Siatkówka
Czas na starcie z beniaminkiem PlusLigi
GKS KATOWICE – ALURON VIRTU WARTA ZAWIERCIE 25 listopada (sobota) godz. 18.30
{RZECZYWISTOŚĆ}
Następny rywal GieKSy w PlusLidze to beniaminek Warta Zawiercie i biorąc pod uwagę ostatnie występy obu drużyn, to można mieć pewne obawy przed tym spotkaniem.
Bardzo dobry okres gry oraz wyników (pięć wygranych z rzędu) GKS-u, wliczając w to nawet przegrane spotkanie w Bełchatowie, został mocno „przyćmiony” tym co wydarzyło się na parkiecie katowickiego Spodka w meczu z ZAKSĄ. Takiej GieKSy jeszcze w meczach PlusLigowych nie widzieliśmy nigdy i nie chcemy aby się to powtórzyło gdziekolwiek. „Na szczęście” szybko nadejdzie możliwość rehabilitacji i zmazania tej plamy przed własnymi kibicami. To może być jeden z trudniejszych testów, przed jakim staje nasza drużyna, aby udowodnić, że był to po prostu „wypadek przy pracy”. Bo nikt z racjonalnie myślących sympatyków siatkówki, nie powie, że taki jest prawdziwy pułap możliwości tej ekipy. Przy wcześniejszych dobrych występach naszej drużyny, nie mieliśmy problemów z wytypowaniem wyjściowej szóstki na kolejne mecze. Tak teraz wiemy, że… nic nie wiemy. Jak zareaguje Piotr Gruszka wraz ze swoim sztabem szkoleniowym po takim występie? Jakich zmian się możemy spodziewać? A może dostaną szansę rehabilitacji ci, co zawiedli w pierwszej kolejności? W moim odczuciu, raczej wrócimy do ustawienia z Pawłem Pietraszko na środku zamiast Tomasza Kalembki i może na ataku zacznie nasz kapitan Dominik Witczak… ale o tym przekonamy się już w najbliższą sobotę.
Nasz przeciwnik z Zawiercia, z racji bycia beniaminkiem musiał zapłacić frycowe i z każdym kolejnym meczem spisuje się coraz lepiej. Ogólnie w tabeli nie widać większych oznak poprawy – 2 wygrane przy 8 porażkach – ale trzeba zwrócić uwagę, że zawiercianie aż w 5 spotkaniach grali po pięć setów, więc nie poddają się zbyt łatwo swym rywalom. Siatkarze Warty zdecydowanie lepiej radzą sobie na własnym parkiecie, choć ostatnio w meczu zaległym pokonali sensacyjnie Resovię 3:2 w Rzeszowie! Oczywiście z racji małej zdobyczy punktowej, jak i kompletnie nowej kadry zespołu, włoski trener Warty często rotował składem, szukając optymalnego ustawienia. Na pewno gra tej drużyny opiera się w głównej mierze na doświadczonych graczach, takich jak Grzegorz Bociek czy David Smith, warto również zwrócić uwagę na świetnie broniącego libero, Japończyka Taichiro Kogę.
Wbrew temu co pokazuje tabela i biorąc po uwagę wygraną Warty w Rzeszowie, czeka nas niełatwe zadanie. Ten wynik zapalił lampkę ostrzegawczą, że nie możemy zlekceważyć tego przeciwnika. Dodatkowo sami sobie utrudniliśmy zadanie w tym spotkaniu, tym co pokazaliśmy ostatnio w Spodku. Trzeba w pierwszej kolejności skupić się na przełamaniu i „zapomnieć” o starciu z ZAKSĄ, ale z drugiej strony nie można też odsunąć rozpracowanie rywali na bok. Tak czy inaczej, to nasza GieKSa jest zdecydowanym faworytem tej potyczki i trzeba „tylko” podołać temu zadaniu, tak jak to miało miejsce we wcześniejszych meczach. My wierzymy w tę drużynę, a Wy?…
Przewidywane wyjściowe szóstki:
GKS: Komenda, Butryn, Kohut, Pietraszko, Quiroga, Kapelus, Mariański (libero).
Warta: Pająk, Bociek, Smith, Zajder, Guimaraes, Żuk, Koga (libero).
{CO PISZĄ O MECZU NASI RYWALE?}
aluronvirtu.pl – As GKS-u Katowice – Marcin Komenda
Ma 21 lat, mierzy 198 centymetrów i zdaniem wielu na rozegraniu jest przyszłością polskiej siatkówki, choć do szerokiej kadry naszej reprezentacji zdążył już trafić. Doświadczenia z Biało-Czerwonymi, także w drużynach młodzieżowych, procentują. Marcin Komenda mimo młodego wieku stanowi ważne ogniwo GKS-u Katowice, a także jest jednym z czołowych rozgrywających PlusLigi. Zaczynał od piłki nożnej, w barwach krakowskiego Hutnika. Po trzech futbolowych latach z różnych przyczyn musiał zakończyć przygodę piłkarską i – jak mówi; wybierając między nauką a dalszym szukaniem szczęścia w sporcie – zmienił dyscyplinę. Rozpoczęta w 4. klasie szkoły podstawowej gra w siatkówkę szybko zaowocowała licznymi sukcesami. 21-latek zdobył m.in. mistrzostwo Polski kadetów i juniorów, a podczas tych zawodów miano najlepszego zawodnika na swojej pozycji. Szlify siatkarskie zbierał w UKS-ie Hutniku Dobry Wynik Kraków, AKS-ie Resovii Rzeszów (Młoda Liga) i SMS-ie PZPS-ie Spała. W 2015 roku z Rzeszowa został wypożyczony do Effectora Kielce. Przed trwającą kampanią ligową Asseco Resovia skróciła jednak – zgodnie z opcją w umowie – wypożyczenie z trzech do dwóch sezonów i „przekierowała” swojego gracza do Katowic. W kieleckiej ekipie młody rozgrywający debiutował w PlusLidze, a nawet doczekał się powołania do szerokiej kadry Polski. W sierpniu bieżącego roku był kapitanem reprezentacji Polski do lat 23 na Mistrzostwach Świata w Egipcie. Z kolei dwa lata temu brał udział w światowym czempionacie w Meksyku z kadrą U-21. Syn Edyty Sendor – byłej… siatkarki Wandy Kraków i Ryszarda Komendy – byłego piłkarza ręcznego Hutnika Kraków to obecnie statystycznie 7. rozgrywający PlusLigi, prezentujący skuteczność rozegrania na poziomie 49,01%. (…)
{HALA SPORTOWA}
GKS wraca do hali w Szopienicach, gdzie w zeszłym sezonie nie mieliśmy zbyt dobrego bilansu – 6 zwycięstw i 10 porażek w meczach „u siebie”, a odliczając mecze rozegrane w Spodku, to w Szopienicach były tylko 3 wygrane przy 8 porażkach! Obecną kampanię zaczęliśmy od porażki w Spodku z Łuczniczką 1:3, ale na szczęście pierwszy mecz w Szopienicach, zakończył się naszą wygraną 3:0 nad MKS-em Będzin oraz drugim zwycięstwem nad Dafi Społem 3:0. We wtorek zagraliśmy ponownie w Spodku z mistrzem Polski ZAKSĄ i ponieśliśmy klęskę 0:3.
Warta jak wiadomo poprzedni sezon spędziła na parkietach pierwszoligowych i w rundzie zasadniczej spisywała się na wyjazdach bardzo dobrze, odnosząc 7 zwycięstw przy 3 porażkach. W play offach zawiercianie odnieśli kolejne 4 wygrane, przegrywając tylko 1 raz w finałowych starciach ze Ślepskiem Suwałki. Oczywiście gra w PlusLidze to zupełnie inna bajka, o czym dobitnie przekonali się siatkarze Warty. Beniaminek poniósł porażki w Bełchatowie 0:3, w Lubinie 2:3, w Bydgoszczy 0:3 oraz w ostatnią środę w Rzeszowie sensacyjnie wygrał 3:2 z Resovią!
{HISTORIA}
Z racji awansu Warty do PlusLigi, co zrozumiałe, będą to pierwsze starcia obu tych drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Jak łatwo się domyśleć GKS już miał okazję zagrać przeciwko zawiercianom, a miało to miejsce w rozgrywkach 1 ligi w sezonie 2015/16.
Pierwsze spotkanie odbyło się dnia 14 listopada 2015 roku w Zawierciu, w którym to wygrała Warta 3:1 (25:20, 25:20, 19:25, 27:25). Rewanż odbył się w hali Kolejarza na Wełnowcu 13 lutego 2016 roku i tym razem wygrała GieKSa 3:2 (29:27, 23:25, 19:25, 29:27, 15:9).
„Dodatkowy” mecz pomiędzy tymi drużynami odbył się 9 grudnia 2015 roku w ramach rozgrywek o Puchar Polski (VI runda). Mecz odbył się również w hali na Wełnowcu i zakończył się pewnym zwycięstwem GKS-u 3:0 (25:17, 25:17, 25;19).
Z kim gra GieKSa? – Aluron Virtu Warta Zawiercie
W nawiązaniu do zeszłosezonowego cyklu artykułów przedstawiających rywali siatkarskiej GieKSy, w tej kampanii czas na przedstawienie „nowego” przeciwnika GKS-u w PlusLidze, czyli Wartę Zawiercie.
{HISTORIA}
Siatkarska sekcja Warty Zawiercie powstała w 1972 roku, a jej trenerem był Bogdan Oruba. W 1974 roku klub awansował do ligi okręgowej, aby spaść z niej rok później, a ponowny awans wywalczyć w 1976 roku. W 1984 roku siatkarze Warty awansowali do klasy międzywojewódzkiej. W sezonie 1985/1986, po zajęciu drugiego miejsca, uczestniczyli w barażach o II ligę, ale bezskutecznie. W sezonie 1991/1992 Warta zajęła trzecie miejsce w lidze, ale ponownie nie uzyskała awansu z turnieju barażowego. W 1993 roku pod wodzą Mariana Kustry klub zajął pierwsze miejsce w lidze i wygrał finałowy turniej barażowy, awansując tym samym do II ligi. W tym samym roku siatkarska sekcja Warty Zawiercie została przejęta przez Centralę Techniczno–Handlową, przez co występowała jako CTH Warta Zawiercie. W sezonie 1993/1994 drużyna zajęła drugie miejsce w lidze, ale rok później klub zaczął mieć problemy finansowe i został wycofany z rozgrywek. Ostatecznie upadł w 1997 roku.
Klub został reaktywowany w 2011 roku jako KS Aluron Warta Zawiercie, rozpoczynając zmagania w IV lidze. W sezonie 2013/14 uzyskał awans do I ligi. W sezonie 2014/15 sponsorem tytularnym została firma Virtu. Sezon ten zakończyli na 10. miejscu. W następnym sezonie Aluron rundę zasadniczą skończył na 6. miejscu. W ćwierćfinale fazy play-off grali z SMS PZPS Spała, z którymi przegrali w rywalizacji do trzech zwycięstw, 1:3 i ostatecznie zajęli miejsce 6. na zakończenie rozgrywek.
W sezonie 2016/2017 od początku zmagań Zawiercianie rywalizowali o 1. miejsce ze Ślepskiem Suwałki. Ostatecznie z takim samym dorobkiem punktowym jak drużyna z Suwalszczyzny Warta skończyła rundę zasadniczą na miejscu 2. Grę w play-offach rozpoczęli od dwóch zwycięstw 3:0 z drużyną Krispolu Września i pewnym awansem do półfinału. Tam zmierzyli się ze Stalą Nysa, z którą po dwóch zwycięstwach (3:2, 3:1) mogła świętować awans do finału fazy play-off. Tam zagrali 5 spotkań (3 na wyjeździe, 2 u siebie) z Ślepskiem Suwałki, z których to właśnie „żółto-zieloni” wyszli zwycięsko (0:3, 3:2, 3:0, 1:3, 3:2) i zostali po raz 1. w historii klubu mistrzem I ligi. Następnie w barażach o PlusLigę w rywalizacji do trzech zwycięstw pokonali 3:1 (3:0, 1:3, 3:2, 3:0) AZS Częstochowa tym samym awansując do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Felietony Piłka nożna
Wytrawne cwaniaki
Po maratonie meczowym z ostatniego czasu, teraz zrobiło się jakoś… pusto. Wyobraźcie sobie, że gdybyśmy grali w takim systemie czasowym jak Korona – ŁKS – Nieciecza, to teraz po Niecieczy mielibyśmy już dwa kolejne spotkania za sobą. A tak – mecz w Niecieczy tydzień temu jest ostatnim, jaki się odbył.
Ale dobrze, że tego oddechu trochę mieliśmy my, a przede wszystkim drużyna. Trenerzy i zawodnicy spisali się na medal (dodajmy: złoty) i udźwignęli tamten czas zarówno fizycznie, jak i czysto sportowo. W ciągu siedmiu dni zmienili diametralnie sytuację w lidze. Jeszcze niedawno GKS był w strefie spadkowej, po Motorze znajdował się tuż nad kreską, a po ostatniej kolejce katowiczanie są w środku stawki z przewagą 7 punktów nad Lechią i Termaliką. Jako że punkty tracone przez rywali są tak samo ważne, jak te zdobywane przez nas – korzystna konfiguracja tych dwóch zdarzeń doprowadziła do tego, że nagle i szybko pojawił się komfort psychiczny, jakiego niedawno jeszcze nie mogliśmy sobie wymarzyć.
Jednak to nie wszystko. Sytuację bowiem można przekuć na jeszcze bardziej komfortową. Okazja do tego wydaje się być idealna, bo na Nową Bukową przyjedzie pogrążony w kryzysie i znajdujący się w piekielnie trudnej sytuacji Piast. Oczywiście można głosić tezy mówiące o tym, że gliwiczanie mają nóż na gardle plus nowego trenera, a dodatkowo, że to są derby. Tyle tylko, że te tezy mogą się sprawdzić lub nie – mogą się potwierdzić lub wręcz przeciwnie – to argument o pogrążeniu drużyny w kryzysie może mieć swoją dalszą realizację. Tak było z Termaliką – tam też były głosy, że w końcu piłkarze Brosza muszą zagrać lepiej i zapunktować. Wydawało się wręcz, że po wysokich wtopach z Koroną i Widzewem u siebie, remis niecieczan z Zagłębiem był dobrym prognostykiem. Nie wypaliło. Termalika próbowała się postawić i przejąć dominację, ale to GKS okazał się piłkarsko lepszy.
Wrócę jeszcze do tych kwestii cofnięcia się przez GKS w Niecieczy. O ile z ŁKS rzeczywiście wyglądało to jak mocna utrata kontroli, to z Termaliką miałem wrażenie, że jest spokojniej. I przypomniał mi się mecz z Cracovią. Wtedy to GieKSa cisnęła Pasy mocno (mocniej niż Termalika nas), ale krakowianie wytrzymali ten napór i zadali trzy ciosy. Trener Rafał Górak po meczu mówił, że rywale byli jak wytrawny bokser. Więc wygląda na to, że w Niecieczy odwróciliśmy sytuację i tym razem to my wypunktowaliśmy żwawego, ale jednak słabszego w tym meczu przeciwnika.
Trzeba przyznać, że GKS umie w starcia ze słabszymi (w przekroju całego sezonu) rywalami. Przytaczałem statystykę spadkowiczów z poprzedniego sezonu, na których GieKSa zarobiła aż 16 punktów, czyli jedną trzecią swojego dorobku z całych rozgrywek! I to jest taka sytuacja, jak kiedyś ze sparingu GieKSy z chyba Przyszłością Rogów, kiedy Sebastian Gielza z dwóch metrów trafił głową w poprzeczkę, a trener Henryk Górnik skomentował to słowami: „To trzeba umieć!”. Kwintesencja. Także tego, że ze spadkowiczami i outsiderami też trzeba umieć wygrywać. Katowiczanie to potrafią.
Nie zawsze tak było. W przeszłości mierzyliśmy się z totalnymi outsiderami – nie zespołami typu Piast, który czasem przegrywa i czasem remisuje, tylko takimi, którzy przegrywali prawie wszystko. W lepszych przypadkach wygrywaliśmy minimalnie. Na przykład z Pogonią Szczecin, która dostała w czapkę od Górnika 0:9 (z obecnym trenerem Wisły Płock Mariuszem Misiurą w składzie), GKS wygrał po mękach tylko 2:0. A z Szombierkami, które przegrywały u siebie dopiero co 0:8 z Sarmacją Będzin, GKS wygrał – niemal równo 20 lat temu – zaledwie 2:1. Bywało jednak gorzej. Pogrążony w kryzysie był Widzew, który żegnał się ze swoim starym stadionem i przegrywał mecz za meczem, w tym wysoko u siebie. GKS tam zaledwie zremisował. Pamiętam (i trener Górak także) mecz w Bytomiu z Polonią, kiedy rywal seryjnie przegrywał, a GieKSa straciła prowadzenie w samej końcówce po golu… Bartosza Nowaka.
Nie twierdzę, że GKS Katowice z Piastem na pewno wygra, bo to by było jednak dość szalone. Ciągle jesteśmy drużyną „tylko” ze środka tabeli, a jeszcze niedawno według wielu – jednym z głównych kandydatów do spadku. A Piast nie jest przecież drużyną do bicia. Choć wygrali zaledwie raz – potrafili remisować w tym sezonie z Cracovią, Jagiellonią czy Koroną. Na wyjazdach przydarzył im się remis w Lubinie i Lublinie. Więc przypisywanie sobie trzech punktów przed meczem to duży logiczny błąd. Jednak mówienie, że GKS nie jest lekkim faworytem w tym spotkaniu, też by było mydleniem oczu. To, co GKS w tym spotkaniu może zrobić, to wykorzystać fakt, że przyjeżdża do Katowic ostatnia drużyna w tabeli. Kropka. Zagrać swoje, a to powinno w dużej mierze zwiększyć prawdopodobieństwo wygranej. Za GieKSą przemawia mental z ostatnich meczów. Nie tylko związany z wygranymi samymi w sobie. Tylko z tym, że te wygrane przyszły w tak trudnym momencie. Po raz kolejny nasz zespół wygrzebał się z trudnej psychologicznie sytuacji. To może budować czasem nawet bardziej niż seryjne wygrywanie z rękami w kieszeni, bo rywale słabi.
Daniel Myśliwiec wygłosił w poprzednim sezonie słynne zdanie o „zakapiorach”. Choć GKS jednego z nich – Oskara Repkę – stracił i w niektórych meczach tego sezonu tego „zakapiorstwa” nie było aż tak dużo, to jednak rdzeń pozostał, ma się dobrze, a i zawodnicy, którzy przyszli, weszli w ten schemat. Jak na przykład Marcel Wędrychowski, taki pozytywny boiskowy cwaniak, który co prawda jeszcze czasem idzie na hurra i zapomina głowy, ale jestem przekonany, że z jego gry i zaangażowania będziemy mieli sporo pociechy. Warto by było trenerowi Myśliwcowi pokazać, że w jednym ze swoich początkowych meczów trafił znowu na drużynę, która w kaszę nie da sobie dmuchać, ma dużą siłę i nie zawaha się jej użyć. GieKSa ostatnio łączy cwaniactwo z wyrachowaniem. I to jest dopiero mieszanka.
Nie ma co gadać, liczymy na kolejne dobre widowisko w wykonaniu GieKSy i zwycięstwo. Choć nawet jak się powinie noga, to nic się nie stanie, bo poprzednimi meczami katowiczanie zapewnili sobie taki komfort, że jedna czy druga strata punktów nie będzie dramatem. Grunt to utrzymywać pewien trend i po prostu co jakiś czas wygrywać i remisować. Nie przegrywać większości meczów. Wtedy środek tabeli będziemy mieli pewny. O „więcej” na razie nie mówię, choć tabela jest tak spłaszczona, że przecież matematyka nie kłamie. Zostawmy to na razie jednak.
Terminarz poukładał się tak, że z niektórymi zespołami z dołu gramy w końcówce rundy i to też zdeterminowało naszą pozycję w tabeli. Po przerwie reprezentacyjnej czekać nas będą wiele trudniejsze wyzwania, bo wyjazdowe Jagiellonia i Raków, przedzielone meczem u siebie z Pogonią. Piekielnie trudne zadania, ale przecież nie niemożliwe do dobrej realizacji. Z każdym z tych trzech przeciwników GKS potrafił w poprzednim sezonie wygrać. Każdy z nich ma też swoje problemy. Warto by było więc mieć ultrakomfortową sytuację wyjściową do pojedynków z ekipami z Białegostoku, Szczecina i Częstochowy.




Najnowsze komentarze