Felietony
Byliśmy jak pączki w maśle, ale teraz mobilizacja!
Pobolało, pobolało, ale jedziemy dalej, bo liga nie znosi próżni. Takie okoliczności, jak w Warszawie, po prostu się zdarzają. Mecz trwa dziewięćdziesiąt minut plus czas doliczony i wiadomo, że czasem się w taki sposób przegra, a czasem wygra lub zremisuje. Okej jakby podliczyć takie sytuacje w ostatnich dziesięciu czy dwudziestu latach, to pewnie wyszłoby, że częściej traciliśmy punkty w końcówce meczu niż zdobywaliśmy. A może jednak nie? Pamiętajmy o bramkach przy Konwiktorskiej czy Edukacji, bo przecież bez nich zobaczylibyśmy ekstraklasę jak świnia niebo… Nie mówiąc o VAR-ze w derbach Trójmiasta, który nie dał karnego gdynianom. Pamiętajmy o spektakularnych zwycięstwach z poprzedniego sezonu z Cracovią i Górnikiem. Tak to po prostu jest, choć czasem bardzo boli.
Faktem jest, że w Warszawie momentami zobaczyliśmy w końcu zalążek GieKSy z poprzedniego sezonu. I mimo wszystko, skład Legii nie był całkowicie rezerwowy, tylko pół na pół. To też utrudniło zadanie. Grali przecież Nsame, Wszołek, Tobiasz… Grał też Jędrzejczyk, który potem z AEK wyszedł w pierwszym składzie. Tobiasz i Jędza uratowali Legii ten mecz. Ale zwłaszcza w pierwszej połowie nasz zespół naprawdę prezentował się dobrze, grał agresywnie, pressingiem, podchodził pod pole karne, ale w przeciwieństwie do meczu z Widzewem, tu były konkrety. Naprawdę, jeśli w Łodzi najgroźniejszą szansą była ta Rosołka, to tutaj mieliśmy przecież już na początku meczu sytuację Kowalczyka, był centrostrzał Galana, z dystansu huknął Błąd, a Łukasiak, gdyby tylko lepiej przyłożył głowę, strzeliłby gola, a tak Tobiasz jakimś cudem wybronił to uderzenie.
Wiadomo, że w drugiej połowie było już nieco słabiej jeśli chodzi o ofensywę, ale za to bardzo dobrze w defensywie, bo Legia nie potrafiła oddać celnego strzału. No i gola strzelił Nowak. Końcówkę pamiętamy.
Więc nie są bezpodstawne twierdzenia Rafała Góraka, że z tego meczu można wyciągnąć dużo dobrego. Zresztą poszukajmy analogii, bo te same się nasuwają. Choćby mecze z poprzedniego sezonu z Zagłębiem w Lubinie i Widzewem u siebie. Tam też była momentami bardzo dobra gra, ale nie było punktów. Potem co prawda przyszedł oklep w Zabrzu, ale zaraz się GieKSa rozkręciła i w pięknym stylu pokonała Pogoń i Puszczę. Tych zalążków było zresztą więcej, które później przekładały się na punkty. Oczywiście gwarancją punktów to nie jest, więc tu rola sztabu szkoleniowego, żeby NAPRAWDĘ wycisnąć z takiego meczu jak z Legią jak najwięcej, no i pozbierać zespół mentalnie, ale o to jestem spokojny, bo przecież w poprzednim sezonie właśnie mentalnie się nieraz zbieraliśmy.
Tak więc sama gra napawa pewnym optymizmem. Jeśli więc nasz zespół nie obniży lotów po Warszawie, a co najmniej je utrzyma, jest duża szansa, że będzie dobrze. Dodatkowo transfer Jessiego Boscha robi wrażenie. Osobiście mam nadzieję, że zawodnik z marszu wejdzie do składu i nie będziemy mieli powtórki dość mozolnego wprowadzania nowych zawodników do zespołu, bo my potrzebujemy solidnego wzmocnienia na już. Natomiast CV samego zawodnika robi wrażenie – kapitan zespołu w Erdivisie, strzelane piękne bramki, jeszcze w tym roku, w styczniu, trafienie w lidze z Feyenoordem. Naprawdę, nie wiem jak to się stało, że taki zawodnik do nas trafił, ale cieszy to bardzo i trudno nie pokładać w nim wielkich nadziei.
Problemem są punkty. Choć trener mówi, że na razie jeszcze nie patrzą w tabelę i skupiają się na pracy, to jednak myślę, że za chwilę w tę tabelę będą musieli zaglądać, bo można czekać, aż ta praca „wypali”, ale punkty uciekają, a strata do bezpiecznego miejsca może się niedługo zacząć robić widoczna. To tak samo, jak z tym nieszczęsnym napastnikiem. My możemy czekać, że zawodnik „w odbudowie” w końcu się odbuduje i mitycznie „odpali”, ale jest mecz za meczem i kolejka za kolejką – to nie są sparingi na budowanie formy fizycznej i psychicznej, tylko tu trzeba być gotowym na już, na teraz, na piłkarską wojnę od pierwszej czy w tym przypadku od piątej kolejki. Tak więc z jednej strony trener nas przyzwyczaił, że ten „spokój, który ma nas uratować” to dobra strategia, dlatego trenerowi w tym ufam, ale jednak z pewnym ograniczeniem, żeby w tym spokoju się nie zatracić i nie obudzić, gdy będzie za późno.
Na razie nie ma co panikować, ale czujnym być trzeba. Gdybyśmy polegli bez walki czy większej jakości piłkarskiej, tak jak w Łodzi, byłoby naprawdę niepokojąco. Teraz jest umiarkowany optymizm co do sobotniego meczu. GieKSa potrafi grać w piłkę i jeśli niektórzy zawodnicy po początkowej zamułce utrzymają poziom z Łazienkowskiej, może być nieźle.
Problem jest taki, że Arka ma podobne plany. Dodatkowo smaczkiem tego meczu, że na Nową Bukową przyjedzie Dawid Szwarga, który przecież zna trenera Góraka od podszewki i będzie swoim niebywale taktycznym umysłem z półprzestrzeniami i fazami przejściowymi chciał przechytrzyć naszego szkoleniowca. Arka wygrała w końcu mecz i jest też w dobrym położeniu mentalnym, a wcześniej przecież zremisowała przy Łazienkowskiej. Świetnie gra młody Jakubczyk, który wygląda na kandydata na jednego z najbardziej znienawidzonych piłkarzy w lidze (przez kibiców), choć osobiście akurat co do jego performancu z meczu z Pogonią nie mam wielkiego „ale”, piłka to show, więc takie akcje tylko dodają pikanterii.
No i nie zapominajmy, że Arka ma z GieKSą rachunki do wyrównania. To przecież w Gdyni nasz zespół wywalczył awans do ekstraklasy i to w meczu, kiedy Arce wystarczał remis do promocji. Gdynianie musieli na najwyższą klasę rozgrywkową czekać jeszcze rok.
Jakże też inne wizualnie to będzie spotkanie, niż ostatnie w Katowicach. Wtedy – jeszcze na Bukowej – był to mecz w śniegu, z pomarańczową piłką. Wizualnie mecz – brzydota. Teraz mamy lato, podczas spotkania będzie upał, nowy stadion i ekstraklasowa otoczka. Niebo, a ziemia. Kolejne piłkarskie święto.
Nie mam wątpliwości co do świetnego dopingu i wsparcia, ale mimo wszystko to napiszę – bądźmy razem z tą drużyną, bo nieraz udowodniła i zasłużyła, że należy ją wspierać, zwłaszcza gdy przyjdzie trudny moment. Takiego trudnego momentu w zeszłym sezonie nie zaznaliśmy, byliśmy jak pączki w maśle. Teraz to jest chwila, w której głośnym dopingiem trzeba wesprzeć naszą ekipę i ponieść ją do pierwszego zwycięstwa w sezonie.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).



Najnowsze komentarze