieco… orientacyjne. Linia pomocy to centrum wydarzeń na boisku, często to pomocnicy przerywają akcje, to oni zaczynają atak, a i nierzadko go kończą. W rundzie jesiennej skład zawodników w pomocy różnił się znacząco na początku i końcu rozgrywek, a to wszystko z powodu zakazu transferów i ograniczonej kadry na początku. W naszej analizie podzieliliśmy zawodników na trzy grupy: defensywni, skrajni i ofensywny pomocnik. Autorem statystyk jest Koles1989 (dla uproszczenia w wykresach zakwalifikowaliśmy poszczególnych zawodników do jednej z grup: albo skrajnych, albo środkowych pomocników).

Oto jak wyglądały wyjściowe uproszczone ustawienia linii pomocy w poszczególnych spotkaniach ligowych (po kolei: prawy pomocnik, 2 defensywnych pomocników, ofensywny pomocnik, lewy pomocnik):

ŁKS: Goncerz, Cholerzyński, Pietroń, Kruczek, Wołkowicz
Warta: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Cracovia: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Łęczna: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Kolejarz: Chwalibogowski, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Zawisza: Chwalibogowski, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Nieciecza: Czerwiński, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Chwalibogowski
Flota: Pietroń, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Kujawa
Polonia: Kowalczyk, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Pietroń
Sandecja: Kowalczyk, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Tychy: Kowalczyk, Pietroń, Fonfara, Pitry, Sobotka
Miedź: Kowalczyk, Chwalibogowski, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Okocimski: Kowalczyk, Pietroń, Fonfara, Kujawa, Chwalibogowski
Arka: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Pietroń
Olimpia: Czerwiński, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Pietroń
Stomil: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Pietroń
Dolcan: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Kowalczyk

Defensywni pomocnicy:
Na tej pozycji mieliśmy w każdym meczu po dwóch zawodników, z tym że często jeden z nich bardziej włączał się do ewentualnych akcji ofensywnych, drugi skupiał się na większej pomocy obrońcom, często „wchodząc” w ich linię. Pierwszym „głównym” defensywnym pomocnikiem był Kamil Cholerzyński, który jednak nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Zawodnik ciągle nie może wrócić do swojej dyspozycji z czasów Nawałki i Moskala. W początkowej fazie sezonu zaliczył nieprawdopodobną jak na jedną rundę ilość podań do przeciwnika czy głupich strat w środku boiska. W początkowej fazie sezonu znajdował się w słabiutkiej formie – z zaznaczeniem, że średnio raz na mecz pokazywał swój potencjał zagrywając jakąś kapitalną piłkę do partnera – na jego nieszczęście nie kończyły się te zagrania bramką. W praktyce był podstawowym zawodnikiem przez niemal całą rundę z wyjątkiem okresu, kiedy zmagał się z kontuzją odniesioną w meczu z Sandecją. Nawet gdy już uporał się z urazem trener Rafał Górak na niego raczej nie stawiał – choć zagrał w meczu z Olimpią Grudziądz oraz – jako łatacz dziur – na obronie w Gdyni i w drugiej połowie w Ząbkach (zastępując albo wykartkowanego, albo kontuzjowanego Adriana Napierałę). O jego poczynaniach w obronie pisaliśmy w artykule o obrońcach. Trzeba przyznać, że szyki pokrzyżował Kamilowi właśnie uraz w Nowym Sączu, bo właśnie tam rozegrał kapitalne zawody – zarówno w defensywie, jak i rozprowadzaniu akcji. Właśnie takiego Kufla chcielibyśmy oglądać, bo te zawody były w jego wykonaniu popisowe i być może gdyby nie uraz – w końcówce rundy dałby tej drużynie bardzo wiele dobrego.

Drugim „głównym” defensywnym pomocnikiem był w tej rundzie Grzegorz Fonfara, który doszedł do drużyny w piątej kolejce. Od początku wprowadził do zespołu dużo jakości, już od pierwszego meczu mogliśmy obserwować jego prostopadłe podania po ziemi do Denissa Rakelsa, których tak brakowało (zazwyczaj Rakels musiał zmagać się z długimi, górnymi piłkami). Fonfara z miejsca był podstawowym graczem i trener nie wyobrażał sobie drużyny przez niego. Fonfara strzelił dwa gole, w tym jednego pięknego w meczu z Niecieczą oraz zaliczył kilka asyst – także ze stałych fragmentów gry (dobry wykonawca!). Z czasem ten początkowy błysk jednak gdzieś przygasł i zawodnik stał się efektywny raczej tylko w defensywie. Tam wspomagał obrońców, jak tylko mógł, jednak w ataku mimo, że go wdzieliśmy – to nie było z tego wielkich korzyści. Bywały wręcz takie mecze, w których ofensywne próby były bardzo słabe, a w destrukcji grał świetnie. Dlatego też nie ma się co czepiać piłkarza – swoje zadanie spełnił, ale od zawodnika z takim doświadczeniem ekstraklasowym oczekujemy więcej. No i powiedzmy, że zawodnik większą część kariery grał na skrzydle – bądź to w pomocy, bądź w obronie. Patrząc na efektywność jego gry – przyzwoita.

Gdy jeden z tych dwóch zawodników grać nie mógł (albo nie było go jeszcze w klubie, jak Fonfary) trener musiał uzupełniać jedno miejsce zawodnikiem, który nie ma inklinacji defensywnych – dlatego było to również łatanie dziury. Na tej pozycji widzieliśmy Marcina Pietronia, Przemysława Pitrego, Rafała Kujawę, czasem cofał się Dominik Kruczek. Ze skrzydła do środka w meczu z Miedzią Legnica został ściągnięty Bartłomiej Chwalibogowski. To wszystko były raczej epizody i pewnie wszyscy ci zawodnicy nie do końca czuli się dobrze na tych pozycjach, gdyż są piłkarzami ofensywnymi. Trzeba jednak przyznać, że w końcówce rundy spośród nich najbardziej mógł się podobać Rafał Kujawa, który bardzo dobrze potrafi z tej strefy boiska wyprowadzać akcje ofensywne. W meczu ze Stomilem Olsztyn miał udział w trzech bramkach. Dodatkowo jest to spec od czarnej roboty w środku pola. Jeśli więc któryś z wymienionych „epizodycznych” piłkarzy miałby zastąpić kogoś z dwójki Cholerzyński-Fonfara, powinien to być chyba właśnie Rafał Kujawa.

Ofensywny pomocnik:
W praktyce głównym pomocnikiem – jak to nazywamy podwieszony za napastnikiem – był Przemysław Pitry. To wokół niego kręciła się gra GieKSy, był głównym konstruktorem akcji ofensywnych i głównym egzekutorem. Potrafił cofnąć się po piłkę głęboko i rozpocząć szybki atak, często wychodził do przodu niczym napastnik. Dodatkowo strzelał gole po stałych fragmentach gry. Co znaczył Przemysław Pitry w tej rundzie pokazał mecz z Okocimskim Brzesko, w którym pauzował ze względu na kartki. Momentami miał taką pewność w swoich poczynaniach, że wszystko na boisko mu wychodziło. Może poza… strzałami, które bardzo często były ofiarnie blokowane przez rywali, ale liczba podjętych prób była znaczna, a przede wszystkim 10 bramek robi wrażenie. Zaliczył też asysty choćby w meczach w Nowym Sączu, Gdyni oraz u siebie z Olimpią Grudziądz – dwie ostatnie z nich po akcjach ze skrzydła. Trudno sobie wyobrazić, ile punktów mniej GKS by miał bez tego zawodnika. Z mankamentów należy powiedzieć, że czasem lekko przesadzał, bo podejmował się niekonwencjonalnych zagrań, po których tracił piłkę. Ale były to rzadkie sytuacje. No i nieszczęsny faul w ostatniej minucie meczu z Miedzią, który zakończył się rzutem karnym i kartką skutkującą wspomnianą pauzą. Ogólnie była to świetna runda pomocnika, który w pierwszym meczu z ŁKS zagrał jako napastnik.

W początkowej fazie sezonu oglądaliśmy na tej pozycji także Dominika Kruczka, który bardzo dobrze spisywał się w sparingach. Zawodnik jednak szybko spuścił z tonu, a w trakcie rundy rozwiązano z nim kontrakt za porozumieniem stron. Warto podkreślić, że strzelił gola w meczu Pucharu Polski w Luboniu.

Gdy Pitry pauzował, na pozycji ofensywnego pomocnika zastąpił go Rafał Kujawa, ale nie było z tego pożytku. Ofensywa GKS tego dnia nie istniała.

Skrajni pomocnicy:
Jeśli chodzi o prawą stronę tej pozycji, to na początku sezonu nie była ona obsadzona regularnie przez jednego zawodnika. W I kolejce z ŁKS zagrał Grzegorz Goncerz, ale znów przyplątała mu się kontuzja i trener musiał postawić na kogoś innego – wybrał Marcina Pietronia, który jednak już po czwartej kolejce musiał pauzować z powodu kartek. Na jego pozycję wskoczył lewonożny Bartłomiej Chwalibogowski, co było rozwiązaniem dość karkołomnym, bo zawodnik powinien grać po tej stronie, którą nogą gra lepiej – w innym przypadku, żeby być efektywnym musi ścinać do środka na drugą nogę – czyli lewonożny zawodnik powinien grać po lewej stronie, prawonożny po prawej. Niestety piłkarze w Polsce nie są tak wyszkoleni, aby grać dobrze obiema nogami. I właśnie próby dośrodkowań prawą nogą – co najbardziej rzucało się w meczu w Bydgoszczy – były w przypadku Bartłomieja nieudane. Chwalibóg nie mógł grać na na lewej stronie prawdopodobnie dlatego, że Krzysztof Wołkowicz nie mógł grać na prawej (jakkolwiek by to dziwacznie nie zabrzmiało). A Wołkowicz na prawej pomocy grywał choćby w zimowych sparingach.

Następnie przyszedł czas Arkadiusza Kowalczyka, który spisywał się dużo lepiej. Był równie aktywny, co Chwalibogowski (bo tego Bartkowi nie można odmówić), ale było więcej efektywności z jego gry – przede wszystkim uderzeń na bramkę, a także udało mu się strzelić dwa gole (choć niezwiązane z tą pozycją, bo raz uczynił to po stałym fragmencie gry, a raz jako napastnik). Zaliczył też choćby asystę w meczu z Sandecją (także kapitalna przewrotka z Cracovią). Trzeba go jednak zganić za niektóre znakomite sytuacje, które miał, a nie wykorzystał, jak choćby sam na sam w Nowym Sączu. Ale nazwisko Arka Kowalczyka przewijało się od kilku lat w GieKSie, a dopiero teraz pokazał na co go stać. I trzeba go pochwalić za tę rundę, a zdarzało się też, że i ubezpieczał obrońców.

W końcówce rundy z obrony do pomocy został przesunięty Alan Czerwiński. I ciężko jednoznacznie ocenić pomocnika (miejmy nadzieję, że trener zapomni o wystawianiu go na obronie). Z jednej strony mógł się podobać jego ciąg na bramkę, próby ofensywne, czasami strzały. Z drugiej brakuje mu jeszcze takiej odwagi powiązanej chyba z doświadczeniem. Jest to bardzo młody zawodnik i brakowało mu często podjęcia decyzji o szybszym podaniu, o oddaniu strzału – czasem niepotrzebnie schodził do środka, gdy miał wolne pole, nawijał obrońców w nieodpowiednich momentach, stawał i tracił piłkę. Z tym kontrastował moment w meczu ze Stomilem, w którym zapomniał o swoich boiskowych lękach i na spokoju, jak stary wyjadacz, lobował bramkarza gości. Jak mówi trener, przyszłość przed Czerwińskim i mimo, że można było się przyczepić do jego gry, nie ma powodu słowom szkoleniowca nie wierzyć. No i Czerwiński w obronie, a w pomocy to niebo, a ziemia – on musi grać w pomocy. Jako zmiennik „na chwilę” pojawił się na prawej pomocy Michal Farkas.

Jeśli chodzi o lewą flankę pomocy, to na początku sezonu oglądaliśmy na tej pozycji młodego, nieopierzonego Krzysztofa Wołkowicza, który przed pierwszą kolejką miał na koncie zaledwie pół meczu w pierwszej lidze i to w spotkaniu bez stawki – w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu w Nowym Sączu. Tymczasem początek sezonu jak na takiego młokosa miał bardzo udany. W przegranym meczu z ŁKS był jednym z najaktywniejszych zawodników, z Cracovią strzelił bramkę, a w Łęcznej w początkowej fazie meczu pokazał się z bardzo dobrej strony, w drugiej połowie grał już słabiej, ale zaliczył asystę. Wkrótce jednak stopniowo jego pozycja w zespole zaczęła słabnąć. Zaliczył także mecz pauzy po czwartej żółtej kartce. Ostatni raz w wyjściowym składzie pojawił się w meczu 12. kolejki z Niecieczą, w ostatnich pięciu spotkaniach natomiast grywał ogony i z jego gry praktycznie nic nie wynikało. Piłkarz jest młody i zagrał pierwszą rundę w pierwszej lidze, dlatego ciężko powiedzieć, jaką klasą ten zawodnik dysponuje. Faktem jest, że systematycznie tracił w oczach trenera i w kontekście pozycji w zespole zanotował chyba największy regres – od pewniaka na skrzydle do roli „taktycznego” zmiennika.

Faktem jest, że mimo odstawienia Wołka, szkoleniowiec na tej pozycji dokonywał wielokrotnych zmian. Prawdopodobnie grywałby tutaj więcej Bartłomiej Chwalibogowski, gdyby nie jego występy w obronie. W nielicznych występach na lewej pomocy Bartek spisał się średnio. Trenera nie potrafił także zadowolić Marcin Pietroń, który nie pokazuje w GieKSie swojego potencjału – nie popełnia większych błędów, ale też nie daje drużynie nic wielkiego z przodu. Pietroń w całej rundzie miał kilka znakomitych sytuacji na zdobycie gola, ale nie potrafił ich wykorzystać. Z tego wszystkiego w jednym meczu nawet w pomocy pojawił się Bartosz Sobotka i nieźle się spisał, a dostał także szansę na tej pozycji jako zmiennik w jednym ze spotkań. W Ząbkach natomiast oglądaliśmy Arkadiusza Kowalczyka, który zagrał dobrze, ale miał spory udział przy utracie bramki, kiedy gonił i… odpuścił zawodnika rywali. W końcu w końcówce tegoż spotkania na boisko po półtorarocznej przerwie wrócił Rafał Sadowski i chyba takiego zawodnika brakowało trenerowi w tej rundzie na lewej pomocy. Wydaje się, że jeśli popularny Messi przepracuje dobrze okres przygotowawczy, to może sobie wywalczyć miejsce w podstawowym składzie. Incydentalnie w meczu z Flotą na tej pozycji oglądaliśmy Rafała Kujawę.

Podsumowanie:
Wydaje się, że na chwilę obecną trener ma pewniaków na pozycji prawego i ofensywnego pomocnika oraz jednego z defensywnych. Są nimi odpowiedni: Alan Czerwiński, Przemysław Pitry i Grzegorz Fonfara. Jako drugi defensywny pomocnik do niedawna pewniakiem (mimo słabszej formy) byłby Kamil Cholerzyński, jednak dobra postawa w ostatnich meczach Rafała Kujawy każe się zastanowić, czy to przypadkiem nie ten piłkarz powinien występować na tej pozycji – jest idealny do zadań defensywno-ofensywnych. Pozycja lewego pomocnika to wielka niewiadoma – zarówno Krzysztof Wołkowicz i Marcin Pietroń nie gwarantują niczego wielkiego, choć obu stać na więcej. Chwalibogowski ma swoje dobre momenty i gorsze i pewnie w razie znalezienia lewego obrońcy, miałby szanse grać na pomocy. Wiele jednak sobie obiecujemy po Rafale Sadowskim, który jest szybki i nadaje się do gry na skrzydle jak mało kto.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.

Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.

Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.

Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.

Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.

Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.

Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.

Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂

Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.

Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.

Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.

Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Coraz bliżej… Narodowy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski. 

Kontynuuj czytanie

Felietony

I co, niedowiarki?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.

Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić.  Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.

O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.

Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.

Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.

Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.

Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.

Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.

Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.

W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?

Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.

Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.

Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.

Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.

Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.

Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.

O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!

Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.

Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.

GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.

Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.

A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.

Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga