Dołącz do nas

Piłka nożna

Analiza formacji cz. 3 – pomocnicy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Analiza formacji pomocy nie jest najłatwiejszym zadaniem, gdyż zarówno w ustawieniach wyjściowych w danym meczu, jak i w samym trakcie spotkań dochodziło do wielu roszad – zarówno wszerz boiska (zamiana lewego pomocnika z prawym), jak i wzdłuż (zamiana skrajnego pomocnika z obrońcą, zamiana ofensywnego pomocnika z napastnikiem). Dlatego w niektórych momentach te pozycje były nieco… orientacyjne. Linia pomocy to centrum wydarzeń na boisku, często to pomocnicy przerywają akcje, to oni zaczynają atak, a i nierzadko go kończą. W rundzie jesiennej skład zawodników w pomocy różnił się znacząco na początku i końcu rozgrywek, a to wszystko z powodu zakazu transferów i ograniczonej kadry na początku. W naszej analizie podzieliliśmy zawodników na trzy grupy: defensywni, skrajni i ofensywny pomocnik. Autorem statystyk jest Koles1989 (dla uproszczenia w wykresach zakwalifikowaliśmy poszczególnych zawodników do jednej z grup: albo skrajnych, albo środkowych pomocników).

Oto jak wyglądały wyjściowe uproszczone ustawienia linii pomocy w poszczególnych spotkaniach ligowych (po kolei: prawy pomocnik, 2 defensywnych pomocników, ofensywny pomocnik, lewy pomocnik):

ŁKS: Goncerz, Cholerzyński, Pietroń, Kruczek, Wołkowicz
Warta: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Cracovia: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Łęczna: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Kolejarz: Chwalibogowski, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Zawisza: Chwalibogowski, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Nieciecza: Czerwiński, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Chwalibogowski
Flota: Pietroń, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Kujawa
Polonia: Kowalczyk, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Pietroń
Sandecja: Kowalczyk, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Tychy: Kowalczyk, Pietroń, Fonfara, Pitry, Sobotka
Miedź: Kowalczyk, Chwalibogowski, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Okocimski: Kowalczyk, Pietroń, Fonfara, Kujawa, Chwalibogowski
Arka: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Pietroń
Olimpia: Czerwiński, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Pietroń
Stomil: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Pietroń
Dolcan: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Kowalczyk

Defensywni pomocnicy:
Na tej pozycji mieliśmy w każdym meczu po dwóch zawodników, z tym że często jeden z nich bardziej włączał się do ewentualnych akcji ofensywnych, drugi skupiał się na większej pomocy obrońcom, często „wchodząc” w ich linię. Pierwszym „głównym” defensywnym pomocnikiem był Kamil Cholerzyński, który jednak nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Zawodnik ciągle nie może wrócić do swojej dyspozycji z czasów Nawałki i Moskala. W początkowej fazie sezonu zaliczył nieprawdopodobną jak na jedną rundę ilość podań do przeciwnika czy głupich strat w środku boiska. W początkowej fazie sezonu znajdował się w słabiutkiej formie – z zaznaczeniem, że średnio raz na mecz pokazywał swój potencjał zagrywając jakąś kapitalną piłkę do partnera – na jego nieszczęście nie kończyły się te zagrania bramką. W praktyce był podstawowym zawodnikiem przez niemal całą rundę z wyjątkiem okresu, kiedy zmagał się z kontuzją odniesioną w meczu z Sandecją. Nawet gdy już uporał się z urazem trener Rafał Górak na niego raczej nie stawiał – choć zagrał w meczu z Olimpią Grudziądz oraz – jako łatacz dziur – na obronie w Gdyni i w drugiej połowie w Ząbkach (zastępując albo wykartkowanego, albo kontuzjowanego Adriana Napierałę). O jego poczynaniach w obronie pisaliśmy w artykule o obrońcach. Trzeba przyznać, że szyki pokrzyżował Kamilowi właśnie uraz w Nowym Sączu, bo właśnie tam rozegrał kapitalne zawody – zarówno w defensywie, jak i rozprowadzaniu akcji. Właśnie takiego Kufla chcielibyśmy oglądać, bo te zawody były w jego wykonaniu popisowe i być może gdyby nie uraz – w końcówce rundy dałby tej drużynie bardzo wiele dobrego.

Drugim „głównym” defensywnym pomocnikiem był w tej rundzie Grzegorz Fonfara, który doszedł do drużyny w piątej kolejce. Od początku wprowadził do zespołu dużo jakości, już od pierwszego meczu mogliśmy obserwować jego prostopadłe podania po ziemi do Denissa Rakelsa, których tak brakowało (zazwyczaj Rakels musiał zmagać się z długimi, górnymi piłkami). Fonfara z miejsca był podstawowym graczem i trener nie wyobrażał sobie drużyny przez niego. Fonfara strzelił dwa gole, w tym jednego pięknego w meczu z Niecieczą oraz zaliczył kilka asyst – także ze stałych fragmentów gry (dobry wykonawca!). Z czasem ten początkowy błysk jednak gdzieś przygasł i zawodnik stał się efektywny raczej tylko w defensywie. Tam wspomagał obrońców, jak tylko mógł, jednak w ataku mimo, że go wdzieliśmy – to nie było z tego wielkich korzyści. Bywały wręcz takie mecze, w których ofensywne próby były bardzo słabe, a w destrukcji grał świetnie. Dlatego też nie ma się co czepiać piłkarza – swoje zadanie spełnił, ale od zawodnika z takim doświadczeniem ekstraklasowym oczekujemy więcej. No i powiedzmy, że zawodnik większą część kariery grał na skrzydle – bądź to w pomocy, bądź w obronie. Patrząc na efektywność jego gry – przyzwoita.

Gdy jeden z tych dwóch zawodników grać nie mógł (albo nie było go jeszcze w klubie, jak Fonfary) trener musiał uzupełniać jedno miejsce zawodnikiem, który nie ma inklinacji defensywnych – dlatego było to również łatanie dziury. Na tej pozycji widzieliśmy Marcina Pietronia, Przemysława Pitrego, Rafała Kujawę, czasem cofał się Dominik Kruczek. Ze skrzydła do środka w meczu z Miedzią Legnica został ściągnięty Bartłomiej Chwalibogowski. To wszystko były raczej epizody i pewnie wszyscy ci zawodnicy nie do końca czuli się dobrze na tych pozycjach, gdyż są piłkarzami ofensywnymi. Trzeba jednak przyznać, że w końcówce rundy spośród nich najbardziej mógł się podobać Rafał Kujawa, który bardzo dobrze potrafi z tej strefy boiska wyprowadzać akcje ofensywne. W meczu ze Stomilem Olsztyn miał udział w trzech bramkach. Dodatkowo jest to spec od czarnej roboty w środku pola. Jeśli więc któryś z wymienionych „epizodycznych” piłkarzy miałby zastąpić kogoś z dwójki Cholerzyński-Fonfara, powinien to być chyba właśnie Rafał Kujawa.

Ofensywny pomocnik:
W praktyce głównym pomocnikiem – jak to nazywamy podwieszony za napastnikiem – był Przemysław Pitry. To wokół niego kręciła się gra GieKSy, był głównym konstruktorem akcji ofensywnych i głównym egzekutorem. Potrafił cofnąć się po piłkę głęboko i rozpocząć szybki atak, często wychodził do przodu niczym napastnik. Dodatkowo strzelał gole po stałych fragmentach gry. Co znaczył Przemysław Pitry w tej rundzie pokazał mecz z Okocimskim Brzesko, w którym pauzował ze względu na kartki. Momentami miał taką pewność w swoich poczynaniach, że wszystko na boisko mu wychodziło. Może poza… strzałami, które bardzo często były ofiarnie blokowane przez rywali, ale liczba podjętych prób była znaczna, a przede wszystkim 10 bramek robi wrażenie. Zaliczył też asysty choćby w meczach w Nowym Sączu, Gdyni oraz u siebie z Olimpią Grudziądz – dwie ostatnie z nich po akcjach ze skrzydła. Trudno sobie wyobrazić, ile punktów mniej GKS by miał bez tego zawodnika. Z mankamentów należy powiedzieć, że czasem lekko przesadzał, bo podejmował się niekonwencjonalnych zagrań, po których tracił piłkę. Ale były to rzadkie sytuacje. No i nieszczęsny faul w ostatniej minucie meczu z Miedzią, który zakończył się rzutem karnym i kartką skutkującą wspomnianą pauzą. Ogólnie była to świetna runda pomocnika, który w pierwszym meczu z ŁKS zagrał jako napastnik.

W początkowej fazie sezonu oglądaliśmy na tej pozycji także Dominika Kruczka, który bardzo dobrze spisywał się w sparingach. Zawodnik jednak szybko spuścił z tonu, a w trakcie rundy rozwiązano z nim kontrakt za porozumieniem stron. Warto podkreślić, że strzelił gola w meczu Pucharu Polski w Luboniu.

Gdy Pitry pauzował, na pozycji ofensywnego pomocnika zastąpił go Rafał Kujawa, ale nie było z tego pożytku. Ofensywa GKS tego dnia nie istniała.

Skrajni pomocnicy:
Jeśli chodzi o prawą stronę tej pozycji, to na początku sezonu nie była ona obsadzona regularnie przez jednego zawodnika. W I kolejce z ŁKS zagrał Grzegorz Goncerz, ale znów przyplątała mu się kontuzja i trener musiał postawić na kogoś innego – wybrał Marcina Pietronia, który jednak już po czwartej kolejce musiał pauzować z powodu kartek. Na jego pozycję wskoczył lewonożny Bartłomiej Chwalibogowski, co było rozwiązaniem dość karkołomnym, bo zawodnik powinien grać po tej stronie, którą nogą gra lepiej – w innym przypadku, żeby być efektywnym musi ścinać do środka na drugą nogę – czyli lewonożny zawodnik powinien grać po lewej stronie, prawonożny po prawej. Niestety piłkarze w Polsce nie są tak wyszkoleni, aby grać dobrze obiema nogami. I właśnie próby dośrodkowań prawą nogą – co najbardziej rzucało się w meczu w Bydgoszczy – były w przypadku Bartłomieja nieudane. Chwalibóg nie mógł grać na na lewej stronie prawdopodobnie dlatego, że Krzysztof Wołkowicz nie mógł grać na prawej (jakkolwiek by to dziwacznie nie zabrzmiało). A Wołkowicz na prawej pomocy grywał choćby w zimowych sparingach.

Następnie przyszedł czas Arkadiusza Kowalczyka, który spisywał się dużo lepiej. Był równie aktywny, co Chwalibogowski (bo tego Bartkowi nie można odmówić), ale było więcej efektywności z jego gry – przede wszystkim uderzeń na bramkę, a także udało mu się strzelić dwa gole (choć niezwiązane z tą pozycją, bo raz uczynił to po stałym fragmencie gry, a raz jako napastnik). Zaliczył też choćby asystę w meczu z Sandecją (także kapitalna przewrotka z Cracovią). Trzeba go jednak zganić za niektóre znakomite sytuacje, które miał, a nie wykorzystał, jak choćby sam na sam w Nowym Sączu. Ale nazwisko Arka Kowalczyka przewijało się od kilku lat w GieKSie, a dopiero teraz pokazał na co go stać. I trzeba go pochwalić za tę rundę, a zdarzało się też, że i ubezpieczał obrońców.

W końcówce rundy z obrony do pomocy został przesunięty Alan Czerwiński. I ciężko jednoznacznie ocenić pomocnika (miejmy nadzieję, że trener zapomni o wystawianiu go na obronie). Z jednej strony mógł się podobać jego ciąg na bramkę, próby ofensywne, czasami strzały. Z drugiej brakuje mu jeszcze takiej odwagi powiązanej chyba z doświadczeniem. Jest to bardzo młody zawodnik i brakowało mu często podjęcia decyzji o szybszym podaniu, o oddaniu strzału – czasem niepotrzebnie schodził do środka, gdy miał wolne pole, nawijał obrońców w nieodpowiednich momentach, stawał i tracił piłkę. Z tym kontrastował moment w meczu ze Stomilem, w którym zapomniał o swoich boiskowych lękach i na spokoju, jak stary wyjadacz, lobował bramkarza gości. Jak mówi trener, przyszłość przed Czerwińskim i mimo, że można było się przyczepić do jego gry, nie ma powodu słowom szkoleniowca nie wierzyć. No i Czerwiński w obronie, a w pomocy to niebo, a ziemia – on musi grać w pomocy. Jako zmiennik „na chwilę” pojawił się na prawej pomocy Michal Farkas.

Jeśli chodzi o lewą flankę pomocy, to na początku sezonu oglądaliśmy na tej pozycji młodego, nieopierzonego Krzysztofa Wołkowicza, który przed pierwszą kolejką miał na koncie zaledwie pół meczu w pierwszej lidze i to w spotkaniu bez stawki – w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu w Nowym Sączu. Tymczasem początek sezonu jak na takiego młokosa miał bardzo udany. W przegranym meczu z ŁKS był jednym z najaktywniejszych zawodników, z Cracovią strzelił bramkę, a w Łęcznej w początkowej fazie meczu pokazał się z bardzo dobrej strony, w drugiej połowie grał już słabiej, ale zaliczył asystę. Wkrótce jednak stopniowo jego pozycja w zespole zaczęła słabnąć. Zaliczył także mecz pauzy po czwartej żółtej kartce. Ostatni raz w wyjściowym składzie pojawił się w meczu 12. kolejki z Niecieczą, w ostatnich pięciu spotkaniach natomiast grywał ogony i z jego gry praktycznie nic nie wynikało. Piłkarz jest młody i zagrał pierwszą rundę w pierwszej lidze, dlatego ciężko powiedzieć, jaką klasą ten zawodnik dysponuje. Faktem jest, że systematycznie tracił w oczach trenera i w kontekście pozycji w zespole zanotował chyba największy regres – od pewniaka na skrzydle do roli „taktycznego” zmiennika.

Faktem jest, że mimo odstawienia Wołka, szkoleniowiec na tej pozycji dokonywał wielokrotnych zmian. Prawdopodobnie grywałby tutaj więcej Bartłomiej Chwalibogowski, gdyby nie jego występy w obronie. W nielicznych występach na lewej pomocy Bartek spisał się średnio. Trenera nie potrafił także zadowolić Marcin Pietroń, który nie pokazuje w GieKSie swojego potencjału – nie popełnia większych błędów, ale też nie daje drużynie nic wielkiego z przodu. Pietroń w całej rundzie miał kilka znakomitych sytuacji na zdobycie gola, ale nie potrafił ich wykorzystać. Z tego wszystkiego w jednym meczu nawet w pomocy pojawił się Bartosz Sobotka i nieźle się spisał, a dostał także szansę na tej pozycji jako zmiennik w jednym ze spotkań. W Ząbkach natomiast oglądaliśmy Arkadiusza Kowalczyka, który zagrał dobrze, ale miał spory udział przy utracie bramki, kiedy gonił i… odpuścił zawodnika rywali. W końcu w końcówce tegoż spotkania na boisko po półtorarocznej przerwie wrócił Rafał Sadowski i chyba takiego zawodnika brakowało trenerowi w tej rundzie na lewej pomocy. Wydaje się, że jeśli popularny Messi przepracuje dobrze okres przygotowawczy, to może sobie wywalczyć miejsce w podstawowym składzie. Incydentalnie w meczu z Flotą na tej pozycji oglądaliśmy Rafała Kujawę.

Podsumowanie:
Wydaje się, że na chwilę obecną trener ma pewniaków na pozycji prawego i ofensywnego pomocnika oraz jednego z defensywnych. Są nimi odpowiedni: Alan Czerwiński, Przemysław Pitry i Grzegorz Fonfara. Jako drugi defensywny pomocnik do niedawna pewniakiem (mimo słabszej formy) byłby Kamil Cholerzyński, jednak dobra postawa w ostatnich meczach Rafała Kujawy każe się zastanowić, czy to przypadkiem nie ten piłkarz powinien występować na tej pozycji – jest idealny do zadań defensywno-ofensywnych. Pozycja lewego pomocnika to wielka niewiadoma – zarówno Krzysztof Wołkowicz i Marcin Pietroń nie gwarantują niczego wielkiego, choć obu stać na więcej. Chwalibogowski ma swoje dobre momenty i gorsze i pewnie w razie znalezienia lewego obrońcy, miałby szanse grać na pomocy. Wiele jednak sobie obiecujemy po Rafale Sadowskim, który jest szybki i nadaje się do gry na skrzydle jak mało kto.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Lechia Gdańsk kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Pisałem to już wielokrotnie, ale mam przyjemność napisać ponownie – przyjeżdża topowa ekipa. Lechia Gdańsk to jedna z najważniejszych kapel w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Historia ruchu kibicowskiego w Gdańsku jest na swój sposób upolityczniona. Gdańsk jest miastem, w którym zapoczątkowana została „Solidarność”, a spora część osób zaangażowanych w walki z ZOMO była jednocześnie kibicami Lechii. Przełożyło się oczywiście na chuligańską potęgę Betonów, którzy byli zaprawieni w bojach i nie jedna ekipa, która miała przyjechać do Trójmiasta, zwyczajnie wymiękła. Banda BKS-u pod dowództwem śp. Dufo i Wolfa sprawiła, że Lechia namieszała w Polsce konkretnie. Potrafili pojechać na mecz Polska – Anglia na Stadionie Śląskim w 1993 roku w 700 głów (wspólnie ze Śląskiem) i zlać mundurowych. Przez granie w niskich ligach, to na kadrze załatwiali chuligańskie sprawy, między innymi z Legią Warszawa czy Triadą (Arka Gdynia, Cracovia i Lech Poznań). W Gdańsku, przez regularne lanie milicjantów przez kibiców, mecze Lechii ochraniał oddział antyterrorystyczny.

Największym chuligańskim sukcesem Lechii były wydarzenia z 20 czerwca 1984 roku, kiedy grali na Arce Gdynia. Fani Lechii najechali w 12 tys. i stanowili większość stadionu. Mało tego – zajęli legendarną Górkę, czyli młyn Arkowców. Lechia w połowie lat 90. nie przestawała schodzić z chuligańskiej glorii. Banda Młode Orły ’95 regularnie wojowała z Arką (pod dowództwem Zbyszka Rybaka), a Trójmiasto w latach ’90 to było piekło. Była tam jeszcze jedna, wówczas solidna, ekipa – Bałtyk Gdynia. Popularne Kadłuby nie wytrzymały jednak próby czasu.

Lechia „od zawsze” ma sztamę ze Śląskiem Wrocław. Data założenia zgody to 1977 rok, czyli… bardzo dawno temu. W tych latach w innych miastach jeszcze na dobre nie rozwinął się (lub nawet nie zaczął się) zorganizowany ruch kibicowski. Jednak przez silne i konkretne grupy skinów, które nienawidziły komuny, ta zgoda scementowała się i cały czas rozwijała na kolejne dekady. W dzisiejszych czasach to naprawdę sztama z prawdziwego zdarzenia.

Oprócz WKS-u mają sztamę z Gryfem Słupsk, który pierwszy raz wsparł Lechię w Koszalinie jesienią 1993 roku. Natomiast Gryf swoje płótno powiesił na Lechii w derbach Trójmiasta z Arką wiosną 1995 roku. Z Gryfem, i u boku Czarnych Słupsk, Lechiści starli się konkretnie z policją zimą 1998 roku, kiedy z rąk milicjanta został zamordowany 13-letni Przemysław Czaja. Co do fanów Czarnych są bardziej z szacunku traktowani jako zgoda po wydarzeniach w Słupsku, ale ich funkcjonowanie jest mniejsze niż niejednej ekipy działającej jako FC.

Lechia pod swoimi skrzydłami ma sporą rodzinę fan clubów lub ekip, z którymi żyją w komitywie: Chojniczanka Chojnice, Bytovia Bytów, KP Starogard Gdański, GKM Grudziądz, Pomezania Malbork, Unia Tczew czy Mławianka Mława. Od kilku sezonów Jeziorak Iława, który miał różne okresy w swoich szeregach, zdecydował się zostać FC Lechii.

Od 2016 roku mają układ chuligański ze Stomilem Olsztyn. Od lat również mają bardzo dobre relacje z Rakowem Częstochowa, wielu nawet mylnie przez wspólną oprawę w tym sezonie pomyślało, że została na tym meczu w Gdańsku przyklepana zgoda.

Nasza rywalizacja miała miejsce, odkąd pojawiliśmy się na piłkarskiej mapie Polski. Dopiero w połowie lat 80. zagraliśmy ze sobą w ekstraklasie. Lechia zameldowała się na 4 sezony i spadła, z kolei GieKSa zaczynała pisać swoją piłkarską dekadę, która przyniosła najlepszy okres w dziejach klubu. Wtedy z Lechią Gdańsk nic nas nie łączyło, oprócz wzajemnej zgody ze Śląskiem Wrocław, z którym w 1987 roku zagraliśmy finał Pucharu Polski w Opolu. W latach 90. futbol w Gdańsku grał na poziomie obecnej pierwszej ligi, jednak klub regularnie borykał się z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi.

W 1995 roku doszło do fuzji z Olimpią Poznań i Lechia grała pod nazwą Lechia/Olimpia Gdańsk. Kibice Betonów podjęli decyzję o wspieraniu klubu, bo wtedy była to jedyna okazja do pokazania się na salonach. W tym samym sezonie podobny ruch uczynili kibice GKS-u Tychy, którzy dosłownie świętowali fuzję z Sokołem Pniewy, przez co także mieli okazję pokazać się kibicowsko w ekstraklasie.

Nasz wyjazd „na Lechię” miał mieć miejsce jesienią 1995 roku, ale doszło do kuriozalnej sytuacji. Piłkarze GieKSy pojechali do Poznania, gdzie Olimpia miała stadion „w remoncie”, ale departament PZPN wyznaczył ten obiekt do rozegrania spotkania. Z kolegi równolegle na Traugutta w Gdańsku stadion Lechii wyczekiwał naszych zawodników i… kibiców. Finalnie mecz nie został rozegrany, GieKSa otrzymała walkower na swoją korzyść, a fanatycy GKS Katowice nie pojechali w tamtym sezonie jedynie do Poznania i Pniew (GKS Tychy grał tam domowe mecze), ponieważ nie akceptowali fuzji z kibicowskiego punktu widzenia. Z kolei fani Lechii znienawidzili nas ze względu na osobę Mariana Dziurowicza, który przejął wtedy władzę w PZPN.

Wiosną 1996 roku mecz był w Katowicach. Lechia mocno się zmobilizowała i przyjechała w 130 głów, co na tamte czasy było bardzo dobrą liczbą. Jednak sporym szokiem było, kiedy Lechia zobaczyła swoje płótno („Lechia love forever”) na Blaszoku do góry kołami. Trochę czasu potrzebowali kibice BKS-u, aby połączyć kropki. Płotno przekazali Śląskowi Wrocław, z którym flaga jeździła lub wisiała na Oporowskiej, później WKS flagę przekazał Wiśle Kraków, która miała sztamę równolegle z Gdańskiem i Wrocławiem. Gdy był mecz GieKSy ze Śląskiem Wrocław jesienią 1995 roku, to jadąca wspierać Śląsk ekipa Białej Gwiazdy została trafiona przez chuliganów GieKSy. Wiśle zabrakło odwagi nie tylko do podjęcia rękawic, ale także poinformowania o straconej fladze.

Lechia mimo fuzji i zjeżdżenia Polski oraz konkretnego młynu na swoim stadionie, musiała się zadowolić jedynie sezonem i… znów spadła. W sezonie 1999/2000 spotkaliśmy się ponownie. I ponownie w Gdańsku doszło do fuzji… Tym razem Betony grały jako Lechia/Polonia Gdańsk po połączeniu dwóch gdańskich klubów. Jesienią 1999 roku GieKSiarze wybrali się w 240 osób, w tym 10 Banik Ostrava – na tamte lata była to świetna liczba. I kto wtedy zakładał, że to była nasza ostatnia wizyta? Ale o tym zaraz…

Wiosną 2000 roku graliśmy u siebie. Lechia przyjechała w 132 głowy, z czego 80 głów Betonów, reszta to była Wisła Kraków (27) i delegacje Gryfa Słupsk oraz Śląsk Wrocław. Przed meczem doszło do awantury – GieKSa wysypała się na gości, ale policja rozgoniła towarzystwo. Na meczu Blaszok palił sporo pirotechniki, a chuligani GieKSy zaprezentowali, w formie dywanów, szaliki Ruchu Chorzów z Katowic. Był to znak czystek w mieście.

Lechia, a konkretnie ich kibice, zdecydowali w 2001 roku, że napiszą własną historię – „sama” Lechia Gdańsk choćby od najniższej ligi (jednocześnie klub z fuzją cały czas kopał się w otchłani lig). Mieli zaczynać od B klasy, ale okazało się, że zespół Startu Kulice wycofał się z ligi i na starcie dostali od losu „handicap” – zaczynali od A klasy. Zaczynała się nowa, ale dumna historia gdańskiego futbolu, który w 2007 roku spotkał się w jednej lidze z nami. My zaczynaliśmy na poziomie obecnej trzeciej ligi, ale wspólnym mianownikiem tej rywalizacji jest fakt, że na zapleczu ekstraklasy spotkały się dwa kluby, które uratowali kibice.

Jesienią 2007 roku mieliśmy pojechać do Gdańska. Ciśnienie było ogromne, ale wcześniej zaliczyliśmy, po bardzo długiej rozłące, GKS Jastrzębie na wyjeździe. Doszło tam do awantury i dostaliśmy dwa mecze zakazu wyjazdowego.

Wiosną 2008 roku zagraliśmy na Bukowej. Lechia zapowiadała pociąg specjalny, ale coś poszło nie tak, bo goście dotarli w 87 głów i nie mieli ze sobą żadnej flagi.

Minęło 15 lat. GieKSa cały czas to samo pierwszoligowego granie (z dwuletnią przerwą na drugą ligę), natomiast Lechia była cały czas w Ekstraklasie. Gdańszczanie dorobili się nowego stadionu, który służył także podczas Euro 2012.

Ponownie zagraliśmy na zapleczu Ekstraklasy i znowu… nie pojechaliśmy na Lechię. Tym razem PZPN zamknął stadion BKS-u za ich pokaz pirotechniczny z Podbeskidziem Bielsko-Biała i nasza skromna delegacja, przekazała jedynie to, co myśli jako społeczność fanów GieKSy o PZPN.

Wiosną 2024 roku zagraliśmy u siebie z Lechią. Od niepamiętnych czasów pęknął „sold out”, co tylko pokazywało, jak brakuje nam wielkich spotkań. Goście, po 7-miesięcznej przerwie za przerwany mecz w Gliwicach, wygłodniali wyjazdów na legalu, wyprzedali wszystkie bilety. Zawitali w 550 głów, w tym 100 Śląsk Wrocław i 40 Raków Częstochowa. Weszli wszyscy i zaliczyli najliczniejszy wyjazd w historii do Katowic.

Minęło pół roku i zagramy ponownie. GKS Katowice kontra Lechia Gdańsk, ale już w Ekstraklasie. Dwa kluby, które ze zgliszczy podniosły grupy kibiców. Tylko fanatycy z obu stron wiedzą, jaką przeszliśmy drogę, żeby tu się spotkać!

Kontynuuj czytanie

Klub Piłka nożna

„Ludzie GieKSy” wspominają Jana Furtoka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Od wczoraj w sieci pojawiają się pożegnania, wspomnienia, i anegdoty o Janie Furtoku. Naszą legendę żegna cała piłkarska Polska. Postanowiliśmy o najlepsze wspomnienia związane z „Jasiem” zapytać ludzi, którzy byli lub są blisko Klubu – prezesów, zawodników, dziennikarzy, pracowników i kibiców.

Swoimi wspomnieniami podzielili się z nami między innymi Wojciech Cygan, Grzegorz Proksa czy Grzegorz Goncerz. Zapraszamy na sentymentalną podróż i wspomnienia o prawdziwej legendzie GKS-u Katowice.

Wojciech Cygan, były Prezes GKS Katowice:

„Jana Furtoka bliżej poznałem w momencie gdy dołączyłem do GieKSy. I od razu udzielił pomocy. Z tym zawsze będzie mi się kojarzył. Wybitny piłkarz. Uśmiechnięty, skromny, serdeczny, z żartem i zawsze chętny do pomocy. Pamiętam jak razem z Marcinem Janickim potrzebowaliśmy wsparcia u jednego ze sponsorów, który był nałogowym palaczem. My z Marcinem nie paliliśmy, więc zabraliśmy także Jasia, żeby mógł towarzyszyć sponsorowi i opowiedzieć kilka anegdot ze swojej wspaniałej kariery. Sponsor był zachwycony. My też, bo dopięliśmy szczegóły umowy”.

Grzegorz Goncerz, były napastnik GKS Katowice:

„Pamiętam sytuację gdy na początku swojej przygody z GKS-em wszedłem do gabinetu Jasia, a tam jeden wielki dym od opalanych co chwila papierosów. Mówię: „dzień dobry, tak tu jest nadymione że Pana w ogóle nie widzę!” A Jasiu na to… „Mnie nie musisz widzieć, masz widzieć bramkę!””

Leszek Błażyński, dziennikarz, autor książek sportowych:

„Z przyjemnością oglądało się grę Jasia Furtoka, widziałem na żywo sporo meczów z jego udziałem, ale jeden utkwił mi najbardziej w pamięci. To słynne spotkanie 1 maja 1986 roku. Chodziłem wtedy do podstawówki, a w finale Pucharu Polski GKS Katowice grał z Górnikiem Zabrze. Przed spotkaniem wszyscy, od ekspertów po kibiców, zastanawiali się, ile Górnik wygra. GieKSa zwyciężyła 4:1, a Furtok strzelił trzy efektowne gole. Co ciekawe, na zegarze jeszcze po zakończeniu spotkania było 2:1. Kibice żartowali, że zegar obsługiwał fan Górnika, który wkurzył się i poszedł do domu… Później jako dziennikarz wiele razy miałem okazję porozmawiać z Furtokiem, który był osobą wesołą, sympatyczną, skromną i małomówną. Na boisku błyszczał, poza murawą wolał być w cieniu. Jego syn Jacek opublikował we wtorek zdjęcie ze swoim tatą, na którym Jasiu Furtok śmieje się od ucha do ucha. Takiego go zapamiętam.”

Artur Łój, były wiceprezes GKS Katowice, współtwórca akcji „Ratujmy GieKSę”:

„W okolicach roku 2006, gdy ś.p Jan Furtok był prezesem odradzającej się GieKSy, dostał bardzo intratną propozycję objęcia stanowiska dyrektora sportowego w Groclinie (teraz każdy wie jak ten klub skończył, ale wtedy to był organizacyjny top w kraju). Drzymała był zdeterminowany żeby Go ściągnąć do siebie. W GieKSie Jasiu zarabiał przysłowiowe orzeszki, a tam nie dość że kasa to jeszcze wizja walki o najwyższe sportowe cele.

Nie wiem czy są na świecie ludzie, którzy poświęciliby pieniądze i karierę dla ratowania idei pracowaliby społecznie, ale Jasiu wiedział że bez niego nie damy rady i został. Wrócił na szczebel centralny, a potem… już wszyscy wiemy.”

Grzegorz Proksa, bokser, mistrz Europy w wadze średniej, kibic GieKSy:

„Trudno w kilku zdaniach wymienić najlepsze historie czy wspomnienia, ponieważ z okresu mojej pracy w GKS-ie mam ich bardzo wiele. Z pewnością szybko złapaliśmy bardzo bliskie relacje, potrafiliśmy przegadać wiele godzin. Pamiętam że Jasiu miał biuro zaraz obok mojego i bardzo często wpadał po mnie przed treningami czy to pierwszej drużyny, czy drużyn młodzieżowych, bardzo lubił je oglądać i oceniać. Często robiliśmy to razem.

Dużo mi opowiadał o całym systemie szkolenia jak i o swojej karierze. Był bardzo dobrym kolegą. Bardzo długo mnie przekonywał żebyśmy przeszli na „Ty”, a ja miałem z tym ogromny problem. Dla mnie Jan Furtok to była legenda,, wielki sportowiec i idol z dzieciństwa. Długo utrzymywaliśmy kontakt prywatny. Jestem zdruzgotany tą starszną informacją…”

Marcin Janicki, były Prezes GKS-u Katowice:

„Janek Furtok to niekwestionowana legenda GieKSy. Kiedy przychodziłem do klubu w 2012 roku był jedną z pierwszych osób, którą miałem okazję poznać. Otwarty i z poczuciem humoru. Kiedy udawaliśmy się klubową delegacją na uroczystości górnicze każdy chciał mieć z Jankiem zdjęcie. Zanim zasiadł do stołu zawsze stanął do zdjęcia, z każdym zamienił słowo. Roztaczała się wokół niego aura osoby wyjątkowej dla polskiej i katowickiej piłki nożnej, ale przy tym wszystkim był szalenie normalny. Wyjątkowa osoba, którą miałem okazję poznać.”

Olga Bieganowska, dyrektor marketingu GKS Katowice w latach 2010-2020:

„Pan Jasiu był osobą, która zostawiła niezatarte ślady w sercach wielu osób, za swoje zaangażowanie i ciepło. Dla GieKSy nigdy nie odmawiał, zawsze miał czas, nawet ucząc podstawy piłki dzieciaki z programu Zagraj na Bukowej. Po cichu zawsze mówił: „Pani Olgo bombona?”…wciskając go od razu do ręki. Jego odejście to wielka strata, a wspomnienia o nim będą nas prowadzić, przypominając o wartościach, które wnosił w nasze kibicowskie życie. Panie Jasiu, Pana życie było darem dla wszystkich GieKSiarzy.”

Dariusz Leśnikowski, dziennikarz „Super Express”:

„Jako nastolatek Jana Furtoka – paradoksalnie – częściej widywałem w koszulce reprezentacji: pierwszej albo olimpijskiej na Stadionie Śląskim, niż w stroju GKS-u. Pamiętam jednak, że jako ówczesny kibic Szombierek gdzieś w połowie lat 80. „kląłem” na niego, gdy w Bytomiu walnął pięknego gola z rzutu wolnego. GieKSa wygrała 4:1, niewielkiej grupce „szombierkorzy” została jedynie marna satysfakcja z gola strzelonego przewrotką przez Marka Koniarka. Parę miesięcy później GKS zabrał „Koniara” Szombierkom, dzięki czemu trochę później narodził się przy Bukowej kultowy atak Furtok-Koniarek-Kubisztal.

Po latach miałem okazję – przyjemność, zaszczyt – poznać Jana Furtoka osobiście, już w zawodowych kontaktach na linii dziennikarz – piłkarz/trener/prezes. Zanim koszmarna choroba zabrała mu wspomnienia, parę kaw wypiliśmy i parę historii zdążył opowiedzieć do mojego cyklu „Z lamusa”, który przez wiele lat prowadziłem w „Sporcie”. Potrafił opowiadać z humorem, z emocjami, z werwą.

Kiedy na jedną z takich rozmów przyniosłem mu jego zdjęcie na… nartach, długo się na jego widok śmiał. A potem, opowiadając o tym, jak dwa razy w życiu: za Alojzego Łyski przy Bukowej oraz w okresie gry w Eintrachcie założył deski na nogi, ekspresyjnie zerwał się z krzesła i sugestywnie zademonstrował, czym się skończyła owa druga próba. Paru gości lokalu ze zdumieniem przyglądało się facetowi, który dramatycznie niemal pada na podłogę kawiarni. Cóż, gwiazdorstwa, sztuczności i fałszu nie było w Nim ani krztyny. Była godna najwyższego szacunku skromność i naturalność.”

Maciej Wierzbicki, były bramkarz GKS Katowice:

„Na pewno sama obecność Jasia dużo wnosiła, bo to był otwarty człowiek. Jak zazwyczaj bramkarze irytują się na słowo „SZAKET” tak z jego ust przywitanie „cześć szaket” odbierałem bardzo miło. Za czasu trenera Fornalaka Jasiu wchodził czasem do treningu, jednego takiego dnia chyba z 30 minut męczył mnie swoimi uderzeniami, bo zostaliśmy sami. Pytał kaj chcesz i tam uderzał. Czy prawą czy lewą nogą potrafił uderzyć na prawdę celnie…”

Grzegorz Górski, były zawodnik GKS Katowice, wychowanek Jana Furtoka:

„Jako dzieciaki rocznika 85 mieliśmy szczęście być trenowanymi przez wiele lat przez człowieka z wielką pasją do piłki nożnej, z którym każdy trening to była przyjemność i nauka.

Jako trener naszej ekstraklasowej drużyny sezonu 2004/2005 zbudował niesamowitą atmosferę, którą do dziś wspominamy z chłopakami z boiska. Każdy mecz to był bój w którym szło się za przyjaciółmi. Dzięki Furtokowi stanowiliśmy kolektyw.

Kiedy Jasiu został prezesem GKS-u to z punktu widzenia piłkarza doskonale wiedziałeś że rozmawiasz z uczciwym człowiekiem, który robi więcej niż pozwalałybyśmy to warunki klubowe w tamtych czasach. Był to serdeczny człowiek, który ukształtował mnie jako piłkarza, ale również co ważne ma niebagatelny wpływ na to jakim jestem człowiekiem.”

Maurycy Sklorz, były rzecznik prasowy GKS Katowice:

„Osobiście miałem okazję poznać Pana Jana Furtoka w pierwszym dniu mojej pracy w GKS-ie. Zawsze uśmiechnięty, zawsze pomocny. Uwielbiałem z nim rozmawiać, słuchać o dawnych czasach i potędze GieKSy. Janek miał miliony historii. Opowiadał o grze w trójkolorowych barwach, ale też o tym że w Niemczech zaczął strzelać dopiero jak mu zaczęli podawać schabowe na obiad!”

Rafał Kędzior, komentator sportowy:

„Moje pierwsze zetknięcie z Janem Furtokiem to czasy kiedy grał w Eintrahcie Frankfurt, a ja jako dzieciak zafascynowany Bundesligą oglądałem magazyn Ran na Sat 1 i bramki, które strzelał dla ekipy z Frankfurtu. Najbardziej utkwił mi w pamięci jednak pucharowy mecz z 1995 roku przeciwko wielkiemu wtedy Juventusowi. Byłem dumny, że synek z GieKSy strzelił gola drużynie Del Piero, Viallego i Deshampsa. Nie przypuszczałem wtedy, że będę go mógł jeszcze zobaczyć w barwach GieKSy już jako bardziej świadomy kibic.

Również tym bardziej wtedy nie przypuszczałem, że będę mógł poznać legendę GieKSy co stało się, kiedy pracowałem w dziale marketingu Klubu. Jan Furtok był wówczas wiceprezesem. Największym przeżyciem było jednak dla mnie, kiedy kilka razy miałem okazję zagrać w meczach reprezentacji Śląskich dziennikarzy wzmocnionej kilkoma byłymi ligowcami. Pochwałę za jedną z akcji od Jasia zapamiętam do końca życia podobnie jak swojską atmosferę, która wtedy panowała w szatni. Ale pamiętam też, że choć Furtok ze względu na wiek w tamtym czasie biegał najmniej ze wszystkich, to zawsze kończył mecz z 2 czy 3 golami. Anegdot z tamtych czasów jest sporo, ale większość z nich jednak nie nadaje się o cytowania przy tak smutnej okazji. Na pewno zapamiętam go jako wybitnego piłkarza i zwykłego, skromnego, normalnego chłopaka z Katowic z dużym poczuciem humoru i życzliwością.”

Tomasz Błaszczyk, wieloletni fotograf GKS Katowice:

„Pierwsze wspomnienie jakie przychodzi mi do głowy związane z Janem Furtokiem to zlecenie z gazety „FAKT” żeby zrobić zdjęcie… ręki którą Jan Furtok strzelił bramkę w pamiętnym meczu z San Marino. Byłem bardzo zdziwiniony tą propozycją i zastanawiałem się jak Pan Jan zareaguje. On natomiast jak zawsze szeroko się uśmiechnął i powiedział że nie ma żadnego problemu. Sesję ręki zrobiliśmy na klubowym parkingu.”

Maciej Biskupski, Wiceprezydent Miasta Katowice:

„Jan Furtok to był mój prawdziwy idol piłkarski w czasach w czasach mojego dzieciństwa. Gdy graliśmy na boisku w piłkę nożną każdy chciał być Janem Furtokiem. Gdy poznałem Janka w czasie działalności społecznego komitetu „Ratujmy GieKSę” okazał się zupełnie normalnym, życzliwym i otwartym człowiekiem. Takim właśnie go zapamiętam.”

Filip Burkhardt, były pomocnik GKS Katowice:

„Wczorajsza informacja mnie zszokowała. Pan Jan był cudownym człowiekiem, zawsze uśmiechniętym i życzliwym. Poznaliśmy się osobiście w czasie kiedy grałem w GKS-ie. Rozmawialiśmy najczęściej po meczach, bo bardzo przeżywał mecze GieKSy i zwracał uwagę na grę każdego zawodnika. Mam nadzieję że jego legenda będzie czuwała nad GieKSą i już nigdy GieKSsa nie spadnie z Ekstraklasy.”

Michał „Shellu” Murzyn, twórca i redaktor naczelny GieKSa.pl:

„Moim pierwszym kontaktem z wówczas prezesem Furtokiem był dzień, w którym po raz pierwszy pojechałem na mecz pracować na rzecz klubu. To był wyjazd na KS Częstochowa w IV lidze. Wcześniej filmowałem w trybun GieKSiarskie bramki, zaproponowano mi więc, żebym pojechał do Częstochowy i sfilmował mecz. Niesamowite było to dla mnie wydarzenie. W drodze powrotnej w autokarze puszczałem panu Janowi Furtokowi bramki z tego meczu na swojej analogowej kamerze. Po powrocie z ekipą z SSK i panem Jankiem mieliśmy… małą nasiadówkę w pokoju trenerów. Niesamowite było dla mnie bycie w takim kontakcie z Legendą. No i po wszystkim, jako że wracaliśmy w tym samym, kierunku – prezes na Kostuchnę, ja na Zarzecze – jechaliśmy jednym autem i nakazał kierowcy, odwiezienie mnie pod sam dom. Pomyślałem sobie wtedy – tyle wygrać. Tego dnia zaczęło się moje udzielanie na rzecz GieKSy, a duma jaką miałem z obcowania z Janem Furtokiem była olbrzymia.

Innego razu podczas wyjazdu do Ząbek zespół się naszej wyjazdowej ekipie samochód. Nie wiem, jak to się stało, ale akurat przejeżdżał pan Janek ze swoją ekipą. Ja jako, że miałem filmować mecz, byłem niezbędny na spotkaniu, więc wzięli mnie do swojego samochodu – wiem, że był tam jeszcze wtedy Piotr Stach. Dyskutowali w aucie o składzie, więc ja dałem komuś cynk, żeby wrzucił na stronę. To jeszcze były czasy tuż przed Facebookiem, więc szybkość informowania była na wagę złota.

Rozmowy z Janem Furtokiem były specyficzne. Pamiętam zwłaszcza jedną, co do której do dziś uśmiecham się na wspomnienie. Poszedłem do gabinetu prezesa podpytać o poszukiwania zawodnika na jakąś pozycję albo lokalizację obozu przygotowawczego. Pan Jan patrzył na mnie w milczeniu. Zaciągnął się papierosem i rzekł:

– Działamy.

Zamilkł. Wziął kolejny chaust papierosa. Po kilku sekundach dodał.

– Szukamy.

Ton jakim to mówił był naprawdę jednorazowy.

No i ogólnie znana wszystkim historia, kiedy to pan Jan Furtok zarzucił na jednej z prezentacji GieKSy sucharem wszechczasów 🙂

„Pijcie mleko, druga liga niedaleko”.

Dla mnie postać Jana Furtoka jest szczególna. 13 października 1996 byłem na swoim pierwszym meczu GKS Katowice. Żałowałem, że akurat w tym spotkaniu nie może wystąpić Sławek Wojciechowski. Niepotrzebnie. W 75. minucie do ustawionej tuż za linią pola karnego piłki podszedł Jan Furtok, który już był po swoich zachodnich wojażach. Precyzyjnym strzałem nie dał szans… śp. Arturowi Sarnatowi, który zmarł kilkanaście dni temu.

Na własne oczy widziałem ponad 840 bramek GKS Katowice. Strzeliło je niemal 200 piłkarzy. Jasiu Furtok był autorem pierwszej z nich.”

Piotr Koszecki, Prezes Zarządu Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”:

„Jan Furtok to po prostu (i aż) GKS Katowice.

Bardzo dobroduszny Człowiek. Wiele osób wie o jego zasługach piłkarskich, ale dla mnie – z racji wieku – to przede wszystkim osoba, dzięki której GieKSa w ogóle istnieje.

Cieszę się, że doczekał się powrotu do Ekstraklasy, szkoda że nie zobaczył GieKSy na nowym stadionie, który – zgodnie ze słowami Prezydenta Marcina Krupy – będzie nosił Jego imię.

Jak sobie teraz pomyślę, że przez ponad 20 lat miałem okazję obcować i rozmawiać z taką Legendą… Ale to też pokazuje, jakim Człowiekiem był Jasiu – tak wspaniałym, że w ogóle nie czuło się dystansu.

Zawsze był z nami kibicami, a my zawsze będziemy z Nim.”

Krzysztof Pieczyński, radny miasta Katowice:

„Z Jankiem znaliśmy się wiele lat i mam dziesiątki wspomnień związanych z tą przyjaźnią.

Najpierw była to relacja na linii idol-fan. Gdy Jasiu zakończył karierę wielokrotnie miałem zaszczyt grać z nim w jednej drużynie na wielu turniejach na terenie Polski a nawet Europy. Dzięki temu nasze więzi się zacieśniły, i zostaliśmy przyjaciółmi, a z całą rodziną Furtoków od lat żyję w bardzo bliskich relacjach.

Anegdotę jednak przytoczę związaną z działalnością samorządową, w której uczestniczę, a sam Jasiu też w pewnym okresie swojego życia był blisko tej działalności.

Otóż w roku 2006 oboje po raz pierwszy startowaliśmy do Rady Miasta Katowice z list Forum Samorządowe i Piotr Uszok. Wraz z Jasiem razem jechaliśmy na spotkanie organizacyjne z ówczesnym Prezydentem Piotrem Uszokiem.

W czasie jazdy Janek zapytał co będzie na tym spotkaniu. Odpowiedziałem że pewnie głównym tematem będzie rozmowa o naszych numerach na listach wyborczych. Wtedy też zaproponowałem Jasiowi, żebyśmy prowadzili wspólną, spójną i podobną kampanię, gdyż startujemy w innych okręgach, więc nie będziemy sobie przeszkadzać. Zapytałem Jasia jaki chciałby mieć numer na liście to ja również poproszę o taki sam. Jasiu bez chwili zastanowienia odpowiedział: „No jak to jaki, ino dziewiątka!”. Wiadomo, że takie numery na listach nie należą do tych „biorących”, więc starałem się wytłumaczyć mu, że to niezbyt fortunny numer jak na wybory, na co Jasiu rzekł: „To był zawsze szczęśliwy numer do mie, zoboczysz!”.

Koniec końców obydwoje wystartowaliśmy z dziewiątego miejsca na listach. Wprawdzie mandatów radnych nie zdobyliśmy, ale mimo odległego miejsca byliśmy tego naprawdę blisko.

Żegnaj Idolu, Żegnaj Kolego, Żegnaj Przyjacielu…”

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Katowickie złudzenia, poznański tryumf

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do trzeciej, a zarazem ostatniej galerii z Poznania. 

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga