Dołącz do nas

Piłka nożna

Analiza formacji cz. 3 – pomocnicy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Analiza formacji pomocy nie jest najłatwiejszym zadaniem, gdyż zarówno w ustawieniach wyjściowych w danym meczu, jak i w samym trakcie spotkań dochodziło do wielu roszad – zarówno wszerz boiska (zamiana lewego pomocnika z prawym), jak i wzdłuż (zamiana skrajnego pomocnika z obrońcą, zamiana ofensywnego pomocnika z napastnikiem). Dlatego w niektórych momentach te pozycje były nieco… orientacyjne. Linia pomocy to centrum wydarzeń na boisku, często to pomocnicy przerywają akcje, to oni zaczynają atak, a i nierzadko go kończą. W rundzie jesiennej skład zawodników w pomocy różnił się znacząco na początku i końcu rozgrywek, a to wszystko z powodu zakazu transferów i ograniczonej kadry na początku. W naszej analizie podzieliliśmy zawodników na trzy grupy: defensywni, skrajni i ofensywny pomocnik. Autorem statystyk jest Koles1989 (dla uproszczenia w wykresach zakwalifikowaliśmy poszczególnych zawodników do jednej z grup: albo skrajnych, albo środkowych pomocników).

Oto jak wyglądały wyjściowe uproszczone ustawienia linii pomocy w poszczególnych spotkaniach ligowych (po kolei: prawy pomocnik, 2 defensywnych pomocników, ofensywny pomocnik, lewy pomocnik):

ŁKS: Goncerz, Cholerzyński, Pietroń, Kruczek, Wołkowicz
Warta: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Cracovia: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Łęczna: Pietroń, Cholerzyński, Pitry, Kruczek, Wołkowicz
Kolejarz: Chwalibogowski, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Zawisza: Chwalibogowski, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Nieciecza: Czerwiński, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Chwalibogowski
Flota: Pietroń, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Kujawa
Polonia: Kowalczyk, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Pietroń
Sandecja: Kowalczyk, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Tychy: Kowalczyk, Pietroń, Fonfara, Pitry, Sobotka
Miedź: Kowalczyk, Chwalibogowski, Fonfara, Pitry, Wołkowicz
Okocimski: Kowalczyk, Pietroń, Fonfara, Kujawa, Chwalibogowski
Arka: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Pietroń
Olimpia: Czerwiński, Cholerzyński, Fonfara, Pitry, Pietroń
Stomil: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Pietroń
Dolcan: Czerwiński, Kujawa, Fonfara, Pitry, Kowalczyk

Defensywni pomocnicy:
Na tej pozycji mieliśmy w każdym meczu po dwóch zawodników, z tym że często jeden z nich bardziej włączał się do ewentualnych akcji ofensywnych, drugi skupiał się na większej pomocy obrońcom, często „wchodząc” w ich linię. Pierwszym „głównym” defensywnym pomocnikiem był Kamil Cholerzyński, który jednak nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Zawodnik ciągle nie może wrócić do swojej dyspozycji z czasów Nawałki i Moskala. W początkowej fazie sezonu zaliczył nieprawdopodobną jak na jedną rundę ilość podań do przeciwnika czy głupich strat w środku boiska. W początkowej fazie sezonu znajdował się w słabiutkiej formie – z zaznaczeniem, że średnio raz na mecz pokazywał swój potencjał zagrywając jakąś kapitalną piłkę do partnera – na jego nieszczęście nie kończyły się te zagrania bramką. W praktyce był podstawowym zawodnikiem przez niemal całą rundę z wyjątkiem okresu, kiedy zmagał się z kontuzją odniesioną w meczu z Sandecją. Nawet gdy już uporał się z urazem trener Rafał Górak na niego raczej nie stawiał – choć zagrał w meczu z Olimpią Grudziądz oraz – jako łatacz dziur – na obronie w Gdyni i w drugiej połowie w Ząbkach (zastępując albo wykartkowanego, albo kontuzjowanego Adriana Napierałę). O jego poczynaniach w obronie pisaliśmy w artykule o obrońcach. Trzeba przyznać, że szyki pokrzyżował Kamilowi właśnie uraz w Nowym Sączu, bo właśnie tam rozegrał kapitalne zawody – zarówno w defensywie, jak i rozprowadzaniu akcji. Właśnie takiego Kufla chcielibyśmy oglądać, bo te zawody były w jego wykonaniu popisowe i być może gdyby nie uraz – w końcówce rundy dałby tej drużynie bardzo wiele dobrego.

Drugim „głównym” defensywnym pomocnikiem był w tej rundzie Grzegorz Fonfara, który doszedł do drużyny w piątej kolejce. Od początku wprowadził do zespołu dużo jakości, już od pierwszego meczu mogliśmy obserwować jego prostopadłe podania po ziemi do Denissa Rakelsa, których tak brakowało (zazwyczaj Rakels musiał zmagać się z długimi, górnymi piłkami). Fonfara z miejsca był podstawowym graczem i trener nie wyobrażał sobie drużyny przez niego. Fonfara strzelił dwa gole, w tym jednego pięknego w meczu z Niecieczą oraz zaliczył kilka asyst – także ze stałych fragmentów gry (dobry wykonawca!). Z czasem ten początkowy błysk jednak gdzieś przygasł i zawodnik stał się efektywny raczej tylko w defensywie. Tam wspomagał obrońców, jak tylko mógł, jednak w ataku mimo, że go wdzieliśmy – to nie było z tego wielkich korzyści. Bywały wręcz takie mecze, w których ofensywne próby były bardzo słabe, a w destrukcji grał świetnie. Dlatego też nie ma się co czepiać piłkarza – swoje zadanie spełnił, ale od zawodnika z takim doświadczeniem ekstraklasowym oczekujemy więcej. No i powiedzmy, że zawodnik większą część kariery grał na skrzydle – bądź to w pomocy, bądź w obronie. Patrząc na efektywność jego gry – przyzwoita.

Gdy jeden z tych dwóch zawodników grać nie mógł (albo nie było go jeszcze w klubie, jak Fonfary) trener musiał uzupełniać jedno miejsce zawodnikiem, który nie ma inklinacji defensywnych – dlatego było to również łatanie dziury. Na tej pozycji widzieliśmy Marcina Pietronia, Przemysława Pitrego, Rafała Kujawę, czasem cofał się Dominik Kruczek. Ze skrzydła do środka w meczu z Miedzią Legnica został ściągnięty Bartłomiej Chwalibogowski. To wszystko były raczej epizody i pewnie wszyscy ci zawodnicy nie do końca czuli się dobrze na tych pozycjach, gdyż są piłkarzami ofensywnymi. Trzeba jednak przyznać, że w końcówce rundy spośród nich najbardziej mógł się podobać Rafał Kujawa, który bardzo dobrze potrafi z tej strefy boiska wyprowadzać akcje ofensywne. W meczu ze Stomilem Olsztyn miał udział w trzech bramkach. Dodatkowo jest to spec od czarnej roboty w środku pola. Jeśli więc któryś z wymienionych „epizodycznych” piłkarzy miałby zastąpić kogoś z dwójki Cholerzyński-Fonfara, powinien to być chyba właśnie Rafał Kujawa.

Ofensywny pomocnik:
W praktyce głównym pomocnikiem – jak to nazywamy podwieszony za napastnikiem – był Przemysław Pitry. To wokół niego kręciła się gra GieKSy, był głównym konstruktorem akcji ofensywnych i głównym egzekutorem. Potrafił cofnąć się po piłkę głęboko i rozpocząć szybki atak, często wychodził do przodu niczym napastnik. Dodatkowo strzelał gole po stałych fragmentach gry. Co znaczył Przemysław Pitry w tej rundzie pokazał mecz z Okocimskim Brzesko, w którym pauzował ze względu na kartki. Momentami miał taką pewność w swoich poczynaniach, że wszystko na boisko mu wychodziło. Może poza… strzałami, które bardzo często były ofiarnie blokowane przez rywali, ale liczba podjętych prób była znaczna, a przede wszystkim 10 bramek robi wrażenie. Zaliczył też asysty choćby w meczach w Nowym Sączu, Gdyni oraz u siebie z Olimpią Grudziądz – dwie ostatnie z nich po akcjach ze skrzydła. Trudno sobie wyobrazić, ile punktów mniej GKS by miał bez tego zawodnika. Z mankamentów należy powiedzieć, że czasem lekko przesadzał, bo podejmował się niekonwencjonalnych zagrań, po których tracił piłkę. Ale były to rzadkie sytuacje. No i nieszczęsny faul w ostatniej minucie meczu z Miedzią, który zakończył się rzutem karnym i kartką skutkującą wspomnianą pauzą. Ogólnie była to świetna runda pomocnika, który w pierwszym meczu z ŁKS zagrał jako napastnik.

W początkowej fazie sezonu oglądaliśmy na tej pozycji także Dominika Kruczka, który bardzo dobrze spisywał się w sparingach. Zawodnik jednak szybko spuścił z tonu, a w trakcie rundy rozwiązano z nim kontrakt za porozumieniem stron. Warto podkreślić, że strzelił gola w meczu Pucharu Polski w Luboniu.

Gdy Pitry pauzował, na pozycji ofensywnego pomocnika zastąpił go Rafał Kujawa, ale nie było z tego pożytku. Ofensywa GKS tego dnia nie istniała.

Skrajni pomocnicy:
Jeśli chodzi o prawą stronę tej pozycji, to na początku sezonu nie była ona obsadzona regularnie przez jednego zawodnika. W I kolejce z ŁKS zagrał Grzegorz Goncerz, ale znów przyplątała mu się kontuzja i trener musiał postawić na kogoś innego – wybrał Marcina Pietronia, który jednak już po czwartej kolejce musiał pauzować z powodu kartek. Na jego pozycję wskoczył lewonożny Bartłomiej Chwalibogowski, co było rozwiązaniem dość karkołomnym, bo zawodnik powinien grać po tej stronie, którą nogą gra lepiej – w innym przypadku, żeby być efektywnym musi ścinać do środka na drugą nogę – czyli lewonożny zawodnik powinien grać po lewej stronie, prawonożny po prawej. Niestety piłkarze w Polsce nie są tak wyszkoleni, aby grać dobrze obiema nogami. I właśnie próby dośrodkowań prawą nogą – co najbardziej rzucało się w meczu w Bydgoszczy – były w przypadku Bartłomieja nieudane. Chwalibóg nie mógł grać na na lewej stronie prawdopodobnie dlatego, że Krzysztof Wołkowicz nie mógł grać na prawej (jakkolwiek by to dziwacznie nie zabrzmiało). A Wołkowicz na prawej pomocy grywał choćby w zimowych sparingach.

Następnie przyszedł czas Arkadiusza Kowalczyka, który spisywał się dużo lepiej. Był równie aktywny, co Chwalibogowski (bo tego Bartkowi nie można odmówić), ale było więcej efektywności z jego gry – przede wszystkim uderzeń na bramkę, a także udało mu się strzelić dwa gole (choć niezwiązane z tą pozycją, bo raz uczynił to po stałym fragmencie gry, a raz jako napastnik). Zaliczył też choćby asystę w meczu z Sandecją (także kapitalna przewrotka z Cracovią). Trzeba go jednak zganić za niektóre znakomite sytuacje, które miał, a nie wykorzystał, jak choćby sam na sam w Nowym Sączu. Ale nazwisko Arka Kowalczyka przewijało się od kilku lat w GieKSie, a dopiero teraz pokazał na co go stać. I trzeba go pochwalić za tę rundę, a zdarzało się też, że i ubezpieczał obrońców.

W końcówce rundy z obrony do pomocy został przesunięty Alan Czerwiński. I ciężko jednoznacznie ocenić pomocnika (miejmy nadzieję, że trener zapomni o wystawianiu go na obronie). Z jednej strony mógł się podobać jego ciąg na bramkę, próby ofensywne, czasami strzały. Z drugiej brakuje mu jeszcze takiej odwagi powiązanej chyba z doświadczeniem. Jest to bardzo młody zawodnik i brakowało mu często podjęcia decyzji o szybszym podaniu, o oddaniu strzału – czasem niepotrzebnie schodził do środka, gdy miał wolne pole, nawijał obrońców w nieodpowiednich momentach, stawał i tracił piłkę. Z tym kontrastował moment w meczu ze Stomilem, w którym zapomniał o swoich boiskowych lękach i na spokoju, jak stary wyjadacz, lobował bramkarza gości. Jak mówi trener, przyszłość przed Czerwińskim i mimo, że można było się przyczepić do jego gry, nie ma powodu słowom szkoleniowca nie wierzyć. No i Czerwiński w obronie, a w pomocy to niebo, a ziemia – on musi grać w pomocy. Jako zmiennik „na chwilę” pojawił się na prawej pomocy Michal Farkas.

Jeśli chodzi o lewą flankę pomocy, to na początku sezonu oglądaliśmy na tej pozycji młodego, nieopierzonego Krzysztofa Wołkowicza, który przed pierwszą kolejką miał na koncie zaledwie pół meczu w pierwszej lidze i to w spotkaniu bez stawki – w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu w Nowym Sączu. Tymczasem początek sezonu jak na takiego młokosa miał bardzo udany. W przegranym meczu z ŁKS był jednym z najaktywniejszych zawodników, z Cracovią strzelił bramkę, a w Łęcznej w początkowej fazie meczu pokazał się z bardzo dobrej strony, w drugiej połowie grał już słabiej, ale zaliczył asystę. Wkrótce jednak stopniowo jego pozycja w zespole zaczęła słabnąć. Zaliczył także mecz pauzy po czwartej żółtej kartce. Ostatni raz w wyjściowym składzie pojawił się w meczu 12. kolejki z Niecieczą, w ostatnich pięciu spotkaniach natomiast grywał ogony i z jego gry praktycznie nic nie wynikało. Piłkarz jest młody i zagrał pierwszą rundę w pierwszej lidze, dlatego ciężko powiedzieć, jaką klasą ten zawodnik dysponuje. Faktem jest, że systematycznie tracił w oczach trenera i w kontekście pozycji w zespole zanotował chyba największy regres – od pewniaka na skrzydle do roli „taktycznego” zmiennika.

Faktem jest, że mimo odstawienia Wołka, szkoleniowiec na tej pozycji dokonywał wielokrotnych zmian. Prawdopodobnie grywałby tutaj więcej Bartłomiej Chwalibogowski, gdyby nie jego występy w obronie. W nielicznych występach na lewej pomocy Bartek spisał się średnio. Trenera nie potrafił także zadowolić Marcin Pietroń, który nie pokazuje w GieKSie swojego potencjału – nie popełnia większych błędów, ale też nie daje drużynie nic wielkiego z przodu. Pietroń w całej rundzie miał kilka znakomitych sytuacji na zdobycie gola, ale nie potrafił ich wykorzystać. Z tego wszystkiego w jednym meczu nawet w pomocy pojawił się Bartosz Sobotka i nieźle się spisał, a dostał także szansę na tej pozycji jako zmiennik w jednym ze spotkań. W Ząbkach natomiast oglądaliśmy Arkadiusza Kowalczyka, który zagrał dobrze, ale miał spory udział przy utracie bramki, kiedy gonił i… odpuścił zawodnika rywali. W końcu w końcówce tegoż spotkania na boisko po półtorarocznej przerwie wrócił Rafał Sadowski i chyba takiego zawodnika brakowało trenerowi w tej rundzie na lewej pomocy. Wydaje się, że jeśli popularny Messi przepracuje dobrze okres przygotowawczy, to może sobie wywalczyć miejsce w podstawowym składzie. Incydentalnie w meczu z Flotą na tej pozycji oglądaliśmy Rafała Kujawę.

Podsumowanie:
Wydaje się, że na chwilę obecną trener ma pewniaków na pozycji prawego i ofensywnego pomocnika oraz jednego z defensywnych. Są nimi odpowiedni: Alan Czerwiński, Przemysław Pitry i Grzegorz Fonfara. Jako drugi defensywny pomocnik do niedawna pewniakiem (mimo słabszej formy) byłby Kamil Cholerzyński, jednak dobra postawa w ostatnich meczach Rafała Kujawy każe się zastanowić, czy to przypadkiem nie ten piłkarz powinien występować na tej pozycji – jest idealny do zadań defensywno-ofensywnych. Pozycja lewego pomocnika to wielka niewiadoma – zarówno Krzysztof Wołkowicz i Marcin Pietroń nie gwarantują niczego wielkiego, choć obu stać na więcej. Chwalibogowski ma swoje dobre momenty i gorsze i pewnie w razie znalezienia lewego obrońcy, miałby szanse grać na pomocy. Wiele jednak sobie obiecujemy po Rafale Sadowskim, który jest szybki i nadaje się do gry na skrzydle jak mało kto.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga