Dołącz do nas

Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Legią

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Mecz z Legią to już historia. Niestety przegraliśmy go w samej końcówce, gdy był tak bardzo blisko upragnionego punktu. Nie pozostaje jednak nic innego, jak dalej walczyć w lidze. Wracamy jeszcze raz do Warszawy, by spojrzeć na ten mecz okiem redakcji i zajmujemy się już tylko starciem z Arką Gdynia.

1. Rok temu mieliśmy jako redakcja przeboje przed meczem. Był problem z zaparkowaniem i trzeba było się zakotwiczyć kilometr od stadionu. Żeby tego uniknąć, tym razem udaliśmy się dużo wcześniej do Warszawy i z Katowic wyjechaliśmy nieco po 14.

2. Na spotkanie wybraliśmy się w czterech – trzy osoby z GieKSa.pl, czyli ja, Misiek i Kazik oraz przyjaciel redakcji Mariusz, z którym niejednokrotnie jechaliśmy na wyjazdy.

3. Wnioskowaliśmy o trzy akredytacje i bez problemu nam je przyznano, dlatego ze spokojną głową jechaliśmy na to starcie do stolicy.

4. Niby wszyscy byli pojedzeni, ale padł pomysł, żeby w drodze do Warszawy zatrzymać się w „Barze 107” umiejscowionym dokładnie 107 kilometrów od Warszawy. Jechaliśmy więc z myślą, że na trasie będzie dobra szamka.

5. Czy była dobra? No cóż, zdania są podzielone. Niektórzy wzięli rosołek, inni kapustkę jako surówkę. Ja wziąłem naleśniki po meksykańsku. Ale nie był to „niezły Meksyk”. Nie zawsze jest niedziela. Tym razem była.

6. Naczekaliśmy się trochę w kolejce, bo jakiś gościu stał przy barze z 15 minut. Zawsze zastanawia mnie, jakie to są problemy, że ktoś tak utyka przy „okienku”. Minuta do minuty to się dokładało. Na szczęście mieliśmy duży zapas.

7. Wkrótce przed naszymi oczami ukazała się nowoczesna (jak na Polskę) zabudowa Warszawy. Kiedyś wyróżniał się tylko Pałac Kultury i Nauki, teraz otoczony jest ów drapaczami chmur. Polski Nowy Jork.

8. Do stadionu dojechaliśmy jakąś godzinę i dwadzieścia minut przed meczem. Zastanawialiśmy się, jak to będzie z mediami, bo rok temu to ktoś miał problemy z akredytacjami, no a my siedzieliśmy na jakimś absurdalnym miejscu na „prasie”, a tak naprawdę wśród kibiców gospodarzy. Nie wspominałem miło tamtego meczu.

9. Tym razem odbiór akredytacji odbył się błyskawicznie. Jako, że do meczu była wspomniana godzina z kawałkiem, to kibice Legii w dużej liczbie kręcili się pod stadionem i obok Legia Sports Bar. Z Mariuszem udaliśmy się do wejścia dla mediów, Misiek i Kazik na foto, oczywiście najpierw Kazik zrobił kilka efektownych ujęć z drona. Fotka ze stadionem Legii z Warszawą w tle przy zachodzącym słońcu to prawdziwa magia. Po drodze minęli też nasz nowy autokar.

10. Później dojście do wejścia do budynku klubowego i podobną trasą jak rok wcześniej poszliśmy w kierunku sektora prasowego.

11. Catering, o którym pisałem rok temu to osobna sprawa. Na razie napiszę tylko, że dla mediów są dwa cateringi, jeden – mniejszy – zaraz przy wejściu na dole, a kolejny – wypasiony – na pierwszym piętrze.

12. Gdy doszliśmy w jego okolice, wylegitymowaliśmy się po raz drugi, a sympatyczna pani skierowała nas do windy, która miała nas zawieźć na piąte piętro.

13. No, ale właśnie – ten catering. Już rok temu pisałem o tym, ale to mistrzostwo świata. Widać, że klub chce się dobrze zaprezentować nie tylko na polskiej, ale na europejskiej scenie. Tam to można by przyjechać się tylko najeść.

14. Ja czekałem na mini-hamburgerki i mini-pizze, które pamiętałem sprzed roku. Oba te dania były, pod specjalną podgrzewającą lampą. Dodatkowo jakieś kapuśniaczki itd.

15. Z kranów można było sobie nalewać soki (kilka rodzajów), to tego gazowane napoje w wersji pełnej i zero. I fikuśne kanapki, chleb ze smalcem, ogórek. A po drugiej stronie słodkości oraz bemary już z typowo obiadowymi daniami, mięsa, kluski, warzywa grillowane. Aż nie mógł się oprzeć tym smakom Kamil Kosowski, który po skomentowaniu meczu udał się tutaj, na sowity posiłek.

16. Nie omieszkałem przed meczem się tymi hamburgerkami posilić. Obiad mnie nie usatysfakcjonował, więc chciałem dojeść. I nabrać sił na to ekscytujące widowisko, które miało być przed nami.

17. Na Legii prasa dostaje taki bilecik z przydzielonym miejscem do siedzenia, jest tam kilka sektorów. Rok temu popełniliśmy błąd idąc dokładnie na te miejsca, które na bileciku i dlatego byliśmy dosłownie zepchnięci na margines prasy.

18. Tym razem stwierdziliśmy, że usiądziemy w bardziej cywilizowanych warunkach, a najwyżej, jak ktoś przyjdzie i przegoni nas z miejsca, to się usuniemy. Ostatecznie okazało się, że w tej części i tak było potem dobrych kilka miejsc niezajętych, więc nie niepokojeni przez nikogo, mogliśmy relacjonować mecz.

19. Trybuna prasowa jest im. Wiesława Gilera, twórcy i redaktora naczelnego magazynu „Nasza Legia”. Pamiętam, że w początkach mojego zainteresowania piłką, gdy jeździłem na wakacje na Podlasie, można było w kioskach ten magazyn kupić, więc mimo, że był legijny, zaczytywałem się, bo czegoś w takim wymiarze po prostu w Polsce nie było. W późniejszych latach, gdy już zacząłem udzielać się medialnie w GieKSie, sporo rzeczy było właśnie zapożyczonych właśnie z „Naszej Legii”.

20. A to miejsce prasowe – magia. Niemal na środku boiska, praktycznie tuż obok głównej kamery Canal Plus. Widoczność doprawdy doskonała. Do tego coś, czego nie ma na żadnym (chyba) innym stadionie. Zawieszone monitory z transmisją z Canal Plus. Boże, jaki to luksus relacjonowania, że widzisz boisko i relację na żywo w TV.

21. Wiadomo, że nieraz wspomagamy się Canal Plusem, ale puszczony przez internet ma co najmniej kilkadziesiąt minut opóźnienia. Tutaj mieliśmy wszystko na żywo, więc wszelkie powtórki kluczowych sytuacji były momentalnie. Powtórzę – kapitalne warunki. Nawet jak w przerwie Cezary Olbrycht robił wywiad z Marcinem Wasielewskim, to mając odpalonego Canal Plus jeszcze na moim kompie, widziałem trzech Cezarych i trzech Wasylów – po jednym na lapku, na monitorze stadionowym i na żywo na murawie.

22. Jedyny minus to pochyły blat, bez żadnej krawędzi, więc położenie komórki było problematyczne, bo się ześlizgiwała. Ale to naprawdę jeden niewielki minus. W porównaniu z warunkami sprzed roku – niebo, a ziemia.

23. Na trybunach gorąco było już na kilkadziesiąt minut przed meczem. Kibice Legii mocno (chyba jak nigdy) wzięli sobie na celownik sympatyków GieKSy i pozdrawiali ich dość często. Katowiczanie odpowiadali tym samym, co zapowiadało, że i podczas meczu będzie się działo na trybunach.

24. Żyleta, jak i prawie cały stadion odśpiewali „Sen o Warszawie”, a kibice GieKSy jak tylko mogli, próbowali zagłuszyć ten zawsze specjalny dla gospodarzy moment. A potem zaczęło się granie.

25. Sam mecz, jaki był każdy widział. W pierwszej połowie przez długi czas mogliśmy być zadowoleni z tego, jak gra GieKSa. Nasz zespół grał ofensywnie i stwarzał sytuacje bramkowe. Wyglądało to dużo lepiej niż w Łodzi. Legia była nieco pogubiona, ale co jakiś czas atakowała i mimo wszystko udało jej się strzelić gola do szatni.

26. W drugiej połowie katowiczanie spuścili z tonu. Trochę ten mecz przypominał starcie z poprzedniego sezonu, kiedy do 25. minuty GieKSa była lepsza. Wtedy jednak jak Legia się obudziła, to zagrała koncert. Tutaj i ze strony gospodarzy było dużo słabiej.

27. Mimo braku większych sytuacji, GKS doprowadził jednak do wyrównania przy Łazienkowskiej. Dośrodkowanie Wasielewskiego fenomenalnym strzałem wykończył Bartosz Nowak. Bramka była naprawdę estetyczna, bo uderzenie takiej bomby z pierwszej piłki i moment, jak piłka wpada do bramki wlał euforię w serca katowickich kibiców.

28. Co ciekawe, bramka dla GKS padła, gdy kibice Legii weszli na wyższy poziom mobilizacji i zaczęli bardzo głośno śpiewać jedną ze swoich sztandarowych piosenek „Gdybym jeszcze raz miał urodzić się…”.

29. Odliczaliśmy minuty i sekundy do końca. Modliliśmy się o końcowy gwizdek. Niestety robili to również piłkarze GKS, którzy cofnęli się, choć przecież z tak przeciętną Legią była okazja, żeby i drugi raz trafić do siatki Tobiasza.

30. Moment, gdy Jędrzejczyk strzelił gola, a cały (prawie) stadion wybuchł radością to było coś, czego żaden kibic nie lubi przeżywać, a przecież, co jakiś czas musi, bo każda drużyna traci czasem bramkę w doliczonym czasie. Tylko dlaczego akurat z Legią i to na wyjeździe? Bolało to naprawdę przez to bardziej. Prawdziwy cios w serce. Trener Górak skrył twarz w dłoniach.

31. I tutaj – w przeciwieństwie do przytoczonej wcześniej piosenki – Jędza strzelił bramkę dokładnie w momencie, w którym kibice śpiewali, że Legia „zawsze o zwycięstwo gra”. To im się naprawdę ziściło.

32. W ogóle będąc na środku, miałem lepszy ogląd i… osłuch na wszystko niż rok temu. I muszę powiedzieć, że takiego dopingu, jak tutaj, nigdzie nie widziałem. To co wyprawiał młyn Legii, było naprawdę godne uwagi, śpiewali dosłownie przez cały mecz, głośno, nie było żadnych przestojów. Naprawdę w pewnym momencie głowa bolała. Widać, że nie potraktowali tego meczu jako spotkanie drugiej kategorii, tylko zmobilizowali się solidnie i ten doping był na szóstkę.

33. GieKSa dopingowała, na ile mogła, z sektora gości, ale ciężko było się przebić przez decybele gospodarzy. Tym cenniejsze były momenty, kiedy jednak było nas słychać, łącznie z tymi zaczepnymi wrzutkami w stronę warszawian.

34. Trzecia bramka była już konsekwencją i nie miała większego znaczenia. Choć typowałem, że jeśli ktoś z Legii ma nas pokarać, to będzie to Morishita.

35. Tym samym przegraliśmy z Legią trzeci mecz od powrotu do ekstraklasy. Wyniki 1:4, 1:3 i 1:3 nie są czymś, czego byśmy oczekiwali. Jak nam Legia nie leżała, tak nam dalej nie leży.

36. Trzeba było zrobić swoje, zamieścić relację, zrobić nagrywkę pomeczową. Kibice Legii dziękowali swoim piłkarzom za zwycięstwo kibice GKS – za walkę. Na tle Legii nasz zespół pokazał się przyzwoicie i w końcu zagrał mecz, po którym nie mamy niesmaku dotyczącego samej gry.

37. Udałem się w kierunku strefy mediów. Tam, zanim rozpoczęła się konferencja prasowa, trzeba było się ponownie posilić i osłodzić wytrawnymi potrawami tę ciężką do przełknięcia porażkę.

38. Legia przyciąga już super mainstreamowych dziennikarzy, więc na konferencji byli obecni m.in. Andrzej Janisz czy Roman Kołtoń, którzy po meczu ucięli sobie pogawędkę z Rafałem Górakiem.

39. Tym razem mieliśmy odmianę, najpierw wypowiadał się trener Edward Iordanescu, gdyż naszego szkoleniowca wzięli do łączenia z Ligą+ Extra.

40. Co ciekawe, tłumaczenie rumuńskiego szkoleniowca odbywało się na żywo, na słuchawkach, a nie po wypowiedzi trenera – przez tłumacza/rzecznika. To na pewno przyspiesza cały proces. Tydzień wcześniej w Łodzi, Żelijko Sopića tłumaczył właśnie rzecznik.

41. Po konferencji jeszcze chwilę popracowaliśmy nad naszymi materiałami na stronę, dlatego szybko pojawiła się galeria. Myśleliśmy nad tytułem – Kazik zdecydował się na „Bida z Jędzą”, ja optowałem za tytułem „Legia to stara Jędza”.

42. Zebraliśmy się nieco przed północą i znów prawie zamykaliśmy Łazienkowską. Wyjście medialne było już zamknięte, więc przechodziliśmy tym wjazdem dla autobusów.

43. Droga powrotna minęła szybko i spokojnie. Po drodze nawet byliśmy na stacji, gdy GieKSa (drużyna) miała tam postój swym nowym autokarem.

44. W Katowicach byliśmy około trzeciej. Niepocieszeni po tym meczu, ale z dobrze wykonaną naszą pracą.

45. Pozostaje tylko trzymać kciuki i czekać na pozytywne rozstrzygnięcie meczu z Arką!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Łódzka lekcja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ciężko się zabrać za pisanie tego felietonu, bo im więcej czasu mija od zakończenia meczu z Widzewem, tym bardziej stwierdzam, że wczoraj na boisku w Łodzi nie mieliśmy czego szukać. Może nawet i dobrze, że mecz zakończył się porażką 0:3, a nie 0:1, bo przy jednobramkowej prawdopodobnie słyszelibyśmy narrację, że było bardzo blisko i gdyby nieco więcej opanowania pod bramką, to moglibyśmy wywieźć punkt lub punkty i w ogóle byliśmy lepsi (!) od Widzewa.

Nie, nie byliśmy. Byliśmy w każdym aspekcie od Widzewa gorsi. I należy to sobie jasno powiedzieć, bo jeżeli będziemy mydlić oczy tym, że więcej mieliśmy piłkę (57%) czy oddaliśmy niemal tyle samo celnych strzałów (trzy przy czterech Widzewa), to nie wyciągniemy mitycznych wniosków, tylko będziemy się pławić w samozadowoleniu.

Niektórzy kibice mówią, że Widzew był słaby i każda inna drużyna by ten mecz z łodzianami wygrała. No niech będzie, że Widzew słaby i każdy by z nimi wygrał. Tylko zwróćmy uwagę na to, że są jeszcze kwestie taktyczne, gra się tak, jak przeciwnik pozwala itd. I mając przeciw sobie bezzębnego rywala, gospodarze mogli sobie pozwolić na taką, a nie inną grę, niby się przyczajając, a gdy mieli już piłkę przy nodze, to zagrożenie pod naszą bramką wzrastało wielokrotnie.

Z jednej strony może i fajnie, że GKS miał tak dużo piłkę, sporo przebywał na połowie rywala i rozgrywał atak pozycyjny. Problem w tym, że nie stworzyliśmy absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Zero. Kikolski był bezrobotny. Wydawało się, że najgroźniejsza akcja GKS to była ta, gdy Wasielewski podawał do Rosołka, a ten fatalnie nie trafił dobrze w piłkę, choć wydaje się, że w tej sytuacji i tak rysowaliby linie i prawdopodobnie byłby spalony. Bo jakie inne? Jak Gruszkowski uderzał z woleja, mając przed sobą trzech Widzewiaków? Serio, to jedyne sytuacje, które przychodzą do głowy. Poza tym nic. Przy 57% posiadania, GKS stworzył sobie xG na poziomie 0,76.

Nie mamy na ten moment ofensywy. Nowi zawodnicy nie dają kompletnie nic (jedynie Wędrychowski robi trochę wiatru, ale w Łodzi nic z tego nie wynikało). A „starzy”? Obniżyli loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Optycznie może to nawet nie wyglądało najgorzej, rozgrywanie w środku boiska, transport piłki na skrzydła. Ale tacy zawodnicy jak Galan, Wasyl, Kowal czy Bartosz Nowak nie dają tego, co w poprzednim sezonie, czyli realnych, wymiernych korzyści – nie mówię tu nawet o golach, tylko o wykreowanych groźnych sytuacjach. Jak już Galan miał dobrą sytuację w polu karnym, to pakował się zwodem w trzech rywali, a jak Wasyl stał dwadzieścia sekund niepilnowany w polu karnym, to wszyscy byli odwróceni do niego plecami i nie widzieli, że należy zagrać mu piłkę. W tej sytuacji wyglądało to tak, że choć wiara kibica była taka, żeby siłą woli wepchnąć tę piłkę do siatki, to po prostu z obrazu gry absolutnie się na to nie zanosiło. Nawet na jednego gola, który byłby raczej łutem szczęścia niż czymś co wynika z przebiegu meczu.

A gdy Widzew już postanowił przyatakować, to można się było modlić, żeby zaraz nie wyciągać drugi raz piłki z siatki. Szalał Akere, którego nie potrafili upilnować nasi obrońcy, przeciętnego na razie Fornalczyka też łapał Kowalczyk i na szczęście dla niego nie dostał żółtej kartki. Przede wszystkim jednak dwie wybitne interwencje zanotował niezawodny Dawid Kudła i to choćby wystarczy, żeby powiedzieć, że to był cud, że do 87. minuty nie przegrywaliśmy dwiema bramkami. Nie mówiąc o absurdalnej decyzji Bartosza Frankowskiego o nieuznaniu gola dla Widzewa w drugiej minucie drugiej połowy. My się oczywiście cieszyliśmy, ale tak naprawdę to była radość z błędu VAR-u, bo jak oni się tam dopatrzyli ręki, to naprawdę ciężko zrozumieć.

Niestety nasi obrońcy też nie za bardzo pomogli. Te odbijanki, dziwne straty, które dobrze znamy, znów dały o sobie znać. Już nie mówię o samobóju Kowala, bo to akurat może się każdemu zdarzyć i jest to pech. Ale naprawdę trudno zrozumieć ustawiczne stawianie na Lukasa Klemenza, który nie za dobrze sobie radzi na tym poziomie rozgrywkowym i trzymanie Martena Kuuska na ławce. Nie mówię, że Estończyk będzie zbawieniem, bo też swoje miał za uszami, ale Lukas to jest tykająca bomba zegarowa, w większości meczów ma jakieś kuriozalne zagrania i często jedyne, co mu dobrze wychodzi, to w ostatecznej sytuacji jakieś rzucenie się ciałem i zablokowanie piłki czy nawet wybicie z linii bramkowej. Jednak błędy, które popełnia przeważają nad korzyściami i na dłuższą metę z tym zawodnikiem będziemy raczej tracić bramki niż zapobiegać ich utracie. Alan Czerwiński tym razem zagrał dużo słabiej i też przepuścił dziwną piłkę do Alvareza na 3:0, a wcześniej nie był pewny. Jednak patrząc nawet na źródła groźnych sytuacji Widzewa, to nie może być tak, że w straszny sposób Bartosz Nowak traci piłkę i z tego padał niedoszły gol na 2:0. Podobną stratę miał Wędrychowski z Lubinem i tam też było bardzo groźnie.

I teraz sam już się trochę gubię, bo z jednej strony nie chcę, żebyśmy byli jeźdźcami bez głowy, a z drugiej jednak naprawdę ukłuło mnie, gdy mieliśmy przewagę, przycisnęliśmy ten Widzew na początku meczu, mieliśmy serię stałych fragmentów gry i nagle… trener wycofał Klemenza i Jędrycha do obrony. Tak jakby dał sygnał „hej, za bardzo atakujecie, opanujcie się”. Nie wiem, czy nie zadziałało to na podświadomość naszych zawodników, bo tak naprawdę po chwili straciliśmy gola po PIERWSZEJ akcji Widzewa w tym meczu. No i właśnie, rozumiem tę chłodną głowę, ale nie chciałbym, żebyśmy jednak stracili to ofensywne DNA z poprzedniego sezonu na rzecz nadmiernej asekuracji czy wręcz asekuranctwa, bo w historii mojego zainteresowania piłką, takie rzeczy zazwyczaj kończyło się wtopami. Mam na myśli wiele meczów, w których drużyna w końcówce rozpaczliwie cofała się robiła obronę Częstochowy. Czasem to wyszło, częściej nie. Czy ultradefensywa Franka Smudy w meczu z Czechami na Euro 2012. Czy wcześniejsza ultradefensywa Janusza Wójcika na Wembley, co Scholes nam strzelił trzy bramki (jedną notabene ręką, nie jak Shehu).

Tu oczywiście sytuacja to pojedynczy niuans meczowy i zupełnie inna sytuacja. Bo potem niby GKS znów chodził do przodu. Ale tak się to zgrało z tą utratą bramki, że trudno przejść obojętnie.

Trener mówi, że zespół jest po przebudowie. Trochę tak, trochę nie. Tak, bo straciliśmy trzon zespołu, czyli przede wszystkim Oskara Repkę, no i napastnika – jak się okazuje niezłego – Sebastiana Bergiera. Tylko to zaledwie częściowo tłumaczy tę naszą słabą postawę na początku sezonu. Bo Repka Repką, ale nikt nie broni właśnie Galanowi, Wasylowi, Kowalowi czy Nowakowi być co najmniej tak efektywnymi jak w poprzednim sezonie. Ci zawodnicy obniżyli loty i to przede wszystkim na tym trzeba się skupić, żeby wrócili do swojej gry. Wasyl w Łodzi jeszcze nie grał najgorzej, ale w poprzednim sezonie był lepszy. Bo na razie okazuje się, że na wzmocnienia nie mamy co liczyć, jeśli nowi piłkarze nie zaczną funkcjonować tak, jak każdy nowy zawodnik powinien, czyli na motywacji i maksymalnym zaangażowaniu. Na czele z napastnikami, bo całe trzy mecze, w których prezentowali się Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to póki co jakieś nieporozumienie. Chłopaki obudźcie się.

Widzew nas pokonał jakością piłkarską. Wiedzieli, co zrobić z piłką, wiedzieli jak wykorzystać nasze słabe punkty. To mocna drużyna. Choć nie jest powiedziane, że inni nie znajdą na nią sposobu, ale dali nam solidną lekcję gry w piłkę. Piłkę, która nie polega na prostym kopaniu i posiadaniu jej, tylko wiedzy i umiejętności, co z nią zrobić, gdy ma się ją przy nodze.

GieKSa jest w niełatwym położeniu, bo okazuje się, że większość ligi na początku sezonu gra dobrze i już nam odjeżdżają w tabeli. Z kimkolwiek wygrać będzie bardzo trudno. A punkty trzeba gromadzić od początku i to co jakiś czas trzy. Żeby nie obudzić się w sytuacji Śląska Wrocław, który po jesieni miał dziesięć oczek i mimo że wiosną grał dobrze – do utrzymania zabrakło.

A terminarz nam nie sprzyja. Bo teraz Legia w Warszawie.

Niech więc każdy robi swoje – trenerzy i piłkarze pracujcie, my relacjonujmy, a kibice dopingują.

I cokolwiek by się nie działo – wierzymy w zwycięstwo przy Łazienkowskiej!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Z czarnymi okularami do Warszawy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy Was do kolejnego felietonu GieKSiarza (poprzedni tutaj), który opisał swoje wrażenia po meczu w Łodzi. Jego tekst to efekt ciągłego szukania przez nas osób, który byłyby chętne do pisania na naszej stronie. Taki nieustający nabór do redakcji. Jeśli chciałbyś/chciałabyś, aby Twój tekst pojawił się na GieKSa.pl lub chciałbyś/chciałabyś zaangażować się w życie redakcji (naprawdę – czasem wystarczy 30 minut tygodniowo), to zapraszamy do kontaktu na mailu gieksainfo[at]gmail.com. Ale nie przedłużając – zapraszamy do lektury.

Od powrotu Widzewa na poziom centralny GieKSie nie udało się wygrać w Łodzi. Polegliśmy po raz kolejny – i to boleśnie, bo 0:3. To druga porażka w sezonie, więc trudno o optymizm.

Na pierwszy wyjazd w tym sezonie ruszyło 853 GieKSiarzy, w tym 11 osób z Baníka Ostrava i 6 z JKS Jarosław. Pociąg specjalny dowiózł nas na stację Niciarniana około 14:50, a bramy otwarto punktualnie o 16:00. Wejście na sektor przebiegło sprawnie i jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wszyscy znaleźliśmy w klatce. Doping był konkretny, pomimo tego, co działo się na boisku. Po ostatnim gwizdku musieliśmy swoje odsiedzieć na stadionie. Powrót przebiegał spokojnie, choć w smutnych nastrojach.

Naprawdę trudno z tego meczu wyciągnąć cokolwiek pozytywnego. Jeśli na siłę szukać plusów, to może był nim Dawid Kudła. Gdyby nie kilka jego interwencji, to mogłoby się skończyć pięcioma bramkami w plecy. Drugi promyk nadziei to Marcel Wędrychowski – trochę powalczył, coś tam próbował, a do momentu pierwszego gola Widzewa robił wiatr. Było to jednak zdecydowanie za mało, by realnie wpłynąć na wynik.

Niestety dużo więcej mamy zmartwień. Gruszkowski to nie jest wahadłowy, tylko typowy prawy obrońca do gry w czwórce. W tym ustawieniu się męczy. Rosołek był mało widoczny, ale brakuje mu wsparcia. Dla porównania – Bergier w Widzewie ma zespół grający pod niego – dostaje piłki i przestrzeń. U nas Rosołek zaliczył… 10 podań w całym meczu, z czego 9 celnych.

Problem leży głębiej – w środku pola. Dopóki nie załatamy dziury po Oskarze Repce, nie mamy co liczyć na płynność gry. To właśnie była nasza siła w zeszłym sezonie: kontrola, przewaga w środku i kreacja. Obecnie środek praktycznie nie istnieje. Kowal wygląda na zagubionego – jakby ktoś wyrwał mu skrzydła i kazał latać. Ma bardziej defensywne zadania, ale to nie jego profil. To ósemka, nie szóstka. Potrzebujemy klasycznej „szóstki” z krwi i kości. To powinien być priorytet.

Dziś przeżywamy jeden z trudniejszych momentów w ostatnich miesiącach. Przegraliśmy kolejny mecz, nie jesteśmy w formie, brakuje nam konkretów i wizji. Na horyzoncie: wyjazd do Warszawy i terminarz, który przyprawia o dreszcze. Nie mamy już różowych okularów, tylko patrzymy w przyszłość przez ciemne szkła. Może lepiej je po prostu zdjąć i… zamknąć oczy?

Do następnego!

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga