Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
GieKSa o krok od finału! Decydujący cios Wronki
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatniego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
Żeńska drużyna piłkarska GieKSy w piętnastej kolejce rozgrywek Ekstraligi Kobiet pokonały na Bukowej drużynę AZS UJ Kraków 2:1 (0:1). W rozgrywkach ekstraligi nastąpi teraz przerwa reprezentacyjna: na ligowe boiska drużyny wrócą w sobotę 16 kwietnia. Ze względu na powołania zawodników GieKSy i Widzewa do drużyn narodowych, spotkanie pomiędzy tymi drużynami został przełożony na szóstego kwietnia. Korzystając z przerwy reprezentacyjnej zespół rozegrał sparingowe spotkanie z siódmą drużyną PKO Ekstraklasy Górnikiem Zabrze. Wygrali goście z Zabrza 1:0 (0:0). Najbliższy mecz ligowy GieKSa rozegra drugiego kwietnia z Górnikiem Polkowice. Początek spotkania o godzinie 18:00.
W piątek siatkarze rozegrali spotkanie z trzecią drużyną trwającego sezonu PlusLigi – Skrą Bełchatów. GieKSa przegrała 1:3. Sezon zasadniczy rozgrywek zespół zakończy meczem z ekipą Ślepsk Malow w Suwałkach. Spotkanie rozpocznie się w piątek, pierwszego kwietnia o godzinie 17:30. Udział w spotkaniach rundy play-off nie zależy tylko od siatkarzy…
Hokeiści w półfinale play-off rozgrywek PHL prowadzą 3:2 z GKS-em Tychy. W minionym tygodniu kolejno nasz zespól przegrał 2:6, wygrał 6:2 oraz w meczu numer 5 wygrał 2:1. Dzisiaj na lodowisku w Tychach odbędzie się kolejne spotkanie. GieKSie do awansu do rywalizacji o złote medale PHL brakuje jednego zwycięstwa. W wieku 78 lat zmarł były hokeista Baildonu i GKS-u Katowice – Ryszard Piechuta.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Konkol daje ważne punkty GieKSie
Mecz sąsiadów z tabeli. Czwarte gospodynie podejmowały krakowski UJ-ot, który ulegał GieKSie zaledwie dwoma punktami. W spotkaniu na Bukowej 1 lepsze okazał się miejscowe, które pokonały „Jagiellonki” 2:1.
Początek meczu toczony dość wolno, akcje katowiczanek najczęściej z pominięciem drugiej linii rozpoczynała Marlena Hajduk. Jej podania jednak najczęściej odrobinę za mocne. Z drugiej strony piłki rozdzielała Anna Zapała. Najlepsze jej podanie z prawej strony otrzymały Jagiellonki w 9. minucie, Katarzyna Daleszczyk pięknym obrotem zgubiła rywalkę, ale na posterunku była Weronika Klimek.
W 13. minucie świetnie tor lotu piłki obliczyła Amelia Bińkowska, minęła obrończynie, ale strzał minimalnie minął poprzeczkę. Całe czterdzieści pięć było toczone głównie w środku pola. Akcji bramkowych jak na lekarstwo, i tylko śpiewy młodych piłkarek GieKSy umilały czas na Bukowej, aż tu nagle sprawy w swoje nogi wzięła Katarzyna Daleszczyk. Dobrze zamknęła podanie z lewej strony, i już w doliczonym czasie gry wyprowadziła „Robin Hooda” na prowadzenie.
Druga połowa zaczęła się podobnie jak pierwsza. Wolno i ospale, z długim rozgrywaniem piłki przez podopieczne Krzysztofa Kroka. W 59. minucie za sprawą Anity Turkiewicz ożył trybuny w Katowicach. Dobre podanie prostopadłe wykończyła strzałem, który odbija się od poprzeczki. Efektowna bramka daje w tym momencie remis dziewczynom kierowanym przez Karolinę Koch.
Kiedy ponownie lekko przysypialiśmy, poważny błąd w defensywie popełniają piłkarki z „Grodu Kraka”. Takich prezentów na dziesiątym metrze nie zwykła marnować Anna Konkol, wyprowadzając GieKSę na prowadzenie. W doliczonym czasie gry pani Emilia Szymula odgwizdała rzut wolny pośredni po zagraniu do Klabis przez swoją koleżankę, ale wynik nie uległ zmianie.
Mecz w Katowicach pokazał, że oba zespoły zasługują na swoje miejsce w tabeli. Mimo początkowego prowadzenia UJ-otu to podopieczne Karoliny Koch, zdobywając cenne trzy punkty i odskakują dzisiejszym rywalkom na 5 punktów w tabeli.
sportdziennik.com – Za zamkniętymi drzwiami
Dzisiejszy (16.30) sparing z Górnikiem Zabrze na głównej płycie stadionu przy Bukowej odbędzie się bez udziału publiczności.
Wczoraj wczesnym popołudniem taką wiadomość przekazał katowicki klub. Pierwotnie wstęp miał być wolny. „W związku z możliwością uczestnictwa w wydarzeniu większej liczby osób niż przewidziane jest to w ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych, podjęliśmy decyzję – ze względów bezpieczeństwa – o całkowitym zamknięciu obiektu dla publiczności” – oświadczył GKS, informując, że transmisję sparingu będzie można oglądać w internecie. Fani GieKSy są źli. Zresztą… byli już wcześniej, zarzucając klubowi organizowanie atrakcyjnego bądź co bądź meczu kontrolnego niemal o tej samej porze, o której hokeiści (17.00) walczyć będą w „Satelicie” z imiennikiem z Tychów w półfinale play offu, wskutek czego udział w obu tych wydarzeniach był niemożliwy.
Podopieczni Rafała Góraka, którzy wiosną nie ponieśli jeszcze porażki, w ten weekend mieli grać z Widzewem Łódź, ale mecz przełożono – jak 7 innych w I lidze – z powodu powołań zawodników do reprezentacji. Dlatego szkoleniowiec nie będzie miał dziś do dyspozycji napastników – Patryka Szwedzika i Filipa Szymczaka, przebywających na zgrupowaniu kadry U-20. Sparing z Górnikiem będzie preludium do tego, co czeka GieKSę w kwietniu – czyli trzy domowe spotkania. Podejmie kolejno… innego Górnika, tego z Polkowic, a także Widzew i Odrę Opole. Już ruszyła sprzedaż potrójnych wejściówek na te spotkania, które mogą przybliżyć beniaminka do celu jakim jest utrzymanie. Ponadto klubu informuje, że za darmo na trybuny wejdą wszyscy chętni Ukraińcy.
Przy Bukowej za zamkniętymi drzwiami
[…] Konfrontacja z Górnikiem Zabrze, nawet jeśli tylko towarzyska, z pewnością wzbudziłaby emocje i zainteresowanie kibiców GieKSy – gdyby tylko zorganizowano ją w normalny sposób.
Do normalności jednak otoczce tego sparingu było bardzo daleko i to chyba jest istotniejsze niż sama gra, wynik czy wnioski, jakie wyciągną z niego sztaby szkoleniowe obu zespołów. Po pierwsze, pora meczu kolidowała z półfinałem hokejowego play offu, rozgrywanego w „Satelicie” z udziałem GKS-u katowickiego i tyskiego, a nie trzeba mówić, jak elektryzujące są to starcia. Po drugie, najpierw starcie z Górnikiem miało status imprezy niemasowej do 999 widzów, a gdy na Bukową spływać zaczęły wieści dotyczące możliwego przyjazdu zabrzańskiej „Torcidy” – postanowiono zaasekurować się całkowicie i w piątkowe południe ogłosić, że trybuny zostają zamknięte dla publiczności.
Nasuwa się smutna konstatacja o wylaniu dziecka z kąpielą, wypaczeniu idei funkcjonowania klubu sportowego – tym bardziej miejskiego!! – który istnieje przecież dla kibiców, a nie grupki urzędników. Zwyczajnie żal, że katowickim kibicom – którzy w ostatnich latach nie cierpią z powodu nadmiaru piłkarskich wrażeń – nie stwarza się możliwości udziału w sparingu z rywalem pokroju Górnika. Nie mówiąc już o udziale w atrakcyjnej oprawie – takiej, na której klub mógłby zarobić „tu i teraz”, ale i w najbliższej przyszłości, starając się przyciągnąć czymś kibica i zatrzymać go na dłużej na stadionie, na którym przecież rekordy frekwencji bite bynajmniej nie są.
Ostatecznie, z różnych względów – bezpieczeństwa, oszczędnościowych, terminowych – pierwszoligowiec zagrał z przedstawicielem ekstraklasy za zamkniętymi drzwiami, a kilkaset osób śledziło zorganizowaną przez GKS transmisję w internecie.
Wygrał Górnik, dzięki akcji Bartosza Nowaka wykończonej przez Roberta Dadoka. GKS odpowiedział szansami Grzegorza Rogali, Marcina Stromeckiego czy Filipa Kozłowskiego, lecz obaj zabrzańscy bramkarze zachowali czyste konto. W I połowie, po starciu z Mateuszem Cholewiakiem, boisko opuścić musiał stoper miejscowych Grzegorz Janiszewski, ale prawdopodobnie skończy się na strachu i stłuczeniu.
roosevelta81.pl – Gol Roberta Dadoka daje wygraną przy Bukowej
W sobotnim sparingu Górnik Zabrze zwyciężył w Katowicach z GKS-em 1:0. Jedynego gola w tym meczu zdobył Robert Dadok.
Korzystając z przerwy w ligowych zmaganiach, „Trójkolorowi” rozegrali mecz sparingowy z GKS-em Katowice. Spotkanie odbyło się przy Bukowej, ale niestety miało charakter zamknięty. Towarzyskie derby nie dostarczyły jednak zbyt wielu emocji. Mało było płynnej gry, czy sytuacji podbramkowych. Pierwsi okazję na gola mieli gospodarze, a z sytuacji zabrzan do przerwy warto odnotować szanse Piotra Krawczyka oraz Adriana Dziedzica.
Po zmianie stron nieco lepiej prezentowali się goście, aczkolwiek oglądaliśmy z ich strony sporo niefrasobliwości w szeregach obronnych. Sytuację do zdobycia gola mieli Norbert Wojtuszek i Robert Dadok, ale obaj nie trafili z dobrych pozycji. Wreszcie w 77 min. Bartosz Nowak świetnie zagrał do wychodzącego na dobrą pozycję Dadoka i za moment wahadłowy zabrzan, mając przed sobą tylko Królczyka, umieścił piłkę w bramce gospodarzy.
SIATKÓWKA
siatka.org – Oświadczenie GKS Katowice w sprawie zaległych meczów z udziałem Trefla
PLS zadecydowała, że zaległe mecze z udziałem Trefla Gdańsk zostaną rozegrane po zakończeniu rundy zasadniczej. Mecz z Jastrzębskim Węglem gdańszczanie mają rozegrać 8 kwietnia. Termin spotkania z ZAKSĄ nie został jeszcze wyznaczony. Kędzierzynianie oraz jastrzębianie 30 marca oraz 7 kwietnia rozegrają między sobą mecze półfinałowe w Lidze Mistrzów.
Zarząd GKS-u Katowice mocno protestował przeciwko rozgrywaniu meczów po zakończeniu rundy zasadniczej. Drużyna z Katowic walczy o udział w fazie play-off. Poniżej prezentujemy oświadczenie GKS GieKSa Katowice S.A.
Przejrzystość rozgrywek i uczciwa rywalizacja, a co za tym idzie równe szanse dla wszystkich to standardy, które funkcjonują w profesjonalnym sporcie. Dlatego GKS GieKSa Katowice S.A. wyraża zdecydowany sprzeciw wobec decyzji Polskiej Ligi Siatkówki S.A. dotyczącej rozegrania zaległych spotkań sezonu zasadniczego już po ostatniej kolejce.
7 marca nasz Klub zwrócił się do PLS S.A z pisemną prośbą o informację o datach rozegrania zaległych spotkań pomiędzy Treflem Gdańsk a Jastrzębskim Węglem oraz Grupą Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle – Trefl Gdańsk. Z obecnej sytuacji w tabeli wynika jednoznacznie, że oba spotkania będą miały kluczowy wpływ na końcowe rozstrzygnięcia, w tym miejsce oraz rozstawienie w fazie play-off. Naszym zdaniem – dla wspomnianej przejrzystości rozgrywek – oba spotkania powinny zostać rozegrane jak najszybciej, jeszcze przed ostatnimi kolejkami rundy zasadniczej, co wyklucza wszelkie podejrzenia o pozasportową ingerencję w końcowe rozstrzygnięcia, a o miejscu w czołowej ósemce zadecyduje rywalizacja na boisku.
W odpowiedzi na nasze pismo Polska Liga Siatkówki S.A. powołała się na §21 Regulaminu Profesjonalnego Współzawodnictwa w Piłce Siatkowej, który wskazuje na to iż terminarz rozrywek fazy zasadniczej, jak również terminy meczów play-off, określa Zarządzający , tj. PLS S.A. Zarząd PLS zdaje się jednak nie dostrzegać problemu, jaki powstał i będzie się eskalował przez jego decyzje.
Jesteśmy niezwykle dumni, że możemy rywalizować z zespołami odnoszącymi sukcesy w CEV Lidze Mistrzów, a Klub GKS GieKSa Katowice zapewnia, że wspiera i kibicuje Jastrzębskiemu Węglowi oraz Grupie Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle w podboju europejskich parkietów. Nie jest jednak dla nas zrozumiałe, dlaczego oba zespoły nie rywalizowały z Treflem Gdańsk, gdy pojawiały się wolne daty w terminarzu, a jak najszybsze odrabianie zaległości było zaakceptowane przez wszystkich uczestników PlusLigi.
Drużyna GKS Katowice stoi przed historyczną szansą na awans do play-off. Obecna sytuacja w tabeli pokazuje, że do końca będzie rywalizować o miejsce w ósemce, ale wobec zaległości Trefla Gdańsk po zakończeniu rundy zasadniczej będzie musiała czekać ponad tydzień, aby wiedzieć o jaki cel walczy w sezonie 2021/2022. To najlepiej pokazuje kuriozum, do jakiego doszło w końcówce sezonu zasadniczego.
Mimo wszelkich przeciwności, które dotykają naszą Drużynę w ostatnim czasie, wśród których przeważa poczucie nierównego traktowania oraz kłopoty zdrowotne, siatkarze GKS Katowice zapowiadają walkę o play-off do ostatniej piłki. Jeśli przegrają swoją szansę sportowo, wówczas nikt do nikogo nie będzie miał pretensji. Jeśli brak awansu będzie spowodowany innymi zmiennymi – pozostanie duży niesmak. Niemniej mamy nadzieję, że wbrew wszystkiemu i wszystkim GKS Katowice po raz pierwszy awansuje do play-off Ligi Mistrzów Świata.
sportdziennik.com – Na nieszczęście GieKSy to Skra była lepsza w ofensywie
Siatkarze GKS-u Katowice ciągle są w grze o play off, ale w meczu ze Skrą Bełchatów nie udało się uszczknąć nawet punktu.
Wprawdzie I set został zapisany po stronie gospodarzy, ale w kolejnych dała o sobie znać siła ofensywna siatkarzy z Bełchatowa. Przed GKS-em ostatni mecz w przyszły piątek w Suwałkach, a punkty są niezwykle potrzebne, znaleźć się w czołowej „8”.
– Będziemy starali się grać technicznie to wówczas ma szansę wygrana seta, a później może i następnego – te słowa wypowiedział trener GKS-u, Grzegorz Słaby. I znalazły one potwierdzenie w premierowej odsłonie. Gospodarze grali niezwykle cierpliwie, wiele piłek podbijali i z tego można było wyprowadzić kontry. Obie drużyny poszukiwały swojego miejsca w polu serwisowym (4 – 5 w błędach, bez asa). Katowiczanie wyszli na prowadzenie 7:4 i już go nie oddali do samego. 4 „oczka” tyle najwięcej wynosiła przewaga GKS-u, ale do czasu do czasu się zmniejszała. Jednak goście nie potrafili zniwelować strat, zaś w końcowych fragmentach dominacja gospodarzy nie podlegała dyskusji.
Jednak goście to klasowy zespół, który szybko potrafi wyciągać wnioski z nieudanej premiery. W 2. secie siatkarze z Bełchatowa wyszli na prowadzenie 9:4 i konsekwentnie punktowali. Wprawdzie gospodarze poprawili swoją grę w ataku, ale straty były zbyt duże, by można było je zniwelować.
Historia powtórzyła się w kolejnej odsłonie. Goście znów wyszli na wysokie 11:6 i potem kontrolowali przebieg wydarzeń na parkiecie. W drugiej części gra katowiczan się poprawiła i zaczęli punktować. Po 2. pkt z rzędu GKS-u, przy stanie 24:21 dla Skry, trener Slobodan Kovać wziął czas, by zmobilizować swoich podopiecznych, by zakończyli seta. I po przerwie tak się właśnie stało.
Goście objęli prowadzenie 2:1, ale siatkarze GKS-u znani są z twardych charakterów i od początki podjęli grę punkt za punkt. Jednak przy stanie 13:13 goście zdobyli 4 „oczka” z rzędu. Ta sytuacja nie podziałała paraliżująco na gospodarzy, którzy cierpliwie odrabiali straty. Przy stanie 18:19 goście przyspieszyli i zdobyli 4 pkt z rzędu. Szkoda tego seta, bo można było doprowadzić do tie-breaka. Siła ofensywna była po stronie Skry, która była zespołem lepszym.
GKS Katowice – PGE Skra Bełchatów 1:3 (25:21, 19:25, 21:25, 19:25)
plusliga.pl – GKS Katowice – PGE Skra Bełchatów 1:3
[…] GKS grał bardzo zdeterminowany, wbrew wszystkiemu i wszystkim, lecz jedynie w pierwszym secie. Później widać było przepaść pomiędzy klasową drużyną, która od lat rywalizuje na najwyższym poziomie, a klubem, który nigdy jeszcze w swojej historii nie awansował do fazy play-off. Bełchatowianie dominowali w każdym z siatkarskich elementów, jedynie Jakub Jarosz i Gonzalo Quiroga dotrzymywali kroku rywalom.
Dotkliwa porażka dla GKS-u oznacza, że bardzo mocno spadły szanse katowiczan na awans do fazy play-off PlusLigi. Wiele będzie zależeć od postawy Trefla Gdańsk, który musi jeszcze rozegrać dwa zaległe mecze z naszymi ekipami walczącymi w półfinale Ligi Mistrzów.
HOKEJ
infokatowice.pl – Porażka z Tychami. Fatalna pierwsza tercja
GieKSa przegrała na wyjeździe z GKS-em Tychy 2:6. O zwycięstwie gospodarzy zadecydowała pierwsza tercja, którą wygrali aż 4:0.
W trzecim półfinałowym spotkaniu Polskiej Hokej Ligi w składzie GieKSy zabrakło chorych Ericssona, Lehtonena i Valtoli. Od pierwszego gwizdka sędziego do ataku ruszyli gospodarze, którzy objęli prowadzenie już w 4 min., wykorzystując grę w przewadze. Tyszanie poszli za ciosem i dwie minuty później Murraya pokonał Dupuy. Po kolejnych minutach przewagi podopiecznych trenera Andreya Sidorenki kilka groźniejszych akcji przeprowadzili katowiczanie. Najbliżej zdobycia kontaktowego gola był w 12 min. Saarelainen, ale fatalnie przestrzelił mając przed sobą praktycznie pustą bramkę. W 15 i 16 min. zobaczyliśmy za to kolejne dwa trafienia tyszan i pierwsza tercja zakończyła się czterobramkowym prowadzeniem gospodarzy.
Choć w drugiej i trzeciej odsłonie GieKSa grała znacznie lepiej, nie była już w stanie odrobić tak dużych strat, choć przez moment, po dwóch trafieniach Pasiuta, przegrywała już tylko 2:4. Ostatecznie jednak pojedynek zakończył się zdecydowanym zwycięstwem gospodarzy 6:2.
sportdziennik.com – Błysk i polot Wronki
Najpierw 6:2, a dzień później 2:6, czyli przewrotność losu. Bo taki jest play-off!
Patryk Wronka po drugim, przegranym meczu 2:3 po dogrywce było mocno rozgoryczony i nie szczędził krytycznych słów pod swoim adresem. – Mamy wiele dobrych sytuacji, ale w tym play-offie się zaciąłem. Może się „odkorkuję”. I zrobił to w odpowiednim momencie, ponieważ w rewanżu w Tychach dał popis skuteczność i zdobył 4 gole. To on był fundamentem sukcesu, ale cała „GieKSa” zasłużyła na słowa uznania. Najpierw 6:2, a dzień później 2:6! Przewrotność losu… Zanosi się na 7 meczów w tej serii.
Trener Jacek Plachta nie miała za dużego personalnego i stąd zespół wystąpił w tym składzie. Z jedną drobną korektą w 2. ataku Igor Smala zastąpił Patryk Krężołek. Z kolei Andrej Sidorenko nie miał powodów do zmian, wszak jego ekipa prezentowała niezwykle okazale zwłaszcza w I tercji. Jednak spotkanie zaczęło się w zupełnie innym stylu. Patryk Wronka z lewej strony na niebieskiej linii otrzymał krążek i w swoim stylu wjechał w tercję i biernej postawie obrońców (Bartlomiej Pociecha – Marek Biro) przedostał się przed bramkę i nie miał problemów z umieszczeniem krążka w siatce. Dla miejscowych kibiców to było spore zaskoczenie. Nieoczekiwane prowadzenie wzmocniło gości, którzy mieli inicjatywę i częściej utrzymywali się przy krążku. A gospodarze dopiero w miarę upływu czasu nabierali odpowiedniego rytmu i gra była już wyrówna. Gdy goście byli już myślami w szatni, na sekundę przed końcową syreną Denis Sergiuszkin wyrównał. Sędziowie jeszcze analizowali zapis video, ale uznali gola.
A kolejna odsłona rozpoczęła się wypisz wymaluj jak pierwsza. Wronka przejął krążek po błędzie Biry i podał do Grzegorza Pasiuta. Kapitan „GieKSy” przymierzył i Tomas Fuczik ponownie był bez szans. Stracić 2 gole w takich okolicznościach i w tak krótkim czasie świadczy tylko słabej koncentracji hokeistów po wyjściu z szatni. A potem rozpoczęło się mozolne odrabianie straty. Owszem, było gorąco pod bramką Johna Murraya, ale gospodarze wyrównali, gdy Mateusz Michalski przebywał w boksie kar. Tyszanie wręcz książkowo rozegrali przewagę i ponownie Sergiuszkin doprowadził do remisu. Potem jeszcze kilka razy grali w przewadze, ale tym razem nie zdołali pokonać Murraya.
Początek ostatniej tercji znów był marny w wykonaniu gospodarz, ale grali w przewadze i może dlatego nie stracili gola. A potem rozpoczął taniec Wronki, który gubił defensorów gospodarzy i precyzyjnym uderzeniami pokonywał Fuczika. 2-bramkowa sprawiła, że Czech zjechał z tafli i miejsce między słupkami zajął Kamil Lewartowski. Nie zdołała on zachować „czystego” konta, ponieważ goście byli w natarciu i w rezultacie za sprawą Miro-Pekki Saaralainena oraz ponownie Wronki.
Katowiczanie po przegranej 2:6 szybko odrobili lekcję i wyciągnęli wnioski. A przede wszystkim mieli w swoich szeregach Wronkę, który odzyskał wigor, fantazję, a przede wszystkim skuteczność.
hokej.net – Zmarł Ryszard Piechuta
W wieku 78 lat zmarł w Niemczech Ryszard Piechuta, były zawodnik Baildonu Katowice i GKS Katowice, trener.
Ryszard Piechuta urodził się w 1944 roku. Podczas swojej kariery zawodniczek występował w Baildonie Katowice i GKS Katowice. Później pracował w Katowicach jako trener.
GieKSa o krok od finału! Decydujący cios Wronki
GKS Katowice wykorzystał atut własnego lodu i pokonał na nim GKS Tychy 2:1. Podopieczni Jacka Płachty w półfinałowej serii prowadzą 3:2 i przepustkę do finału mogą wywalczyć już w poniedziałek.
Co istotne do składu GieKSy po chorobach wrócili obrońca Kalle Valtola oraz występujący w linii ataku Matias Lehtonen i Anthon Eriksson. Sztab szkoleniowy GieKSy mógł więc wystawić cztery pełne ataki oraz siedmiu obrońców. W meczowym zestawieniu tyszan pojawił się Jakub Witecki, który zastąpił Mateusza Ubowskiego.
Zgodnie z przewidywaniami spotkanie było bardzo zacięte. Obie drużyny skupiły się przede wszystkim na uważnej grze w destrukcji i zabezpieczeniu dostępu do własnej tercji. Na początku dogodnych okazji było więc jak na lekarstwo.
W pierwszej odsłonie najlepszą okazję miał Jean Dupuy, który dobijał uderzenie Dienisa Sierguszkina. Uderzony przez Kanadyjczyka krążek minął jednak lewy słupek bramki, a tyscy zawodnicy aż złapali się za głowy.
Po zmianie stron spotkanie mocno się ożywiło. Najpierw w słupek trafił Radosław Galant, a później oba zespoły zaczęły odwiedzać ławkę kar. Podopieczni Jacka Płachty trzykrotnie grali w przewadze, w tym przez 92 sekundy w podwójnej, ale nie zdołali zamienić ich na gola. Goście bronili się w sposób niezwykle ofiarny, a Tomáš Fučík pewnie strzegł swojego posterunku.
Tyszanie pod koniec drugiej odsłony również nie wykorzystali faktu, iż dwuminutowe wykluczenie zarobił Jakub Wanacki, więc po czterdziestu minutach na tablicy świetnej wciąż widniał bezbramkowy remis.
Na gole trzeba było poczekać do trzeciej odsłony, a konkretnie do 45. minuty. Tym razem gospodarze wykorzystali grę w podwójnej przewadze, a na listę strzelców wpisał się Anthon Eriksson. Sędziowie dla pewności sprawdzili zapis wideo (Artiom Smirnow zgłosił im, że szwedzki napastnik zdobył gola po celowym zagraniu łyżwą), ale po krótkiej analizie wymownym gestem wskazali na środek tafli.
Ekipa dowodzona przez Andrieja Sidorienkę szybko odpowiedziała, robiąc użytek ze swojej najlepszej broni, czyli gry w przewagach. Na listę strzelców wpisał się Jean Dupuy, który najszybciej odnalazł się w zamieszaniu podbramkowym i wykorzystał niezbyt pewną interwencję Johna Murraya.
Ostatnie słowo w tym pojedynku należało do Patryka Wronki. 26-letni skrzydłowy dynamicznie wjechał do tercji rywala i uderzeniem w krótki róg zaskoczył Tomáša Fučíka. To był cios, po którym goście nie zdołali się podnieść, choć trener Andriej Sidorienko wziął jeszcze czas i zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze