Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: po meczu z GieKSą trudno było wierzyć w utrzymanie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Niemal dokładnie rok temu jechaliśmy do Trójmiasta po zwycięstwo, które miało nam dać upragniony awans do Ekstraklasy. Tym razem wybieramy się nad morze na mecz o zdecydowanie mniejszym ciężarze gatunkowym, bo oba zespoły, zarówno GieKSa, jak i Lechia, zapewniły już sobie utrzymanie. I tak jak GKS ani przez moment nie był poważnie zagrożony spadkiem, to wielu grzebało już biało-zielonych po nieudanej rundzie jesiennej. W rozmowie z Kajetanem Sawiczem, redaktorem naczelnym serwisu lechia.gda.pl wspominamy emocje z końcówki ubiegłego sezonu oraz analizujemy postawę Lechii w obecnym, zarówno na boisku, jak i w klubowych gabinetach.

Zanim zajmiemy się obecnym sezonem, chciałbym wrócić do poprzedniego. Dokładnie w dniu naszej rozmowy przypada rocznica ostatnich, pamiętnych derbów Trójmiasta. Jak wspominasz tamto spotkanie i ostateczne rozstrzygnięcia ubiegłego sezonu?
Wspomnienia mogą być tylko pozytywne. Nie wiem czy oglądałeś ten mecz…

Nie tylko ja – całe Katowice obgryzały wtedy paznokcie!
Tak jak wy śledziliście nasz mecz z Arką, tak my tydzień później obserwowaliśmy wasz pojedynek w Gdyni. I choć nie powinno się życzyć nikomu źle, to po takim finale nie obeszło się bez drwin i złośliwości w stronę lokalnego rywala. Nasz pojedynek z Arką miał nieprawdopodobny, niezwykle emocjonujący scenariusz. W pierwszej połowie wydawało się, że Lechia kontroluje przebieg gry, a Sezonienko szybko strzelił gola. Niestety, przydarzyła się głupia czerwona kartka Chindrișa, a chwilę później wyrównujący gol Sidibe. Po przerwie Arka nacierała, ale nasz bramkarz Bohdan Sarnawśkyj dwoił się i troił, aby uchronić nas od straty kolejnego gola. W końcówce bohaterem Gdańska i Katowic został Camilo Mena, było wiele radości na stadionie i wielka feta po meczu. Mało który kibic Lechii był w stanie następnego dnia pojawić się w pracy.

Losy swojego awansu rozstrzygnęliście tydzień wcześniej. Jaki ciężar miało dla was to derbowe spotkanie? Mogliście uchylić największemu rywalowi drzwi na salony. Arka jest potrzebna Lechii w Ekstraklasie?
Dla nas stawką tego meczu było zwycięstwo w lidze i dodatkowo upokorzenie lokalnego rywala, który mając wszystko w swoich rękach nie potrafił zdobyć brakującego do awansu punktu. Nie dość, że Arka przegrała, to jeszcze musiała patrzeć, jak odbieramy trofeum. W naszej rywalizacji raczej nie ma sentymentów, ale Arka nigdy nie wygrała z Lechią w Ekstraklasie, więc po ich niedawnym awansie żartowaliśmy, że mamy pewne sześć punktów w kolejnych rozgrywkach.

Radość z awansu dość szybko zmieniła się u was w obawy związane z postawą Lechii w lidze. Przed naszym jesiennym meczem Karolina Jaskulska z Lechia.net postawiła brutalną diagnozę, że Ekstraklasa przerasta Lechię. Co się zmieniło w zimowej przerwie, że sportowo udało się wyskoczyć ponad czerwoną strefę?
Wydaje się, że kluczowa była rola trenera. Kiedy John Carver przychodził do Lechii, mieliśmy mieszane uczucia, bo mówiło się, że kolejny kolega Kevina Blackwella – głównego doradcy Paolo Urfera – dostaje posadę w klubie. CV miał jednak ciekawe i w zasadzie od pierwszego dnia było widać zmiany na lepsze. Po naszym meczu był jeszcze rozgrywany awansem pojedynek ze Śląskiem, który udało się „przepchnąć”. Carver ocenił ten występ jako 2/10, a jedynym pozytywem były wyszarpane 3 punkty. Później przyszła powtórka z 1. ligi, gdy po słabszej jesieni doskonale przepracowano okres przygotowawczy. Lechia pojechała do Turcji, wygrała tam trzy sparingi i złapała pozytywny „flow”. Wiosną od początku zbierała punkty i wydostała się ze strefy spadkowej. Wydaje się, że najwięcej problemów siedziało w głowach, bo ofensywnie Lechia może mierzyć w górną połówkę Ekstraklasy. Gorzej jest z defensywą, ale dużą zasługą trenera jest to, że udało się to poukładać.

Wspomniany Kevin Blackwell prowadził z ławki Lechię w meczu w Katowicach. Wcześniej natomiast pojawiało się wiele zarzutów, że ingeruje w autonomię trenera Grabowskiego. W przypadku Johna Carvera jest inaczej?
Carver zbudował pewnego rodzaju dystans między drużyną a dyrektorem technicznym, który nie ma już takiego wpływu na zespół jak wcześniej. Szymon Grabowski jest człowiekiem z na tyle dużą klasą, że nie mówił o tym otwarcie, ale w kuluarach słyszało się, że Blackwell chciał dyrygować wszystkim. Ogon merdał psem. Carver nie dał sobie wejść na głowę i widzimy tego efekty na boisku.

Zimą transferów w zasadzie nie było, więc trener Carver pracował z tymi samymi zawodnikami, których poprzedni szkoleniowiec miał do dyspozycji jesienią, a którzy wcześniej wywalczyli awans.
Gdy po kontuzji wrócił Tomáš Bobček, zyskała na tym ofensywa. Gdyby nie jego podatność na urazy, mógłby być jednym z najlepszych napastników w Ekstraklasie. Bobček zdobył kilka ważnych goli, poza tym doskonale spisuje się w pressingu na defensywie rywali, często zmuszając ich do błędów. John Carver zmienił ustawienie na „staroangielskie” 4-4-2. Jesienią nienajlepiej w Ekstraklasie odnajdywali się Camilo Mena i Maksym Chłań – zwłaszcza ten drugi, który z uwagi na wyjazd na Igrzyska Olimpijskie opuścił letni okres przygotowawczy. W nowym ustawieniu obaj zostali odrobinę cofnięci, a większą rolę w ofensywie pełnią napastnicy – Bobček i Wjunnyk, którzy bardzo dobrze się rozumieją. Dzięki tym zmianom strzelaliśmy więcej goli, przez co też punktowaliśmy lepiej. Niestety, Bobček zmaga się z kolejną kontuzją i na pewno nie zagra w sobotę.

Kto więc będzie motorem napędowym Lechii? Nasi kibice z pewnością zwrócą szczególną uwagę na Camilo Menę – zdobywcę być może najważniejszego dla GieKSy gola w ostatnim czasie, obok trafienia Adriana Błąda w Gdyni.
Przez cały sezon troche narzekałem na Menę, że brakuje mu decyzyjności, ale w rundzie wiosennej zdarzały się mecze, gdy niemiłosiernie dręczył obrońców rywali. Ma ogromny potencjał motoryczny, entuzjazm i fantazję w grze i to go wyróżnia na tle innych skrzydłowych w Ekstraklasie. Często – czasem może aż za często – wchodzi w dryblingi, choćby w ostatnim meczu z Pogonią mógł strzelać lub podawać, mimo to wikłał się w kolejne pojedynki. Na niego musicie uważać najbardziej. Z kolei Bohdan Wjunnyk jest napastnikiem w typie Filippo Inzaghiego, który potrafi znaleźć się we właściwym miejscu i wykończyć akcję. Tak było w meczu z Jagiellonią, gdzie grał raczej słabo, ale zdobył decydującego o naszym zwycięstwie gola po rzucie rożnym. Maksym Chłań też zaliczył postęp, ale w jego przypadku liczyliśmy na więcej.

Czy na tych zawodnikach będzie można budować drużynę na przyszły sezon? Wiele się mówi o problemach finansowych Lechii, a transfery najlepszych piłkarzy mogą być najprostszą receptą na wypełnienie pustki w klubowej kasie.
Chciałbym, aby ci piłkarze zostali w Gdańsku, ale trzeba się liczyć z ich odejściem. Chłań może nie chcieć przedłużyć wygasającego kontraktu i nie jestem tu optymistą. Z kolei Camilo Mena wydaje się głównym kandydatem do sprzedaży w kontekście podreperowania budżetu. Na Bobčeka i Wjunnyka też mogą znaleźć się chętni, bo to dobrzy napastnicy w skali Ekstraklasy.

Jak więc załatać takie ubytki, skoro Komisja Licencyjna nałożyła na Lechię zakaz transferowy? Patrząc na długofalowy rozwój klubu, jak odbieracie ostatnie decyzje Komisji?
Mimo wszystko lepiej mieć klub w Ekstraklasie, nawet z zakazem transferowym i ujemnymi punktami. Sam zakaz jest obwarowany pewnymi kryteriami, których wypełnienie może skutkować zgodą na transfery. Krótko mówiąc – jeśli Lechia będzie regulować swoje zobowiązania i przedstawi odpowiednie zabezpieczenie finansowe, będzie mogła sprowadzać nowych graczy. Poprzednie okienka naszym włodarzom nie wyszły, głównie ze względu na nakładane zakazy, czeka ich więc sporo pracy w letniej przerwie, aby nie powtórzyć tamych błędów.

Paolo Urfer, właściciel i prezes Lechii, choć w małej części zaskarbił sobie względy kibiców „wywalczeniem” licencji?
Urfer w spektakularny sposób roztrwonił zaufanie kibiców, które dostał obejmując Lechię. Udało mu się to zrobić, mimo że poprzeczka oczekiwań zawieszona była nisko, mając w pamięci to, co z Lechią zrobił poprzedni właściciel Franz-Josef Wernze i jego człowiek Adam Mandziara. To, że obaj byli nielubiani w Gdańsku, to najdelikatniejsze określenie. Wydawało się, że gorzej być nie może, a początkowe działania Urfera zapowiadały się obiecująco. Dziś nie wiadomo, co będzie dalej z klubem, choć z drugiej strony Urfer udowodnił, że stojąc pod ścianą potrafi zorganizować pieniądze. Na dłuższą metę nie można jednak w ten sposób zarządzać klubem.

Wspominając postawę Lechii w jesiennym meczu z GieKSą, niewiele wskazywało na to, że skutecznie powalczycie o ligowy byt.
Pamiętajmy, że w tamtym okresie piłkarze przez wiele tygodni grali za darmo, więc trudno się dziwić, że to zaangażowanie nie zawsze stało na najwyższym poziomie. Mecz na Bukowej był rozgrywany w warunkach wielkiego chaosu, tuż po zwolnieniu trenera Grabowskiego, bez planu, co robić dalej. O przyszłości Grabowskiego zadecydowała porażka 0-3 z Pogonią, na tle której Lechia była bezradna. Podobnie było w Katowicach. Klub był wtedy w naprawdę ciężkiej sytuacji i sam prawdę mówiąc nie wierzyłem, że uda się coś zmienić. Bardzo ważnym impulsem był zwycięski mecz ze Śląskiem tydzień później, który dał promyk nadziei na przyszłość. Po meczu z GieKSą trudno było wierzyć w utrzymanie.

Kiedy ta wiara wróciła?
Było kilka takich momentów. Mówiąc ironicznie, kluczowa była decyzja Komisji Licencyjnej, bo wcześniej kwestie organizacyjne przysłaniały sprawy sportowe. Patrząc jednak na boisko, to od początku rundy nasza gra uległa poprawie. Wywalczony w końcówce remis z Motorem, który podobnie jak GieKSa zaliczył bardzo udany sezon w roli beniaminka, zwycięstwa z Lechem i Jagiellonią pozwalały marzyć o utrzymaniu. Lechia zaczęła punktować u siebie, nawiązując do najlepszych czasów za kadencji trenera Nowaka czy Stokowca, kiedy stadion w Gdańsku był prawdziwą twierdzą. Teraz było podobnie – wygrały tu tylko Puszcza i Górnik w dziwnych okolicznościach. Warto też przypomnieć mecz ze Stalą, w którym do przerwy przegrywaliśmy 0-2. Gdyby nie udało się odwrócić tego wyniku, mielibyśmy problem. Mimo, że nie graliśmy źle, to rywal trafiał do siatki. W samej końcówce piłkarze wzięli się jednak do roboty, a prawdę mówiąc Stal nie utrudniała im specjalnie zadania, zwłaszcza przy trzecim golu. Po takim zwycięstwie morale skoczyło do góry i udało się zakończyć sezon happy-endem.

Przed ostatnią ligową kolejką oba zespoły są więc bezpieczne. W związku z tym temperatura naszego pojedynku będzie co najwyżej letnia. Można liczyć na szczególną mobilizację i dużą frekwencję?
Na takim stadionie jak nasz duża frekwencja to 30 tysięcy widzów. Bądźmy jednak realistami – w sobotę daleko będzie do takiego wyniku. Spodziewam się ponad 10 tysięcy widzów, a będzie dobrze, gdy dobijemy do 15. Warto podziękować zawodnikom za utrzymanie Lechii, która wciąż gra o wyższą lokatę w tabeli, bo dodatkowe środki z Ekstraklasy na pewno przydadzą się właścicielowi. Z kolei piłkarze mogą wykorzystać ten mecz jako okazję do pożegnania z kibicami, bo w letniej przerwie spodziewam się wielu roszad w kadrze.

Jak będzie wyglądał sobotni pojedynek? Lechia u siebie jest zespołem z inicjatywą?
To może wydawać się dziwne, bo im wyższe posiadanie piłki ma Lechia, tym więcej problemów się z tym wiąże – lepiej wygląda, gdy może oddać inicjatywę przeciwnikowi. Mówił o tym John Carver, że lepiej nam idzie gra z kontry, z wykorzystaniem szybkich skrzydłowych. Mimo to u siebie Lechia może być bardziej skora do narzucenia swojego stylu gry. Dużo może zależeć od tego, z jakim nastawieniem wyjdzie na to spotkanie GKS.

Można przypuszczać, że z podobnym jak na mecz z Lechem, gdy momentami trudno było ocenić, która drużyna walczy o mistrzostwo, a która mogłaby być już na wakacjach.
Dlatego Ekstraklasa jest najlepszą ligą świata – nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. GKS wygrał ten sezon solidnością, zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Lechia pokazała bardziej przebojowość, pomysłowość i indywidualne umiejętności poszczególnych zawodników.

Jaki wynik padnie w sobotę?
W dzień meczu mam urodziny, więc życzę sobie zwycięstwa. Obstawiam 2-1.

A kto zdobędzie mistrzostwo – Lech czy Raków?
Kibice Lechii sympatyzują z Rakowem – jesteśmy goszczeni w Częstochowie i kibice Rakowa są mile widziani w Gdańsku. Z tego względu wolałbym, aby mistrzem był Raków, który już wcześniej powinien był zapewnić sobie tytuł, tymczasem na ostatniej prostej wymyka mu się on z rąk. Z drugiej strony Lech ma większe szanse na rozstawienie w kolejnych rundach kwalifikacji europejskich pucharów, a w tych rozgrywkach życzę dobrze każdemu, bez względu na sympatie kibicowskie. Wolałbym Raków, ale świat się nie zawali, gdy mistrzem zostanie Lech.

Od wielu lat nie było sytuacji, by wszyscy beniaminkowie utrzymali się w lidze. Nam i Motorowi to się udało.
Pierwsza liga jest coraz mocniejsza. Obserwowaliśmy ją namiętnie w ubiegłym sezonie i nawet drużyny ze średniej półki potrafią zaskoczyć tych teoretycznie lepszych. Nie jest łatwo się z niej wydostać, co pokazał przykład GieKSy, która utknęła tam na wiele lat. Podobnie było w przypadku Arki czy Wisły, która w tym sezonie będzie walczyć w barażach. Rok temu awansowały trzy ciekawe sportowo projekty, które solidnością i dobrą organizacją gry, a także indywidualnymi umiejętnościami obroniły się w Ekstraklasie. Czy będzie to jednostkowy przypadek? Przekonamy się w przyszłym sezonie.

Nie znamy jeszcze pełnego składu Ekstraklasy. Kto twoim zdaniem awansuje jako trzeci?
Dobre pytanie. Latem Lechia grała sparing z Wisłą Płock, która sprawiła nam wiele problemów. W tym sezonie mieli lepsze i gorsze momenty, ale są bardzo mocni. Generalnie baraże zapowiadają się bardzo ciekawie, bo Wisła Kraków jak co roku ma mocarstwowe plany, jest Miedź, którą sam typowałem jako zwycięzcę 1. ligi, nie można też lekceważyć Polonii. Faworyta upatrywałbym w drużynie, która zajmie trzecie miejsce, bo mecze u siebie dają pewną przewagę. Nie wszystkim jednak udaje się to wykorzystać, co udowodnił poprzedni sezon.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Kompromitacja

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po ostatnim meczu z Arką Gdynia, humory w Katowicach były bardzo dobre. GieKSa odbiła się od dna i w fantastycznym stylu pokonała gdynian. Piłkarze Rafała Góraka chcieli podtrzymać tę passę. Ten sam plan miał jednak Górnik Zabrze, który również efektownie odprawił z kwitkiem Pogoń Szczecin. Przy Roosevelta zapowiadało się naprawdę świetne widowisko, przy rekordowej – 28-tysięcznej – frekwencji.

W GieKSie nastąpiła jedna zmiana w porównaniu z meczem z Arką. Kontuzjowanego Alana Czerwińskiego zastąpił Lukas Klemenz, czyli bohater meczu z gdynianami. W składzie zabrzan ponownie zabrakło Lukasa Podolskiego (ale był już na ławce), mogliśmy natomiast obawiać się dynamicznych Ousmane Sowa i Tofeeka Ismaheela.

Początek meczu był wyrównany, ale drużyny nie stwarzały sobie sytuacji bramkowych, choć gdyby w 5. minucie Adam Zrelak dobrze przyjął piłkę wyszedłby sam na sam od połowy boiska z Łubikiem. W 11. minucie lekko uciekał Klemenzowi Tofeek Ismaheel, który wbiegł w pole karne i nawijał naszego obrońcę, ale Lukas ostatecznie zablokował ten strzał. W 19. minucie Kubicki bardzo dobrze obsłużył prostopadłym podaniem Ambrosa, który kąśliwie uderzał, ale Dawid Kudła bardzo dobrze obronił ten strzał. Pięć minut później w pole karne próbował wdzierał się Borja Galan, ale jego strzał został zamortyzowany. W pierwszych trzydziestu minutach nieco lepiej prezentował się Górnik i mógł to przypieczętować bramką, gdy fatalną stratę przed polem karnym zaliczył Kacper Łukasiak, ale po wygarnięciu piłki przez Kubickiego nie doszedł do niej Liseth. Niestety cofnięta gra GKS nie opłaciła się. Galan dał bardzo dużo miejsca w polu karnym rywalowi, a Ousmane Sow skrzętnie to wykorzystał, wycofując piłkę na 16. metr do Patrika Hellebranda, który pewnym strzałem pokonał Kudłę. W końcówce GKS miał kilka stałych fragmentów gry, ale w przeciwieństwie do meczu z Arką, tutaj nie było z tego żadnego zagrożenia.

Początek drugiej połowy mógł być fatalny. Klemenz wyprowadzał tak, że podał do przeciwnika, piłka zaraz poszła do niepilnowanego Janży, ten wycofał do Sowa, analogicznie jak ten zawodnik w pierwszej połowie, jednak Sow strzelił technicznie obok słupka. Po chwili, w zamieszaniu w polu karnym po wrzucie z autu Kowalczyka, ekwilibrystycznie do piłki próbował dopaść Kuusk, ale nic z tego nie wyszło. Po chwili i tak było 2:0. W 53. minucie piłkarze GKS zagrali niebywale statycznie w polu karnym. Dośrodkowywał Ambros, a kompletnie niepilnowany, choć wśród tłumu naszych (!) zawodników Liseth z bliska skierował piłkę do siatki. W 61. minucie znów rozmontowali naszą dziurawą obronę rywale, Janża znów mając lotnisko na skrzydle, popędził i wycofał po ziemi, a Sow tym razem strzelił niecelnie. Po chwili mieliśmy zmiany, weszli na boisko Aleksander Buksa i debiutujący w GKS Jesse Bosch. Trzy minuty później było po meczu, gdy doszło do absolutnie kuriozalnej sytuacji. Marten Kuusk zagrywał do Kudły. Problem w tym, że naszego bramkarza nie było w bramce i piłka wpadła do siatki ku rozpaczy estońskiego defensora. Kilka minut później swoją szansę miał Ismaheel, ale po dośrodkowaniu z prawej stroną i strzale zawodnika bardzo dobrze interweniował Kudła. W 81. minucie z dystansu uderzał wprowadzony na boisko Lukas Podolski, ale znów obronił bramkarz. W 88. minucie na strzał zdecydował się Kuusk, a piłka musnęła górną stronę poprzeczki. Po chwili była powtórka, uderzał z daleka Gruszkowski i również piłka otarła obramowanie, tym razem spojenie.

Wygląda na to, że GKS przegrał to spotkanie już przed meczem, ewentualnie w trakcie pierwszej połowy. Nie da się z Górnikiem Zabrze, grając tak asekuracyjnie, liczyć na cud i to, że rywale nie strzelą bramki. Dodatkowo po utracie bramki posypało się całkowicie wszystko i nie dość, że nadal nie mieliśmy nic z przodu, to jeszcze popełnialiśmy katastrofalne błędy z tyłu, a gospodarze skrzętnie to wykorzystali. Był to najsłabszy mecz GKS w tym sezonie. Nie chodzi o wynik. Sposób gry był nieprzystający ekstraklasowej drużynie.

23.08.2025, Zabrze
Górnik Zabrze – GKS Katowice 3:0 (1:0)
Bramki: Hellebrand (40), Liseth (53), Kuusk (64-s).
Górnik: Łubik – Kmet (70. Szcześniak), Janicki, Josema (76. Pingot), Janża, Kubicki, Hellebrand, Ambros (70. Podolski), Sow (69. Dzięgielewski), Liseth, Ismaheel (76. Lukoszek).
GKS: Kudła – Wasielewski, Klemenz, Jędrych, Kuusk, Galan (70. Gruszkowski) – Błąd (70. Łukowski), Kowalczyk, Łukasiak (61. Bosch), Nowak (78. Wędrychowski) – Zrelak (61. Buksa).
Żółte kartki: Nowak.
Sędzia: Szymon Marciniak (Płock).
Widzów: 28236 (w tym 4300 kibiców GieKSy).

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Szymon Marciniak w końcu sędzią El Clasico

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Sędzią sobotniego meczu Górnik Zabrze – GKS Katowice będzie Szymon Marciniak z Płocka. Śląski Klasyk odbędzie się w sobotę o godzinie 20.15.

Arbitra przedstawiać nie trzeba, ale jednak to zrobimy. Nasz sędzia międzynarodowy ma CV tak bogate, że ciężko objąć wszystko. Według portalu 90minut.pl pierwsze udokumentowane spotkanie to mecz Pucharu Polski w 2006 roku pomiędzy Spartą Augustów i Mrągowią Mrągowo. Szybko piął się po szczeblach kariery i już w kolejnym sezonie prowadził trzy mecze ówczesnej drugiej ligi, czyli zaplecza ekstraklasy.

Uwaga! Wówczas – 5 kwietnia 2008 poprowadził jedyny w swojej karierze mecz GKS Katowice, było to spotkanie w Turku, w którym GKS Katowice zremisował z miejscowym Turem 1:1. Poniżej możecie zobaczyć bramki z tego meczu, nakręcone przez autora niniejszego artykułu. Gola dla GKS zdobył wówczas Krzysztof Kaliciak, a wyrównał dobrze nam znany, grający później w GieKSie – Filip Burkhardt.

Już w sezonie 2008/09 zadebiutował w ekstraklasie, prowadząc mecz GKS Bełchatów z Odrą Wodzisław. Od następnego był już etatowym arbitrem w ekstraklasie, w której sędziuje nieprzerwanie od 15 lat.

W sezonie 2012/13 przyszedł debiut w europejskich pucharach, gdy w Lidze Europy sędziował mecz Lazio z Mariborem. Dwa lata później zadebiutował w Lidze Mistrzów spotkaniem Juventus – Malmo.

Wyliczanie wszystkich prowadzonych przez Marciniaka meczów byłoby dużym wyzwaniem. Spójrzmy po prostu na zbiorczą liczbę spotkań, które prowadził konkretnym europejskim drużynom na przestrzeni tych lat – głównie w Lidze Mistrzów, a także w minimalnym stopniu w Lidze Europy:

Inter Mediolan – 10
Real Madryt – 9
Atletico Madryt – 8
Liverpool, PSG – 7
Juventus, Barcelona, Milan – 6
Bayern, Manchester City, Tottenham, Lyon, Benfica – 4
Sevilla, Feyenoord, Napoli – 3

W mniejszej liczbie prowadził też mecze takich drużyn jak m.in. Lazio, Fiorentina, Manchester United, Roma, BVB, Ajax, Bayer Leverkusen, Lipsk, Atalanta, OM, FC Porto, Chelsea, Sporting, Galatasaray czy Arsenal. Dodajmy, że w zestawieniu nie są uwzględnione spotkaniach w ramach choćby Klubowych Mistrzostw Świata, gdzie dodatkowo dwukrotnie sędziował Realowi Madryt.

W 2013 sędziował swój pierwszy finał Pucharu Polski – pierwszy z dwóch meczów Śląska Wrocław z Legią Warszawa. Później jeszcze trzykrotnie prowadził mecz finałowy na Stadionie Narodowym.

W swojej europejskiej przygodzie był arbitrem kilku spotkań, które obrosły legendą. Na przykład w 2017 był rozjemcą pierwszego meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów, w którym PSG pokonało Barcelonę 4:0. Ten mecz był preludium do historii z rewanżu, gdzie Blaugrana po niesamowitej remontadzie zwyciężyła 6:1. Rok później w tej samej fazie na Marciniaka posypała się lawina krytyki po meczu Tottenham – Juventus (1:2), w którym nasz arbiter popełnił duże błędy. W 2023 roku sędziował w półfinale pogrom Realu Madryt przez Manchester City, kiedy podopieczni Pepa Guardioli wygrali 4:0. A w zeszłym sezonie niesamowite spotkania w 1/8 i 1/2 finału pomiędzy Atletico i Realem oraz Interem i Barceloną – w obu przypadkach były to rewanże. W derbach Madrytu arbiter miał absolutnie nietypową sytuację, gdy w konkursie jedenastek Julian Alvarez dwa razy dotknął piłkę – co dopiero – i to w wielkich kontrowersjach – wykazał VAR. Znowuż w pojedynku na Giuseppe Meazza widzieliśmy prawdziwy spektakl piłki. Gdy w 87. minucie Raphinia trafiał na 3:2 dla Barcelony, wydawało się, że jest pozamiatane. Wyrównał w doliczonym czasie Acerbi, a w dogrywce Nero-Azurri za sparwą Frattesiego przechyli szalę na swoją korzyść.

Szymon Marciniak od dekady prowadzi też mecze reprezentacji. Prowadził spotkania na Mistrzostwach Europy i Świata. W 2016 roku był rozjemcą meczów Hiszpania – Czechy, Islandia – Austria i Niemcy – Słowacja. Podczas Mundialu w Rosji sędziował spotkania Argentyna – Islandia i Niemcy – Szwecja z fenomenalnym trafieniem Kroosa w doliczonym czasie z rzutu wolnego. Na Mistrzostwach Świata w Katarze prowadził spotkania Francja – Dania i Argentyna – Australia, a na Euro 2024 Belgia – Rumunia i Szwajcaria – Włochy.

Na deser zostawiliśmy oczywiście największe sukcesy polskiego sędziego. Czyli sędziowane finały. Najpierw finał Klubowych Mistrzostw Świata 2024, w którym Manchester City pokonał Fliminense 4:0. City zapewniło sobie udział w turnieju poprzez wygranie Ligi Mistrzów w 2023 roku, który również prowadził polski sędzia – Anglicy pokonali Inter Mediolan 1:0 po golu Rodriego. No i nade wszystko mecz meczów, najważniejsze wydarzenie w czteroleciu światowej piłki, czyli finał Mistrzostw Świata 2022 w Katarze: Argentyna – Francja. Finał niebanalny, bo z dwoma golami Leo Messiego i hat-trickiem Kyliana Mbappe. Marciniak był świadkiem ukoronowania Leo Messiego jako najlepszego piłkarza w historii futbolu, zwieńczającego swoją piękną karierę tytułem Mistrza Świata.

Ma w swoim dorobku także prowadzone finały Cypru, Grecji i Albanii oraz Superpuchar Europy.

Przechodząc do spraw przyziemnych – w obecnym sezonie Marciniak prowadził cztery spotkania ekstraklasy, w których pokazał 16 żółtych kartek (średnio 4 na mecz) i ani jednej czerwonej. Podyktował jeden rzut karny – dla Pogoni w meczu z Arką.

Oficjalnie prowadził tylko jedno wspomniane spotkanie GKS Katowice, natomiast na uwagę zasługuje fakt, że Marciniak był gościem specjalnym i sędzią podczas turniejów Spodek Super Cup 2024 i 2025. W obecnym roku zrobił też rzecz niesamowitą – prowadząc mecz w Arabii Saudyjskiej wieczorem dzień przed turniejem, sobie tylko znanymi sposobami przemieścił się do Katowic, by w Spodku już być około godziny 15.00 zwartym i gotowym do pracy.

Będzie to pierwszy Klasyk Szymona Marciniaka, bo mimo wielu wybitnych spotkań, nie udało mu się jeszcze poprowadzić hiszpańskiego El Clasico pomiędzy Realem Madryt i Barceloną.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Żółty kocioł dał koncert

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Radomiak Radom wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Rafał Górak i Joao Henriques. Poniżej spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.

Joao Henriques (trener Radomiaka Radom):
Nie mam zbyt wiele do powiedzenia. GKS strzelił trzy bramki, my dwie. Tyle mam do powiedzenia. Nasi zawodnicy do bohaterowie w tym meczu. Będziemy walczyć dalej.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Ważny moment dla nas, bo pierwsza przerwa na kadrę to taka pierwsza tercja tej rundy i mieliśmy świadomość, że musimy zdobywać punkty, aby nie zakopać się. Wiadomo, jeśli chodzi punkty nie zdarzyło się nic zjawiskowego. Mamy siódmy punkt i to jest dla nas cenna zdobycz, a dzisiejszy mecz był bardzo ważnym egzaminem piłkarskiego charakteru, piłkarskiej złości i udowodnienia samemu sobie, że tydzień później możemy być bardzo dobrze dysponowani i możemy zapomnieć, że coś nam nie wyszło. Bo sport ma to do siebie, że co tydzień nie będziesz idealny, świetny i taki, jak będziesz sobie życzył. Ważne jest, jak sportowiec z tego wychodzi.

Tu nie chodzi o to, że nam się udało cokolwiek, bo udać to się może jeden raz, ale jak wychodzimy i zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy w opałach – a byliśmy w nich także w tym meczu. Graliśmy bardzo energetyczną pierwszą połowę, mogliśmy strzelić więcej bramek, a schodziliśmy tylko z remisem. Ze świadomością, że straciliśmy dwie bramki, a sami mogliśmy strzelić dużo więcej. No ale jednak obawa jest, że dwie straciliśmy.

Siła ofensywna Radomiaka jest ogromna, ci chłopcy są indywidualnie bardzo dobrze wyszkoleni, są szybcy, dynamiczni, niekonwencjonalni. Bardzo trudno się przeciw nim gra. Zresztą kontratak na 1:0 pokazywał dużą klasę. Niesamowicie jestem dumny ze swoich piłkarzy, że w taki sposób narzucili swoje tempo gry, byli w pierwszej połowie drużyną, która dominowała, stworzyła wiele sytuacji bramkowych, oddała wiele strzałów, miała dużo dośrodkowań. To była gra na tak. Z tego się cieszę, bo od tego tutaj jesteśmy. W drugiej połowie przeciwnik po zmianach, wrócił Capita, Maurides, także ta ławka również była silna. Gra się wyrównała i była troszeczkę szarpana. Natomiast niesamowicie niosła nas publika, dzisiaj ten nasz „żółty kocioł” był niesamowity i serce się raduje, w jaki sposób to odtworzyliśmy, bo wiemy jaką drogę przeszliśmy i ile było emocji. Druga połowa była świetnym koncertem i kibice bardzo pomagali, a bramka Marcina była pięknym ukoronowaniem. Skończyło się naszym zwycięstwem i możemy być bardzo szczęśliwi. Co tu dużo mówić, jeżeli w taki sposób GKS będzie grał, to kibiców będzie jeszcze więcej i ten nasz stadion, który tak nam pomaga, będzie szczęśliwy.

Bardzo cenne punkty, ważny moment, trochę poczucia, że dobra teraz chwila na odpoczynek ale za chwilę zabieramy się do ciężkiej roboty, bo jedziemy do Gdańska i wiadomo, jak ważne to będzie dla nas spotkanie.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga