Dołącz do nas

Piłka nożna

Podsumowanie września w wykonaniu Banika

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do podsumowania września i pierwszego tygodnia października w wykonaniu Banika. Piłkarze z Ostravy od września rozegrali sześć spotkań w tym jedno pucharowe i jedno towarzyskie z nami. Był to dla nich bardzo owocny okres, ponieważ zdobyli dziesięć punktów na dwanaście możliwych oraz zapewnili sobie awans do kolejnej fazy Pucharu Czech.  

Pierwsze spotkanie, jakie Banik rozegrał we wrześniu, zostało już opisane i obrobione na wszystkie możliwe sposoby, ponieważ był to mecz z nami na 25-lecie sztamy. Piłkarze Banika pokonali nas 2:0 po bramkach Denisa Granecnego (15) i Jana Juroska (29), ale nie to w tym spotkaniu było najważniejsze. Kto był, ten wie jaka magia panowała wtedy na Bukowej.

Po przerwie reprezentacyjnej, czyli 11 września Banik pojechał na wyjazdowe spotkanie do Teplic, aby tam zmierzyć się z miejscową drużyną. Pierwsza połowa nie przyniosła żadnej bramki, a Banik nie oddał ani jednego strzału. Po zmianie stron wszystko się odmieniło. Oba zespoły wyszły na drugie 45 minut bardziej zdeterminowane. Mimo tego, że to Banik miał więcej z gry, to piłkarze gospodarzy w 62. minucie objęli prowadzenie. Martin Chlumecky podał prostopadle na piąty metr wprost pod nogi Daniela Trubaca, a ten bez problemu zdobył pierwszą bramkę w tym spotkaniu. Cztery minuty później był już remis. Ladoslav Almasi dograł głową wzdłuż pola karnego do Romana Potocnego, a ten z bliskiej odległości doprowadził do wyrównania. W 79. minucie po zagraniu z autu Nemanja Kuzmanovic  dośrodkował w pole karne, jednak jego strzał nie doszedł do adresata. Ondrej Mazuch chciał przeciąć podanie i wpakował piłkę do własnej bramki. Na tablicy wyników nic się już nie zmieniło i Banik wrócił do Ostravy z kompletem punktów.

Sześć dni później Banik pojechał na kolejny wyjazd, tym razem do Ołomunca. Było to bardzo zaciekłe spotkanie. Obie drużyny nastawiły się na atak od pierwszej minuty meczu. Banik znów stracił bramkę jako pierwszy i to już w 10. minucie. Juraj Chvatal dośrodkował po ziemi do niepilnowanego Martina Hala, a ten posłał piłkę między obrońcami. Wynik w pierwszej połowie już się nie zmienił, chociaż mogła paść bramka samobójcza, gdy obrońca Sigmy chcąc wybić piłkę, trafił prosto w swojego bramkarza. Po zmianie stron gra się jeszcze bardziej zaogniła. W 50. minucie gospodarze domagali się drugiej żółtej kartki dla Yira Sor za faul w środkowej strefie boiska, jednak sędzia nie dopatrzył się przewinienia, a dwadzieścia minut później Pavel Zifcak zobaczył od razu czerwony kartonik za kopnięcie w głowę zawodnika Banika. W 84. minucie De Azevedo wrzucił piłkę w pole karne prosto do Ladislava Almasi, a ten głową doprowadził do wyrównania. Spotkanie zakończyło się podziałem punktów, ale było to bardzo dobre widowisko. Warto również zaznaczyć, że tego dnia Banik wspierało 2200 kibiców, którzy zaprezentowali oprawę z użyciem sporej ilości pirotechniki.

W środę 22 września Banik pojechał na kolejny wyjazd tym razem w ramach Pucharu Czech. Do pokonania mieli prawie 400 kilometrów, a w podróż za piłkarzami wybrało się 100 najzagorzalszych kibiców. Vltavin, bo to był rywal Banika w trzeciej rundzie MOL CUP, gra obecnie na trzecim poziomie rozgrywkowym w Czechach i trzyma się w czołówce. W pierwszym składzie Banika wystąpiło wielu rezerwowych zawodników, którzy nie zagrali w ostatnim spotkaniu z Sigmą Ołomuniec. Początek spotkania był bardzo rwany, a nierówna murawa nie ułatwiała pracy gościom. Trzecioligowiec postawił Banikowi bardzo wysoko poprzeczkę i kilkukrotnie zagroził bramce Viktora Budynskyego. Jednak to goście w doliczonym czasie pierwszej połowy zdobyli bramkę do szatni. Adam Janos posłał dokładne podanie do Ondreya Chveja, a ten bez problemu pokonał bramkarza. Po zmianie stron wystarczyły zaledwie dwie minuty, aby Jiri Klima podwyższył wynik spotkania. Wydawało się, że tutaj nic złego nie może się wydarzyć, jednak gospodarze zaskoczyli w ostatnich dziesięciu minutach i doprowadzili do wyrównania. Najpierw w 82. minucie David Matejka zdobył bramkę kontaktową, a pięć minut później Petr Pejsa po strzale głową doprowadził do wyrównania i kolejnej dogrywki Banika w krajowym Pucharze. Doliczone trzydzieści minut było już pod kontrolą Banika. W 102. minucie Ondrej Chveja podszedł do jedenastki i wyprowadził Banik na prowadzenie. Po kolejnej zmianie stron Banik siadł na rywala, aby nie przytrafiła się sytuacja z drugiej połowy i cały zespół grał rozsądniej. W 111. minucie Yira Sor posłał mocny strzał pod poprzeczkę, podwyższając prowadzenie. Wynik spotkania ustanowił Daniel Smekal strzelając mocno przy słupku. Banik awansował do 1/8 Pucharu Czech i teraz czeka na kolejnego rywala.

Pod koniec miesiąca Banik na własnym stadionie podejmował Bohemians Praga. Mecz rozpoczął się tak samo jak wcześniejsze ligowe spotkania, czyli od szybkiej straty bramki przez drużynę Banika. W 10. minucie Jan Chromosta dostał dokładne podanie z prawej strony boiska, przełożył sobie szybko piłkę i hukną tuż przy lewym słupku. Gospodarze znów musieli gonić wynik, przez co nadziali się kilkukrotnie na groźne kontry. Efekt w postaci gola przyszedł w 38. minucie, gdy Lukas Budinsky wykorzystał zamieszanie w polu karnym i doprowadził do wyrównania. W trzeciej minucie drugiej połowy Nemanja Kuzmanovic stał w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Gdy bramkarz gości wypiąstkował piłkę wprost pod nogi Kuzmanovica, ten bez problemu pokonał bramkarza. W 51. minucie przez błąd Jana Lustuvki znów mogło dojść do wyrównania, ponieważ wypuścił piłkę wprost pod nogi napastnika, ale ten uderzył tylko w słupek. Piętnaście minut później Jakub Pokorny, zdobył bramkę głową, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Po kilku minutach na tablicy wyników było już 4:1, a wynik w tym spotkaniu ustanowił Ladislav Almasi po uderzeniu szczupakiem. W 78. minucie Nemanja Kuzmanovic dostał drugą żółtą kartkę za brutalny faul i musiał opuścić boisko przed czasem. Banik w dziesiątkę dowiózł zwycięstwo do samego końca.

W pierwszy weekend października Banik pojechał na wyjazdowe spotkanie ze Slovanem Liberec. Tym razem udało im się nie stracić bramki w początkowej fazie meczu, do czego nas ostatnio przyzwyczaili. Gospodarze od 38. minuty musieli radzić sobie w dziesiątkę, ponieważ Christ Tiehi zobaczył czerwoną i musiał opuścić boisko. Pięć minut później Jiri Fleisman uderzył mocno z dwudziestego metra i zapewnił Banikowi prowadzenie jeszcze przed przerwą. Po zmianie stron Banik dalej był drużyną przeważającą, co przyniosło efekt w 64. minucie. Ladislav Almasi głową uderzył tuż pod poprzeczką i podwyższył wynik spotkania. Do końca meczu wynik już nie uległ zmianie, chociaż Banik kilkukrotnie mógł dołożyć kolejne trafienie. Ostatnie pięć minut oba zespoły grały w dziesiątkę, gdy po uderzeniu łokciem Almasi dostał drugą żółtą kartkę.

Kolejne spotkanie Banik rozegra na własnym stadionie po przerwie na mecze reprezentacyjne, dokładnie 16 października o godzinie 16:00. Proszę, abyście się podzielili w komentarzach, czy wolicie miesięczne podsumowania? Czy jednak cotygodniowe? W końcu robimy to wyłącznie dla Was.         

FK Teplice VS FC Baník Ostrava 1:2 (0:0)

Bramki: 62. Trubač – 66. Almási, 79. Mazuch.

Widzów: 2568 (269 Banika).

SK Sigma Olomouc VS FC Baník Ostrava 1:1 (1:0)

Bramki: 10. Hála – 84. Almási. 

Czerwone kartki: 75. Zifčák.

Widzów: 8613 (2200 Banika).

Loko Vltavín VS FC Baník Ostrava 2:5 (0:1, 2:2)

Bramki:  81. Matějka, 86. Pejša – 45.+1 Chvěja, 47. Klíma, 102. Chvěja, 111. Sor, 119. Smékal. 

Widzów: 740 (100 Banika)

FC Baník Ostrava VS Bohemians Praha 1905 4:1 (1:1)

Bramki: 38. Budínský, 48. Kuzmanović, 66. Pokorný, 74. Almási – 10. Chramosta.

Czerwone kartki: 78. Kuzmanović.

Widzów: 6969.

FC Slovan Liberec VS FC Baník Ostrav 0:2 (0:1)

Bramki: 44. Fleišman, 63. Almási.

Czerwone kartki: 38. Tiéhi – 86. Almási.

Widzów: 3200 (286 Banika).

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Alex

    6 października 2021 at 11:44

    Zdecydowanie lepsze podsumowanie cotygodniowe

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice

Odszedł od nas Sztukens

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci kibica GKS Katowice Grzegorza Sztukiewicza.

Grzegorz kibicował GieKSie „od zawsze” – jeździł na wyjazdy już w latach 90. Był także członkiem Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”. Na kibicowskim forum wpisywał się jako NICKczemNICK, ale na trybunach był znany jako Sztukens.

Ostatnie pożegnanie będzie miało miejsce 4 września o godzinie 14:00 w Sanktuarium  św. Antoniego w Dąbrowie Górniczej – Gołonogu. 

Rodzinie i bliskim składamy najszczersze kondolencje. 

 

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

GieKSa znów na koniec karci Górnik

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W przerwie reprezentacyjnej spotkały się drużyny GKS Katowice i Górnik Zabrze. Półtora tygodnia po ligowym Śląskim Klasyku, mogliśmy na Bukowej znów oglądać derbową rywalizację, tym razem w formie meczu kontrolnego.

W 10. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Łukowskiego, Arkadiusz Jędrych uderzał głową, ale nad poprzeczką. W 25. minucie GKS miał idealną okazję do zdobycia bramki. Znów po kornerze wykonywanym przez Łukowskiego, piłkę zgrywał Jaroszek, ta po rykoszecie leciała w kierunku bramki, gdzie na wślizgu jeszcze próbował ją wepchnąć do bramki Łukasiak, jednak obrońcy Górnika wybili piłkę z linii bramkowej. Po pół godziny pierwszą okazję miał Górnik – z około 17 metrów uderzał Chłań, ale czujny Rafał Strączek złapał piłkę. W 37. minucie do prostopadłej piłki z chaosu doszedł Eman Marković, który wyszedł sam na sam i płaskim strzałem pokonał Loskę. Chwilę później z kontrą ruszyli katowiczanie, Błąd i Rosołek mieli naprzeciw jednego obrońcę, Maciej zdecydował się na strzał, ale przeniósł piłkę nad poprzeczką. W 43. minucie ponownie Rosołek uderzał z dystansu, ale bez problemu dla Loski. Do przerwy GKS prowadził posiadając lekką przewagę. Górnik nie zagroził poważnie naszej bramce.

W przerwie trener dokonał kilku zmian w składzie. W 50. minucie po zwodzie uderzał na bramkę Wędrychowski, ale bramkarz bez problemu poradził sobie z tym strzałem. Chwilę później wdzierał się w pole karne Massimo, ale został powstrzymany. W 55. minucie znakomitą okazję miał Zahović, który dostał od Massimo piłkę i z centrum pola karnego uderzał na bramkę, jednak nasz golkiper świetnie interweniował. W 68. minucie Bród podał do Swatowskiego, ten uderzał kąśliwie, ale bramkarz wybił na róg. Po chwili korner wykonywał Rejczyk, a Jędrych uderzał głową, minimalnie niecelnie. W 74. minucie do wybitej przed pole karne piłki dopadł Chłań i strzelił mocno, ale świetnie interweniował nasz golkiper. Po chwili jednak było 1:1, gdy po rzucie rożnym najwyżej wyskoczył rekonwalescent Barbosa i mocnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. W 82. minucie Galan uderzał z dystansu, ale prosto w ręce bramkarza. Trzy minuty przed końcem koronkową akcję przeprowadził… Klemenz z Buksą, a ten pierwszy po odegraniu znalazł się w idealnej sytuacji, jednak po nodze rywala strzelił nad poprzeczką. W 90. minucie katowiczanie przeprowadzili decydującą akcję. Galan podał do Swatowskiego, ten mocno wstrzelił, a na wślizgu Buksa strzelił zwycięską bramkę. Druga połowa była już bardziej wyrównana, a momentami Górnik osiągał lekką przewagę. Jednak to katowiczanie okazali się zwycięzcami i podobnie jak w ligowym klasyku na Nowej Bukowej, w samym końcu strzelili zwycięską bramkę.

3.09.2025 Katowice
GKS Katowice – Górnik Zabrze 2:1
Bramka: Marković (37), Buksa (90) – Barbosa (74)
GKS: (I połowa) Strączek – Rogala, Jędrych, Paluszek (8. Jaroszek), Wasielewski, Łukowski – Błąd Bosch, Łukasiak, Marković – Rosołek.
(II połowa) Strączek – Bród, Klemenz, Jędrych, Rogala (60. Trepka), Łukowski (60. Galan) – Wędrychowski, Bosch (60. Milewski), Marković, Rejczyk, – Buksa
Górnik: (wyjściowy skład): Loska – Olkowski, Szcześniak, Pingot, Lukoszek, Chłań, Donio, Goh, Dzięgielewski, Zahović, Massimo. Grali także: Podolski, Tsirogotis, Barbosa.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Adrenalina i wystrzały endorfin

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Cóż to był za mecz! To właśnie dla takich chwil warto być kibicem. Wiadomo, że czasem się wygrywa, czasem przegrywa, w końcówkach meczów jest nadzieja na odrobienie strat czy utrzymanie wyniku, a bywa i tak, że po pierwszej połowie jest pozamiatane w jedną czy drugą stronę. Co jakiś czas zdarza się natomiast mecz-perełka. Zwroty akcji, piękne bramki, kapitalne interwencje bramkarzy, a w dobie VAR, te momenty napięcia, a potem euforii lub rozczarowania. Na Nowej Bukowej wczoraj było wszystko. Naprawdę – nie skłamię, jeśli powiem, że był to jeden z najbardziej emocjonujących meczów, na których byłem.

Ile tam się działo… Najpierw dominacja GieKSy, znów nawałnica imienia Stałych Fragmentów Gry, kilka okazji bramkowych. Strzały z dystansu Nowaka czy Kowalczyka. Wybita piłka z linii po uderzeniu głową Zrelaka. I nagle – szok. Jedna kontra Radomiaka – ale jaka! Na pełnej szybkości, na sprincie, z przewagą. Szybki zwód Balde i piękny strzał w boczną siatkę od wewnętrznej strony. Kudła bez szans. I GieKSa dalej cisnęła swoje, znów okazje i szybko bramka wyrównująca.

A to co zrobił Bartosz Nowak to był prawdziwy majstersztyk. Inteligencja zawodnika, ale też decyzja o podjęciu ryzyka niekonwencjonalnego zagrania. I to wykonanie. Rzut wolny godny mistrzów. Na powtórkach jeszcze lepiej to wygląda niż było na żywo. Bo tutaj nie tylko technika się liczyła. Odległość była naprawdę spora i żeby nie dać szans świetnemu przecież wczoraj Majchrowiczowi, musiał tę piłkę uderzyć naprawdę mocno. Perfekcja.

A po chwili łyżka, a w sumie to spora łycha dziegciu w tej beczce felietonowego miodu. GKS znów traci bramkę w ostatnich pięciu minutach połowy. No ludzie, zlitujcie się i utrzymujcie tę koncentrację, bo ileż można? W dwunastu ostatnich meczach to już trzynasta bramka stracona pięć lub mniej minut przed końcowym gwizdkiem. Naprawdę sztab trenerski i ludzie odpowiedzialni za „fizykę” powinni każdemu zawodnikowi dać tabletki z kofeiną czy kostki cukru, do zażywania około 30. minuty meczu, żeby nie zasypiać pod koniec pierwszej czy drugiej połowy. Bo to zbyt powtarzalne, żeby nic z tym nie robić. Do diabła! Arsene Wenger tak kiedyś robił w Arsenalu, przed meczami, co prawda potem po tej kofeinie zawodnicy latali do kibla, ale to szczegół.

Koniec dziegciu, wracamy do miodu. Nawet po straconej bramce na 2:2 katowiczanie jeszcze mieli świetną okazję, ale znanym tylko sobie sposobem Majchrowicz fenomenalnie wyciągnął ręką piłkę po strzale Kowalczyka. Mamy trochę pecha do interwencji bramkarzy w tej rundzie, bo przecież bardzo podobną obronę zaliczył Kacper Tobiasz, gdy przy Łazienkowskiej uderzał jego imiennik – Łukasiak.

Po przerwie już tyle bramek nie było, ale nadal GKS grał dobrze. No i wisienką na torcie było piękne uderzenie Marcina Wasielewskiego. I tu podobnie jak przy golu Nowaka, bramka jest jeszcze piękniejsza, gdy ogląda się ją na powtórkach, zwłaszcza tych zza bramek. Sposób, w jaki zgasił tę uderzoną przecież z powietrza piłkę, jak futbolówka płasko, a jednocześnie z rotacją, poleciała do bramki… palce lizać, to golazo.

Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę wielu kibicom, że nasz zawodnik nazywa się Marcin WasiElewski. Tam jest „e” w środku, w odróżnieniu od Marcina Wasilewskiego, byłego reprezentanta Polski, zawodnika Anderlechtu i Leicester. Tak, ten co grał w Belgii i Anglii był w GKS kiedyś na testach, nawet załapał się na przedsezonową drużynową fotkę, ale do GKS nie trafił. Więc jak coś to nie on. A piszę o tym dlatego, po przy skandowaniu nazwiska po golu czy przy czytaniu składów, mocno przebija się jeszcze nieprawidłowo wykrzykiwane nazwisko naszego ofensywnego obrońcy. Więc dodawajcie tam to „e”.

Co do gola Marcina, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na zachowanie Mateusza Kowalczyka, który rozprowadzając tę akcję był faulowany, ale zdecydował się utrzymać się na nogach i dzięki temu padła bramka. To jest ta waleczność!

To nie był koniec emocji. Zamarliśmy, gdy Tapsoba strzelił bramkę na 3:3, a ja niemal wpadłem w wewnętrzną furię z powodu n-tego straconego gola w końcówce. Można było już zaczynać psioczyć, że znów grając dobrze, zwycięstwo nam się wymyka na sam koniec.

A potem mieliśmy piłkarskie ASMR. Osobiście jestem absolutnym fanem doznań słuchowych na stadionach. Nie chodzi mi jednak stricte o doping, tylko niuanse, zmiany dynamiki odgłosów reakcji trybun. I wczoraj to było coś absolutnie kapitalnego. Prześledźcie sobie w transmisji z meczu czy filmik z decyzji sędziego po VAR. Wygląda to tak, że sędzia podbiega do monitora i w tym czasie kibice GKS lekko, ale śpiewają, bębniarze walą w bębny. Arbiter odbiega od monitora i było wiadomo, że zaraz będzie decyzja. Nagle robi się nienaturalna, niemal absolutna cisza, bębny przestają brzmieć – w powietrzu czuć ogromne napięcie i nadzieję. Sędzia pokazuje gest ekranu i anulowania gola i momentalnie, z tej ciszy, niczym eksplozja bomby, stadion wybucha euforyczną radością. Ten ryk był większy niż przy golach. Coś absolutnie wspaniałego.

Sędzia Tomasz Kwiatkowski to ciekawy przypadek. Gdy robiłem newsa o arbitrze na to spotkanie, zapomniałem dać wzmianki, że oprócz meczów GKS, sędziował też jeden niezwykle istotny dla naszego klubu pojedynek. Przedostatnia kolejka sezonu 2023/24 i pamiętne derby Trójmiasta, kiedy to jedynie zwycięstwo Lechii dawało nam realną szansę na awans. Doliczony czas gry, sędzia wzywany do VAR-u, aby sprawdzić potencjalny rzut karny dla Arki. Gdy byliśmy już pewni, że jedenastka dla gdynian będzie podyktowana, a nas czekają baraże, sędzia wykonał gest pokazujący, że karnego nie będzie. I wczoraj dokładnie, z identyczną ekspresją ten gest powtórzył. Piękne dla nas deja vu.

A potem było już nerwowe oczekiwanie na końcowy gwizdek. Rzadko kiedy, ale ciężko było mi usiedzieć na miejscu, więc musiałem sobie stukać o pulpit. A gdy ostatnia para z ust arbitra poszła, stadion ogarnęło wielkie szczęście. GieKSa wygrała mecz!

„Kibice to tygrysy, a takie mecze tygrysy lubią najbardziej” – powiedział Rafał Górak na konferencji, gdy spytałem go o wagę takich właśnie spotkań dla budowania drużyny. Nie da się ukryć, nawet jeśli piłkarze i trenerzy przykładają dużą wagę do taktyki, tych wszystkich półprzestrzeni, faz przejściowych i trzecich tercji, to to, co buduje całą otoczkę futbolu, jako dyscypliny sportowej, to właśnie takie spektakularne emocje, radości, rozpacze, ale właśnie też mecze z tak wielkim napięciem, jak wczoraj. Ktoś powie – fajnie by było mieć drużynę, która dominuje w lidze. Jednak zastanawiam się, czy naprawdę byłoby ciekawe być takim kibicem Celtiku czy Rangersów, którzy w lidze ekscytujące mecze mają tylko między sobą, a tak poza tym to w kraju wszystkim dają oklep, a w Europie od wszystkich dostają oklep? Nuda straszna. My też tej nudy doświadczaliśmy. Przecież nawet w pierwszej lidze przez wiele, wiele lat, takie mecze był rzadkością.

W końcu tego Radomiaka pokonaliśmy. Poprzedni sezon – wiadomo, nieudana inauguracja, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czym tę ligę się je. W Radomiu mecz, który mogliśmy zarówno wygrać, jak i przegrać. Ja pamiętam jeszcze starcie z Radomiakiem w Pucharze Polski – też przegrane. Dlatego w końcu przełamaliśmy tego rywala. To też się ceni. I to mimo wspomnianej dyspozycji Majchrowicza, który Nowej Bukowej nie będzie wspominał dobrze, bo przecież chłopak przeżywał euforię kibiców GKS za swoimi plecami już w marcu, gdy przyjechał tutaj na otwarcie nowego stadionu, jako piłkarz Górnika. Zastanawiałem się przez chwilę, czy to jedyny piłkarz przeciwników, który już dwa razy zdążył polec na Nowej Bukowej, ale przypomniało mi się, że jest przecież jeszcze Dawid Abramowicz.

Było trochę kontrowersji w tym meczu, ale nie wydaje się, że były one aż tak oczywiste, żeby trener Joao Henriques aż tak płakał. Szczerze mówiąc widziałem go jako szkoleniowca stonowanego, poukładanego, a teraz zaczyna przeżywać syndrom oblężonej twierdzy. Już po poprzednim którymś meczu był bardzo nieprzyjemny dla dziennikarza na konferencji prasowej, dodatkowo przejechał się po arbitrze Wojciechu Myciu, rzucając jakieś kuriozalne teksty o swoich rodzicach. Tutaj też lekko zaczepnie potraktował redaktora Karola Bugajskiego, a jednocześnie nie chciał powiedzieć wprost, że chodzi mu o sędziów. Wygląda na to, że trener Henriques lekko odpływa i nie zdziwię się, jak zawinie niedługo manatki.

Zwycięstwo było ze wszech miar ważne. Nie tylko ze względu na punkty, choć zaraz do tego przejdę, tylko z powodów mentalnych. Schodzenie na przerwę reprezentacyjną po zwycięstwie to moment bardzo ważny, można odetchnąć, można odpocząć, w relaksie przyglądać się sobotnim i niedzielnym meczom tej kolejki. A co do punktów? Nagle okazuje się, że po siedmiu kolejkach mamy zaledwie jedno oczko mniej niż rok temu. A przecież 12 miesięcy temu byliśmy choćby po spektakularnym triumfie nad Jagiellonią. Choć przyznam, że to poprzedniego sezonu nie wiedziałem, ile ważą trzy punkty w piłce, to teraz deficyt tego jednego oczka jest niewielki. Mam w głowie takie dwa progi – jeden pewnej elementarnej przyzwoitości to średnia 1 punkt na mecz. To dawałoby w ostatecznym rozrachunku 34 punkty na sezon. Raczej za mało, żeby się utrzymać (choć akurat w poprzednich rozgrywkach spadku by nie było), ale jest to liczba dająca punkt wyjścia. Drugi próg to 38 punktów, który według mnie daje 95% szans na utrzymanie. Więc ten pierwszy stopień już mamy. Teraz należy go po prostu nie wytracić.

To był 300. mecz Rafała Góraka, a więc piękny jubileusz uczczony zwycięstwem. Co to jest za historia trenera w GieKSie. 76 meczów w pierwszej kadencji i aż 224 w obecnej. Historia filmowa, naznaczona nauką zawodu na szczeblu pierwszej ligi, potem już jako dojrzały szkoleniowiec przebrnięcie przez wszystkie plagi tego świata, aż do momentu w którym jest obecnie. Pięknego momentu, bo w ekstraklasie. Oczekujemy, żeby na 400. mecz było Mistrzostwo Polski. No dobra… niech będzie przynajmniej Puchar Polski.

Przed nami teraz chwila odpoczynku. Za dwa tygodnie gramy w Gdańsku z Lechią. I tutaj dwie kwestie, z których obie poruszyłem na konferencjach po meczu w Zabrzu i wczoraj. Przede wszystkim trzeba zrobić coś, żeby zacząć lepiej grać i punktować na wyjazdach. To duży problem już od wiosny, bo tam też w pewnym momencie dostawaliśmy regularny oklep w delegacjach. Druga sprawa to kwestia typowo motywacyjna, niezależnie od lokalizacji meczu. Z Arką i z Radomiakiem to też były tygrysy, drapieżne, walczące, tłamszące przeciwnika. A w Zabrzu zaledwie takie milusie kotki. Trzeba więc podziałać tak, aby ta agresja była na przyzwoitym poziomie niezależnie od meczu. Bo to, że w piłkę ta drużyna grać potrafi – pokazała już w tym sezonie. Gdy nasz zespół przyciśnie przeciwnika, mamy naprawdę dobrą ofensywę. Do poprawy oczywiście jest też ta gra obronna, bo nie można grać tak dobrze i tracić tyle bramek.

Powtórzę – piękne to było widowisko i znakomita GieKSa. Dla takich meczów warto być kibicem. Jeśli dla takiego starego pryka, jak ja (no dobra, nie takiego starego) mecz potrafi nadal wzbudzić tyle emocji, to wiedz, że coś się dzieje.

A jeśli bębniarze, którzy walą w te bębny niezależnie czy GKS zdobywa czy traci bramkę, nagle zastygają w bezruchu, gdy sędzia ma ogłosić decyzję VAR – to wiedz, że coś się dzieje do kwadratu.

Eksperci w Canal Plus nie mogli się nachwalić tego spotkania. To prawda. Ten mecz to była sól piłki nożnej.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga