Dołącz do nas

Piłka nożna

[POMECZOWO] Brawo! Tak się buduje charakter drużyny!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

No to się porobiło… GieKSa wygrywa dwa mecze z rzędu, kibice w euforii, nie mogą się doczekać kolejnego ligowego spotkania. Przyjeżdża Wisła Puławy i wracają nam obrazki, które bardzo dobrze znamy, czyli jest nadzieja, jest optymizm, bach, bach i zostajemy sprowadzeni na ziemię. Taki moment nadszedł, gdy Wisła strzeliła gola. Nie – to nie był moment zwątpienia, ale jednak nie tak miał wyglądać początek meczu…

Chyba nikt się nie spodziewał (no może poza osobami, które oglądały skróty meczów Wisły), że puławianie tak odważnie zagrają od początku i przede wszystkim mają bardzo groźne, szybkie i sensowne kontry. Nasz zespół się trochę w tej rzeczywistości pogubił i byliśmy poddenerwowani, traciliśmy piłkę, nie najlepiej się ustawialiśmy w defensywie. Na szczęście był Mateusz Kamiński – ostoja linii obronnej i całego zespołu. Jak profesor przerywał, czyścił, blokował. Naprawdę ze 2-3 razy wystawiał nogę i przecinał kluczowe podania rywali – praktycznie wyprowadzające sam na sam. Gdyby nie to, straty mogły być już nie do odrobienia.

Dwie wygrane z rzędu. Poprawić tego dorobku nie mogliśmy od trzech lat. Ostatnim trenerem, który wygrał trzy kolejne mecze był Kazimierz Moskal. Były to spotkania z Olimpią, Niecieczą i Stomilem, ten ostatni wygrany w dramatycznych okolicznościach w doliczonym czasie gry (dwa gole wówczas strzelił uwaga! Grzegorz Goncerz!). Wcześniej trener Moskal miał taką serię… miesiąc przed tymi pojedynkami. Wówczas to w tryptyku na Bukowej w pokonanym polu zostali ROW, Arka i Dolcan.

No właśnie, trzy lata minęły i nie mogliśmy powtórzyć tej serii. GieKSa nie miała wczoraj większego pomysłu w ofensywie, ale od około 25. minuty zaczęło to wyglądać lepiej. Przede wszystkim rozhulał się na prawej stronie Alan Czerwiński, który kilka razy wjechał w pole karne. Widać, że piłka się go słucha, ma chłopak duże zdolności ofensywne. To mówiliśmy od dawna, ale w tym sezonie pokazuje to w pełni. Nadal jednak pozostawaliśmy bez gola.

Po przerwie nic nie zapowiadało, że wszystko się odmieni. To nadal nie było to w ofensywie. Coś próbował Lebedyński, gra nie układała się Goncerzowi, od początku spotkania nic nie wychodziło Mandryszowi, który tracił piłkę za piłką. Nie minął jednak kwadrans i w dość nieoczekiwanym momencie GieKSa zdobyła gola. Fantastycznie zastawił się Lebedyński, podał do niepilnowanego Gonza, a ten mocnym strzałem zdobył swoją 51. bramkę dla GKS. Zachowanie Lebedyńskiego było bardzo podobne do tego w Bielsku, gdzie wypuścił Mandrysza na jeszcze lepszą pozycję. GieKSa uchwyciła wiatr w żagle i niesiona dopingiem fanatycznej publiczności poszła ze zdwojoną siłą do przodu. Kolejna akcja – Lebedyński do Prokića, gooooll… nie, tylko słupek. Za chwilę jednak dalsza część akcji i po próbie zagrania Mandrysza była ręka i rzut karny. Gonzo podszedł do piłki i trafia z jedenastu metrów do siatki! 3 minuty, które wstrząsnęły Puławami!

Gonzo tym samym wyprzedził w klasyfikacji strzelców wszechczasów GieKSy Krzysztofa Walczaka i Marka Koniarka. Sam w wywiadzie pomeczowym stwierdził, że nie będzie się teraz lansował po mieście, że wyprzedził Koniara i nie będzie oczekiwał czerwonego dywanu 😉 No tak, przecież ma jeszcze dużo do zrobienia, a podium (Zygmunt Szmidt – 60 bramek) w sezonie czeka 😉

GieKSa dowiozła zwycięstwo do końca. I to są trzy punkty, które należy cenić być może bardziej niż inne w tym sezonie, może nawet bardziej niż te z Podbeskidziem (no dobra, bez przesady). GKS mógł ten mecz przegrać. Rywale od początku grali świetnie i prowadzili, a mogli wyżej. Do tego gra nam się nie układała. Mimo to udało się poprzestać na jednej stracie bramki, a do tego w końcu zapakować piłkę do siatki – i to dwa razy w trzy minuty. Do tego sprzyjało nam szczęście w końcówce i piłka trafiła w poprzeczkę naszej bramki, zamiast do niej.

Katowiczanie mimo słabszej postawy niż w Bielsku pokazali charakter, nieustępliwość i odwrócili losy spotkania. Kapitalnie, że taki mecz przydarzył się w takim momencie. Jak napisał jeden z kibiców na forum, piłkarze mają po tym spotkaniu dwa bardzo ważne wnioski. Po pierwsze, że nie są jeszcze na tyle wielcy, żeby każdą drużynę – niby słabszą – pokonać na Bukowej bez problemu. Że mogą sobie przyjechać takie Puławy i hulać na naszym boisku. A drugi wniosek jest taki, że są już na tyle wielcy, by w tak trudnym meczu, z dobrym przeciwnikiem, odwrócić losy spotkania i w ciągu 3 minut zupełnie zmienić sytuację.

Przypomina mi się taki mecz za Moskala z Puszczą Niepołomice u siebie. Między dwoma seriami z trzema zwycięstwami była seria trzech remisów i Puszcza była dokładnie drugim spotkaniem w tej serii. Pamiętam jak dziś – po remisie w Stróżach wszyscy mówili, że przyjeżdża wioska, że powinniśmy wygrać 3:0, 4:0. Zawsze mnie irytowały takie teksty, bo już i wcześniej te „wioski” lały nas na Bukowej. I to się po części potwierdziło. Puszcza do 80. minuty prowadziła, ale wyrównał Janusz Gancarczyk. Wystarczyło nam to tylko do remisu. Wczorajszy mecz był bardzo podobny, bardzo podobne okoliczności. Ale różnica między „wtedy”, a „teraz” jest taka, że wczorajsze spotkanie wygraliśmy. Nie powtórzyliśmy Puszczy, ani Okocimskiego, choć moje obawy z „Pre scriptum” okazały się słusznie. GieKSa wyszła z tego obronną ręką.

Nie ma co, takie mecze budują charakter. Na ten moment lepiej, że wygraliśmy tak, a nie spokojnie 3:0. Na takie spotkania też przyjdzie czas, choć zawsze będzie trzeba od początku będzie być skoncentrowanym i bez lekceważenia podchodzić do rywala. A ponadto powiedzmy sobie szczerze – Wisła przegrywać w takich rozmiarach akurat nie będzie.

Kiedy ostatni raz wygraliśmy mecz, w którym przegrywaliśmy? Dokładnie rok temu – w Bełchatowie – ze stanu 0:1 doprowadziliśmy na 2:1 i to grając w dziesiątkę. A przy Bukowej? 10 maja 2014 w meczu GieKSy z Chojniczanką, również z 0:1 na 2:1. Czyli ponad 2 lata temu.

Cztery wygrane z rzędu… No tu już musimy się cofnąć do czasów Wojciecha Stawowego i sezonu 2010/11. GieKSa wygrała wówczas w Ostrowcu Świętokrzyskim, u siebie z Flotą, w Szczecinie (pamiętne 4:3) i Ząbkach. Z tym że seria ta nie miała aż takiego wydźwięku, gdyż pierwsze trzy spotkania grane były jesienią, a spotkanie z Dolcanem było inauguracją wiosny.

Takie spotkania ja wczoraj kształtują charakter, a dla kibiców są spektakularne. Zresztą po utracie gola przez GieKSę nie było nawet jednego słowa na ten temat. Blaszok dalej ciągnął doping i wspierał naszą ekipę. W końcu w drugiej połowie mógł – jak i cały stadion – eksplodować z radości. Brawo piłkarze! Brawo kibice! Cała GieKSa razem!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

5 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

5 komentarzy

  1. Avatar photo

    tyta

    10 września 2016 at 15:46

    … czy ktoś wie po co na B1 był Zibi? Czy mu popierdzieliły się Wisły P.i zmiast do Lubina to przyjechał do Katowic 🙂 A może miał inny cel tylko jaki ?

  2. Avatar photo

    Mecza

    10 września 2016 at 16:25

    Nie szukaj sensacji, jako Prezes PZPN jest jego obowiązkiem a myślę że bardziej chce niż musi spotykać się prezesami innych klubów ex, 1 ligi aby ciągnąć ten wózek w dobrą stronę. Najlepiej się spotkać na meczu niż w tygodniu. Inna sprawa, że na jesień wybory i trzeba „bywać” chociaż wg mnie nie ma lepszego i długo nie będzie od Bońka.

  3. Avatar photo

    1964

    10 września 2016 at 18:47

    Odpowiedź jest prosta!Zaczął się turniej GieKSa cup,a patronatem tego turnieju jest PZPN.Stąd obecność prezesa!

  4. Avatar photo

    tonikrosssss

    11 września 2016 at 01:04

    Podobno Boniek chce odkupić Gieksę.

  5. Avatar photo

    kibic bce

    11 września 2016 at 11:17

    To chyba dobrze ze Rudy sie pojawil od tego jest prezes.
    Na 2lidze tez powinien sie pojawic.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna kobiet

Mistrzowska galeria!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do obejrzenia galerii z pogromu 7:2 Pogoni Tczew oraz świętowania drugiego tytułu mistrzowskiego przez GKS Katowice. 

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Świętowanie mistrzostwa jednak w Katowicach?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa nie potrafiła przez 90 minut pokonać bramkarki rywalek, a po naszej stronie pojawiło się zbyt wiele błędów indywidualnych. Tym samym celebracja mistrzostwa musi jeszcze poczekać, a szansa na takową fetę będzie już za tydzień przy Bukowej.

Klaudia Słowińska w Łęcznej doczekała się powrotu na pozycję skrzydłowej. Świetną akcję ujrzeliśmy już w pierwszej minucie – Katarzyna Nowak odważnie wyprowadziła na skrzydło, a centrę Julii Włodarczyk przecięła Natalia Piątek. W 7. minucie Jagoda Cyraniak powstrzymała nacierającą Klaudię Lefeld po dużym błędzie Klaudii Słowińskiej. Odpowiedziała Kozak sytuacyjnym strzelam z dystansu, mocno niecelnie. Blisko zdobycia pierwszej bramki z dystansu była Włodarczyk, golkiperka wzniosła się na wyżyny umiejętności. Na kilkanaście następnych minut walka skupiła się w środku pola, obejrzeliśmy po jednym bardzo nieudanym strzale z obu stron. W 26. minucie Katja Skupień dograła do Pauliny Tomasiak, zupełnie niepilnowanej w polu bramkowym. Ta zgrała piłkę do Julii Piętakiewicz, a Kinga Seweryn była bez szans. Blisko było odpowiedzi po trąceniu piłki w powietrzu Cyraniak, Kinga Kozak nie zdołała wepchnąć piłki obok bramkarki. W 33. minucie Piątek znów uratowała swoją drużynę, ściągając piłkę z nogi rozpędzonej Vuskane, której podawała Kinga Kozak. Po rzucie różnym główkowała Słowińska, wysoko nad bramką. Na zakończenie pierwszej części Julia Piętakiewicz huknęła w samo okienko, Kinga Seweryn udowodniła swoją klasę, broniąc strzał.

W 47. minucie strzał oddała Gabriela Grzybowska, trafiając w wybiegającą Vuskane. Łęczna wyprowadziła kontratak, a centrę Piętakiewicz wybiła Marlena Hajduk na rzut rożny. W 54. minucie Seweryn na przedpolu uratowała swój zespół, nie dając szans Skupień na sfinalizowanie akcji. GieKSa w zasadzie nie miała pomysłu na konstrukcję ataków, nawet kontry kończyły się niecelnymi podaniami. W 58. minucie Kaczor odnalazła długim podaniem Włodarczyk, a Klaudia Słowińska po zgraniu uderzyła w golkiperkę. Pięć minut później Anita Turkiewicz zdołała powstrzymać pędzącą Skupień, nadrabiając dystans. W 69. minucie Katja Skupień padła w szesnastce Kingi Seweryn, arbiter od razu pokazała kartkę za próbę wymuszenia. Minutę później Kinga Kozak miała dobrą okazję po wrzutce Marleny Hajduk, trafiła wprost w bramkarkę. W 79. minucie Jagoda Cyraniak bez zdecydowania podała do Kingi Seweryn, a nasze rywalki skrzętnie tę okazje wykorzystały – pusta bramka i 0:2.

Mistrzostwo Polski musi poczekać. Może się ziścić już jutro, jeśli Czarni przegrają w Szczecinie. W innym wypadku poczekać będziemy musieli do soboty 3 maja. Wtedy o 10:45 na Bukowej zagramy z Pogonią Tczew. Wstęp darmowy – zapraszamy do świętowania mistrzowskiego tytułu z uKOCHanymi. 

Łęczna, 26.04.2025
Górnik Łęczna – GKS Katowice 2:0 (1:0)
Bramki: Piętakiewicz (26), Tomasiak (79).
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Hajduk, Cyraniak (80. Bednarz) – Włodarczyk, Grzybowska, Kaczor (61. Nieciąg), Turkiewicz – Kozak, Vuskane (61. Langosz), Słowińska.
AP Orlen Gdańsk: Piątek – Skupień (84. Ostrowska), Kazanowska, Piętakiewicz (65. Sikora), Lefeld, Ratajczyk, Zawadzka, Głąb, Kłoda, Kirsch-Downs, Tomasiak.
Żółte kartki: Skupień, Głąb – Nowak, Grzybowska, Słowińska, Włodarczyk.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Wstydu nie było, ale są rzeczy do poprawki

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wyjątkowo późno piszę ten felieton, więc zdążyłem już przeczytać kilka głupot na temat wczorajszego spotkania. To, że kibice mają pretensje do drużyny, poszczególnych piłkarzy, za pierwszą połowę jest oczywiście jak najbardziej zrozumiałe. Ocenienie natomiast wczorajszego meczu całościowo, jako beznadziejnego, to już typowe GieKSiarskie malkontenctwo świadczące, że niektóre osoby jeszcze mentalnie nie wyszły z tego 20-letniego marazmu, jaki mamy za sobą. Halo, pobudka! Jesteśmy w kompletnie innej rzeczywistości.

Moimi dwoma ulubionymi tekstami, które przeczytałem na forum, to to, że – właśnie odnosząc się do malkontentów – ktoś wolałby tę garstkę 1500 fanatyków na stadionie, ale pamiętających trudne czasy. Rany boskie… Naprawdę świetnie by się prezentował nasz nowy stadion z taką liczbą. A przypomnę, że ten argument był podnoszony przez lata przez wiele osób, w momencie, kiedy GieKSa krótko miała nieco lepszy okres i na stadionie pojawiło się więcej ludzi lub przy okazji prestiżowych meczów. No nie. Argument rozumiem, argument wymierzony przeciw „sezonowcom” czy „niedzielnym kibicom”. No ale tu już nie są czasy, kiedy dziadzienie jest jakąś wielką wartością i cnotą. Świat poszedł do przodu i polska piłka również. Teraz właśnie w cenie są te pikniki, które napędzają klubową kasę i fejm w całej Polsce. To dzięki nim stadion prezentuje się wspaniale, a młyn nie jest jedynym kibicowskim aspektem na Nowej Bukowej.

Drugi aspekt już odnoszący się bezpośrednio do meczu z Legią to opinia kibica, który stwierdził, że Legia wcale nie jest od nas lepsza i należało ją z tego powodu pokonać. Na rany Chrystusa, populizmy nadal wśród kibiców GKS mają się świetnie.

To właśnie czysto sportowy poziom Legii pozwolił wczoraj warszawianom wygrać to spotkanie. Mimo że nie grali wybitnego meczu, to sposób, w jaki rozgrywali akcje, dynamika, ustawianie, było na bardzo wysokim poziomie. Błędy błędami – zaraz do nich przejdziemy – ale to właśnie Legia pokazała, że takich błędów nie wybacza. Napór, jaki zrobili zwłaszcza przy pierwszej bramce (przy drugiej też) zaraz po odzyskaniu piłki, doprowadził ich do szybkiego prowadzenia 2:0. Potem mogli grać spokojnie.

Jednak nawet po bramce GieKSy, Legioniści, choć mieli ciężko, raz po raz wyprowadzali bardzo groźne kontry. To był cud, że gra „cios za cios” nie zakończyła się trzecią bramką dla Legii, bo goście mieli mnóstwo miejsca i kilka dogodnych okazji, na czele z tą Szkurina, gdy Kudła wyjął piłkę niesamowicie spod nóg Białorusina.

Zdania o tym, że Legia będzie się oszczędzać przed finałem Pucharu Polski można między bajki włożyć. Raczej to wyglądało na mecz, który ma mocno podbudować piłkarzy Goncalo Feio. Po wygranych z Chelsea i Lechią Gdańsk chcieli podtrzymać dobrą serię. I to im się udało.

GieKSa rozegrała dość niemrawą pierwszą połowę, choć na jej obraz na pewno wpływają dwa stracone gole. Przy 0:0 do przerwy komentarze byłyby zapewne inne. A tak, po 18 minutach bardzo ciężko było nam myśleć o zdobyczy punktowej.

A jednak, nie było to niemożliwe. Kapitalna akcja Galana, siatka założona Kunowi, a potem precyzyjne dogranie do Szymczaka, który pokonał Tobiasza, wlały w serca kibiców i piłkarzy mnóstwo nadziei. Akcje zazębiały się bardziej niż w pierwszej połowie, bo przed przerwą w ofensywie mieliśmy masę niedokładności. Świetną okazję na 2:2 miał Repka, ale uderzając sytuacyjnie, trafił w poprzeczkę.

W końcu ta Legia jedną ze swoich kontr wykorzystała, naprawdę byliśmy już odkryci, więc niepilnowany Gual w polu karnych tylko dołożył nogę.

Dlatego te pół godziny po bramce naszego napastnika pokazywały to, co znamy – GieKSę walczącą, pressującą i mającą ciąg na bramce. Być może szkoda, że tak późno, ale nie da się grać na takiej intensywności przez cały mecz. Zresztą w pierwszej połowie we Wrocławiu GieKSa dzieliła i rządziła, a w drugiej była cofnięta. Są różne mecze i różne fazy. Mnie cieszy, że katowiczanie potrafili przez jakiś czas swój tryb włączyć i lekko zdominować Legię.

Niestety można swoją grę prowadzić i cały mecz, ale nic z tego nie będzie, jeśli będzie popełniać się tak kardynalne błędy w obronie i to jeden po drugim. Na wiosnę odzwyczailiśmy się od nich tak dużej liczbie, jak jesienią, ale niestety nadal się zdarzają. I niestety Lukas Klemenz po raz kolejny pokazał, że jest chodzącą bombą zegarową. Zawodnik czasem gra ofiarnie i wtedy spoko, ale jego braki szybkościowe i – co gorsza – techniczne, są aż nadto widoczne. Już w którymś meczu piłka odbiła mu się w sposób niekontrolowany od kolana i rywale strzelili bramkę, teraz w banalnej sytuacji przyjął fatalnie i przeciwnik przejął piłkę. To był moment, w którym gdy piłka leciała w stronę Lukasa, autentycznie cieszyłem się, że akcja rywali jest zażegnana. A potem był klops. Po chwili nonszalancko do Repki zagrywał Nowak, swoje również dołożył Klemenz i było 0:2.

Pierwsza z tych sytuacji to nie był błąd wynikający z rozgrywania piłki od tyłu tylko złe przyjęcie przy przechwycie. Co do drugiej sytuacji, to przypominają się słowa trenera Góraka po błędzie Kudły w Częstochowie, czyli że takie sytuacje co jakiś czas, przy tym sposobie gry są wpisane. No ale właśnie – można czasem pomyśleć, że błąd może być pod wpływem nacisku rywala i po prostu pogubienia się. Tutaj Bartek do Oskara zagrywał po prostu jakoś za słabo, nonszalancko. Naprawdę, jakkolwiek tendencja w światowej piłce jest taka, żeby tak piłkę rozgrywać, to niektórzy aż za bardzo w to idą i gdy czasem trzeba byłoby wybrać bardziej toporne rozwiązanie, i tak pykają tę piłeczkę do zawodnika, który ma przy sobie dwóch oponentów.

Można sobie zadać pytanie, czy gdyby zamiast Klemenza grał Kuusk, byłoby gorzej. To wie trener. My możemy jedynie się zastanawiać. Jednak linia obrony jak żadna inna musi mieć pewność i nie może serce stawać do gardła za każdym razem, gdy jakiś piłkarz ma piłkę.

Summa summarum Legia wygrała zasłużenie, bo była w tym meczu lepsza i po prostu jest lepszym zespołem. Dla GKS to było kolejne bolesne zderzenie z ekstraklasą, choć aż dziw, że te zderzenia są tak rzadko. To, co pozytywne to fakt, że nadal mecze w całym sezonie, w których GKS był zdecydowanie słabszy, można policzyć na palcach jednej ręki. Czy wczorajszy mecz taki był? Przy odrobinie szczęścia była szansa na remis, więc nie zaliczałbym. Czasem po prostu się przegrywa. Nic do powiedzenia nie mieliśmy jesienią w Poznaniu. Wczoraj – było sporo walki i nadziei.

W końcu gościliśmy po tylu latach Legię, na naszym nowym stadionie i cała piłkarska Polska miała zwrócone oczy na Katowice. Wstydu nie było, a na trybunach było doskonale. Utrzymanie mamy pewne, możemy cieszyć się tą ligą i tym sezonem. Nadal jest to sezon kapitalny i ta porażka w żadnym stopniu tego nie zmienia.

Legia jest też pierwszą drużyną, która dwukrotnie pokonała GKS. To też mówi samo za siebie. Zarówno pod kątem tego, że każda drużyna dotychczas w dwumeczu miała ciężary, a warszawianie swoją klasą pokazali, że być może ich pozycja w tabeli jest za niska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga