Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: podkarpacka piłka poszła mocno do przodu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zimowa przerwa w tym sezonie jest dla nas wyjątkowo krótka. Najstarsi górale nie pamiętają, kiedy do ligowych rozgrywek wracaliśmy jeszcze w styczniu – o ile kiedykolwiek taka sytuacja miała miejsce. Ale to już zadanie dla piłkarskich statystyków. Dziś myślimy już o piątkowym meczu ze Stalą Mielec, którym rozpoczniemy ligową rywalizację w 2025 roku. Zapytaliśmy Macieja Decowskiego-Niemca, dziennikarza portalu Podkarpacielive.pl, jak do tego spotkania oraz reszty sezonu przygotowywała się Stal Mielec i czego można się spodziewać po naszym rywalu.

Na co dzień obserwujesz poczynania nie tylko Stali, ale również innych podkarpackich klubów. Jak twoim zdaniem rozwija się futbol w tej części kraju? Jest tutaj klimat na „dużą piłkę”?
Wydaje mi się, że tak. Z perspektywy poprzednich lat Podkarpacie „odgruzowało się” piłkarsko. Był okres, kiedy nie było tu praktycznie żadnego silnego ośrodka – Stal Mielec kręciła się w okolicach drugiej ligi, a pozostałe kluby to była głównie 3. liga. Mimo, że zarówno Resovia, jak i Stal Rzeszów walczyły o awans do wyższych lig, to długo się to nie udawało. Następna w kolejce była Stal Stalowa Wola, która powoli przebijała się wyżej. Na szczęście w ostatnich latach nasze drużyny wyraźnie poszły w górę. Rośnie też zainteresowanie kibiców, o czym świadczą pełne trybuny na meczach Stali Mielec, również w Rzeszowie i Stalowej Woli obserwuje się wzrost frekwencji. Moim zdaniem podkarpacka piłka poszła w ostatnich latach mocno do przodu i czuć tu głód „dużej piłki”.

Stal ma potencjał, aby zaspokoić ten głód?
Praktycznie przed każdym sezonem Stal była skazywana na spadek z Ekstraklasy. Tymczasem krok po kroku budowała swoją pozycję w lidze i dziś jest bardziej postrzegana jako drużyna środka ligowej stawki. To moim zdaniem duży postęp, bo po dość niespodziewanym awansie klub mierzył się nie tylko z rywalami, ale i problemami finansowymi. Udało się z tego wybrnąć i dziś Stal jest jednym z najlepiej zarządzanych klubów w Polsce. Dość powiedzieć, że pensje są regularnie wypłacane piłkarzom z góry za każdy miesiąc kontraktu. Finansowo wszystko jest tu poukładane jak należy. Z kolei sportowo po zmianie trenera wdrożono nowy, ładny dla oka system gry, z cierpliwym rozgrywaniem od tyłu. Jeśli pójdą za tym wyniki, to mimo straty sponsora strategicznego, klub będzie się rozwijał. Pojawiły się nawet informacje, że w najbliższym meczu piłkarze zagrają z logotypem nowego sponsora na koszulkach. Celem Stali jest zawsze poprawa pozycji w tabeli w porównaniu do poprzedniego sezonu. Ostatnio było to 11. miejsce, więc teraz sukcesem będzie przynajmniej jedno „oczko” wyżej. Dziś najważniejsze jest jednak utrzymanie.

Jak dużą przeszkodą w rozwoju klubu jest wycofanie się PGE i PZU ze sponsorowania Stali? Zarząd był przygotowany na taki scenariusz?
O właściwym zarządzaniu klubowymi finansami, nawet w obliczu wycofania się głównego sponsora, może świadczyć choćby fakt, że znalazły się środki na zmianę trenera, co zawsze jest dużym kosztem. Tymczasem w Mielcu zdecydowano się na taki ruch po 7. kolejce, czyli już po wycofaniu się sponsora strategicznego. Wraz z nowym trenerem doszło dwóch zawodników, Krykun i Knap, czyli piłkarze o ugruntowanej ligowej pozycji. Takie ruchy świadczą o tym, że budżet był przygotowywany z uwzględnieniem różnych ewentualności. Prezes zapewnia, że klub jest zabezpieczony przynajmniej do końca sezonu. Dzięki pieniądzom z Ekstraklasy, Miasta i nowego sponsora sytuacja powinna być co najmniej stabilna. Zawodnicy potwierdzają, że drużyna nie odczuła utraty sponsora, a klub poradził sobie z tą sytuacją. Na marginesie warto dodać, że sytuacja, w której spółki Skarbu Państwa deklarują wycofanie ze sponsorowania sportu, a tymczasem przenoszą się z jednego klubu do drugiego, jest absurdalna. Moim zdaniem takie podmioty powinny sponsorować całą ligę, a nie pojedyncze kluby. Takie rozwiązanie byłoby najbardziej sprawiedliwe.

Miałeś okazję śledzić przygotowania Stali na obozie w L’Albir niedaleko Alicante. Jak ocenisz warunki i postawę drużyny podczas tego zgrupowania?
Obóz w Hiszpanii można ocenić jako bardzo udany. Piłkarze trenowali w idealnych warunkach pogodowych – było słonecznie i ok. 15 stopni przez cały okres zgrupowania. Co jeszcze ważniejsze, mieli do dyspozycji na wyłączność doskonale przygotowane boisko, więc nie było problemu z dostosowaniem planów treningowych. Dla porównania, w Turcji kolejne drużyny często czekają już w kolejce i z zegarkiem w ręku korzysta się z tamtejszych obiektów. Dobre warunki w hotelu, blisko morza – okolica była malownicza. Nie było powodów do narzekania ani na warunki treningowe, ani na zakwaterowanie, bo drużyna dysponowała wyodrębnioną częścią hotelu. Pod względem szkoleniowym udało się zrealizować wszystkie założenia. Potwierdziły to sparingi: przekonujące zwycięstwo 2:0 ze szwedzkim Elfsborgiem, minimalna porażka 1:2 z Legią, a gdyby w ostatniej minucie Wołkowicz wykorzystał rzut karny, byłby remis. Podobnie było w meczu z Piastem, gdzie Stal prezentowała się lepiej, natomiast rywal wykorzystał chwilę przestoju Stali i skończyło się remisem 2:2. Bilans jest więc równy, co jest optymalne z mentalnego punktu widzenia, bo nie ma ani samozachwytu, ani paniki.

Zimowy rynek transferowy nie jest w Polsce zbyt dynamiczny. Stal wykonała dwa ruchy. Co na tym etapie możesz powiedzieć o nowych nabytkach ekipy z Mielca?
Fin Pyry Hannola został sprowadzony w miejsce Kokiego Hinokio, który odszedł do ŁKS-u. Najprawdopodobniej będzie grał na pozycji numer 8. W mojej opinii w sparingach wyglądał tak, jakby był częścią tej drużyny od dłuższego czasu. Prezentował się bardzo dobrze, dlatego uważam, że od początku będzie się liczył w walce o pierwszy skład. W meczu z GKS za kartki pauzuje Matthew Guillaumier, więc jest to duża szansa dla Pyriego, aby zadebiutować, a potem utrzymać miejsce w wyjściowym składzie. Po wielu rozmowach i obserwacji oceniono, że odpowiada on stylowi gry Stali i moim zdaniem może pozytywnie zaskoczyć. Warto również wspomnieć o młodym Natanie Niedźwiedziu z rezerw Korony (zbieżność nazwisk z trenerem przypadkowa), który kilka razy dobrze pokazał się w końcówkach meczów sparingowych. Moim zdaniem drzemie w nim duży potencjał.

Są w planach kolejne ruchy kadrowe?
Klub interesował się hiszpańskim pomocnikiem Davo i ukraińskim wahadłowym Bogdanem Milovanovem. Po ostatnim sparingu zapytałem trenera o kolejne ruchy transferowe i potwierdził on, że mają w planach piłkarzy do rywalizacji na jednej, dwóch pozycjach. Moim zdaniem przydałoby się wzmocnienie rywalizacji na pozycji numer 10, ponadto poszukiwany jest pewnie bardziej uniwersalny zawodnik, który zabezpieczy kilka pozycji.

Wspomniałeś wcześniej o zmianie trenera. Bez żalu żegnany w Chorzowie Janusz Niedźwiedź dość szybko znalazł pracę właśnie w Mielcu. Jak oceniasz jego pracę po kilku miesiącach?
Piłkarze są zadowoleni z modelu gry, jaki zaproponował Janusz Niedźwiedź. Jego dewizą jest gra piłką krótkimi podaniami, ponadto trener mocno stawia na rozwój indywidualny zawodników, co podoba się piłkarzom. Drużyna jest nastawiona na wysoki pressing, szybki odbiór i kombinacyjną grę – taki styl piłkarze lubią. Stal Mielec będzie próbowała kreować grę w każdym meczu i czas pokaże, czy przełoży się to na wyniki. W składzie są zawodnicy o dużych umiejętnościach technicznych, którzy są w stanie odnaleźć się w takiej grze i jeśli wykona się odpowiednią pracę, to powinno dać to dobre efekty. Z resztą już widać wyćwiczone schematy i konkretne elementy gry, które piłkarze stosują i rozwijają. Dostrzegam progres z każdym treningiem i meczem.

W naszym pierwszym meczu emocji i goli było jak na lekarstwo, jednak to GKS zdołał przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Trudno było mielczanom przełknąć tę porażkę?
Analizując tamten mecz, dostrzegłem pewną analogię do poprzedniego sezonu, gdy w 3. kolejce przegraliśmy na wyjeździe z Puszczą Niepołomice. Wtedy też było widać duże rozczarowanie wśród kibiców. Po meczu z GKS-em dało się słyszeć podobne głosy, że skoro nie wygrywamy z beniaminkiem, to czeka nas ciężka walka o utrzymanie. Na tamtym etapie nikt jednak nie wiedział, na co będzie stać GieKSę w Ekstraklasie. W miarę upływu sezonu okazywało się, że GKS nie jest tak słaby, jak przewidywała część obserwatorów. Z perspektywy całej rundy inaczej patrzę więc na tę porażkę, choć uważam, że w tamtym meczu remis byłby bardziej sprawiedliwy. Ponadto, gdyby nie tamta porażka, to być może trener Kiereś nadal pracowałby w Mielcu, bo uważam, że ten wynik zachwiał wtedy jego pozycją.

W drużynie Stali gra dobrze znany katowickim kibicom Krzysztof Wołkowicz, który jest w zasadzie naszym wychowankiem i to z GKS-u wypłynął na szersze wody. Jaką rolę odgrywa dziś w Mielcu i czy jesteś zadowolony z jego postawy?
Jego przypadek jest dość ciekawy. Gra w Mielcu dopiero drugi sezon, a do klubu sprowadzał go trener, z którym ostatecznie nie miał nawet okazji popracować. Za ten transfer odpowiadał Adam Majewski, kontrakt podpisano w styczniu 2023 r., a Wołkowicz miał dołączyć do klubu w lipcu. W międzyczasie trenera Majewskiego zwolniono, a drużynę przejął Kamil Kiereś. Największym problemem Krzyśka jest fakt, że rywalizuje o miejsce w składzie z jedynym rodowitym mielczaninem, kapitanem drużyny Krystianem Getingerem. Trudno mu więc wygrać rywalizację o pierwszy skład. Tylko od niego zależy, jak długo będzie się godził z rolą rezerwowego, bo prezentuje się dobrze i z pewnością znalazłby miejsce w pierwszym składzie większości drużyn I ligi. Na dziś jest wartościowym zmiennikiem i na pewno jest przygotowany, by w razie potrzeby wskoczyć do składu.

Wspólnym mianownikiem naszych klubów jest też Bartosz Mrozek, który pomógł nam awansować do I ligi, a w Stali był podstawowym bramkarzem w okresie wypożyczenia z Lecha. Jak dziś obsadzona jest ta pozycja? Udało się załatać dziurę po powrocie Mrozka do Poznania?
Na dzień dzisiejszy numerem jeden w bramce jest Kuba Mądrzyk, a rywalizuje z nim Konrad Jałocha. Dobra postawa obu zawodników to z pewnością zasługa trenera Kamila Beszczyńskiego, spod którego skrzydeł wyszło kilku wartościowych bramkarzy. Rafał Strączek, który dziś gra u was, wyjechał z Mielca do Bordeaux, Bartek Mrozek wrócił do Lecha i ma tam niepodważalną pozycję. Kolejny to Mateusz Kochalski, którego sprzedano do Azerbejdżanu za milion euro. Widać więc, że Stal dobrze pracuje z bramkarzami, a Kuba Mądrzyk to jeszcze młody zawodnik i widać w nim duży potencjał i chęci do pracy. Warto także podkreślić atmosferę współpracy między bramkarzami, którzy wspierają się nawzajem i rywalizują na zdrowych zasadach.

Kibice w Mielcu z pewnością pamiętają czasy, gdy o obliczu Stali decydował Bartosz Nowak. Natomiast pewnie niewielu, zarówno w Katowicach, jak i w Mielcu pamięta, że epizod przy Solskiego 1 zaliczył Sebastian Bergier.
Szczerze mówiąc sam jestem zaskoczony informacją, że Sebastian Bergier grał w Stali. Można chyba powiedzieć, że jego pobyt w Mielcu był krótki i bez większej historii. Natomiast Bartosz Nowak to zawodnik, który kilka lat temu odegrał ważną rolę w Stali. Był jednym z współautorów awansu do Ekstraklasy, a wiele klubów oferowało wtedy za niego naprawdę duże pieniądze. Udało się go jednak utrzymać i razem z Michałem Żyro był głównym architektem tego awansu. Do dziś jest dobrze wspominany w Mielcu i zawsze będzie tu miło witany.

Mimo że sam mam dość dobrą pamięć do ligowych meczów GieKSy, to trudno mi przywołać jakiś szczególny pojedynek z naszej rywalizacji w I lidze, choć było ich kilka w ostatniej dekadzie. Zazwyczaj wygrywała Stal i tylko dwa razy udało się nam urwać punkty. Czy ty masz konkretne wspomnienia z naszych meczów?
Żaden z naszych meczów nie utkwił mi specjalnie w pamięci. Musiały to nie być wielkie pojedynki. Bez zagłębiania się w historię tych spotkań nie jestem w stanie przywołać żadnej historii z nimi związanej. Doskonale za to pamiętam nasz ostatni mecz i rzut karny podyktowany po zagraniu ręką Getingera. Ale i w tym meczu nie działo się zbyt wiele.

Z jakim nastawieniem Stal przyjedzie w piątek do Katowic?
Moim zdaniem celem Stali będzie zwycięstwo. Po okresie przygotowawczym nastroje są dobre, a punkty w pierwszym ligowym meczu jeszcze je poprawią. W następnej serii gier czeka Jagiellonia, więc mecz z GieKSą może być traktowany jako nieco łatwiejsze wyzwanie. Remis nie będzie zły, ale celem będzie pełna pula.

Jaki scenariusz boiskowych wydarzeń przewidujesz?
Trudno cokolwiek przewidywać na podstawie samych przygotowań i sparingów. Nie wiem, jak GKS przepracował ten okres i w jakiej będzie dyspozycji. Należy jednak podkreślić, że spotkają się drużyny, które chcą kreować grę i narzucać swoje warunki na boisku. Spodziewam się więc ofensywnej gry z obu stron i walki o zwycięstwo. A po kilku kolejkach łatwiej będzie ocenić potencjał poszczególnych drużyn.

Pokusisz się o wytypowanie wyniku?
Skoro już powiedziałem, że w piątek może się sporo dziać na boisku, to postawię na 2:1 dla Stali Mielec.



1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Jacek Wrobel

    30 stycznia 2025 at 13:24

    Dzień dobry, przypomnę jeszczę osobę Andreji Prokica. Wyjątkowy zawodnik. Grał w Stali, odszedł do GiekSy i ponownie zagrał w Stali. Kolejny zawodnik to Mateusz Mak, znowu osoba, która miała spory wkład w powrót Stali do Ekstraklasy. Wszyscy w Mielcu są mile wspominani i kibice wyrażają się o nich zawsze z dużym uznaniem i sympatią. Pozdrowienia z Mielca i powodzenia ale dopiero na nowym stadionie!!!

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Hokej

Kompromitacja w Tychach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.

Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.

Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.

Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.

GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)

1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman

GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.

GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga