Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Media o meczu: Koncert GKS Katowice w 12. kolejce PKO Ekstraklasy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania Motor Lublin – GKS Katowice 2:5 (2:2).

 

dziennikwschodni.pl – Co by było, gdyby? Motor rozbity u siebie przez GKS Katowice

Co by było, gdyby? Pewnie dzisiaj będzie się nad tym zastanawiać większość kibiców Motoru. Ich pupile przegrywali z GKS Katowice 0:2, zdołali wyrównać, ale w końcówce pierwszej połowy czerwoną kartkę obejrzał Jakub Łabojko. Efekt? Po przerwie przyjezdni wykorzystali grę w przewadze i ostatecznie rozbili żółto-biało-niebieskich 5:2. A ciekawe, co by było, gdyby drużyny grały do końca w pełnych składach?

rzeba jednak przyznać, że w Lublinie znowu można było obejrzeć szalony mecz. Po 21 minutach kibice mogli tylko łapać się za głowy. „Gieksa” kontrolowała sytuację na boisku i prowadziła już 2:0.

Najpierw, w dziewiątej minucie Alan Czerwiński miał mnóstwo miejsca, aby popatrzyć i dokładnie dośrodkować na dalszy słupek, gdzie znalazł się Borja Galan. Hiszpan ze spokojem przyłożył głowę do piłki i otworzył wynik spotkania. Zanim minął kwadrans fatalne podanie zaliczył Jakub Łabojko, który zagrał pod nogi rywali. Pomocnik musiał ratować sytuację faulem tuż przed szesnastką. Obejrzał za to przewinienie „żółtko”. Na szczęście Bartosz Nowak huknął prosto w mur.

W 21 minucie kiepsko futbolówkę do przodu wybił Krystian Palacz. Szybki przechwyt, dwa podania i piłkę w polu karnym miał już niepilnowany Adam Zrelak, który uniknął spalonego. W końcu dopadł do niego Arkadiusz Najemski. Obrońca próbował wślizgiem zażegnać niebezpieczeństwo, a pechowo zagrał… ręką do własnej bramki.

W kolejnych fragmentach w końcu wrócił stary, dobry Motor, co zapowiadał trener Mateusz Stolarski. Żółto-biało-niebiescy mimo bardzo trudnego momentu przejęli inicjatywę. Nareszcie pojawiły się też klarowne okazje. W 26 minucie pokazał się Michał Król, który złamał akcję z prawej flanki do środka i huknął lewą nogą tuż obok słupka.

Miejscowi się rozkręcali z każdą kolejną minutą. Tuż po drugim kwadransie Mathieu Scalet dośrodkował, a nieźle głową strzelił Karol Czubak. Tym razem górą był jednak Rafał Strączek, który popisał się efektowną paradą. Za chwilę po próbie Króla lublinianie wywalczyli kolejny korner. Z narożnika świetnie dośrodkował Bartosz Wolski i niewykluczone, że zdobył gola. W przerwie Czubak tłumaczył na antenie Canal+, że nie jest pewny czy trącił futbolówkę głową i że to chyba jednak będzie gol „Wola”.

Tak czy siak żółto-biało-niebiescy złapali wiatr w żagle. W 38 minucie mieliśmy na to najlepszy dowód. Pojedynek na prawym skrzydle wygrał Król, świetnie dośrodkował pod bramkę, a tam już na pewno Czubak trafił na 2:2. W 41 minucie mogło nawet być 3:2. W polu karnym przyjezdnych porządnie się „zakotłowało”, ale ostatecznie wszystko skończyło się faulem w ataku.

Kiedy wydawało się, że drużyna trenera Stolarskiego opanowała sytuację, w mgnieniu oka wszystko zmieniło się o 180 stopni. Łabojko ostrym wślizgiem wyciął rywala równo z trawą, przez co drugi raz trafił do notesu sędziego. A to oznaczało, że Motor całą drugą połowę będzie musiał grać w osłabieniu.

Pewnie w przerwie gospodarze rozmawiali, że przede wszystkim nie mogą stracić gola. Tymczasem w 47 minucie po krótko rozegranym rzucie rożnym podanie tuż za piątką dostał Zrelak. Napastnik GKS z zimną krwią wykończył znakomitą szansę strzałem z powietrza. W efekcie Motor znowu musiał gonić, grając przecież w dziesiątkę.

Błyskawicznie było blisko wyrównania, ale ani Marek Bartos, ani van Hoeven ostatecznie nie wpakowali piłki do siatki. Gospodarze kilka razy postraszyli rywali, zwłaszcza kiedy stosowali wysoki pressing. Niestety, nie zdołali już wrócić do gry. W kolejnych fragmentach „Gieksa” mogła przećwiczyć grę z kontry, bo wyprowadziła mnóstwo szybkich ataków. Dwa z nich wykończył rezerwowy Ilia Shkurin i ostatecznie kolejny, szalony mecz na Arenie zakończył się wygraną przyjezdnych 5:2.

 

dziennikzachodni.pl – Siedem goli i GieKSa z pierwszą wygraną na wyjeździe

W piątek 17 października 2025 roku w meczu 12. kolejki PKO Ekstraklasy Motor Lublin z GKS-em Katowice 2:5 (2:2). Gospodarze całą drugą połowę grali w dziesiątkę, bo czerwoną kartkę dostał Jakub Łabojko. Motor przegrał pierwszy raz u siebie, a GieKSa pierwszy raz wygrała na wyjeździe.

[…] Ligowcy wrócili do gry po przerwie na mecze reprezentacji. Na pierwszy ogień poszły Motor Lublin i GKS Katowice, czyli zespoły bardzo potrzebujące punktów, w kontekście niskich miejsc w tabeli. Jedni i drudzy przed piątkowym mecze w Lublinie mieli po cztery ligowe spotkania z rzędu bez wygranej.

Do kadry meczowej GieKSy wrócił po kontuzji Dawid Kudła, ale trener Rafał Górak pozostawił między słupkami Rafała Strączka.

Goście wysoko wyszli na lublinian, stosowali mocny pressing przy rozgrywaniu piłki przez Motor, a już w 9. minucie cieszyli się z gola. Alan Czerwiński z prawej strony dośrodkował w pole karne. Tam niepilnowany Borja Galan precyzyjnym uderzeniem głową umieścił piłkę w siatce.

Katowiczanie chcieli wykorzystać zamroczenie gospodarzy po tym ciosie i dalej atakowali. W 21. minucie mieli na koncie już dwa gole. Bartosz Nowak prostopadłym podaniem znalazł Adama Zrelaka, który w polu karnym zakręcił Arkadiuszem Najemskim i piłka znalazła drogę do bramki. Okazało się, że piłka jeszcze odbiła się od ręki próbującego blokować Najemskiego i dzięki temu zmieściła się przy słupku.

Motor potrzebował pół godziny, aby wreszcie odpalić. GKS za bardzo się cofnąć i zaczęło się kotłować w polu karnym. Strączek najpierw świetnie obronił główkę Czubaka, ale w 35. minucie było już 1:2. Bartosz Wolski podawał z rzutu rożnego. Strączek walczył o piłkę z Czubakiem w polu bramkowym, nie zdołał jej wybić. Prześliznęła się po rękawicach i znalazła się w siatce. Gol został przypisany Wolskiemu, bo piłka leciała w „światło” bramki.

Lublinianie natarli z jeszcze większą pasją i Czubak uderzeniem głową dał wyrównanie, gdy piłka po ręce Strączka znów znalazła się w bramce.

Przed przerwą GKS stracił kontuzjowanego Czerwińskiego, a Motor… Jakuba Łabojkę, który dostał czerwoną kartkę za drugą żółtą.

GieKSa bardzo szybko po wznowieniu gry wróciła na prowadzenie. Goście krótko rozegrali rzut rożny. Nowak dośrodkował na drugą stronę pola karnego – pozostawiony bez opieki Adam Zrelak strzelił z woleja i piłka po koźle wpadła do bramki.

Osłabieni gospodarze próbowali znów wrócić do meczu, ale tym razem było to już o wiele trudniejsze niż w pierwszej połowie. GieKSa grała kontrowała mecz, który „zamknęła” w 72. minucie. Nowak popisał się prostopadłym podaniem, a Ilja Szkurin na wślizgu, czubkiem buta, kopnął piłkę obok bramkarza.

To była pierwsza bramka Szkurina w GKS-ie w PKO Ekstraklasie, ale szybko dołożył drugą. Tym razem podawał Sebastian Milewski i Białorusin znów pokonał Ivana Brkicia.

Szkurin mógł potem ustrzelić hat tricka, ale mając przed sobą tylko bramkarza strzelił obok słupka.

Sędzia zakończył mecz bez doliczania czasu, chyba nawet przed 90. minutą.

 

gol24.pl – Koncert GKS Katowice w 12. kolejce PKO Ekstraklasy. Motor Lublin rozbity w drobny mak

GKS Katowice na inauguracje 12. kolejki PKO Ekstraklasy rozbił w meczu wyjazdowym Motor Lublin aż 5:2. Ogromny wpływ na losy spotkania miała czerwona kartka Jakuba Łobojko pod koniec pierwszej połowy meczu. Po przerwie grająca w przewadze GieKSa zdominowała rywala i pewnie wygrała spotkanie.

Spotkanie w Lublinie od samego początku było niezwykle emocjonujące. Już w 9. minucie wynik spotkania na korzyść GKS Katowice otworzył Borja Galan. Hiszpan świetnie wyskoczył do dośrodkowania Alana Czerwińskiego i precyzyjnym uderzeniem głową – umieścił piłkę w siatce.

Kwadrans później popularna GieKSa zadała drugi cios. Tym razem Adam Zrelak świetnie przyjął piłkę przed polem karnym gospodarzy, chciał ograć Arkadiusza Najemskiego, ale trafił piłką w jego rękę, a ta zmyliła bramkarza i wturlała się do bramki.

Motor Lublin wziął się do odrabiania strat po upływie pół godziny gry. Najpierw w 34. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego gola kontaktowego strzelił Karol Czubak. Natomiast chwilę później ten sam napastnik świetnym uderzeniem głową doprowadził do wyrównania.

Będący na fali gospodarze sami skomplikowali sobie sprawę tuż przed przerwą. Drugą żółtą kartkę otrzymał Jakub Łobojko i pomocnik Motoru Lublin ujrzał kartonik koloru czerwonego.

– Nie weszliśmy dobrze w ten mecz, ale im dalej, tym – myślę – mieliśmy więcej kontroli. co udokumentowaliśmy dwiema bramkami. Niestety dostaliśmy czerwoną kartę kartkę i teraz musimy w drugiej połowie pokazać, że Motor jest niezniszczalny – powiedział w przerwie Karol Czubak w rozmowie z reporterem Canal+ Sport.

Grę w przewadze piłkarze GKS Katowice wykorzystali tuż po zmianie stron. W 47. minucie po kombinacyjnie rozegranym rzucie wolnym, najlepiej w „szesnastce” gospodarzy odnalazł się Adam Zrelak, który precyzyjnym uderzeniem ponownie dał prowadzenie katowiczanom.

Zdeterminowana GieKSa nieco ponad kwadrans przed końcem zadała czwarty cios. W 73. minucie wprowadzony po przerwie Ilja Szkurin sytuacyjnym prowadzeniem podwyższył prowadzenie swojej drużyny na 4:2.

Białorusin w piątkowy wieczór dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Ponownie bramkarza gospodarzy pokonał w 82. minucie, w podobny sposób – płaskim uderzeniem.

Do końca spotkania sytuacje na boisku kontrolowali przyjezdni i zasłużenie sięgnęli po efektowne zwycięstwo w Lublinie. dla GKS Katowice było to pierwsze ligowe zwycięstwo od końcówki sierpnia.

 

weszlo.com – Klęska Motoru. To raczej ostatni mecz Mateusza Stolarskiego

[…] Czasami jest tak, że gdy piłkarze wiedzą, co może oznaczać porażka dla ich szkoleniowca, wspinają się na swoje wyżyny i grają znacząco lepiej. Dzisiaj w Lublinie tak nie było, przynajmniej na początku. Motor wszedł w to spotkanie fatalnie, a zwłaszcza jego dwaj obrońcy – Arkadiusz Najemski i Krystian Palacz. Pierwszy gol dla gości? Zaczął się od błędu rozgrywającego 100. spotkanie dla Motoru Najemskiego, a później Bradly van Hoeven nie nadążył za Borją Galanem, który trafił do siatki.

Bramka na 0:2? Palacz już wcześniej niedokładnie podawał do przodu. Tutaj zrobił to samo, a po chwili jeszcze złamał linię spalonego. Podanie trafiło do Adama Zrelaka, który świetnie przyjął piłkę, a później, kiedy chciał zwodem ograć Najemskiego, piłka odbiła się od obrońcy Motoru i wpadła do siatki.

Kamera pokazała w tym momencie właściciela Motoru, milionera Zbigniewa Jakubasa. Mówiąc łagodnie, nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Trudno się dziwić: po 1:0 z Arką w pierwszej kolejce jego zespół wygrał tylko jedno z dziewięciu ligowych spotkań. A tutaj było już 0:2.

Od 30. minuty gospodarze przejęli inicjatywę, a GKS cofnął się i miał problemy z wyjściem ze swojej połowy. Rafał Strączek dobrze interweniował po strzale Karola Czubaka, ale kilka minut później bramkarz gości już się nie popisał.

Strączek nie jest przesadnie wysoki jak na golkipera – ma 187 cm. Czubak – 193 cm. Widać było, że to był opracowany schemat wykonania rzutu rożnego przez Motor – napastnik stawał na drugim słupku i w momencie wrzutki biegł w kierunku Strączka, by skakać z nim do piłki. W 34. minucie Czubak wyskoczył nieco wyżej, wykorzystując przewagę wzrostu nad bramkarzem, i piłka po dośrodkowaniu Bartosza Wolskiego i muśnięciu piłki przez napastnika wpadła do siatki.

Kontrowersja? Wydaje nam się, że bramkarz GKS-u nie był faulowany. Gospodarze po prostu sprytnie wykorzystali różnicę parametrów fizycznych. Przed przerwą mogli w identyczny sposób znów trafić do siatki – w polu bramkowym gości doszło do zamieszania, ale tym razem sędzia Tomasz Kwiatkowski odgwizdał faul. Do przerwy było jednak 2:2, bo Czubak wykorzystał jeszcze dośrodkowanie z prawej strony i zdobył bramkę głową. Strączek nie zatrzymał tego strzału, ale na jego obronę powiemy, że był mocny, został oddany z bliska i  bramkarz miał wyjątkowo mało czasu na reakcję.

Całą drugą połowę gospodarze grali jednak w dziesiątkę, bo pod koniec pierwszej części gry za dwie żółte kartki z boiska (słusznie) wyleciał Jakub Łabojko. I na boisku było to widać.

Dawid Szulczek często powtarza, że gdyby miał do dyspozycji zdrowego Zrelaka, jego Warta na pewno nie spadłaby z Ekstraklasy w sezonie 2023/2024. Nie dziwią nas te słowa, bo Słowak to naprawdę przyzwoity napastnik w realiach Ekstraklasy. Dziś pokazywał to od początku spotkania, a w 47. minucie świetnie zachował się po krótkim rozegraniu rzutu rożnego, trafiając precyzyjnym strzałem do siatki.

W kolejnych minutach Motor próbował, ale brak jednego zawodnika był widoczny. Musiał być. GKS kontrolował spotkanie, utrzymywał się przy piłce i próbował strzelić czwartego gola, co udało się w końcu w 73. minucie za sprawą rezerwowego Ilji Szkurina. Białorusin dołożył później jeszcze jedno trafienie, na 5:2, a mógł nawet trzecie, ale fatalnie spudłował w sytuacji sam na sam. A już mieliśmy go wybrać najlepszym zawodnikiem spotkania…

Motor mógł się dziś podobać tylko przez końcowy kwadrans pierwszej połowy. Później próbował coś zrobić, ale w dziesiątkę było mu ciężko.

 

Sędzia miał dość. Mecz Motor – GKS został zakończony… przed czasem

W przedziwny sposób zakończył się mecz Motoru Lublin z GKS Katowice (2:5). Sędzia Tomasz Kwiatkowski zagwizdał po raz ostatni zanim na stadionowym zegarze wybiła 90. minuta spotkania.

Arbiter zamknął rywalizację dokładnie w 89. minucie i 34. sekundzie gry.

Oczywiście prowadząca trzema bramkami GieKSa wywalczyłaby dzisiaj trzy punkty nawet wtedy, gdyby Kwiatkowski dołożył do podstawowego czasu gry dodatkowy kwadrans, ale niecierpliwość arbitra i tak jest trudna do wytłumaczenia.

No ludzie kochani, grajmy do końca.

Chyba że sędzia chciał po prostu w ten sposób okazać litość grającemu w osłabieniu i wysoko przegrywającemu Motorowi. W takich okolicznościach się niekiedy zdarza, by arbitrzy odpuszczali sobie doliczanie czasu. Ale żeby nie doczekać nawet do 90. minuty i już chwycić za gwizdek?

Absurd.

 

ekstraklasa.org – Motor 2:5 GKS: Mecz dubletów

GKS Katowice pierwszy raz w tym sezonie wygrywa na wyjeździe! Pomogli mu w tym między innymi Ilja Szkurin i Bartosz Nowak, którzy rozegrali znakomite spotkanie.

W pierwszej połowie rywalizacji beniaminków z sezonu 2024/2025 zobaczyliśmy aż 4 gole. 2 z nich ustrzelił Karol Czubak. Osłabiony czerwoną kartką, którą otrzymał Jakub Łabojko, Motor nie miał jednak wiele do powiedzenia po przerwie – goście całkowicie zdominowali resztę spotkania. Swój premierowy dublet w barwach ekipy z Katowic zdobył Ilja Szkurin, zaś 2 asystami mógł pochwalić się Bartosz Nowak. Zespół trenera Rafała Góraka wywalczył pierwszy komplet punktów na wyjeździe w rozgrywkach 2025/2026 PKO Bank Polski Ekstraklasy.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga