Piłka nożna Prasówka
Katowiczanie po 19 latach wrócili do Ekstraklasy!
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania Arka Gdynia – GKS Katowice. GieKSa dzięki zwycięstwu 1:0 (1:0) awansowała do PKO BP Ekstraklasy.
1liga.org – GKS Katowice z awansem, Resovia ze spadkiem
GKS Katowice w ostatniej kolejce Fortuna 1 Ligi wygrał z Arką Gdynia i zapewnił sobie bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy. Resovia Rzeszów to z kolei ostatni spadkowicz.
W ostatniej kolejce o bezpośredni awans rywalizowały bezpośrednio ze sobą drużyny Arki Gdynia i GKS Katowice. W pojedynku w Gdyni lepsi okazali się podopieczni Rafała Góraka, którzy po pięknej bramce pokonali rywali i dzięki lepszemu bezpośredniemu bilansowi mogli cieszyć się z drugiego miejsca w tabeli.
dziennikzachodni.pl – Katowiczanie po 19 latach wrócili do Ekstraklasy!
W rozegranym 26 maja meczu 34. kolejki Fortuna 1. Ligi Arka Gdynia przegrała z GKS Katowice 0:1. Podopieczni trenera Rafała Góraka dzięki świetnej końcówce sezonu wywalczyli bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy i po 19 latach przerwy wracają do elity.
Mecz w Gdyni był pięknym podsumowaniem sezonu Fortuna 1. Ligi. Bezpośrednie starcie dwóch kandydatów do awansu wyłoniło drużynę, która mogła cieszyć się z promocji do PKO Ekstraklasy. Zwycięsko z tej konfrontacji wyszli katowiczanie, którzy po 19 latach wrócili do grona najlepszych.
Rozpędzony GKS odniósł piątą z rzędu ligową wygraną zrównując się po ostatniej kolejce punktami z tracącą siły na finiszu rozgrywek Arką. Gdynianie triumfowali tylko w dwóch z sześciu ostatnich spotkań i przez gorszy bilans bezpośrednich meczów oddali katowiczanom drugie miejsce w tabeli dające bezpośrednią promocję do elity.
Bohaterem meczu okazał się Adrian Błąd. 33-letni pomocnik katowiczan w 26 minucie popisał się kapitalnym uderzeniem z dystansu, po którym precyzyjnie uderzona piłka tuż przy słupku wpadła do siatki. Błąd nie manifestował radości po tej bramce, bo w sezonie 2016/27 przez rok grał w Arce i nawet zdobył z tym klubem Puchar Polski.
Mecz w Gdyni lepiej zaczęła Arka. W szeregach gospodarzy aktywny był ich najlepszy strzelec Karol Czubak, który kilka razy zagroził bramce Dawida Kudły. Największe niebezpieczeństwo groziło jednak katowiczanom ze strony Olafa Kobackiego. 22-letni pomocnik, który w tym sezonie strzelił już 13 goli, za pierwszym razem został w ostatniej chwili zablokowany przez obrońcę, a za drugim trafił w słupek.
Po zmianie stron Arka starała się odrobić straty, ale goście mądrze wybijali ją z gry. Gdy już gdynianom udawało się oddać strzały na bramkę GKS to bez problemu radził sobie z nimi Kudła. Najwięcej strachu napędził katowiczanom Czubak, lecz po jego główce piłka minęła światło bramki.
Katowiczanie szukali swoich szans w kontrach. Po jednej z nich do siatki rywali trafił Sebastian Bergier, ale napastnik GieKSy był na pozycji spalonej i sędzia nie uznał gola. Później świetną okazję do podwyższenia wyniku miał Jakub Arak, ale w tej sytuacji sędzia również odgwizdał offsajd. W doliczonym czasie gry rezerwowy napastnik GKS miał jeszcze lepszą okazję, lecz z 5 m trafił w Pawła Lenarcika. W ostatniej akcji meczu na pole karne zawędrował nawet bramkarz Arki, ale katowiczanie utrzymali prowadzenie i po końcowym gwizdku oszaleli ze szczęścia.
Fani GKS Katowice powitali piłkarzy pod Spodkiem. Wielka feta w środku nocy
Piłkarze GKS Katowice po 19 latach ponownie zagrają w gronie najlepszych. Na wracającą z meczu z Arką z Gdyni drużynę pod Spodkiem czekali kibice GieKSy, którzy urządzili zawodnikom trenera Rafała Góraka wielką fetę w środku nocy.
[…] Kibice GieKSy czekali na świętujących powrót do elity piłkarzy i w środku nocy zgotowali im huczne powitanie. Autobus z zawodnikami wracającymi do Katowic z Gdyni po meczu z Arką zatrzymał się pod Spodkiem, a fani odpalili race i powitali zawodników głośnymi śpiewami. Atmosfera była naprawdę gorąca. W niebo poszybowały nawet sztuczne ognie, a piłkarze i sam szkoleniowiec nie ukrywali wzruszenia takim powitaniem.
To była pierwsza, ale nie ostatnia feta, jaka odbyła się pod Spodkiem z okazji awansu piłkarzy do PKO Ekstraklasy., Klub zaprasza wszystkich kibiców GieKSy na plac przed legendarną halą w poniedziałek 27 maja na godz. 17. Wówczas będzie okazja, by wspólnie z zawodnikami cieszyć się z historycznego powrotu katowiczan do grona najlepszych po 19 latach przerwy.
sportowefakty.wp.pl – Wracają do ekstraklasy po 19 latach przerwy!
W spotkaniu trzydziestej czwartej – ostatniej – kolejki Fortuna I ligi GKS Katowice pokonał na wyjeździe Arkę Gdynia 1:0 i po 19 latach przerwy awansował do PKO Ekstraklasy. Natomiast gdynianie wystąpią w barażach.
Niedzielnie stracie w Gdyni zapowiadało się bardzo ciekawie, gdyż zarówno Arka, jak i GKS miały szansę na wywalczenie bezpośredniego awansu do PKO Ekstraklasy (zespół z Katowic do uzyskania przepustki potrzebował tylko i wyłącznie wygranej).
Sam początek rywalizacji należał do gospodarzy, którzy co chwilę gościli pod polem karnym katowiczan. Już w 3. minucie groźnie uderzał Olaf Kobacki, ale został zablokowany. Na boisku było sporo agresywnej walki, przez co mnożyły się faule z obydwu stron.
Z czasem inicjatywę zaczęli przejmować piłkarze z Katowic, którzy swoją przewagę udokumentowali bramką w 26. minucie meczu. Wówczas Marcin Wasielewski zagrał piłkę do Adriana Błąda, który fantastycznie z lewej nogi przymierzył sprzed pola karnego. Futbolówka wpadła do siatki obok próbującego interweniować Pawła Lenarcika.
Wówczas to GKS Katowice był pewny występu w Ekstraklasie w kolejnym sezonie. Wobec tego miejscowym zawodnikom zaczęło się spieszyć, lecz podopieczni Rafała Góraka nie pozwalali rywalom na zbyt wiele i ostatecznie więcej goli przed przerwą już nie padło.
Po zmianie stron katowiccy piłkarze w zasadzie kontrolowali boiskowe wydarzenia, skupiali się przede wszystkim na defensywie i tylko od czasu do czasu wyprowadzali kontrataki. Po jednej z takich kontr w 78. minucie Sebastian Bergier trafił do siatki, ale wcześniej był na pozycji spalonej i sędzia tego gola nie uznał.
Arka próbowała, ale nic z tego nie wychodziło i ostatecznie GKS dowiózł do końca to cenne zwycięstwo, awansując tym samym do PKO Ekstraklasy.
weszlo.com – Arka znów wyłożyła się na ostatniej prostej. GieKSa wraca do Ekstraklasy!
Prawie dwadzieścia lat oczekiwali kibice GKS-u Katowice na powrót do Ekstraklasy i wreszcie doczekali się swojego dnia triumfu! Fenomenalna szarża podopiecznych Rafała Góraka w rundzie wiosennej została zwieńczona w najpiękniejszy możliwy sposób – wyjazdowym zwycięstwem nad Arką Gdynia, które pozwoliło katowiczanom wskoczyć rzutem na taśmę na drugie miejsce w pierwszoligowej tabeli. Natomiast przed „żółto-niebieskimi” rywalizacja w barażach, ale nie ma co ukrywać – po zakończeniu dzisiejszego meczu gdynianie leżą na deskach. I trudno będzie im się otrząsnąć na tyle szybko, by udźwignąć ciężar baraży.
Z punktu widzenia czysto sportowych emocji, trudno było sobie wyobrazić lepszy scenariusz, niż starcie Arki Gdynia z GKS-em Katowice w ostatniej kolejce zmagań na zapleczu Ekstraklasy. Gospodarze – z przewagą własnego boiska i trzema punktami zaliczki, ale targani wątpliwościami i sfrustrowani po ostatniej porażce w derbach Trójmiasta. Z kolei goście – rozpędzeni, pozytywnie nakręceni całą rundą wiosenną, no ale zmuszeni do tego, by od pierwszego gwizdka z otwartą przyłbicą walczyć o pełną pulę na terenie przeciwnika.
Z ogromnym apetytem wyczekiwaliśmy na ten mecz. I nie ukrywamy, że spodziewaliśmy się niezapomnianego widowiska. Bo w takich okolicznościach poziom piłkarski nierzadko schodzi na dalszy plan, a presja powoduje, że na boisku dzieją się cuda.
Na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego Bartosza Frankowskiego dało się zresztą wyczuć wiszące nad Gdynią napięcie. Na stadionie przy ulicy Olimpijskiej pojawiła się mocna delegacja z Katowic, która już podczas rozgrzewki starła się zaznaczyć swoją obecność na trybunach. Oczywiście gospodarze natychmiast odpowiedzieli własnym zrywem dopingu. Oczekiwanie na mecz dłużyło się wszystkim niemiłosiernie.
I trzeba przyznać, że było na co czekać, bo pierwsza połowa nie zawiodła. Jasne, nie była to może piłkarska uczta – na boisku co chwilę trzeszczały kości po bezpardonowych starciach, a arbiter główny nieustannie wzywał na murawę masażystów. No ale, jako się rzekło, tego można się było spodziewać. Natomiast zawodnicy Arki zrobili naprawdę wiele, by wyjść na prowadzenie już w pierwszych minutach gry. Zepchnęli przyjezdnych do głębokiej defensywy i nacierali raz za razem, kreując sobie całkiem groźne sytuacje w polu karnym GKS-u. Zastanawialiśmy się wówczas, czy „żółto-niebiescy” planują cisnąć na tej intensywności przez cały mecz, czy to tylko zryw wynikający z przedmeczowej pompki. No i okazało się, że raczej to drugie, bo katowiczanie po przetrwaniu początkowej zawieruchy zaczęli przejmować inicjatywę i odgryzać się coraz to niebezpieczniejszymi akcjami w okolicach szesnastki gdynian.
Tylko że goście swój lepszy okres w meczu zdołali spuentować trafieniem. Zresztą całkiem efektownym – w 26. minucie do siatki trafił Adrian Błąd, no i nagle to sytuacja ekipy z Katowic stała się komfortowa, a gospodarzom zaczęły puszczać nerwy.
[…] Co gorsza dla Arki, w drugiej odsłonie meczu przebieg gry wcale nie uległ zmianie. Wręcz przeciwnie – spotkanie stało się totalnie chaotyczne, co oczywiście skrzętnie wykorzystywali goście, kradnąc sekundy kiedy tylko się dało. Doprowadzało to oczywiście „żółto-niebieskich” do furii, ale nie potrafili oni przekuć tych emocji na cokolwiek konstruktywnego. Rozczarowywali właściwie wszyscy ofensywni piłkarze gdyńskiej ekipy, może z wyjątkiem Tornike Gaprindaszwilego, który po wejściu z ławki narobił trochę zamieszania na skrzydle. Ale, no właśnie, było to tylko zamieszanie. Indywidualne zrywy, mniej lub bardziej desperackie. Nie było w tym wszystkim zespołowego planu.
Tymczasem GieKSa robiła swoje. Twarda, nieustępliwa postawa w środkowej strefie boiska, wytrącanie rywali z równowagi i czyhanie na kontry. Plus nieustanne prośby o interwencję medyczną, które jeszcze bardziej zakłócały ten i tak przecież mocno szarpany mecz.
[…] „Żółto-niebiescy” parokrotnie zagrozili bramce katowiczan, ale też nie przesadzajmy – Dawid Kudła nie miał wielkich powodów do nerwowości. Generalnie większość uderzeń w tym meczu lądowała bezpiecznie w jego koszyczku, bo znakomicie się ustawiał.
W ogóle jeśli chodzi o – ujmijmy to – emocjonalne podejście do dzisiejszego spotkania, to po zawodnikach GKS-u widać było pełen spokój i koncentrację na realizacji przedmeczowych założeń. Doskonałą robotę w tym aspekcie wykonał trener Rafał Górak. Choć nim samym akurat ewidentnie targały ogromne emocje, które uwidaczniały się tym mocniej, im bliżej było ostatniego gwizdka arbitra. Szkoleniowiec prawie wyszedł z siebie, gdy jego zawodnicy w doliczonym czasie gry nie wykorzystali dwustuprocentowej szansy na drugie trafienie.
Po zakończeniu spotkania Górak mógł jednak wznieść ręce w geście triumfu, podobnie jak jego podopieczni i wszyscy kibice GKS-u Katowice. Trwająca blisko dwie dekady tułaczka Gieksy po niższych ligach dobiega dzisiaj końca i ekipa z Górnego Śląska może świętować awans do Ekstraklasy. Awans, dodajmy, w pełni zasłużony, bo katowiczanie w rundzie wiosennej punktowali wręcz fenomenalnie, kilka meczów wygrali z ogromnym przytupem, no a dzisiaj dowiedli swojej wyższości nad bezpośrednim konkurentem w wyścigu o drugą lokatę.
wkatowicach.eu – GKS Katowice w Ekstraklasie! Wielki powrót po 19 latach
GIEKSAKLASA! Mamy to! GKS Katowice przechodzi do Ekstraklasy po zwycięskim meczu z Arką Gdynia.
[…] GKS na samym finiszu rozgrywek wyprzedził Arkę w tabeli i ostatecznie zakończył je na drugim miejscu, które premiowane jest bezpośrednim awansem do PKO BP Ekstraklasy. Wygrana wywołała euforyczną radość piłkarzy oraz grupy ponad 700 kibiców, która dopingowała GieKSę na stadionie w Gdyni.
[…] Katowice są szczęśliwe! Spełniło się marzenie wielu kibiców, na które przyszło czekać długich 19 lat. W pierwszej kolejności składam gratulacje na ręce trenera Rafała Góraka, jego sztabu oraz piłkarzy, którzy ciężką pracą i ambitną postawą zapracowali na awans. Tego sukcesu nie byłoby bez zaangażowania władz Miasta Katowice w odbudowę GieKSy. Kieruję także podziękowania w stronę wszystkich, którzy walczyli o to, by po spadku w 2005 r. przywrócić Klubowi dawny blask. Dziękuję też wszystkim kibicom, którzy nieustannie wspierali GKS w walce o awans. Przed nami sporo wyzwań związanych z grą w PKO BP Ekstraklasie, ale podchodzimy do nich z wielkim optymizmem – mówi prezes GKS-u Katowice, Krzysztof Nowak.
[…] Mamy to! GKS Katowice w Ekstraklasie. Nasi piłkarze po wyjazdowej wygranej z Arką Gdynia 1:0 zapewniają sobie awans. To efekt konsekwentnego działania całego klubu, ale i kibiców, którzy wspierają naszych zawodników, budowanie wielkiej GieKSy to wieloletni projekt. Niedawno świętowaliśmy sukcesy piłkarek, hokeistów i szachistów, od dzisiaj możemy pochwalić się również piłkarską drużyną w Ekstraklasie – skomentował awans piłkarzy prezydent Katowic, Marcin Krupa.
sport.tvp.pl – GKS Katowice awansował do PKO BP Ekstraklasy! Wielki powrót po 19 latach przerwy
Zrobili to! Piłkarze GKS-u Katowice wracają do PKO BP Ekstraklasy. Czterokrotny wicemistrz Polski zapewnił sobie awans po wyjazdowej wygranej z Arką Gdynia 1:0. Kibice zespołu gości czekali na to prawie dwadzieścia lat.
[…] Drużyna prowadzona przez Rafała Góraka skromne prowadzenie utrzymała do ostatniego gwizdka sędziego. Ostatecznie katowiczanie pokonali gospodarzy 1:0 i po dziewiętnastu latach przerwy ponownie zagrają na poziomie PKO BP Ekstraklasy.
dziennikbałtycki.pl – Arka Gdynia nie obroniła miejsca dającego awans do PKO Ekstraklasy. GKS Katowice świętował na stadionie w Gdyni
[…] Warunki, bez oglądania się na innych, były znane długo przed pierwszym gwizdkiem. Remis lub wygrana Arki będzie powodem do świętowania w Gdyni. Jakiekolwiek potknięcie będzie z kolei oznaczało radość GKS-u. Katowiczanie przyjechali nad morze niesieni czterema kolejnymi zwycięstwami. To dodawało im wielkiej pewności siebie.
I widać było tę pewność na murawie. GieKSa „nie pękła”, grała mądrze taktycznie i naciskała w odpowiednich momentach. Gdynianie, odwrotnie, znów zaczęli się potykać. Po kilku pierwszych minutach naporu wycofali się, aby próbować szans w budowaniu ataku pozycyjnego. Okazji chcieli też szukać w kontratakach. Po jednej z takich akcji Olaf Kobacki urwał się z lewej strony i przymierzył po długim słupku, ale trafił właśnie w niego, a nie do siatki. To była 23 minuta meczu w Gdyni. Trzy minuty później potężnym uderzeniem popisał się Adrian Błąd. Doświadczony pomocnik, który w sezonie 2016/2017 grał w ekstraklasowej Arce, tym razem nie miał dla niej litości, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie.
Ten wynik premiował ekipę trenera Rafała Góraka. Arka musiała odpowiedzieć trafieniem. Była jednak nadal nieporadna. Nie mogąc stworzyć nic w środkowej strefie boiska, zaczęła próbować dalekim przerzutami uruchamiać Karola Czubaka i spółkę. Te zagrania na niewiele się jednak zdawały, bo katowiczanie cały czas byli czujni.
[…] Wraz z upływem czasu w coraz gorszym położeniu byli zawodnicy trenera Wojciecha Łobodzińskiego. Nieco ożywienia na prawym skrzydle wprowadził Tornike Gaprindaszwili, który pojawił się w 60 minucie. Wciąż brakowało jednak zdecydowanego akcentu. GKS w drugiej odsłonie niedzielnego spotkania już nie był taki rozpędzony, zadowalając się rozbijaniem akcji.
Najciekawiej zrobiło się w ostatnich minutach. Martin Dobrotka w jednej z akcji padł na murawę, sygnalizując kontuzję. Stało się to już w momencie, kiedy limit zmian w zespole gospodarzy został już wykorzystany. Arkowcy nie mieli nic do stracenia, ale ich próby podejścia pod bramkę rywali kończyły się niepowodzeniem.
Swoją szansę na podwyższenie miał jeszcze Jakub Arak. Rezerwowy GKS-u znalazł się tuż przed Pawłem Lenarcikiem, ale górą był bramkarz żółto-niebieskich, który złapał piłkę dosłownie na linii bramkowej.
Po ostatnim gwizdku sędziego GKS Katowice rozpoczął świętowanie awansu na boisku w Gdyni, gdzie wspierała go grupa 720 kibiców.
– Jest tyle emocji we mnie i tyle rzeczy, że długo by opowiadać. To, że jestem szczęśliwy, to chyba jasne – mówił po spotkaniu Rafał Górak, trener GKS-u Katowice, z którym pracuje od pięciu lat i przeszedł niesamowitą drogę po słabej rundzie jesiennej.
sport.fakt.pl – Kibice przeprosili swoje mamy. Nie mieli innego wyjścia. Co takiego przeskrobali?
GKS Katowice, pokonując w meczu wyjazdowym Arkę 1:0, wywalczył bezpośredni awans do Ekstraklasy. GieKSa w najwyższej klasie rozgrywkowej po raz ostatni grała w 2005 r. Na trybunach zespół gości wspierała spora grupa kibiców. Przed wyjazdem do Gdyni fani przeprosili swoje mamy.
Ostatnia kolejka I ligi rozgrywana była 26 maja w Dniu Matki. GKS Katowice o bezpośredni awans do Ekstraklasy walczył w Gdyni. Kibiców „Gieksy” nie mogło zabraknąć na miejscu w tak ważnym dla ich klubu dniu.
Zanim ruszyli w podróż do Trójmiasta, wykonali na dworcu zdjęcie z transparentem. „Przepraszamy nasze mamy lecz o awans dzisiaj gramy” – brzmiał umieszczony na nim napis.
katowickisport.pl – GKS Katowice wraca do ekstraklasy!
To był jeden z najważniejszych meczów GKS-u Katowice w XXI wieku. Podopieczni Rafała Góraka mieli szanse na bezpośredni awans do ekstraklasy.
[…] I mecz zaczął się dla katowiczan w sposób wymarzony. Pięknego gola zza pola karnego strzelił Adrian Błąd. Przyjął podanie Marcina Wasielewskiego, przymierzył i uderzył w samo okienko. Katowiczanie grali lepiej, a fani szaleli. Ze względu na daleki wyjazd, który decydował o losie ich drużyny, przeprosili… swoje mamy, które zostawili w domach w dniu ich święta.
Później katowiczanie mądrze się bronili i czekali na kontry. Na kwadrans przed końcem Sebastian Bergier pokonał bramkarza gdynian, ale sędzia dopatrzył się spalonego.
GKS Katowice wrócił do ekstraklasy po 19 latach. Po ostatnim spadku musiał odbudowywać się od czwartej ligi, bo nie dostał licencji. Wrócił na zaplecze i z niego spadł. Rafał Górak, który pracuje przy Bukowej od pięciu lat napisał historię.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze