Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Przegląd mediów: GieKSa inkasuje punkty po jednostronnym widowisku

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Ekstraliga kobiet wznowiła rozgrywki po przerwie na mecze reprezentacyjne. Nasza drużyna, w siódmej kolejce spotkań wygrała z Hydrotruck Sportową Czwórką Radom 4:1, prowadząc do przerwy 3:0. Kolejne spotkanie zespół rozegra 22 października o godz. 12:00, na wyjeździe z Pogonią Tczew. Piłkarze w ramach czternastej kolejki spotkań zremisowali w Niepołomicach z Puszczą 1:1. Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Kolejne spotkanie męski zespół rozegra w ramach 1/16 Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze. Mecz zostanie rozegrany w najbliższy czwartek, na Bukowej, o godzinie 20:30. Trener Rafał Górak prowadził podczas meczu z Chrobrym drużynę GieKSy po raz dwusetny.

Drużyna siatkarzy w czwartej kolejce rozgrywek PlusLigi wygrała z ukraińską drużyną VC Barkom Każany Lwów 3:2. W nadchodzącym tygodniu zespół rozegra dwa spotkania: pierwsze z nich u siebie z Cerrad ENEA Czarnymi Radom, w środę o godzinie 17:30. Drugie spotkanie siatkarze zagrają w sobotę na wyjeździe, 22 października (sobota), z LUK Lublin, o godzinie 20:30.

W środę hokeiści zakończyli meczem wyjazdowym rozgrywki w CHL. Niestety zespół przegrał z Fehérvár AV19 0:1. W Polskiej Hokej Lidze drużyna zdążyła rozegrać jeszcze dwa spotkania: jedno w piątek, wygrane z JKH GKS Jastrzębie 3:2 oraz w niedzielę z GKS-em Tychy, przegrane 1:2. W rozpoczętym tygodniu hokeiści rozegrają trzy spotkania, dwa z Cracovią: w środę w ramach Superpucharu, w piątek w ramach PHL oraz w  niedzielę z KH Energą Toruń. Mecze zostaną rozegrane w Katowicach odpowiednio o godzinach 20:00, 18:30 i 17:00.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – GieKSa inkasuje 3. punkty po jednostronnym widowisku

GKS Katowice dziś wręcz wygrać musiał. Druga ofensywa ligi podejmowała beniaminka, który nie strzeliła nawet gola w tej kampanii ligowej. Dobry mecz, pięć goli i efektowna wygrana katowiczanek, to wszystko dziś zobaczyli zgromadzeni na Bukowej kibice.

Mecz ostro zaczęły piłkarki GieKSy. Już w 2. minucie mogło być 1-0, ale w ostrzale bramki górą była Oliwia Macała. To, co nie udało się na początku, przyszło na przestrzeni kilku minut w 23. oraz 26. minucie.

Najpierw Katerina Vojtkova wykorzystała idealne prostopadłe podanie Kasandry Rybaczuk i silnym strzałem pod poprzeczkę umieściła piłkę w bramce. Chwilę później gola dołożyła Amelia Bińkowska i piłkarki ze stolicy województwa Śląskiego prowadziły już 2-0.

Jeszcze przed przerwą ponownie Bińkowska umieściła piłkę w siatce. Młoda piłkarka GKS-u Katowice popędziła prawą stroną, wpadając w pole karne, oddała strzał w długi róg i bezradnie interweniująca Macała, chwilę później musiał piłę ponownie wyciągnąć z siatki.

Po przerwie odważniej na bramkę zaczęły atakować podopieczne Wojciecha Pawłowskiego. Dużo dało pojawienie się na placu gry Federici Dall’ary, która sprytnie zachowała się w polu karnym, odegrała do Oliwii Malesy, a ta z najbliższej odległości pokonała Kingę Seweryn. Była to premierowa bramka w dla HydroTruck Radom w sezonie 2022/2023.

W końcówce spotkania ponownie dobre zagranie po stronie byłej piłkarki Banika Ostrawa. Vojtkova idealnie na piąty metr zagrywa do Nikoli Brzęczek, ta bez zastanowienia “szczupakiem” ładuje piłkę obok Macały. Czwarta bramka GKS-u Katowice była ostatnią tego popołudnia na Bukowej.

Choć przed meczem w ciemno można było taki wynik postawić, to przyjezdne tanio skóry nie sprzedały. GKS Katowice pozostaje na pozyci REWELACYJNEJ do walki o najwyższe cele w tym sezonie, z mistrzostwem włącznie.

 

cozadzien.pl – Jest gol, ale wciąż brakuje punktów. Piłkarki HydroTrucku Radom przegrały w Katowicach

[…] Przed meczem faworytkami były katowiczanki, które w sześciu spotkaniach zgromadziły aż 15 punktów. Ponadto atak GKS-u ustępował w lidze jedynie mistrzowi Polski – SMS-owi Łódź. Za to dość nieoczekiwanie na ławce dla zawodniczek rezerwowych mecz rozpoczęła Federica Dall’ara. Pierwsza połowa pokazała, że beniaminkowi będzie niezwykle ciężko nawiązać rywalizację z rywalkami. Już w 23 minucie futbolówkę z siatki wyciągnęła Oliwia Macała, a pokonała ją Katerina Vojtkova. Nie upłynęło 180 sekund, a GKS-ianki wygrywały 2:0. Tym razem na listę strzelczyń wpisała się Amelia Bińkowska. Ta sama zawodniczka w 35 minucie ustaliła wynik 1. połowy.

W 60 minucie gry trener Wojciech Pawłowski postawił wszystko na jedną kartę i dokonał aż trzech zmian. Zaledwie trzy minuty później aktualna mistrzyni Polski juniorek – Oliwia Malesa dokonała historycznej sztuki w trwającym sezonie, bo zdobyła premierowego gola dla radomianek! Młoda pomocniczka wykorzystała podanie od wprowadzonej kilka chwil wcześniej Dall’ary. Ostatnie słowo należało jednak do katowiczanek, bo w 87 minucie wynik gry ustaliła Nikola Brzęczek.

 

sportdziennik.com – Dwieście meczów Góraka

Szkoleniowiec GieKSy przy okazji ostatniego spotkania z Chrobrym Głogów miał swój jubileusz. W kronikach coraz bliżej mu do Piotra Piekarczyka.

Jaki piękny jubileusz! W sobotę Rafał Górak poprowadził GKS Katowice w meczu o stawkę już po raz dwusetny! Uczcił ten fakt zwycięstwem z Chrobrym Głogów – swoim 85. w roli szkoleniowca GieKSy, 80. ligowym (190 spotkań zaliczył w lidze, 10 – w Pucharze Polski) i 59. podczas drugiej kadencji przy Bukowej. Ta pierwsza przypadała na lata 2011-13, ta obecna trwa od połowy 2019 roku. 49-latek z Bytomia goni Piotra Piekarczyka, który na trenerskiej ławce katowickiej drużyny zasiadał 225-krotnie i pod tym względem do dziś nie ma sobie równych.

– 200. mecz Rafała Góraka… Jak duże to wydarzenie? Wystarczy popatrzeć, co działo się, nim trafił do GieKSy po raz drugi, na okres od jego zwolnienia do ponownego zatrudnienia. To był jakiś szał, trenerów zwalniano jak w wariatkowie, tylko Jerzy Brzęczek wytrwał prawie dwa lata. Jasne, że trener Górak nie ma takich osiągnięć, jak legendarni Władysław Żmuda czy Alojzy Łysko, ale już pracuje od nich dłużej – mówi Tomasz Pikul, autor wielotomowej monografii sekcji piłkarskiej GKS-u.

Podczas swojej drugiej kadencji w klasyfikacji trenerów z największą liczbą meczów w GieKSie Rafał Górak wyprzedził nie tylko Żmudę (115) czy Łyskę (143), ale też Jerzego Nikiela (126). Z tym ostatnim, patrząc przez pryzmat statystyk, rywalizuje też na innych polach. W 58-letniej historii klubu Nikiel był dotąd tym, który pracował najdłużej nieprzerwanie – od 1964 do 1967 roku, a więc niecałe 3 lata. Górak już przebił go, bo obecny sezon jest czwartym z rzędu, w którym odpowiada za wyniki zespołu z Bukowej. Z drugiej strony, gdyby cofnąć się do czasów „przedGKS-owych”, wełnowieckiego Rapidu, to Jerzy Nikiel do dziś pozostaje jedynym szkoleniowcem, który wywalczył z GieKSą i jej poprzednikami więcej niż jeden awans, pokonując drogę ze „starej” trzeciej do pierwszej ligi. Rafał Górak też ma już w CV jedną promocję – tę ubiegłoroczną, z drugiej ligi na zaplecze ekstraklasy. Wyrównanie osiągnięcia Nikiela z lat 60. – to dopiero byłoby coś.

Już pierwsza kadencja Rafała Góraka (trafił do klubu w miejsce Wojciecha Stawowego) jak na realia GieKSy była bardzo długa, a skończyła się… nawet bardziej niż po GieKSiarsku. Pierwszy sezon w pierwszej lidze ukończył na 13. miejscu, drugi – na 10. Trzeci zaczął od zdobycia 4 punktów w 4 meczach i przebrnięciu dwóch przeszkód w Pucharze Polski, w tym ekstraklasowego wówczas Podbeskidzia Bielsko-Biała. Ale po porażce 0:5 w Bełchatowie prezes Wojciech Cygan nie wytrzymał.

– Dziwny to był czas. Pierwszy sezon trenera Góraka rozgrywany był jeszcze za rządów Ireneusza Króla. Od jesieni 2012 trwała walka, by klub przejęło miasto. Gdy sytuacja w miarę ustabilizowała się, to po czterech kolejkach szkoleniowiec został zwolniony. Poczuł to katowickie wariactwo na własnej skórze. Był wtedy już co prawda w klubie dwa lata, ale zmiana trenera w czwartej kolejce… To chyba jakiś rekord – zastanawia się Tomasz Pikul.

W sierpniu 2013 miejsce Góraka zajął Kazimierz Moskal, no i się zaczęło. Moskal, Artur Skowronek, Piotr Piekarczyk, Janusz Jojko, raz jeszcze Piekarczyk, Jerzy Brzęczek, raz jeszcze Jojko, Piotr Mandrysz, Jacek Paszulewicz, Jakub Dziółka, Dariusz Dudek. Nazwiska tych szkoleniowców w latach 2013-19 wpisywane były do protokołów meczowych GKS-u. Zamiast upragnionego awansu do ekstraklasy skończyło się spadkiem z jej zaplecza i rewolucją.

Górak, wykupiony z Elany Toruń, po blisko 6 latach wrócił na Bukową – jak w przeszłości czynili też Łysko, Żmuda, Żurek czy Piekarczyk – a wraz z nim dyrektor Robert Góralczyk czy II trener Dariusz Okoń. Prezes Marek Szczerbowski pojawił się w Katowicach dopiero dwa miesiące później, zaufania do sztabu i dyrektora nie stracił mimo trudnych chwil. Jak przegrany baraż ze Stalą Rzeszów i brak awansu w pierwszym II-ligowym sezonie; jak złe wejście w jesień 2020, jak pandemiczny kryzys wiosną 2021, wreszcie jak fatalne wyniki w roli beniaminka na starcie pobytu w pierwszej lidze.

– Cechy osobiste Rafała Góraka zapewne nie pomogłyby mu, gdyby był inny prezes. Pewnie wyleciałby już po przegranym barażu ze Stalą; przy innych prezesach, jak wcześniejsi, nie zachowałby stanowiska. Akurat trafił pod tym względem na dobry czas. Trafił na kogoś, kto nie wariuje, daje pracować. Marek Szczerbowski sam mówił, że podpowiedzi ludzi doradzających zmianę trenera było sporo – zwraca uwagę autor monografii GieKSy.

Górak oczywiście pomógł też sam sobie. Jego stołek najgorętszy stał się na przełomie września i października ub. roku. Po porażce 2:4 z Odrą Opole drużyna spadła na dno tabeli, traciła multum bramek, nie wygrywała, w perspektywie miała mecz „o 6 punktów” ze Stomilem Olsztyn. Szkoleniowiec zmienił ustawienie, przeszedł na trójkę środkowych obrońców, za przetarcie posłużył jeszcze pucharowy wyjazd do IV-ligowej Olimpii Zambrów (1:0). Ze Stomilem wygrał 2:1 po bramce Bartosza Jaroszka z doliczonego czasu. To był moment zwrotny. GKS wywalczył utrzymanie, dzięki dobrej końcówce finiszował na 8. pozycji, a w tym sezonie, mimo że fajerwerków w jego grze nie uświadczymy, jest skuteczny, ciuła punkty, dzięki dwóm ostatnim wygranym (po 1:0 ze Skrą i Chrobrym) wdrapał się na podium.

Warto wrócić jeszcze do tego przełomowego meczu w Opolu, o którym po czasie Górak opowiadał, że „zdał sobie sprawę, że prowadzi zespół na rzeź”. Gdyby ułożyć tabelę za okres liczony już po tamtej porażce, GKS spośród aktualnych pierwszoligowców punktuje gorzej jedynie od Arki Gdynia (61 pkt w 37 meczach, przy 66 pkt Arki). Stracił też przez ten nieco ponad rok najmniej goli spośród uczestników rywalizacji na zapleczu (35).

A to wystawia jego sztabowi, asystentom Tomaszowi Włodarkowi czy Dawidowi Szwardze (wypromował się do Rakowa Częstochowa) jak najlepsze świadectwo i dowodzi, że stabilizacja popłaca. Tak jak konsekwencja, by wspomnieć o polityce kadrowej. GKS długo nie miał w kadrze obcokrajowca (wyjątkiem Chorwat Marko Roginić), czy zawodnika urodzonego w latach 80. Odstępstwo od tej reguły zostało wykonane latem, gdy ściągnięto Daniela Tanżynę (r. 1989), który z przyczyn zdrowotnych jeszcze nawet… nie zadebiutował.

Nie można zapomnieć o okolicznościach drugiej kadencji Góraka. Pamiętamy, jak po pierwszym meczu rozegranym po pandemicznym lockdownie (2:1 z Górnikiem Łęczna, czerwiec 2020) przyznał patrząc na puste trybuny, że „w niektórych momentach brakowało mi Blaszoka”. Tego „Blaszoka” brakuje przez ostatnie 2,5 sezonu często. Pandemia. Zamknięcie stadionu po zadymie z Widzewem. Bojkot – to wszystko powoduje, że atmosfera na meczach GieKSy jest daleka od ideału.

Swoją drogą, kibice nieraz próbowali dopytać szkoleniowca, co myśli o bojkocie, jaki prowadzą przeciw rządom prezesa Szczerbowskiego. Można odnieść wrażenie, że po jego słowach „miejsce kibica jest na stadionie” delikatnie mówiąc nie poprawił sobie notowań, ale o te dbać musi przede wszystkim dzięki tabeli, a nie mikrofonom.

Kontrakt Góraka z GieKSą, podpisany na początku tego roku, obowiązuje do 30 czerwca 2024. Czy go wypełni? Nie wiemy, ale odpowiedzmy historią: w całym trenerskim życiu został zwolniony tylko raz. Właśnie z Katowic, niemal 10 lat temu. Z Radzionkowa, Tychów, BKS-u czy Elany odchodził na swoich warunkach. Trzy miesiące pauzy między GKS-em a BKS-em w 2013 roku to było jego ostatnie wolne. Od grudnia 2013 pracuje nieprzerwanie.

To chyba rekord, mówiąc o poziomach od makroregionalnego w górę. Patrząc zaś na szczebel centralny, kurczy się też grono szkoleniowców pracujących dłużej i nieprzerwanie w jednym klubie. Są to już tylko Marek Papszun (od kwietnia 2016 w Rakowie), Waldemar Fornalik (od września 2017 w Piaście) i Tomasz Tułacz (od sierpnia 2015 w Niepołomicach).

Właśnie w starciu z tym ostatnim trenerem i jego Puszczą, w meczu na szczycie I-ligowej tabeli, Rafał Górak zacznie w sobotnie popołudnie w GieKSie swoją trzecią setkę. 25 spotkań brakuje mu do Piotra Piekarczyka. No to może tak: 21 w sezonie zasadniczym. 2 baraże. 2 wyjazdy w ekstraklasie – i osiągnięcie „Orzecha” wyrównane. A przebite w pierwszym po 17 latach ekstraklasowym meczu przy Bukowej, już bez bojkotu. Marzenie? Tak, ale nie totalna fikcja.

Tomasz Pikul: – Pewnie, że wolelibyśmy, aby Rafał Górak bił rekordy dzięki sukcesom w ekstraklasie, a nie grze w pierwszej czy drugiej lidze. Życzę mu, by dostał się z GKS-em do ekstraklasy i tam śrubował swój wynik.

Najczęściej prowadzili GieKSę

225 meczów – Piotr Piekarczyk (1993-95, 1996-98, 2006-08, 2015)

200 meczów – Rafał Górak (2011-13, 2019 – nadal).

143 mecze – Alojzy Łysko (1985-87, 1991-92)

126 meczów – Jerzy Nikiel (1964-67)

115 meczów – Władysław Żmuda (1980-81, 1987-89)

124 SPOTKANIA GieKSy o stawkę poprowadził Rafał Górak, odkąd w połowie 2019 roku wrócił na Bukową (59 wygrał, 29 zremisował, 36 przegrał, uzyskując awans do I ligi).

274 BRAMKI pod wodzą Góraka zdobyła GieKSa w latach 2011-22 (przy 231 straconych).

3237 DNI nieprzerwanie Rafał Górak prowadzi seniorską drużynę. W latach 2013-17 pracował w III-ligowym BKS-ie Stal Bielsko-Biała, od 2017 do 2019 roku odpowiadał za wyniki Elany Toruń, z której nieco ponad 3 lata temu wykupili go katowiczanie.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – W Katowicach tie-break dla GKS-u

Siatkarze GKS-u Katowice prowadzili już z Barkom-Każany Lwów 2:0, ale lwowianie nie złożyli broni. Podjęli rękawice i doprowadzili do tie-breaka zdobywając tym samym swój drugi punkt w Pluslidze.  W decydującej partii do głosu znów doszli jednak gospodarze i to oni mimo pogoni rywali okazali się lepsi inkasując dwa oczka do tabeli. MVP został wybrany Jakub Jarosz, ale w pięknym geście oddał potem statuetkę Damianowi Domagale. Warto też odnotować kolejny uraz środkowego GKS-u, tym razem Jakuba Lewandowskiego, za którego wszedł właśnie Domagała.

W początkowym okresie gry GKS oraz Barkom grały punkt za punkt (2:2, 4:4). Goście za sprawą Wasyla Tupczyja i jego trudnych zagrywek odrzucili od siatki miejscową ekipę. Punkty w ataku zdobył Jonas Kvalen, katowiczanie mieli problemy z przyjęciem, nie kończyli ataków z pierwszego uderzenia, przegrywali 6:10. Sygnał do odrabiania strat dał Gonzalo Quiroga, dzięki niemu GKS zniwelował straty do jednego punktu (10:11). Do remisu doszło po tym jak w kontrataku punkt zdobył Jakub Jarosz (12:12). Od tego momentu ponownie obie ekipy grały punkt za punkt do stanu po 21. Dwa błędy w ataku ukraińskiej drużyny dały katowiczanom przewagę (23:21). Seta atakiem zakończył Jakub Jarosz.

Początek drugiej partii spotkania należał do katowiczan, po ataku Damiana Domagały prowadzili 5:3. Przy serii zagrywek Jakuba Jarosza GKS powiększył przewagę do czterech punktów, Barkom miał problemy z przyjęciem (10:6). Więcej do powiedzenia na boisku mieli podopieczni trenera Grzegorza Słabego, skuteczniej zagrali w obronie i na siatce. Po ataku Gonzalo Quirogi drużyna z Katowic w dalszym ciągu miała cztery punkty więcej niż Barkom (16:12). Podopieczni Ugisa Krastinsa zerwali się do odrabiania strat, zbliżyli się do gospodarzy na jeden punkt, przegrywali  19:20. Seria błędów własnych zadecydowała o porażce w tej części gry lwowian.

Otwarcie trzeciego seta należało do katowiczan.  Po ataku Jakuba Jarosza prowadzili 4:1. Barkom popełnił wiele prostych błędów, był w odwrocie, przegrywał 10:14. Gospodarzom także przytrafił się przestój. Przy serii zagrywek Wasyla Tupczyja goście doprowadzili do remisu 16:16. Był to przełomowy moment tego seta, miejscowi siatkarze popełnili błędy w ataku, nadziewali się na blok swoich rywali w efekcie czego przegrywali 19:21. Przyjezdni wykorzystali słabszy okres gry GKS-u, czujnie zagrali na siatce, po ataku ze środka wygrali seta w stosunku 25:22.

Podbudowani zwycięstwem w trzecim secie goście  poszli za ciosem i po ataku Szewczenki prowadzili 4:1. Katowiczanie byli w  odwrocie,  nie kończyli ataków z pierwszego uderzenia,  nadziewali się na blok Barkomu, przegrywali 4:8. W szeregach gospodarzy szwankowało przyjęcie, co przełożyło się na słabą skuteczność w ataku. Zespół z Lwowa punktował w polu zagrywki, asami serwisowymi popisał Ilja Dowhy oraz Wasyl Tupczyj, było 17:12 dla Bakomu. Pojedyncze ataki Jakuba Jarosza, czy Tomasa Rousseaux na niewiele się zdały.  Po tym jak punkt w ataku zdobył Wasyl Tupczyj tablica wyników wskazała prowadzenie Barkomu 22:17. W polu zagrywki w zespole z Katowic pojawił się Jakub Szymański, dzięki niemu miejscowa ekipa zbliżyła się do przyjezdnych na dwa punkty (20:22). Na więcej nie było jej już stać w tym secie, błąd Rousseaux zakończył tego seta i o wszystkim miał zadecydować tie-break.

W nim żadnej z drużyn nie udało się zbudować przewagi. Wynik oscylował wokół remisu (3:3). Autowym atak Tupczyja oraz blok na tym zawodniku sprawił, że trener Krastins przywołał swoich zawodników do siebie, było 6:3 dla GKS-u. Na zmianie stron boisk gospodarze powiększyli przewagę do czterech punktów, atakował Jakub Jarosz (8:4). Podopiecznym trenera Grzegorza Słabego nie przytrafiły się przestoje jak miało to miejsce we wcześniejszych setach. Czujna gra w obronie oraz w ataku dały gospodarzom serię piłek meczowych.  Ostatni punkt w tym meczu zdobył Jakub Jarosz.  Jarosz przekazał po meczu swoją statuetkę MVP Damianowi Domagale, który musiał pomóc zespołowi w obliczu kontuzji kolegów na środku siatki.

MVP: Jakub Jarosz

GKS Katowice – Barkom-Każany Lwów 3:2 (25:23, 25:20, 22:25, 21:25, 15:12)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Jeden błąd

GKS Katowice nie sprostał rywalom i zajął ostatnie miejsce w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale wstydu nie przyniósł. Debiut katowiczan w Lidze Mistrzów należy uznać za udany, choć o odległej lokacie w grupie zadecydował przegrany dwumecz z węgierskim zespołem Fehervar AV19. W rewanżu GieKSa przegrała, bo popełniła zaledwie jeden błąd. Cóż, tak bywa…

Jacek Płachta, trener GKS-u, lubi od czasu do czasu zaskakiwać roszadami w składzie. Któż mógłby się spodziewać, że między słupkami stanie 21-letni Maciej Miarka, który ma znikome doświadczenie ligowe, zaś pucharowe żadne. Nie wiadomo czym kierował się szkoleniowiec, ale wychowanek ŁKH Łódź i absolwent SMS-u PZHL Katowice stanął przed trudnym zadaniem. Starał się jak mógł, ale słowa uznania należą się również jego kolegom, którzy mu pomagali.

Od początku rozgorzała twarda walka. Jedni i drudzy nie zamierzali się oszczędzać, prowadzili akcje w szybkim tempie. Pod obiema bramkami wiele się działo i było kilka okazji, by rezultat się zmienił. Katowiczanie oddali 9 celnych strzałów, zaś gospodarze zrewanżowali się dwoma mniej. W decydujących momentach zabrakło jednak spokoju, by posłać krążek do siatki. 1. tercja rewanżowego meczu była zupełnie odmienna od tej na „Jantorze”. Wówczas gospodarze narzucili swój styl gry i dyktowali warunki na tafli. Teraz było zgoła inaczej.

Niewiele się zmieniło w kolejnej odsłonie, bo jedni i drudzy szukali szans. Jednak większą inicjatywę wykazywali katowiczanie i nękali Oliviera Roya, ale nic z tego nie wychodziło. Gdy po raz drugi do boksu kar powędrował Andrew O’Brien (36 min) wówczas najskuteczniejszy strzelec GKS-u, Bartosz Fraszko, miał dwie okazje, by zmienić rezultat. Nic z tego! Zabrakło niewiele, a Royowi dopisało szczęście. W 39 min igraszki Joona Monty na niebieskiej linii rywala sprawił, że stracił krążek i samotnie na bramkę popędził Aleksander Petan. Kanadyjczyk z włoskim paszportem nie dał Miarce mu najmniejszych szans. To jedno potknięcie sprawiło, że GKS przegrywał po 40 min 0:1, choć wcale na to nie zasłużył.

Podopieczni trenera Płachty nie zamierzali rezygnować z uzyskania korzystnego wyniku. Atakowali z pasją, ale krążek ciągle mijał światło bramki. Wszystkie formację grały na maksymalnych obrotach i w rezultacie gorących spięć nie brakowało. Jednak cóż z tego, skoro krążek jak zaczarowano nie chciał wpaść do siatki węgierskiego zespołu. GKS atakował z pasją, ale przegrał tyme jednym trafieniem. Szkoda, bo nie był wcale słabszym zespołem, tylko nie potrafił strzelić gola.

 

Gwarancja mistrzów z Katowic

To było dobre spotkanie w wykonaniu GKS-u Katowice i JKH GKS-u Jastrzębie. Obie zespoły zademonstrowały wiele ciekawych akcji i stworzyły wiele okazji do strzelenia goli.

Jednak ostatecznie jednym trafieniem lepsi okazali się obrońcy tytułu mistrzowskiego. Jastrzębianie zanotowali 100% skutecznością podczas gry w przewadze. To niebywałe, ale prawdziwe!

Hokeiści GKS-u Katowice pożegnali europejską przygodę w wyjazdowym, przegranym meczu na Węgrzech. I mieli pewny prawo, by przełożyć ten mecz. Jednak trenerzy uznali, że nie można stosować żadnej taryfy ulgowej i przystąpić do meczu o ligowe punkty z Jastrzębie niemal z marszu. Widać, że podróże zespół katowicki… kształcą, bo w 1. tercji oglądaliśmy potyczkę z prawdziwego zdarzenia. Jedni i drudzy grali szybko, pomysłowo i, co najważniejsze, nie stronili od strzałów. Skończyło zaledwie na jednym golu zdobytym w przewadze przez gospodarzy. To jednak była „wina” obi golkiperów: Johna Murraya oraz Węgra Bence Balizsa (po 11. skutecznych interwencji). Tylko z małym wyjątkiem ten drugi skapitulował po silnym uderzeniu Macieja Kruczka. Defensor popisał silnym uderzeniem i po nim krążek wpadł do siatki. Po stracie gola winić madziarskiego bramkarza, który miał ograniczone pole widzenia, ale również strzał Kruczka był odpowiedniej jakości. To była dobra odsłona w wykonaniu obu zespołów i na dodatek okraszona wieloma akcjami pod bramkowymi.

Spodziewaliśmy się kolejnej dobrej odsłony, ale nie przepuszczaliśmy, że narzekania w przewadze Jastrzębia pójdą w zapomnienie. Do meczu z „GieKSą” hokeiści z Jastrzębia na 36 przewag wykorzystali zaledwie jedną! A tymczasem w „Satelticie” tryskali energią i wykorzystali 2 razy przewagę. Najpierw Murraya pokonał Markus Kaleinikowas, a potem tę sytuacje Josef Mikyska, wykorzystując przewagę. zawodnika. To jednak nie załamało gospodarzy i w końcu Marcin Koluszy precyzyjnym uderzeniem wyrównał stan meczu.

W ostatniej tercji przez 1:14 min katowiczanie grali w podwójnej przewadze (w boksie kary Maciej Urbanowicz i Górny), ale ta doskonała sytuacja nie została wykorzystana. A potem rozpoczął się w twardy bój o wygraną. Ostatecznie Hampus Olsson, rosły Szwed, zdołał trafić do siatki gości. Nikłe zwycięstwo gospodarzy, ale jakże ważne w kontekście kolejnych rozstrzygnięć. Jastrzębie swoją grą na pewno zasłużyło na punkt, ale liczy się to, co w siatce.

 

hokej.net –Derby Śląska dla GKS-u Tychy!

GKS Tychy pokonał w „Satelicie” GKS Katowice w ramach 13. kolejki Polskiej Hokej Ligi. Zwycięstwo tyszanom zapewnił Roman Szturc, który zdobył decydujące trafienie tuż przed zakończeniem spotkania.

Zdecydowanie lepiej w mecz weszli hokeiści GKS-u Tychy, którzy od początku dyktowali warunki i tempo gry. Goście długo jednak nie potrafili przypieczętować swojej przewagi zdobytym golem, bo bardzo dobrze w bramce GKS-u Katowice spisywał się John Murray. W 14. minucie na ławkę kar powędrował Jakub Bukowski, a chwilę później Szymon Marzec wykorzystał błąd gospodarzy i w liczebnym osłabieniu wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Gol zdobyty przez gracza gości został poddany wideoweryfikacji, ponieważ podczas uderzenia została poruszona bramka. Po sprawdzeniu zapisu wideo sędziowie nie mieli jednak wątpliwości, by wskazać na środek lodowiska. Katowiczanie obudzili się przed końcem pierwszej tercji, ale nie zdołali wyrównać i na pierwszą przerwę z jednobramkowym prowadzeniem zjeżdżali tyszanie.

Druga tercja stała na zdecydowanie niższym poziomie. W poczynaniach obu ekip było widać dużo niedokładności i ostatecznie w drugich dwudziestu minutach nie oglądaliśmy bramek.

W ostatnich dwudziestu minutach tyszanie stanęli przed znakomitą okazją do podwyższenia prowadzenia. W 44. minucie Maciej Kruczek został ukarany czterema minutami kary, ale goście zmarnowali tak długi okres gry w przewadze. Niewykorzystana sytuacja zemściła się na gościach w 55. minucie, w której Bartosz Fraszko zdobył trafienie w przewadze pewnym strzałem po dalszym słupku. Wydawało się, że nie unikniemy w tym starciu dogrywki, jednak w 59. minucie Filip Komorski zagrał zza bramki do Romana Szturca, a ten wyprowadził GKS Tychy na ponowne prowadzenie, którego już nie wypuścili.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Arka Gdynia kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Fani Arki Gdynia są weteranami polskich trybun. Mogą pochwalić się zorganizowanym ruchem kibicowskim już w połowie lat 70. Kiedy w wielu polskich miastach nie istniał nawet zalążek kibicowania, to Arkowcy na początku lat 80. ściągali kibiców do Gdyni na Zjazd Klubów Kibica. Na początku lat 80. słynna „Górka” dopingowała już swoich zawodników. Wejście na legendarną trybunę było od strony lasu, w tyle Bałtyk – klimat nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Później Arka przeniosła się w miejsce, w którym swój stadion miał Bałtyk Gdynia. Natomiast na Górce co roku spotykają się pokolenia fanów MZKS-u. 

Liczba zgód Arki jest ogromna. Ich najstarsza przyjaźń, która przetrwała do dziś, to Polonia Bytom (1974 rok). Inne bardzo stare zgody Arkowców to Zaglębie Lubin (1983), Cracovia (1988) czy Gwardia Koszalin (1989). W 1996 roku związali się sztamą z Lechem Poznań, co równolegle utworzyło tzw. Wielką Triadę. Najmłodsza przyjaźń to KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (2004), choć z perspektywy czasu to już stara zgoda – ma przecież 21 lat. Arkowcy mają pod sobą również fan cluby, które działają prężnie pod skrzydłami Arki. Są to Gryf Wejherowo, Kaszubia Kościerzyna i Orkan Rumia.

W przypadku kibiców Gryfa warto na chwilę się zatrzymać. Jeszcze w 2004 roku dla naszego magazynu „Bukowa”, zaprezentowali się jako… kibice GieKSy. Obecnie działają już na innej płaszczyźnie, tworząc „sportowy” skład, dzięki któremu dorobili się zgody z Gwardi. Mimo tego, że Gwardia jest sztamą Arki, to wciąż są postrzegani jako fan club, ale czasy się zmieniają i coraz częsciej mówi się po prostu „rodzina”.

W pewnym okresie Arka posiadała tak wiele zgód równolegle, że powstała flaga „Arka Przymierza”, ale nie wszystkie relacje przetrwały próbę czasu. W przypadku Górnika Wałbrzych czy Polonii Warszawa to były również bardzo stare przyjaźnie.

Mieli również epizod jednej zagranicznej zgody, jakim było związanie się ze słynnym Olimpique Marsylia, co na tamte czasy (choć zapewne i w obecnych) było czymś głośnym.

Arka, oprócz wczesnego zapoczątkowania swojego kibicowskiego rzemiosła na trybunach, była również od samego początku organizatorem Zjazdów Klubu Kibica. Dbano na nich o swoich gości, a spotkanie nie kończyło się na wymianie pamiątek klubowych. Fani Arki zabierali przyjezdnych nad Morze Bałtyckie, pokazywali marynarkę wojenną czy udawali się pod pomnik Westerplatte.

Na początku 1995 roku Arka była inicjatorem turnieju kibiców, na którym utworzony został pakt na reprezentację. Ustalono wtedy:

„1. Na meczach reprezentacji następuje rozejm pomiędzy zwaśnionymi kibicami poszczególnych klubów. Dotyczy to zarówno spotkań wyjazdowych, jak i rozgrywanych w kraju.
2. Ustalenie to dotyczy również tras dojazdowych.
3. Na spotkaniach wyjazdowych z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, fajni jednego klubu będą mieli prawo do wywieszania tylko jednej flagi.
4. Zaprzestaje się niszczenia pozostających na parkingach pojazdów fanów innych drużyn.
5. Kibice klubów, które nie zechcą zastosować się do powyższych ustaleń będą traktowani „po staremu” przez wszystkie umawiające się strony aż do chwili przyjęcia tych zasad.
6. Zebrani i uchwalający powyższe ustalenia zdają sobie sprawę, że podczas spotkań wyjazdowych reprezentacji ze ścisłym przestrzeganiem ustalonych reguł nie będzie kłopotów, choćby dlatego, że umawiający stanowią znaczny procent polskiej publiczności na trybunach. Z pewnością ustalenia te spotkają się z oporem w czasie rozgrywania meczów na terenie kraju, lecz będą one konsekwentnie wdrażane w życie.
7. Konflikt pomiędzy fanatykami Pogoni Szczecin i Cracovii zostanie uregulowany przez obie zainteresowane grupy bez wtrącania się szalikowców innych zespołów.
8. Wszystkie powyższe ustalenia dotyczą spotkań reprezentacji narodowej. W spotkaniach drużyn ligowych zachowanie kibiców nie ulegnie zmianie.”

Pakt nie przetrwał próby czasu, bo dojeżdżanie na kadrze cały czas trwało i co chwilę pojawiały się wzajemne zarzuty. Na meczach kadry działo się naprawdę wiele i Arka, zanim jeszcze przystąpiła do paktu i Wielkiej Triady, naprawdę tam namieszała, czym zyskała uznanie w całej Polsce. Ich fenomen polegał na tym, że jechali na mecz reprezentacji do Chorzowa lub Zabrza, i mimo odległości potrafili się znakomicie pokazać i zlać wiele ekip. Na meczu z Rumunią pojechało 300 osób do bicia, a ich flaga „Ultras Arka” wisiała obok naszej barwówki. Nie inaczej było na wyjazdach kadry. Później Polska rozgrywała mecze na stadionie Legii Warszawa i tam również wyjaśniano swoje waśnie, mając mocno na pieńku z Legią i Zagłębiem Sosnowic. Arka miała ten „problem”, że grając na poziomie obecnej drugiej ligi (trzecim poziom rozgrywkowy), nie miała za wiele możliwości do spotkań z ekipami z wyższych lig. Mecze reprezentacji stały się dla nich miejscem, gdzie mogli wyjaśniać swoje sprawy ze znienawidzonymi ekipami, między innymi Legią czy Śląskiem Wrocław.

W 1997 roku Polska grała w Ostravie. Na ten mecz wiele ekip ostrzyło sobie i coraz więcej z nich chciało trafić legendarną Arkę. Wyjątkowo ciśnienie miało na nich Zagłębie Sosnowiec, które stoczyło tam starcie z Arką&Lechem oraz nami. O nas było wyjątkowo głośno tego dnia. Nie było wówczas Internetu i szybkiego rozpowszechniania wieści, jakie mamy obecnie. Pod koniec 1996 roku powstała pierwsza międzynarodowa zgoda – GieKSy i Banika. W marcu na meczu Czechy – Polska ekipa GieKSy, która przyjechała w 80 głów, zasiadła wspólnie z Banikiem na jednym sektorze wywieszając flagę „GKS Katowice”. Dzięki temu pozostałe ekipy z naszego kraju dowiedziały się o nowej sztamie.

Co do naszej styczności z kibicami Arki, to była ona bardzo słaba. W połowie lat 80. przez zgodę z Górnikiem Zabrze, mieliśmy chwilową sztamę z Arkowcami, ale była to bardzo krótka relacja. Arka z Górnikiem do połowy lat 90. miała bardzo dobre relacje – w młynie MZKS-u przewijały się szale Górnika, a znana flaga „Hooligans From Arka” wisiała na Roosevelta. Na początku lat 90., kiedy Arkowcy przyjeżdżali do Tychów, Rydułtowy czy Wodzisławia Śląskiego, to właśnie KSG dawało wsparcie Arce. Wszystko zakończył miraż „Śląskiej siły”, czyli utworzenie zgody Górnika z Ruchem Chorzów na mecz kadry. Arka ostro na nim dymiła, co w Bytomiu przyjęto z ogromnym entuzjazmem.

Z Arką graliśmy wiele spotkań ze sobą w latach 70., ale świadomie (mimo przecinania się na meczach kadry w latach 90.), trafiliśmy ich w Pucharze Polski jesienią 1995 roku. Na 1/16 rozgrywek wyruszyło 8 fanatyków GieKSy, ale zostali rozkminieni i obici. Arka doceniła jednak ich poświęcenie i dała możliwość obejrzenia meczu. Gospodarze niespodziewanie wyeliminowali GKS i w następnej rundzie zagrali właśnie z Górnikiem Zabrze, na którym definitywnie zakończyła się zgoda MZKS i KSG.

Po 8 latach ponownie zagraliśmy z Arkowcami i znowu w Pucharze Polski. Jednak wtedy jechaliśmy już jako inna ekipa, która zaczynała budować swoją pozycję na Górnym Śląsku, słynąca z zaliczenia wszystkich wyjazdów. Przez renomę, jaką wówczas miała Arka, ciśnienie na wyjazd było potężne. We wrześniu 2003 roku do Gdyni pojechało 361 głów, co na środę było fenomenalnym wynikiem. Mało tego i dla porównania – w całym sezonie 2003/2004 naszym najlepszym wyjazdem był… Górnik Zabrze w 270 głów. To tylko pokazuje jaką rangę miał wyjazd Gdyni i to mimo meczu w środku tygodnia. Było o nas głośno na tym wyjeździe i to nie tylko przez liczbę. Wszystko za sprawą sytuacji po meczu rozgrywanym kilka dni wcześniej w Łęcznej, na którym nie mogliśmy się pojawić przez remont sektora gości. Piłkarze po laniu 1:4 zastali na parkingu klubowym komitet powitalny chuliganów. Wypłacono kilka strzałów, a TVN zrobił z tego ogólnopolską aferę. Ich dziennikarze dotarli do Gdyni, prosząc o wypowiedź do kamery, ale zostali z niczym. GKS wygrał 1:0 i awansował dalej.

W sezonie 2007/2008 spotkaliśmy się w pierwszej lidze. Wyjazd mimo środy cieszył się u nas sporym zainteresowaniem i do Trójmiasta wybrało się 334 fanatyków, w tym 13 Banik Ostrava. Rekordu sprzed 4 lat nie udało się pobić, ale Arkowcy chwalili nas za liczbę (to była środa), jak i całą prezentację. Piłkarze przegrali 2:3.

Wiosną 2008 graliśmy u siebie. W marcu niestety, podczas powrotu ze Stalowej Woli, miały miejsce w wydarzenia znane później jako „Mydlniki”. To właśnie na krakowskiej stacji kolejowej zostaliśmy skatowani przez policję, a kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych na kilka miesięcy. Na wielu stadionach wisiały wtedy transparenty „Stop policyjnej prowokacji”. Nie inaczej było w sektorze gości, a kibice Arki zrobili zrzutkę we własnym gronie i przekazali nam pieniądze na pomoc prawną. Tego dnia zawitali w rekordowe 1000 głów, w tym 340 Polonia Bytom, co do dzisiaj jest ich najlepszą liczbą wyjazdową w Katowicach. Po meczu zgody się rozdzieliły  – Arka pomaszerowała na Stadion Śląski wspierać Lecha Poznań, który grał z Ruchem (wówczas też wynajmowali ten stadion). Piłkarze wygrali 3:2.

Kolejne nasze spotkanie to sezon 2011/2012. Te mecze odbyły się jedynie na murawie. Na Bukowej graliśmy w październiku 2011 roku, ale przez wyłączoną Trybunę Północną nie mogliśmy przyjmować kibiców gości i spotkania na Bukowej zaczynały tracić na wartości. Arki zabrakło, a na murawie dostaliśmy nudne 0:0.

W maju 2012 roku graliśmy w Gdyni, ale mecz nie miał charakteru święta na trybunach. Arka od dłuższego czasu walczyła z zarządem o dobro klubu (podobny scenariusz co my z Markiem Szczerbowskim), więc cały zorganizowany ruch kibicowski na Arce zawiesił działalność. GieKSiarze uszanowali sytuację Arki i nie pojechali do Trójmiasta. Na murawie było 1:1.

W październiku 2012 roku graliśmy ponownie w Gdyni. Początkowo mieliśmy informację, że sektor gości będzie zamknięty (Arka zakończyła bojkot, wróciła na trybuny), ale chwilę przed meczem okazało się, że zostaniemy wpuszczeni. Przełożyło się to na naszą liczbę – do Gdyni pojechało 140 fanatyków GieKSy, w tym 33 Górnik Zabrze i 3 JKS Jarosław. GieKSa niespodziewanie wygrała 2:1.

W maju 2013 roku ponownie zabrakło fanów Arki. Tym razem mieli zakaz wyjazdowy, a 3 przedstawicieli zasiadło gościnnie na naszych sektorach. Ultras GieKSa świętowała 10-lecie działalności i zaprezentowała oprawę: „Wszyscy jedziemy na wózku wspólnym, reprezentujemy GieKSę to powód do dumy”, z użyciem flag z nazwami dzielnic i fan clubów. GieKSa niestety przegrała 1:2.

Jesienią 2013 roku ponownie podejmowaliśmy Arkę. Goście mogli wreszcie przyjechać do Katowic. Środowy termin sprawił, że na stadionie pojawiło się tylko 2200 widzów. W tej liczbie było 220 kibiców gości, z czego 150 stanowiła Polonia Bytom. GKS wygrał 2:0.

Wiosną 2014 graliśmy z Arką na wyjeździe. Sobotni termin sprawił, że pobiliśmy nasz rekord wyjazdowy do Gdyni – pojawiliśmy się liczbie 425 osób, w tym 44 fanów Górnika Zabrze. Arkowcy świętowali tego dnia 40-lecie zgody z Polonią. Piłkarze gospodarzy zlali naszych 3:0.

W listopadzie 2014 roku graliśmy ponownie w Gdyni, ale po awanturze z GKS-em Tychy PZPN przywalił nam półroczny zakaz wyjazdowy, więc zabrakło nas nad Bałtykiem. Arka wygrała 2:1.

Z Arką kończyliśmy sezon 2014/2015, Na mecz przyszło 1900 fanatyków, z czego 100 Arkowców. Po problemach z ochroną, która nie pozwoliła wnieść płótna Pasów „Jude Gang” doszło kłótni i goście opuścili przedwcześnie stadion. Na murawie nudne 0:0.

Chwilę po rozpoczęciu ligi w sezonie 2015/2016 graliśmy w sierpniu w Gdyni, ale wciąż wiszący na nas zakaz wyjazdowy sprawił, że zabrakło tam kibiców GieKSy. GKS przegrała 0:1.

W marcu 2016 roku na inaugurację rundy wiosennej zmierzyliśmy z Arką. Do tego po blisko pół roku mogliśmy wrócić na Blaszok (awantura z Zagłębiem Sosnowiec), więc głód dopingu był ogromny. Ultras GieKSa stworzyła ogromną sektorówkę „GieKSiarze – Zawsze Wierni”, która była nawiązaniem do repliki flagi, mającej swój debiut na tym meczu. Arkowcy przyjechali w komplecie, wykorzystując pulę 409 biletów. W tej liczbie tradycyjnie znalazła się Polonia Bytom, tym razem w 100 osób. Arka wygrała pewnie 2:0 i ostatecznie zameldowała się w Ekstraklasie.

Nasza późniejsza rozłąka była dłuższa. Arka pograła w Ekstraklasie i spadła do pierwszej ligi, ale w tym czasie po nieudolnych podejściach i nadziejach, że w końcu się uda, spadliśmy do drugiej Ligi na dwa sezony. W 2021 roku, czyli po 7 latach, Arka znowu mogła zawitać do Katowic. Goście w tamtym okresie wpadli w spory kryzys wyjazdowy, ale mimo meczu w czwartek o 18:00 nikt nie pomyślałby, że ich zabraknie. Przyjęliśmy to ze sporym szokiem i postanowiliśmy wbić szpilkę nieobecnym, wywieszając transparent: „Mieliście być tutaj wy, a są tylko świnki trzy.”, a towarzyszyły temu powiewające trzy świnki Peppa. Arka pokonała nas 4:2, ale wyjazdowe „zero” będzie im wypominane przy każdej okazji. W trakcie tego meczu pojawił się transparent w kierunku zarządu, a relacje między kibicami a klubem zaczynały się psuć.

W marcu 2022 roku mogliśmy po 8 latach pojechać do Gdyni, choć wszystko stało pod znakiem zapytania. Był to czas covidowych obostrzeń. Na szczęście wszystko się udało i pojechaliśmy w 361 osób, w tym 10 Górnik Zabrze. Gospodarze w 89. minucie strzelili bramkę na 2:1, ale… w 97. minucie Arkadiusz Jędrych doprowadził do wyrównania.

W sezonie 2022/2023 wiele się u nas wydarzyło. Podjęliśmy decyzję o bojkocie (Szczerbowski ciągnął klub na dno) i na meczach domowych pojawialiśmy się jedynie pod stadionem. Arka przyjechała wspierać swoich zawodników – pojawili się w 470 osób, w tym 300 Polonia Bytom. Goście wygrali 1:0.

W kwietniu 2023 roku graliśmy w Gdyni. Początkowo dostaliśmy 300 biletów, ale dzięki uprzejmości kibiców Arki mogliśmy pojawić się w 621 osób, w tym 40 Górnik Zabrze, 12 Banik Ostrava i 4 JKS Jarosław, co było naszą najlepszą liczbą w historii wizyt w Trójmieście. Gospodarze uczcili 20. rocznicę śmierci śp. Mariego, który zginął w awanturze na Grabiszyńskiej. Na murawie 2:2.

W sezonie 2023/2024 wydarzło się coś niezwykłego. Podejmowaliśmy Arkę w grudniu, a goście mimo liderowania w tabeli i sobotniego terminu, zawitali tylko w… 8 osób. GKS, w akrtycznych warunkach, zremisował 1:1, a Dawid Kudła wybronił rzut karny. Osatecznie ten 1 punkt miał ogromny wpływ na mecz w Gdyni…

Ostatnia kolejka sezonu i wiedzieliśmy, że w najgorszej opcji czekają nas baraże. Do Gdyni pojechaliśmy w 724 osoby, w tym 9 Górnik Zabrze i 19 ROW Rybnik. GieKSa po golu Adriana Błąda wygrała 1:0 i po 19 latach wróciła do upragnionej Ekstraklasy.

Arka Gdynia po 5 latach wróciła do Ekstraklasy i pierwszy raz od 1980 roku zagramy ze sobą mecz ligowy na najwyższym ligowym poziomie.

Wracając na koniec do fanów Arki, nie można zapomnieć o ich ikonie ruchu kibicowskiego – Zbyszku Rybaku. Rybak to Arka, Arka to Rybak. Legenda nie tylko kibiców Arki, ale całej polskiej sceny kibicowskiej. Budził strach i szacunek, a jego występ w słynnym filmie „Pod napięciem” jest już nieśmiertelny i znany każdemu kibicowi bez względu na wiek. Miał ogromny wpływ na utworzenie sekcji rugby, która nie dość, że zbudowała mistrzowską ekipę w tej dyscyplinie, to dorobiła się również stadionu, na którym reprezentacja Polski rozgrywa mecze w rugby. Polecam dokument „To My, rugbiści”, w którym można wczuć się w klimat tej zajawki. Jego kibicowski dorobek oraz sportową pasję do rugby można również poznać w książce „Zbigniew Rybak Syn Józefa”, którą wydał w 2022 roku. Wspomniał w niej także o GieKSie:

”Jakiś czas temu miałem też fajne spotkanie z kilkoma chuliganami GKS-u Katowice. W zasadzie byli to znajomi mojego dobrego kumpla, z którym pojawili się u mnie na sali treningowej. W trakcie treningu łatwo można poznać, z kim ma się do czynienia. Wystarczy zobaczyć, jak ktoś się zachowuje. W tym wypadku z chłopakami nie było żadnych problemów. Kultura i szacunek.”

Niestety ledwo po premierze książki, w dniu 21 grudnia 2022 roku, 49-letnia kibicowska Legenda odeszła do Valhalli. Dla mnie była to ogromna strata, a dedykacja od ikony trybun w książce jest jedną z moich najcenniejszych pamiątek w kibicowskich zbiorach. Zbyszek Rybak – szacunek na zawsze!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga