Piłka nożna
Lider poległ u outsidera!
Największymi wygranymi 14. kolejki PKO BP Ekstraklasy, która odbyła się w zeszły weekend, zostali okrzyknięci zawodnicy Puszczy Niepołomice, którzy pokonali Lecha Poznań. Najwięcej bramek – bo aż 6 padło w meczu Motoru z Pogonią. Tylko jeden mecz skończył się podziałem punktów. Zaś ozdobą kolejki była bramka osiemnastoletniego piłkarza w derbach Dolnego Śląska.
W pierwszym spotkaniu tej serii gier Raków Częstochowa podejmował Stal Mielec. W pierwszej połowie niewiele się działo. Druga należała do zawodników Marka Papszuna. W 94. minucie do siatki z rzutu karnego trafił Brunes i mecz zakończył się wynikiem 1:0. Dla Rakowa to kolejne zwycięstwo wyszarpane w doliczonym czasie gry. Dużo więcej działo się w pojedynku Motoru Lublin z Pogonią Szczecin. Gospodarze szybko wyszli na prowadzenie po bramce Króla. Niedługo później drugą zdobył Mraz. Goście jednak dali sygnał, że nie oddadzą tego meczu bez walki i kontaktowe trafienie zaliczył Grosicki. Do przerwy było jednak już 3:1 po kolejnej bramce Króla. Druga połowa znów trzymała w napięciu, gdyż w 60. minucie pięknym trafieniem z rzutu wolnego popisał się Bichakhchyan. Ostatnie trafienie należało do graczy Motoru, a jego autorem był Ndiaye. Tym samym trzy punkty zostały w Lublinie, a Pogoń z wyjazdu po raz kolejny wróciła bez punktów. Największą niespodzianką tej kolejki (a może i rundy?) było zwycięstwo outsidera rozgrywek – Puszczy Niepołomice nad liderem – Lechem Poznań. Wpływ na to w dużej mierze miała czerwona kartka, jaką otrzymał zawodnik Kolejorza – Michał Gurgul, przez co jego koledzy musieli grać w osłabieniu przez 70 minut. Bramki dla Puszczy jeszcze przed przerwą zdobyli Szymonowicz oraz Kosidis. Lech próbował w drugiej połowie atakować, lecz nic z tego nie wychodziło. Mecz zakończył się wynikiem 2:0.
Kolejny dzień zaczął się od meczu Radomiaka Radom z Piastem Gliwice. W pierwszej połowie przeważali gospodarze. W drugiej lepiej spisywali się goście. Mecz zakończył się wynikiem 1:1 i podział punktów był tu jak najbardziej sprawiedliwy. Dla Radomiaka był to dopiero pierwszy remis w tym sezonie. Górnik Zabrze podejmował Jagiellonię Białystok. Goście zasłużenie wygrali to spotkanie 2:0 po bramkach Imaza i Churlinova. Ten pierwszy do bramki trafiał dwukrotnie, jednak najpierw sędzia dopatrzył się pozycji spalonej. Lechia Gdańsk w pojedynku z Cracovią szybko straciła pierwszą bramkę, bo już w 4. minucie rzut karny wykorzystał Kallmann. Ten sam zawodnik podwyższył wynik tuż przed przerwą. Gdańszczanie, pomimo gry w osłabieniu przez całą drugą połowę, zdobyli kontaktową bramkę, mogli się pokusić nawet o bramkę wyrównującą, jednak świetnie w bramce Cracovii spisywał się Ravas, co pozwoliło jego drużynie na utrzymanie korzystnego wyniku. Na zakończenie niedzieli Legia Warszawa zmierzyła się z Widzewem Łódź. Do przerwy był remis 1:1 po bramkach Kapustki oraz Kerka, dla którego było to pierwsze trafienie w ekstraklasie. W drugiej połowie obie drużyny miały kilka klarownych sytuacji, jednak to do Legii należało ostatnie słowo. W 86. minucie Wszołek zdobył zwycięską bramkę. Pod koniec spotkania Goncalo Feio otrzymał też żółtą kartkę. Było to już jego czwarte upomnienie w tym sezonie, przez co w następnym meczu, w którym Legia zmierzy się z Lechem, będzie musiał on zasiąść na trybunach.
W poniedziałek odbyły się dwa spotkania. GKS Katowice przegrał z Koroną Kielce 1:2. Temu meczowi towarzyszyło wiele emocji. Najpierw szybko na prowadzenie wyszli katowiczanie po golu Klemenza. W 37. minucie Pedro Nuno wyrównał po strzale z rzutu karnego, ale dopiero za drugim razem. Pierwszy jego rzut karny obronił Dawid Kudła, jednak zrobił on krok do przodu, zanim przeciwnik oddał strzał, przez co sędzia zdecydował, że rzut karny musiał zostać powtórzony. W samej końcówce meczu Zrel’ak umieścił piłkę w siatce, jednak tym razem został odgwizdany spalony. W odpowiedzi na to swoją szansę wykorzystał Dawid Błanik i to Korona mogła cieszyć się ze zwycięstwa. W ostatnim meczu 14. kolejki Zagłębie Lubin pewnie i wysoko, bo aż 3:0, pokonało Śląsk Wrocław. Ozdobą tego spotkania było ostatnie trafienie. W doliczonym czasie gry osiemnastoletni Marcel Reguła popisał się przepięknym uderzeniem z przewrotki, czym pogrążył swoich rywali, chociaż wydawać się mogło, że kryzys mają oni już za sobą.
Raków Częstochowa – Stal Mielec 1:0
Motor Lublin – Pogoń Szczecin 4:2
Puszcza Niepołomice – Lech Poznań 2:0
Radomiak Radom – Piast Gliwice 1:1
Górnik Zabrze – Jagiellonia Białystok 0:2
Lechia Gdańsk – Cracovia 1:2
Legia Warszawa – Widzew Łódź 2:1
GKS Katowice – Korona Kielce 1:2
Zagłębie Lubin – Śląsk Wrocław 3:0
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Najnowsze komentarze