Felietony Piłka nożna
Historia Wojciecha Stawowego
Początek sezonu 2010/11 był dla GKS Katowice bardzo nieudany. W pierwszych kolejkach z trenerem Dariuszem Fornalakiem GKS osiągnął zaledwie remisy u siebie ze słabymi Dolcanem Ząbki (który później notorycznie przegrywał) oraz Wartą Poznań (której piłkarze dojechali na mecz w ten sam dzień samochodami). Ponadto przegrał w Gliwicach, Łęcznej, skompromitował się w Pucharze Polski w Zdzieszowicach i na gorzki „deser” przegrał u siebie z Podbeskidziem 1:6. Fornalak został niemalże przegoniony z klubu, kibice wykrzyczeli, co mieli do wykrzyczenia, a Ireneusz Król zwolnił.
Gdy na stanowisku trenerskim pojawił się wówczas Wojciech Stawowy, wlała się nadzieja w serca katowickich kibiców. Ot przyszedł trener z doświadczeniem ekstraklasowym, ale młody i głodny sukcesów. Trener wydający się, że wie o co w kopanej chodzi. Szkoleniowiec, który wprowadził Cracovię do ekstraklasy i do 90. minuty meczu ostatniej kolejki był w europejskich pucharach. To był dobry „transfer” kibice w większości byli zadowoleni.
Na dzień dobry GKS przegrał sromotnie w Kluczborku 0:3. W tym meczu jednak wystąpiło kilku nowych zawodników, a ponadto trener praktycznie w przeddzień meczu został szkoleniowcem GKS. Mimo to już po tym spotkaniu w rozmowie z prezesem Jackiem Krysiakiem powiedział, że ma już diagnozę, dlaczego GKS gra tak słabo, ale powie o tym dopiero w przyszłości, po zakończeniu sezonu.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się odmieniło. GKS dość szczęśliwie, ale po spektakularnej bramce Rafała Sadowskiego wygrał ze Stilonem Gorzów 4:2. Potem był dobry mecz, z wieloma sytuacjami, ale zremisowany w Radzionkowie 0:0. GieKSa nie przegrywała. Wygrała z Kolejarzem, zremisowała z Polkowicami i Niecieczą. Dopiero z Odrą Wodzisław przyszedł smak porażki. Nawet jednak w przypadku przegranych, momentami GKS grał bardzo dobrze, a mecze same w sobie miały wiele dramaturgii, ale tego akurat drużynom Wojciecha Stawowego nigdy odmówić nie można było. A po przegranych meczach z Sandecją i ŁKS przyszły trzy z rzędu zwycięstwa. Najpierw z KSZO 2:1 po dwóch trafieniach Michała Zielińskiego, później po niesamowitej kanonadzie przy Bukowej i wygranej z Flotą 5:3, aż nadszedł słynny mecz z Pogonią. To mecz, do którego kibice GKS wracają z chęcią, jako do jednego z najbardziej dramatycznych w historii. Do 85. minuty GKS przegrywał w Szczecinie 1:3, ale trzy bramki w samej końcówce dały prawdziwą euforię na sektorze gości – GKS przegrany mecz wygrał w niesamowitych okolicznościach.
Wydaje się, że w zimie zaczęło się coś psuć. Długo po fakcie okazało się, że obóz w Turcji był jednym wielkim nieporozumieniem. Totalny luz, jaki zaserwował swoim podopiecznych duet Stawowy – Gabor, nie miał nic wspólnego z przygotowaniami drużyny do rozgrywek ligowych. Największym atutem tegoż zgrupowania były opisy Marcina Gabora zamieszczane na oficjalnej stronie internetowej – w założeniu miały być to relacje ze zgrupowania – w praktyce wyszedł zbiór anegdot i ciekawostek, barwnym językiem pisanym przez pana Marcina, co czytało się owszem miło, ale zabrakło jednego. Informacji merytorycznych, piłkarskich dotyczących obozu.
Na inaugurację GKS wygrał jednak z Dolcanem w Ząbkach. Potem zremisował z Piastem 0:0 i przegrał z Wartą w Poznaniu 1:2. Kolejny mecz przy Bukowej to była kolejna dramaturgia i zwycięstwo 4:2 z Łęczną. Potem GKS grał coraz słabiej i rzadko wygrywał, a jak już to w kiepskim stylu. Były to wygrane po 1:0 z MKS Kluczbork i Polkowicami, przy czym ten drugi mecz był w prasie określany jako „koszmarne zwycięstwo”, bo GKS zagrał katastrofalnie, a wygrana była bardzo szczęśliwa. To był okres, kiedy kibice już przecierali oczy i uszy ze zdumienia słysząc, co opowiadają złotouści Wojciech Stawowy i Marcin Gabor. Opowieści dziwnej treści na stałe zaczęły gościć w życiu GieKSy, a tezy wygłaszane na „Spotkaniach przy kawie” zwanych dalej ironicznie „Spotkaniami przy amfie”, szokowały wszystkich. Historie o wielkiej GieKSie, zapytaniach Niemców o płytki z meczami GKS, z których uczyliby się oni piłki nożnej, chęci i pewność wprowadzenia GKS do panteonu polskiej piłki, to tylko niektóre z bajek opowiadanych przez sztab trenerski.
GKS grał słabo, ale nadal zadziwiał dramaturgią meczów. 3:3 ze Stilonem i Niecieczą na wyjazdach były ciekawe, ale dawały tylko 2 punkty. W końcu przyszła wygrana w kiepskim stylu z rozbitą Odrą Wodzisław 2:0, remis z Sandecją 1:1 i zaczęła się klapa. Z ŁKS 0:3 jeszcze można było przyjąć, ale 2:3 u siebie z KSZO było już kolejną kompromitacją, tym bardziej, że goście (którzy ostatecznie spadli z ligi) prowadzili już 3:0.
Po tym meczu trener miał spotkanie z kibicami, na którym padło wiele gorzkich słów. Trener na początku jeszcze próbował mydlić oczy w swoim stylu, ale szybko zorientował się, że nie trafił na naiwniaków i wdał się w ostrą dyskusję, a potem to już tylko desperacko się bronił. Zdarzyło mu się jednak nakłamać i podczas tego spotkania. Obiecał, że z Pogonią Szczecin w ostatniej kolejce zagra od pierwszej minuty odstawiony przez niego i nielubiany Adrian Napierała. Okazało się, że zawodnika w ogóle nie ujrzeliśmy na murawie. Stawowy miał także wziąć do Świnoujścia na mecz z Flotą młodych zawodników (podobno miał taki przykaz z góry). Nie zrobił tego.
Zamiast tego w Świnoujściu pojawił się nasz zespół… z jednym zaledwie bramkarzem. Jacek Gorczyca musiał bardzo uważać, żeby nie zarobić czerwonej kartki lub nie odnieść kontuzji. Wydaje się, że jeden bramkarz na meczu bez rezerwowego dyskwalifikuje szkoleniowca. Ale taka już była filozofia Wojciecha Stawowego. Ostatecznie GKS przegrał z Flotą 1:3, a Jacek Gorczyca w pewnym momencie był… zagrożony.
Faktem jest, że jego i Gabora wszyscy w Katowicach już mieli dość. Na deser GKS grał z Pogonią i nawet prowadził 1:0, ale wkrótce stracił dwie bramki. Kibice nie wytrzymali i w niewybrednych słowach żegnali Stawowego machając białymi chusteczkami oraz ironiczne skandując nazwisko szkoleniowca. Na konferencji trener ze strachu już się nie pojawił, w zastępstwie był Marcin Gabor, a kibice pojawili się w szatni z taczką. Podobno chyłkiem gdzieś tam Wojciech Stawowy ulotnił się z klubu i nigdy go już więcej na Bukowej nie widziano. Krążą jeszcze legendy o tym, że duet trenerski dzwonił do kogoś z klubu z jakiejś stacji benzynowej, aby dowieźli im kiełbaski, ale to już akurat zapewne podobne bajki, jak te które trenerzy nam głosili.
Zdania na temat Wojciecha Stawowego są podzielone. Jedni uważają, że to bardzo dobry trener, z wizją, wiedzą i chęcią ofensywnej piłki. Inni mają takie zdanie, że jest to hochsztapler. Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku. Zespoły Stawowego, gdy uchwycą formę potrafią grać widowiskową i skuteczną piłkę. Prawie zawsze jednak są problemy z obroną, z czym zresztą trener się nie krył, mówiąc że „możemy stracić 5 goli, ale strzelić 6”. Niestety drużyny tego człowieka, jak żadne inne, mają tendencje do przechodzenia kryzysów. Wojciech Stawowy również prowadzi swoje gierki w szatni, ma swoich ulubieńców, których foruje, innych odstawia, co prowadzi do konfliktów z szatni. I tak wedle doniesień było w szatni GKS.
Dlatego usunięcie Wojciecha Stawowego było jednym z pierwszych warunków uzdrowienia sytuacji w drużynie. Tak się stało i niezależnie od tego, co teraz dzieje się z drużyną, niezaprzeczalnie był to dobry ruch. Zresztą Stawowy jest spalony także już w kilku innych polskich klubach, więc negatywne opinie kibiców GieKSy nie są odosobnione.
Dzisiaj Wojciech Stawowy wraca na Bukową z Cracovią. Ma dobry zespół i na pewno jest faworytem spotkania. Nie byłby jednak sobą, gdyby i przed tym meczem nie próbował jakichś historii wcisnąć swoim zawodnikom. Tym razem jest to „prawo przyciągania”, mówiące o przyciąganiu pozytywnych zdarzeń pozytywnym myśleniem.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Najnowsze komentarze