Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Sensacja w Katowicach

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatniego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
W przedostatniej kolejce rozgrywek Ekstraligi nasz zespół sensacyjnie przegrał ze zdegradowaną drużyną Rekordu Bielsko-Biała 0:1 (0:1). Na zakończenie rozgrywek piłkarki zagrają w Sosnowcu z Czarnym. Mecz rozpocznie się w niedzielę 29 maja o godzinie 10:15. Piłkarze zakończyli rozgrywki w Fortuna I Lidze na ósmym miejscu. W ostatnim spotkaniu pokonali ŁKS Łódź 2:0 (1:0). Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Jakub Jarosz podsumował miniony sezon w wykonaniu drużyny siatkarzy. W drużynie hokejowego Mistrza Polski trwają transfery: z drużyny odeszli Oskar Krawczyk i Szymon Mularczyk, z kolei kontrakty przedłużyli John Murray, Jakub Wanacki i Mateusz Bepierszcz.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Sensacja w Katowicach
W Katowicach spotkały się drużyna, która otarła się w tym sezonie o podium i spadkowicz z Ekstraligi. Spotkanie przebiegało zgodnie z oczekiwaniami, GieKSa przeważała, katowiczanki częściej były przy piłce, oddawały więcej strzałów, zamykały drużynę gości na ich połowie, Rekord bronił się i szukał okazji do kontry. Jedną z takich okazji udało się zamienić na bramkę i po bohaterskiej obronie wyniku bielszczanki nieoczekiwanie zwyciężyły 1:0.
Gdy zebrani na stadionie w Katowicach miejscowi kibice czekali, aż przewaga GKS zostanie udokumentowana golem, niespodziewanie to bielszczanki objęły prowadzenie. W 32.minucie Klaudia Adamek pokonała Kingę Seweryn. Katowiczanki rzuciły się do odrabiania strat, nierzadko przez długie minuty nie opuszczając połowy drużyny gości. Zawodniczki Rekordu heroicznie jednak broniły się do końca i wywożą z Katowic sensacyjne zwycięstwo.
bts.rekord.com.pl – GKS Katowice – Rekord B-B 0:1 (0:1)
Jeśli żegnać się z ekstraligą, to „z przytupem”!
[…] Najwyraźniej z takiego założenia wyszły biało-zielone na konfrontację z katowiczankami. Oczywiście, że w wygranej zespołu gości niemało było boiskowego fartu, że wspomnimy o czterech uderzeniach gospodyń w poprzeczkę. Jednak końcowy rezultat został poparty niemal tytaniczną pracą i sercem, które „rekordzistki” zostawiły w Katowicach-Podlesiu.
Nie ma co ukrywać, ogólna perspektywa spotkania bliższa była pucharowemu starciu sprzed kilku miesięcy, kiedy bielszczanki po dramatycznym boju i skutecznie egzekwowanych rzutach karnych wyeliminowały ekipę ze stolicy Górnego Śląska. Ligowe starcie z I rundy sezonu było już jednostronnym popisem GieKSy.
W niedzielne przedpołudnie bielszczanki postawiły na uważną defensywę, która funkcjonowała bez większych zarzutów. Oczywiście, katowiczanki miał szereg bramkowych okazji i szans, ale każda z niewykorzystanych wydawała się „nakręcać” zespół gości. Należycie swoją bramkarska pracę wykonała również Klaudia Ciupa. Częściej niż w listopadowym mecz PP zawodniczki Michała Majnusza, prowadzącego drużynę w zastępstwie (względy rodzinne) Mateusza Żebrowskiego, starały się kąsać katowicką obronę. Było kilka prób uderzeń z dystansu, czy sytuacji sam na sam – głównie w drugiej części – za bramkarką.
Kluczową dla rezultatu spotkania okazał się 32. minuta. Po długim podaniu Martyny Gąsiorek w okolice pola karnego rywalek znakomicie „dwójkową akcję rozegrały – Katarzyna Moskała z Klaudią Adamek. Strzał w tzw. krótki róg, jak się okazało, miał wagę trzech punktów i drugiej wygranej bielszczanek w sezonie, drugiej na wyjeździe…
sportdziennik.com – Marek Szczerbowski: Otrzymuję setki głosów wsparcia
Rozmowa z Markiem Szczerbowskim, prezesem GKS-u Katowice.
Sezon jeszcze trwa, ale czy już można powiedzieć, jak dużo nerwów kosztował?
Marek SZCZERBOWSKI: – Bardzo dużo – dlatego, że podchodzę do rozgrywek emocjonalnie. Gdy zaczyna się mecz, staję się kibicem. To w połączeniu z tym, co wynika z pełnionej przeze mnie funkcji, jest obciążające w stopniu, którego sobie nie wyobrażałem. Wiedziałem, że będę w GKS-ie zmagał się ze wszystkim tym, z czym rzeczywiście się zmagam, ale nie wiedziałem tylko, jak będzie reagował mój organizm.
[…] Więcej zdrowia traci się na meczach piłkarzy czy hokeistów?
Marek SZCZERBOWSKI: – Największe nerwy były w ostatnim meczu półfinału hokejowego z Tychami, zakończonym eksplozją po golu Jakuba Wanackiego w dogrywce. Generalnie jednak więcej emocji budzą mecze piłkarskie. Co do zasady, sezon zasadniczy w hokeju nie generuje aż takiego napięcia, skoro na samym końcu są jeszcze play offy.
Hokeiści zdobyli mistrzowski tytuł, piłkarze utrzymali się w Fortuna 1. Lidze. Były o nich obawy?
Marek SZCZERBOWSKI: – Rozsądek wskazywał, że być ich nie powinno, ale emocje zawsze dawały swój margines. Logika dowodziła, że wszystko idzie dobrze. Sezon można podzielić na obszary. Pierwszy to 10 meczów, średnia punktów 0,7, 23 stracone gole. Potem nastąpiła zmiana stylu, szliśmy w granicach 1,4 punktu, statystycznie zmierzało to w dobrą stronę. Jestem zadowolony z pracy Roberta Góralczyka, Rafała Góraka.
Niejeden klub przez takie 3 sezony, jakie za wami, nie wytrzymałby ciśnienia i w którymś momencie trener Górak pewnie pracę by stracił. Momentów ku temu nie brakowało, nawet wiosenne trzy domowe porażki z rzędu można zaliczyć do newralgicznych. Na ile sztuką było to wytrzymać?
Marek SZCZERBOWSKI: – To chyba jedno z największych niewidzialnych osiągnięć – umiejętność racjonalnego podejmowania decyzji pomimo emocji i potężnej presji. Gdybym pokazał, jakie dostaję wiadomości i ile razy – zdaniem specjalistów – powinienem dokonać zmian… Ja to ewidencjonuję, inwentaryzuję. I kiedyś być może pokażę.
Kontrakt trenera Góraka został zimą przedłużony do połowy 2024 roku. Jaki cel stawia pan przed szkoleniowcem?
Marek SZCZERBOWSKI: – Z każdym rokiem budować silniejszą drużynę, która będzie podnosiła swój poziom sportowy, co powinno przekładać się na lepsze wyniki i lepsze położenie w tabeli. Ale pamiętajmy, że to jest sport, inni generalnie też się wzmacniają. Doceniajmy stabilizację. Ona nie tyle daje gwarancję, co uprawdopodabnia, że założone cele, podnoszenie poziomu sportowego, będą realizowane.
Trener Górak powiedział, że miał w głowie 3-letni plan: awans i utrzymanie GieKSy w 1. lidze. Pytanie, co dalej?
Marek SZCZERBOWSKI: – My generalnie też mieliśmy taki plan. Utrzymaliśmy się na trzy kolejki przed końcem, ale w przyszłym sezonie nie chcemy myśleć tylko o tym. Utrzymanie ma być znacznie, znacznie wcześniej. A gdzie nas to poniesie? To sport. Zobaczymy.
Czy w pańskiej ocenie dużo musiałoby się zmienić, by GieKSa była w stanie zaatakować ekstraklasę? Wiele wam brakuje? Patrzymy w tabelę, choćby na pewną już udziału w barażu Odrę Opole…
Marek SZCZERBOWSKI: – Tak, tylko trzeba myśleć szerzej o tym, co dalej. Tu chodzi o infrastrukturę, budowanie potencjału kibicowskiego, biznesowego. To wszystko stanowi proces. My o tym wiemy, wie o tym trener Górak, pan prezydent, mądrzy ludzie. Staramy się być rozsądni, ale po to się gra, by wygrywać.
Przejeżdża pan czasami przez Upadową, gdzie powstaje nowy stadion?
Marek SZCZERBOWSKI: – Oczywiście, że tak! Mam tam akurat zaprzyjaźniony warsztat samochodowy, niedawno byłem, lusterko musiałem wymienić. Dzieje się tam na placu budowy.
Najlepiej byłoby zaatakować ekstraklasę, gdy plac budowy będzie już ogarnięty?
Marek SZCZERBOWSKI: – Ale to sport. Nie można mówić „nie możemy”. Angażowane siły i środki będą adekwatne do miejsca, w którym jesteśmy. Będziemy cały czas próbowali robić postęp sportowy w rozumieniu jakości, organizacji gry.
[…] Warunkuje to obecność na giełdzie.
Marek SZCZERBOWSKI: – Pokazujemy te kwestie wprost. Ale pamiętajmy, że nasz klub jest podzielony na sekcje.
Pierwsza liga rośnie. To już nie te czasy, że przelew z Urzędu Miasta Katowice gwarantował z miejsca walkę o awans.
Marek SZCZERBOWSKI: – Proszę zobaczyć, jakie marki tu grają, jakie są stadiony. A za chwilę będzie kolejny, w Sosnowcu.
Liczycie w letnim okienku transferowym na zysk ze sprzedaży Patryka Szwedzika?
Marek SZCZERBOWSKI: – Nie myślimy o tym w ogóle. Jeszcze jesteśmy w trakcie sezonu, walczymy z Patrykiem na pokładzie i chcemy budować z nim GKS w przyszłym sezonie.
Wielkim wydarzeniem będzie udział w hokejowej Lidze Mistrzów. Gdzie najlepiej byłoby ją rozegrać?
Marek SZCZERBOWSKI: – Duże wydarzenie powinno być w dużym obiekcie. Chcieliśmy, aby mecze odbywały się w „Spodku”. Po konsultacji z operatorem hali wiemy jednak ostatecznie, że wyłączenie jej na dłuższy okres, czego wymagałoby przygotowanie lodowiska, jest niemożliwe ze względu na podjęte wcześniej zobowiązania. Kluczem pozostaje dążenie do tego, by mecze rozegrać w Katowicach.
Trudno pracuje się panu zderzając z taką niechęcią kibiców, stawiających pod klubem taczki, nawołujących wprost do dymisji?
Marek SZCZERBOWSKI: – Sport i zmiany generują skrajne emocje. Jedni manifestują w jeden sposób, inni – w inny. Proszę mi wierzyć, że otrzymuję setki głosów wsparcia. Dlatego to pozwala funkcjonować tak, by podejmować racjonalne decyzje w oparciu o swoją wiedzę, umiejętności, kompetencje. Mam taki zespół ludzi, z jakim jeszcze nie pracowałem. Dziś GKS Katowice to nie jest prezes Marek Szczerbowski, tylko grupa ponad 20 osób pracujących przy organizacji, komunikacji, w sztabach szkoleniowych. Jeśli z tej strony nie byłoby zrozumienia, to uznałbym, że misja jest generalnie skończona.
Stara się pan rozumieć zarzuty kibiców?
Marek SZCZERBOWSKI: – Należy analizować, czytać, słuchać. To, co słuszne – wdrażać, a to, co wynika z postaw, które nie mają merytorycznego podłoża – po prostu przyjmować i starać się obsługiwać.
Echem odbił się list otwarty przedstawicieli dawnego Klubu Biznesu do Urzędu Miasta. Zwracają uwagę, że na zaniedbaniu tej idei spółka straciła 300 tysięcy złotych w skali roku.
Marek SZCZERBOWSKI: – Podpisuję się pod tym, co powiedział wiceprezes Łukasz Czopik. GKS Katowice jest klubem sportowym i musi skupić się na tym, by oferować najlepszy możliwy produkt sportowy. Ostatni sezon w hokeju pokazał, że komercjalizacja i wynik sportowy muszą iść w parze. Największa frekwencja na lodowisku po reaktywacji tej sekcji przełożyła się na największe przychody. Ta kwota przekroczyła pół miliona złotych. Współpraca biznesowa ma sens wtedy, gdy przynosi klubowi wymierne korzyści finansowe. Obecni partnerzy klubu mają z nami właśnie takie umowy. Koszt utrzymania Klubu Biznesu w dawnym kształcie znacznie przekraczał 300 tysięcy złotych. List otwarty traktuję jako deklarację chęci pomocy. Zachęcamy wszystkich do współpracy.
Trudno patrzy się na mecze GieKSy przy pustych trybunach? Sporo tego było za pańskiej kadencji. Pandemia, teraz zamknięty stadion…
Marek SZCZERBOWSKI: – Bardzo trudno, ale dużo gorzej – na mecze, podczas których są akty agresji.
Ma pan żal o to, co stało się na meczu z Widzewem?
Marek SZCZERBOWSKI: – Jestem profesjonalistą. Nie rozpatruję tego w kategoriach żalu, a zadania, które trzeba obsłużyć.
Dwa mecze kary za zadymę nałożył PZPN, potem wojewoda dorzucił kolejne dwa. Pojawiały się głosy, że to pan wychodził tę karę u wojewody.
Marek SZCZERBOWSKI: – Nie spotkałem się z wojewodą.
Czy dało się z Jastrzębiem i ŁKS-em zagrać nie przy pustych trybunach, a 999 osobach, w formie imprezy niemasowej?
Marek SZCZERBOWSKI: – Stanowisko prawników było jasne: w świetle obowiązującego prawa było to niemożliwe.
GKS Katowice. Czas ustaleń
W najbliższych dniach będzie jasne, kto po dobrym sezonie zakończonym na 8. miejscu rozstanie się z Bukową. Zawodnicy na urlopy rozjadą się dopiero w piątek.
Dwa i pół tygodnia potrwają urlopy w obozie GieKSy, która jako beniaminek zakończyła mijający sezon Fortuna 1 Ligi względnie spokojnym utrzymaniem i serią 7 meczów bez porażki, a przygotowania do kolejnego rozpocznie 13 czerwca. Zawodnicy rozjadą się w swoje strony dopiero w piątek. – Od wtorku do czwartku będziemy jeszcze spotykać się, podejmować ustalenia, ale i wychodzić na boisko, by trochę pocieszyć się grą w piłkę. Będą grali trenerzy, fizjoterapeuci. Ja może będę sędzią, albo napastnikiem – śmieje się trener Rafał Górak.
Jest co ustalać, bo też całkiem spore rozmiary ma lista zawodników z kończącymi się kontraktami, a widnieją na niej obok zawodników doświadczonych, jak Arkadiusz Woźniak, Michał Kołodziejski, Bartosz Jaroszek czy Marcin Urynowicz m.in. niełapiący ostatnimi czasy wielu minut Krystian Sanocki, Filip Kozłowski, Grzegorz Janiszewski, dochodzący do zdrowia po poważnej kontuzji Dominik Kościelniak czy wypożyczeni z innych klubów Patryk Królczyk, Hubert Sadowski i Filip Szymczak, wracający do Lecha Poznań.
– Dość długo walczyliśmy, by osiągnąć cel wyznaczony na ten sezon, dlatego rozmawiałem z piłkarzami i prosiłem, by zachowali zimną głowę do ostatniej kolejki – mówi Górak.
– Zdaję sobie sprawę, że dzisiaj w naszej kadrze nie każdy zawodnik jest zadowolony. Nawet jeśli ktoś ma ważną umowę, ale grał mniej, może mi powiedzieć w oczy, że chciałby zmienić klub, bo jego ego, umiejętności czy wiara we własnej siły są o wiele wyższe niż świadczą o tym minuty, które dostał w GKS-ie Katowice.
Wkrótce będziemy po rozmowach indywidualnych z każdym z zawodników, choć oczywiście nie jest tak, że w ogóle z nikim wcześniej nie rozmawiałem. Teraz wyjaśnimy sobie wszystko zero-jedynkowo: to, z kim nie przedłużymy kontraktu oraz to, kto będzie chciał z klubu odejść. Wtedy otrzymamy jasny obraz. Prace nad tym, by do drużyny doszli nowi zawodnicy, trwają – zaznacza szkoleniowiec.
Dzięki niedzielnej wygranej z ŁKS-em, GieKSa przesunęła się w tabeli na 8. miejsce – najwyższe niemal od początku sezonu i zarazem najwyższe spośród wszystkich przedstawicieli województwa śląskiego. Od października lepiej od niej punktowały tylko trzy zespoły. To jasno pokazuje, że w kolejnych rozgrywkach powinna mierzyć w coś więcej niż tylko zachowanie ligowego bytu.
– O cele i to, co przed nami, proszę pytać moich zwierzchników – podkreśla Górak. – Oni będą je wyznaczać, ale wszystko będzie oczywiście przedyskutowane, omówione. Trzeba zachowywać chłodną głowę, myśleć przede wszystkim o rozwoju. Kończę swój trzeci sezon w GKS-ie. Dziękuję wszystkim, że dziś tu jesteśmy, ale wydaje mi się, że śmieszne byłoby, gdybyśmy nie byli. Przecież zrealizowaliśmy wszystkie cele, o których mówiliśmy 3 lata temu.
Musimy teraz patrzeć na to, co dalej. Pierwsza liga będzie w przyszłym sezonie dużo silniejsza. Spadają mocne zespoły, mocne firmy, będą silni beniaminkowie, do czego mogą jeszcze doprowadzić baraże. Drużyny, które są w lidze, umocowały się i wiedzą, że z banalnym budżetem nie ma tu czego szukać. Moim zdaniem dziś pierwsza liga stoi w Polsce na bardzo wysokim poziomie. Wiadomo, że cel, który w tym sezonie osiągnęliśmy, w kolejnym będziemy chcieli uzyskać szybciej. A do czego nas to zaprowadzi, to zobaczymy – dodaje szkoleniowiec GKS-u.
SIATKÓWKA
siatka.org – Jakub Jarosz: wszyscy możemy być zadowoleni z końcowego rezultatu
– Myślę, że w kolejnym sezonie, w którym nasz zespół będzie bardzo podobny do tego z ostatniej edycji PlusLigi, nasze notowania wśród ekspertów mogą nieco wzrosnąć, ale nie wiem, czy to dla nas ma jakiekolwiek znaczenie. W poprzednim sezonie udowodniliśmy swoją jakość, ale już niedługo trzeba będzie zacząć ciężką pracę, by potwierdzić swoje możliwości. My jako GKS musimy być przede wszystkim gotowi na to, by pokazywać nasz charakter i utrzymać kierunek, w jakim idziemy. Istotne jest, żebyśmy byli głodni progresu i z każdym sezonem walczyli o coś więcej – powiedział Jakub Jarosz, atakujący GKS-u Katowice.
Przyszły sezon będzie dla ciebie czwartym z rzędu w barwach GKS-u Katowice.
Jakub Jarosz: Taka sytuacja mówi sama za siebie. Nie muszę wymyślać czegoś na nowo ani szukać, bo jest mi tutaj, w Katowicach bardzo dobrze i tak samo czuję się w klubie. Jeśli jestem zadowolony z dotychczasowej współpracy z GKS-em, a klub z mojej postawy, to mamy mocne podstawy do kontynuacji obranego kierunku.
Jak ocenisz swoją postawę w minionym sezonie PlusLigi? Statystycznie rozegrałeś jeden z najlepszych sezonów w całej dotychczasowej karierze.
– Gdybym miał sam sobie wystawić ocenę za ten sezon – chociaż wiadomo, że sportowcy tego nie lubią, bo od oceniania są inni – to byłaby to ocena bardzo dobra. Ale nie ze względu na to, że zdobyłem więcej punktów niż w poprzednich sezonach albo z powodu innych czynników niezależnych ode mnie. Taka ocena wynika z faktu, że jako drużyna osiągnęliśmy więcej, niż można było przypuszczać przed samym startem rozgrywek. Wynik drużyny był bardzo dobry, bo historyczny dla siatkarskiej sekcji Klubu, a ocena zespołu wpływa na moją.
Osiągnęliście świetny rezultat na koniec sezonu, tym bardziej, że po drodze napotkaliście dużo trudności i nie byliśmy typowani do realizowania wyższych celów w lidze.
– Bądźmy szczerzy: nie tylko eksperci w mediach i ludzie bawiący się w typowanie końcowej klasyfikacji ligi, ale my sami także zakładaliśmy na samym początku, jeszcze przed rozpoczęciem ligi, że naszym celem będzie utrzymanie w lidze. Kiedy w zespole zmienia się tylu zawodników naraz, jego postawie w lidze zawsze towarzyszy mniejsza czy większa niewiadoma. Kiedy zobaczyliśmy, że grupa dobrze współpracuje ze sobą i to, co sobie założyliśmy przed sezonem, po prostu działa, zaczęliśmy stawiać sobie odpowiednio wyższe cele. Wszyscy możemy być zatem zadowoleni z końcowego rezultatu. A że w trakcie sezonu przychodzi wiele różnych trudności albo słyszy się rożne opinie i przewidywania dotyczące drużyn do spadku z ligi – to na pewno wpływa motywująco na postawę na boisku. Czytałem zresztą wywiad trenera Gheorghe Cretu, który powiedział, że najlepsze, co mogło przydarzyć się dla ZAKSY przed sezonem, to opinie osób, które nie wierzyły w tę drużynę. W naszym przypadku mogło być podobnie.
Kiedy przyszedł moment, kiedy powiedzieliście sobie: stać nas na zdecydowanie więcej niż walkę o utrzymanie?
– Określenie wyższych celów dla naszej grupy przyszło później, ale pierwsze dwa mecze w sezonie i spektakularna wygrana z Asseco Resovią dały nam sporo wiary, że jesteśmy w stanie dobrze grać. Kiedy szybko dopadł nas trudny moment naznaczony kłopotami zdrowotnymi, my wracaliśmy wtedy pamięcią właśnie do dwóch pierwszych meczów w sezonie, by pamiętać o tym, że zdążyliśmy pokazać swoją jakość w lidze i po prostu musimy do niej na spokojnie, cierpliwie wrócić. Mieliśmy bardzo dobry start, który był bardzo pomocny dla nas w dalszej części sezonu pod względem mentalnym.
Zaraz po dobrym rozpoczęciu ligi przyszedł mecz w Zawierciu, którego nie będziesz wspominał wyjątkowo dobrze…
– Zaraz po świetnym meczu z Asseco Resovią zagraliśmy w sumie dobry mecz w Zawierciu, ale tam przydarzyła mi się kontuzja kciuka. Pamiętam, że po tamtej sytuacji było mi przede wszystkim przykro, że po naprawdę fajnym początku sezonu odniosłem uraz, który może dużo pokrzyżować całej drużynie i trudno powiedzieć, co będzie dalej. Ostatecznie po naszych poszukiwaniach ze sztabem medycznych znaleźliśmy rozwiązanie i grałem do końca sezonu w specjalnej ortezie kciuka. Z początku nie było to dla mnie naturalne, ale z biegiem sezonu przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji i nie przeszkadzało mi to w jakimkolwiek stopniu.
O waszym awansie do play-off decydowało ostatecznie ratio setów, co pokazuje, jak zażarta była walka o miejsce w ósemce.
– Nie da się wyróżnić jednego spotkania, które zaważyło o naszym miejscu w ósemce, bo jak się okazało na sam koniec rundy, o naszym awansie do play-off decydował właściwie każdy set i każdy punkt, jaki wywalczyliśmy wcześniej. W sezonie, by osiągnąć swoje cele, trzeba grać możliwie jak najrówniej i najlepiej, to daje wtedy efekty. Kiedy tylko byliśmy zdrowi i gotowi w stu procentach do rywalizacji, stać nas było właśnie na tę regularność. O naszym sukcesie nie zadecydował jeden mecz, tylko cały sezon.
Powołanie do kadry narodowej dla Jakuba Szymańskiego sprawiło ci dużo radości? Sam Kuba mówił o tobie we wcześniejszym wywiadach jako siatkarskim mentorze, z którym ma bardzo dobry kontakt.
– Kiedy dołączałem do GKS-u trzy lata temu jako zawodnik z kręgu tych bardziej doświadczonych, starałem się wspierać młodszych zawodników i wspierać ich na tyle, na ile mogłem. Od samego początku widziałem w Kubie Szymańskim spory potencjał sportowy, tym bardziej cieszy mnie, że nawiązaliśmy tak dobry kontakt i koleżeństwo. Mam nadzieję, że wszystkie historie z siatkarskiego doświadczenia i rady, jakie mu przekazuję, pomagają mu i bardzo cieszę się z jego rozwoju oraz sukcesu, jakim było powołanie do reprezentacji Polski. Czuję, że taka pomoc jest konieczna z mojej strony jako kapitana drużyny i jeżeli ona miała jakikolwiek wpływ na to, że Kuba robi kroki do przodu w karierze, to bardzo się z tego powodu cieszę.
Od lat docenia się waleczność i boiskowy charakter siatkarskiego GKS-u Katowice. Myślisz, że w kolejnym sezonie zostanie doceniona także sportowa jakość tej grupy?
– Myślę, że w kolejnym sezonie, w którym nasz zespół będzie bardzo podobny do tego z ostatniej edycji PlusLigi, nasze notowania wśród ekspertów mogą nieco wzrosnąć, ale nie wiem, czy to dla nas ma jakiekolwiek znaczenie. W poprzednim sezonie udowodniliśmy swoją jakość, ale już niedługo trzeba będzie zacząć ciężką pracę, by potwierdzić swoje możliwości. My jako GKS musimy być przede wszystkim gotowi na to, by pokazywać nasz charakter i utrzymać kierunek, w jakim idziemy. Istotne jest, żebyśmy byli głodni progresu i z każdym sezonem walczyli o coś więcej.
Wspomniałeś o stabilizacji, na jaką postawiono w kolejnym sezonie. Co stanowi twoim zdaniem o wewnętrznej sile drużyny?
– Przed sezonem mówiłem, że do właściwego funkcjonowania grupy potrzebne jest wzajemne zadowolenie z wykonywanej pracy. Zawsze jest tak, że ktoś gra mniej lub więcej albo ktoś jest mniej czy bardziej doceniany, ale kluczowe jest to, by każdy zawodnik w grupie czuł się potrzebny, miał swoją określoną rolę i nie wpływał na grupę swoim niezadowoleniem czy rozczarowaniem. U nas nie było osób, które psioczyłyby na kogoś z zespołu lub na za mało czasu spędzanego na boisku. Stanowimy bardzo fajną grupę ludzi idącą w jednym kierunku i cel drużyny był nadrzędny.
Jakie masz osobiste oczekiwania związane z kolejną ligową kampanią?
– Najważniejsze jest zdrowie i jeżeli tylko ono mi dopisze w wieku 35 lat, wszystko będzie w porządku. Na tę chwilę fizycznie czuję się doskonale i mam nadzieję, że tak jak w ostatnim sezonie będę mógł wspierać zespół w jak największej liczbie spotkań.
HOKEJ
hokej.net – Oficjalnie. Murray z nową umową
John Murray, zgodnie z naszymi wczorajszymi informacjami, zostaje w drużynie GKS-u Katowice. 35-letni golkiper podpisał dziś dwuletni kontrakt.
– John w całym mistrzowskim sezonie potwierdził swoje ogromne umiejętności i był kluczowym ogniwem drużyny zarówno w pierwszej części rozgrywek, jak i w fazie play-off. Bardzo cieszymy się, że tak ważna postać zespołu i tak doświadczony zawodnik pozostanie z nami na dwa kolejne sezony i wciąż będzie stanowił o sile obsady naszej bramki wraz z Maciejem Miarką, który ma ważny kontrakt z naszym klubem – powiedział Roch Bogłowski, dyrektor hokejowej sekcji GKS-u Katowice.
„Jasiek Murarz”, bo tak nazywają go kibice, w sezonie zasadniczym wystąpił w 38 spotkaniach, w których interweniował ze skutecznością oscylującą w granicach 92,7 procent i wpuszczał średnio 2,08 bramki na mecz. Trzykrotnie kończył mecz z czystym kontem.
W fazie play-off jeszcze mocniej wyśrubował statystyki. W 15 starciach wpuszczał średnio 1,97 gola na mecz, a na jego koncie widniały też dwa shutouty i uwaga – 93,5 procentowa skuteczność interwencji.
W reprezentacji Polski rozegrał 31 meczów i walnie przyczynił się do awansu reprezentacji Polski na zaplecze Elity w tegorocznych Mistrzostwach Świata IB rozgrywanych w Tychach. Został wybrany najlepszym bramkarzem turnieju.
Krawczyk żegna się z GieKSą
Oskar Krawczyk po sześciu latach pożegnał się z GKS-em Katowice. 27-letni obrońca rozwiązał za porozumieniem stron umowę z GieKSą.
Krawczyk do Katowic trafił w sezonie 2016/2017. W 226 spotkaniach zdobył 11 bramek i zanotował 22 asysty.
W tym czasie występował też w Polonii Bytom, a pół ostatniego sezonu spędził w Zagłębiu Sosnowiec (23 spotkania, 1 bramka i 4 asysty).
– Dziękuję GieKSa za wspólne 6 sezonów. To była przyjemność być częścią tego projektu. Dziękuję wszystkim zawodnikom, których miałem okazję poznać przez ten czas, całemu Zarządowi oraz wszystkim kibicom za niepowtarzalny doping. To będzie niezapomniane 6 lat! – napisał na swoim facebooku 27-letni obrońca. Krawczyk prawdopodobnie na stałe wróci do macierzystego klubu z Sosnowca.
Wanacki zostaje w GieKSie. Dwuletni kontrakt doświadczonego obrońcy
To z pewnością dobra informacja dla kibiców GKS-u Katowice. W ekipie mistrzów Polski nadal będzie występował Jakub Wanacki, który przedłużył swój kontrakt z GieKSą o kolejne dwa lata.
Wanacki wrócił do GieKSy po dwóch sezonach spędzonych w Re-Plast Unii Oświęcim. 31-letni obrońca okazał się ważnym ogniwem katowickiej drużyny, będąc jednym z czołowych defensorów. Zresztą świetnie obrazują to statystyki.
„Wanawa” rozegrał 56 meczów, w których strzelił 2 bramki i zanotował 10 asyst. W klasyfikacji plus/minus, z której w pierwszej kolejności powinno rozliczać się defensorów, wypadł na +20, a na ławce kar spędził 42 minuty.
To właśnie wychowanek Orlika Opole był autorem pamiętnego trafienia w ostatnim, siódmym meczu serii półfinałowej z GKS-em Tychy, które dało katowickim hokeistom awans do wielkiego finału rozgrywek.
– Wszyscy pamiętamy historycznego gola w dogrywce siódmego spotkania z GKS-em Tychy, który dał nam awans do finału rozgrywek. Decyzja o jego powrocie do GKS-u Katowice w pełni się wybroniła, co pokazał cały miniony sezon ze szczególnym uwzględnieniem fazy play-off – wyjaśnia Roch Bogłowski, dyrektor hokejowej sekcji GieKSy.
– Po problemach zdrowotnych Jakuba nie ma już śladu, dzięki czemu może on prezentować swoje duże możliwości i liczymy na jego duże wsparcie podczas wyzwań, jakie czekają nas w dwóch kolejnych sezonach – dodał.
Mularczyk odchodzi z GieKSy. Kontrakt rozwiązany
Szymon Mularczyk rozstał się z GKS-em Katowice. 22-letni napastnik występował w ekipie z alei Korfantego przez ostatnie trzy sezony.
„Mular”, bo tak nazywają go koledzy, w ekipie GieKSy rozegrał w sumie 114 ligowych spotkań. Zdobył w nich 5 bramek i zanotował 10 asyst. Warto jednak zaznaczyć, że występował głównie w niższych formacjach.
W poprzednim sezonie wystąpił w 32 meczach, gromadząc na swoim koncie jednego gola i jedno kluczowe zagranie. W klasyfikacji plus/minus wypadł na -3.
Nowa umowa Bepierszcza
Mateusz Bepierszcz zostaje w ekipie GKS-u Katowice. 31-letni napastnik przedłużył swój kontrakt z drużyną mistrza Polski o kolejne dwa lata.
31-letni skrzydłowy trafił do GieKSy przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu z Tauron Podhala Nowy Targ. Trzeba przyznać, że dobrze odnalazł się w klubie z alei Korfantego, w którym miał już okazję występować przed ośmiu laty.
W sezonie regularnym rozegrał 40 meczów, w których zdobył 13 punktów za 6 bramek i 7 asyst., z kolei w 16 spotkaniach fazy play-offach dołożył 10 „oczek (1 gol, 9 asyst). Warto zaznaczyć, że występował przeważnie w trzecim ataku.
– Mateusz pokazał się w tym sezonie z dobrej strony, zwłaszcza w fazie pucharowej ligi. Jego inteligentna i ambitna postawa przysłużyła się mistrzowskiej drużynie i mamy nadzieję, że utrzyma on wysoki poziom gry w dwóch kolejnych sezonach – powiedział Roch Bogłowski, dyrektor sekcji hokeja na lodzie GKS-u Katowice.
Z GieKSy do STS-u?
Działacze Ciarko STS-u Sanok zarzucili sieci na zawodnika aktualnych mistrzów Polski. Trwają zaawansowane rozmowy z defensorem GKS-u Katowice.
Sanoczanie chcą wzmocnić swoją formację obronną i rozglądają się za zawodnikiem, który potrafi dać zespołowi jakość podczas gier w przewadze. Nic więc dziwnego, że na ich celowniku znalazł się Kalle Valtola, który jest ofensywnie usposobionym obrońcą.
27-letni Fin ma w swoim dorobku 62 mecze w rodzimej Liidze, w których zdobył 7 bramek i zanotował 11 asyst. Znakomite liczby zanotował na jej bezpośrednim zapleczu. W 127 spotkaniach zgromadził aż 93 punkty za 32 gole i 61 kluczowych zagrań.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze