Felietony
Post scriptum do meczu w Stróżach
Kilka zdań dotyczących kulisów sobotniego meczu Kolejarza Stróże – GKS Katowice.
1. Stadion Kolejarza jaki jest – każdy wie. My patrzymy nie tylko pod kątem ogólnego wrażenia, ale także warunków do pracy przy relacjonowaniu meczu. Niestety – grzech niewybaczalny – brak stolików na loży prasowej. Komputer na kolanach, brak możliwości zerknięcia do notatek. Full profi!
2. A’propos tego stadionu. W zeszłym tygodniu przy Bukowej w drugiej połowie panowała istna śnieżyca, z silnym wiatrem. Piłkarze grali w tych warunkach i radzili sobie dobrze. Mamy podejrzenie, że gdyby takie warunki atmosferyczne panowały w Stróżach, to stadion ten zmiotłoby z powierzchni ziemi.
3. Stanowisko dla kamer cechowało się tym, że było zmoczone. Całe podłoże było w wodzie. No cóż, może na Kolejarzu po prostu zazwyczaj nie filmuje się meczów. Potwierdzałaby to również swoboda w zachowaniach senatora.
4. Przyznano nam jedną akredytację na pięć osób – i tak było w zeszłym sezonie. Nie chce im się widać robić osobno akredytacji dla każdego, jak to ma miejsce na całym świecie.
5. Po meczu mieliśmy niezłe warunki do spisania wywiadów, zrobienia galerii, konferencji itd. Problem jednak był w tym, że na stadionie z budynku klubowego nie dało połączyć się z internetem, przez co nieco opóźniło nam się wrzucenie na stronę materiałów. Na Niecieczy przynajmniej WiFi było.
6. Murawa na obiekcie ma swoją „markę”. Wszyscy wiedzą, że naprawdę to boisko jest krzywe, a linia boczna jest w kształcie sinusoidy. Aż dziw bierze, że taki obiekt dopuszczany jest do meczów na tym szczeblu.
7. Tablicę świetlną dało się zauważyć przypadkiem po godzinie gry, a niektórzy w ogóle po meczu byli zdziwieni, że takowa istnieje. Zamontowana na dachu jakiegoś garażu odmierzała… czas.
8. Przed meczem patrzymy, a tu paraduje sobie zawodnik Kolejarza w skarpetkach Górnika Zabrze. Sympatyczny gość, był to Mateusz Kantor, który wszedł w drugiej połowie.
9. Catering na stadionie specyficzny. Sprzedawano tylko i wyłącznie… zapiekanki. Zazwyczaj sztandarowym daniem jest kiełbaska, czyli wuszt. Jak widać w Stróżach zapiekanki są symbolem tamtejszej gastronomii meczowej.
10. Mamy naprawdę ekspresowe służby medyczne. Damianowi Chmielowi coś się stało w palec (wybił?), podbiegł do linii bocznej, do masażysty z prośbą „Nastaw!”. To ten mu nastawił. W dwie sekundy.
11. Niestety na stadionie zabrakło kibiców przyjezdnych. Byli pod stadionem, ale z powodu nieposiadania pieczątki klubowej pod listą imienną, nie zostali wpuszczeni, bo nie zgodził się na to delegat. Rzecznik Radosław Bryłka próbował nam tłumaczyć, że prezes Jacek Krysiak był skłonny pomóc pod spełnieniem pewnych warunków, ale te tłumaczenia były jakieś… jałowe.
12. Niektórzy kibice oglądali nieco spotkania z okien autobusu, ale w pewnym momencie zwinęli się i pojechali do domu. Inna grupa (samochodowa) zza stadionu kilka razy podopingowała nasz zespół, za co otrzymali podziękowania od piłkarzy.
13. Trener Przemysław Cecherz to naprawdę barwna postać. W Katowicach szalał strasznie przy linii, a po meczu wręcz położył się na murawie z radości. Tym razem gdy sędzia nakazał mu opuścić ławkę, przeszedł przez płot. Ale też sympatycznie z nami pogadał, pytał o wynik meczu Legii z Ruchem. Jeden z nas powiedział: „Ś… przegrały 0:2”. Cecherz: „Kto?”. „yy, Ruch”. Na co Cecherz ze stoickim spokojem: „Aaa, Ruch”.
14. A na trybuny trafił za zruganie swojego bramkarza. Powiedział dokładnie: „Jak wybijasz, k..asie?”. Szkoleniowiec przyznał na konferencji, że zna dobrze swoich zawodników i na niektórych trzeba podziałać przekleństwem.
15. Na trybunach obecny Wojtek Szala. Widać, że jest to obecnie chyba najwierniejszy kibic GKS, na każdym sparingu, na prawie każdym meczu ligowym. Ciekawe, co też pan Wojtek ma za ukrytą funkcję.
16. W rozmowie z Krzysztofem Markowskim pytaliśmy o Gajtka. Niestety ten się ulotnił, gdyż jak powiedział Maro, spieszył się do domu na święta. Maro miał natomiast dużo czasu, bo tym razem, to rodzice przyjechali na święta do niego.
17. Senatora zostawiamy na razie w spokoju…
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Rojber
10 kwietnia 2012 at 00:44
Mysla, ze niy ma co pisac o stadionie kolejarza a co niby nosz lepszy? 20 lot tymu byłech dumny z naszego estadio teroz wstyd i ganba na cało Polska. Tam sa stróze to kompletna wiocha a my co – Stolica Gornego Slonska kaj mieszko ok 5 mln ludzi i co momy? Zburzyli trybuna północna i zagrabili. Glówna sie sypie, dach to sama rdza…itd. Tym dziadem senatorem tez nie ma co sie zajmowac, wszyndzie som tacy. Patrzmy na siebie, bo jest fest gorko juz wokół klubu.
SteveG
10 kwietnia 2012 at 12:51
Prawda jest taka ze jesli klub oglosil by upadlosc to nasz stadion wygladal by podobnie nie bylo by zadnej trybuny po za blaszokiem i to pewnie bez zadaszenia no i murawa byla by lepsza ale pewnie tylko przez jakis czas.