Dołącz do nas

Piłka nożna kobiet

Tomasiak show i klęska z Górnikiem

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Liderki z Łęcznej, przy nieocenionym udziale Pauliny Tomasiak, pokonały Mistrzynie Polski w Katowicach, umacniając się na czele tabeli.

W 3. minucie groźnie w walce o górną piłkę głowami zderzyły się Oliwia Grzegorczyk z Pauliną Tomasiak. Nasza obrończyni dość szybko się pozbierała, jednak zawodniczka przyjezdnych wymagała interwencji zespołu medycznego i dłuższej przerwy. W 10. minucie mocno zaznaczyła swój powrót na murawę, z ostrego kąta trafiając w poprzeczkę bramki strzeżonej przez Kingę Seweryn. W 16. minucie po przechwycie Kalaberovej i błędzie w ocenie sytuacji przez Kimberly Sanford okazję miała Klaudia Maciązka. W sytuacji 1 na 1 trafiła wprost w bramkarkę, będąc wcześniej jednak na pozycji spalonej. W 18. minucie Oliwia Grzegorczyk dała się wkręcić w ziemię Tomasiak – jej strzał obroniła Kinga Seweryn, jednak przy dobitce Weroniki Kłody była już bez szans. Dobra kontra Hmirovej w 25. minucie zakończyła się zwolnieniem akcji przez Brzęczek, wyczekaniem na obieg od linii i… podaniem wprost do rywalki. Nasza skrzydłowa w 30. minucie nie trafiła także na pustą bramkę po wrzutce Klaudii Maciążki, faktem łagodzącym może być konieczność uderzenia „szczupakiem”. Odpowiedziały Górniczki strzałem Weroniki Kłody w poprzeczkę Kingi Seweryn, wcześniej bramkarka musiała popracować na przedpolu przy wrzutce. W 35. minucie powinno być już 0:2 po strzale w słupek Kurkutović, która skorzystała na katastrofalnym nieporozumieniu Hmirovej z Cyraniak przy próbie wybicia. W 40. minucie kilka rzutów rożnych miały Trójkolorowe, Piątek była w stanie zachować czyste konto z niemałą pomocą szczęścia. Już w doliczonym czasie gry dobrze w polu karnym odnalazła się Hmirova, ale jej koleżanki nie nadążyły jednak za jej pomysłem. Odpowiedzieć mogła bezlitośnie Oliwia Rapacka, ale mając przed sobą pustą bramkę, nie trafiła w piłkę.

W 53. minucie Victoria Kalaberova dobrze wyprowadziła naszą akcję, ostatecznie niecelnie finalizując dośrodkowanie Hmirovej. Po drugiej stronie odpowiedziała strzałem z dystansu, kolejny już raz w meczu, Weronika Kłoda. W 60. minucie Paulina Tomasiak, mimo interwencji ze strony Marcjanny Zawadzkiej, wykorzystała złe ustawienie naszej defensywy mocnym strzałem w boczną siatkę. Trójkolorowe miały dobrą okazję na bramkę kontaktową kilka minut później po misternie przygotowanym rzucie rożnym, jednak przy ustawieniu się przy murze sędzia dopatrzyła się pozycji spalonej. Wynik podwyższyła Julia Piętakiewicz, wykorzystując nasz zupełny brak uwagi po zablokowaniu strzału Anny Rędzi. Szybko mogła nadejść odpowiedź, gdy po strzale Kozarzewskiej wyplutą piłkę przejęła Jaszek, nie była jednak w stanie trafić do siatki. W 78. minucie Jagoda Cyraniak skopiowała akcję Tomasiak z początku spotkania, trafiając w poprzeczkę. W 92. minucie dwójkową akcję Maciążki z Posiewką finalizowała Santa Vuskane, ale jej finezyjne uderzenie zostało zablokowane. Katastrofalną próbę główki Kozarzewskiej w asystę przekuła doskonałym rajdem Anna Rędzia, a Julia Piętakiewicz z najbliższej odległości ustaliła wynik na 0:4.

GieKSa zasłużenie i wysoko przegrała z Górniczkami i tym samym mocno oddaliła się od obrony mistrzowskiego tytułu. 

GKS Katowice – Górnik Łęczna 0:4 (0:1)
Bramki: Kłoda (19), Tomasiak (60), Piętakiewicz (73, 90).
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Grzegorczyk (46. Kozarzewska)  – Włodarczyk (67. Malesa), Kalaberova (85. Posiewka), Hmirova, Cyraniak – Maciążka, Nieciąg (85. Vuskane), Brzęczek (67. Jaszek).
Górnik Łęczna: Piątek – Kazanowska, Lefeld (69. Piętakiewicz), Sanford, Kaczor (82. Hrelja), Ratajczyk, Głąb, Rapacka (51. Rędzia), Kurkutović, Kłoda (82. Hałatek), Tomasiak (82. Drąg).
Kartki: Grzegorczyk, Nowak – Tomasiak.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Jędrych: Wyjdziemy z tego

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po spotkaniu z Cracovią porozmawialiśmy z Arkadiuszem Jędrychem, który podkreślał konieczność pracy nad poprawą postawy drużyny w defensywie.

Były momenty, gdy GKS grał bardzo dobrze, a ostatecznie wynik to 0:3.
Arkadiusz Jędrych:
Najprościej powiedzieć, że stało się to, że przegrywamy 0:3 w domu i to jest taki mocny cios na gorąco. Po ostatnich meczach domowych byliśmy natchnieni taką pozytywną energią. Wiedzieliśmy, że możemy zagrać na swoich warunkach, tak jak pierwszą połówkę w kilku dobrych momentach, gdy wyszliśmy wysoko na Cracovię i dosyć łatwo nam oddawała tę piłkę. Cracovia trochę jak wytrawny gracz: poczekała i dwa razy im spadło, potem szybko strzelona trzecia bramka i skrzydła były podcięte. Ciężko już było szukać czegokolwiek więcej, niż choćby jednego punktu.

W ofensywie, patrząc na statystyki, widzimy ponad 30 dośrodkowań. To był pomysł na Cracovię?
Mieliśmy kilka planów na to spotkanie, między innymi te dośrodkowania. Jeśli ktoś śledzi nasze ostatnie poczynania, to w ostatnich meczach już ich trochę było. To jedna z części tego planu. Szkoda, że dzisiaj się nie udało i nic nie sfinalizowaliśmy. Tak jak wspomniałem – to Cracovia zadała pierwszy, drugi i poprawiła trzecim ciosem. Dzisiaj jesteśmy zamroczeni, ale trzeba szybko podnosić głowy do góry, bo zaraz mamy mecz pucharowy i ligowy. Zaraz rozgrywki wkroczą w taką fazę, że wszystko będzie napierało. Cóż, trzeba robić jak najszybciej punkty, bo nikt nie będzie spał w tej lidze.

Czego zabrakło do zdobycia bramki?
Z perspektywy obrońcy ja będę zaczynał od tego, co w defensywie. Nie jestem do końca pocieszony, bo straciliśmy trzy bramki. To jest dla mnie największa ujma, bo ja jestem za to odpowiedzialny. Zawsze jako pierwszy do państwa wyjdę i będę brał to na klatę, bo trzy bramki w domu nie przystoi.

Filip Stojilković to zawodnik sprawiający dużo problemów?
Myślę, że nie. Najważniejsze było znowu to, co my zrobiliśmy. W każdej z tych bramek to my pomogliśmy rywalowi, a nie przeciwnik zrobił na tyle dużo, by te bramki strzelać.

Ten mecz jest najbardziej bolesny spośród przegranych?
Każda porażka, tym bardziej w domu i w takim wymiarze, boli i trzeba sobie szczerze powiedzieć, że trzy gongi na swoim stadionie – to boli. Liga to nie jest jednak sprint, to jest maraton. Trzeba te głowy szybciutko do góry podnosić, bo liga ucieka, punkty uciekają, a my chcemy, by ona jak najdłużej w Katowicach została.

Dzisiaj szósta porażka. W czym kibice mają doszukiwać się optymizmu?
Liga to maraton, na dzisiaj faktycznie jesteśmy w dolnych rejonach, ale tabela najważniejsza będzie po 34. kolejce, a nie po 8. czy 15. – prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy. Wiem, że ta szatnia ma na tyle silnego mentalu, że wyjdziemy z tego momentu.

Na dzisiaj GieKSa ma najgorszy bilans straconych bramek. To powód do niepokoju?
Zdecydowanie tak, tych bramek jest za dużo straconych. Jeżeli tych bramek byłoby mniej, to na dziś mielibyśmy 2-3 punkty więcej. Wiemy, jak tabela wygląda, te punkty pozwoliłyby na to, by być troszkę wyżej. Na dzisiaj nic by to nie dało, bo ta tabela liczy się na końcu, ale my musimy jak najszybciej wygrać pierwszy mecz i poprawić to, by tych straconych bramek było jak najmniej, a strzelonych jak najwięcej. Obyśmy mieli więcej punktów w tabeli.

Porażkę można tłumaczyć klasą rywala?
Ekstraklasa pokazuje, że każdy z każdym może wygrać, choćby ostatnia kolejka. Jeśli ktoś śledzi Ekstraklasę, to wie, że tutaj każdy może wygrać. My przygotowujemy się do każdego meczu z nastawieniem, że chcemy odnosić zwycięstwo, zdobyć punkty. Nie mamy na pewno założenia przed meczem, że będziemy się bronić czy grać na remis.

Silny mental, czyli będziecie kontynuować swoją pracę i to zaprocentuje?
Na pewno mamy aspekty do poprawy, bo skoro dzisiaj ta liczba punktów, powiedzmy sobie szczerze, nie jest zadowalająca, także ta liczba straconych i strzelonych bramek, więc jesteśmy świadomi, że mamy nad czym pracować. To nie może się odbyć tak, że dalej wierzymy i nic nie robimy albo robimy to samo. Musimy dosyć mocno przeanalizować te słabsze strony, dopracować te lepsze i… Często w GieKSie padał ten termin „proces” – jestem przekonany, że trwając w nim i dokładając jakości, intensywności i decyzyjności jesteśmy w stanie z tego wyjść.

Co powiedzieć w szatni po tak dobrym pół godziny? Chyba ciężko mówić o potrzebie jakiegoś wstrząsu?
Fajnie, że to dostrzegacie. Inna osoba postronna spojrzałaby na wynik 0:3 i powiedziała: „dzisiaj GieKSy nie było”. Faktycznie te pierwsze 30 minut, gdyby ta piłka się lepiej odbiła albo bylibyśmy bardziej pazerni, gdybyśmy strzelili pierwszą bramkę, to ten wynik mógłby być inny. Finalnie oczywiście nie jest inny i musimy ciężko pracować, znamy swoją wartość i swoją siłę. Znamy też swoje wady, bo patrząc w tabelę, nie da się ukryć, że je mamy. Cóż, te głowy muszą być dobrze naoliwione, nie możemy ich za nisko spuścić. Jeszcze raz powtórzę – Ekstraklasa to maraton, to nie jest sprint.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Defensywna aberracja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczorajszy mecz to było kuriozum. Może nie tak, jak niegdysiejszy mecz, który oglądałem w TV pomiędzy Barceloną i Betisem, w którym Blaugrana wygrała 5:1, będąc drużyną zdecydowanie… gorszą. Tutaj nie można powiedzieć, że Cracovia była gorsza, ba – była zdecydowanie lepsza. Efektywniejsza w swych działaniach na boisku, bo przecież gdzie indziej. Ale… niesmak, a wręcz potężny niesmak pozostał.

Zaczęło się od tego, że po powrocie z wyjazdu na Nową Bukową wszystko wyglądało po staremu. Od początku meczu GKS narzuca swoje warunki gry, jest szybki, dynamiczny, agresywny. Stwarza sytuacje, ma wiele stałych fragmentów. W pewnym momencie Bartosz Nowak wykonywał cztery (!) razy z rzędu rzut rożny. Nie przypominam sobie w piłce takiej sytuacji – trzy i owszem się zdarzały, ale cztery?… Ewenement. I tak jak mówił Filip Surma w transmisji – Bartek chciał trafić w ten swój punkt w polu karnym i cały czas próbował. A Michał Trela twierdził, że gol dla GKS wisi w powietrzu.

Każdy, kto ogląda mecze GKS w tym sezonie jednak zna takie scenariusze i nie są one wcale takie… dobre. Zanim jednak przejdziemy do spraw defensywnych to powiedzmy sobie, że to jest trochę mydlenie oczu z tymi sytuacjami bramkowymi. Owszem, katowiczanie oddali kilka strzałów, nawet celnych, golkiper gości dobrze bronił, ale nie łapaliśmy się za głowy po niewykorzystanych stuprocentowych sytuacjach. Z naporu GieKSiarzy mogła paść bramka i w poprzednich meczach u siebie padały. To jest właśnie ta aferka, o której pisałem, gąszcz nóg i ewentualnie pojawia się sytuacja bramkowa. Ale setek tu nie było.

No i poszło po schemacie. Cracovia wyprowadziła jedną z pierwszych (bo drugą) groźną akcję i od razu strzeliła gola. Dokładnie taki sam schemat przerabialiśmy z Widzewem, dokładnie tak samo było z Radomiakiem. Czyli GKS dominuje i atakuje, a rywal – z pewną przesadą – raz sobie wyjdzie z połowy i pyk – brameczka. Na Legii może aż tak nie było, bo gospodarze też mieli swoje sytuacje, ale tam katowiczanie naprawdę świetnie grali w ofensywie od początku meczu. A i tak sami dostali gonga.

Problem jest taki, że jedna taka bramka może się wydarzyć i można wtedy powiedzieć – zdarza się. W 2008 roku na Euro Austria cisnęła Polaków niemiłosiernie, Artur Boruc wyczyniał cuda w bramce w sytuacjach sam na sam, a jednak to nasza reprezentacja zdobyła gola. Takich przykładów w piłce trochę jest. Nie jest to częsta sytuacja, ale co kilkadziesiąt meczów się zdarza. Stracić jednak w takich okolicznościach DWA gole do przerwy – to już jest sprawa iście kuriozalna.

No i oczywiście GKS nie byłby sobą, gdyby tych goli nie tracił w skandaliczny sposób. Już nie mówię nawet o tym odkryciu się skutkującym „lotniskiem” dla przeciwników. To może nie wyglądało tak, jak mecz sprzed niemal dwóch lat, kiedy Tottenham grał w dziewiątkę przeciw Chelsea, trener ustawił linię obrony bardzo wysoko i The Blues wychodzili co chwilę dwoma, trzema zawodnikami sam na sam. Ale mimo wszystko ten mecz mi się jakoś przypomniał.

I tu dochodzimy do sedna. Gra obronna. Niestety w tym sezonie, jak i w końcówce poprzedniego, to jest absolutny dramat i zaprzeczenie ekstraklasowego poziomu. To co wyprawiają nasi obrońcy, ale też cała drużyna w fazie defensywnej, nie mieści się w głowie. To jest taki schemat, że można zastanowić się – po co atakować, wypruwać sobie żyły w ofensywie, skoro rywal zrobi jeden-dwa wypady i strzeli bramki, a w najlepszym wypadku stworzy sobie bardzo groźne sytuacje. Taka trochę jest GieKSa w tym sezonie. Bo normalnie w piłce to jest tak, że przeciwnik atakuje, stwarza lepsze czy gorsze sytuacje, czasem strzeli gola lub nie. W przypadku katowiczan każdy atak w miarę sensownego rywala, to potężne ryzyko utraty bramki. My po prostu bronić nie potrafimy. Nie wiem, czy nigdy nie umieliśmy czy po prostu zapomnieliśmy.

Rok temu czepiałem się tych indywidualnych błędów, które zdarzały się choćby temu wychwalanemu pod niebiosa Oskarowi Repce. Z tym że poza tymi kiksami, nieumiejętnością wybicia piłki, cała obrona spisywała się przyzwoicie. Teraz mamy zarówno indywidualne absurdalne zachowania, jak i całość defensywnej gry zespołu jest po prostu beznadziejna.

Zostawmy kunszt piłkarzy Cracovii i Mateusza Klicha, bo to jest jedna sprawa. Solidna defensywa powinna takim bramkom zapobiec. Przy pierwszym golu Alan Czerwiński dał się minąć jak dziecko, Dawid Kudła wybrał się na grzyby (podobno zaczyna się sezon), ale zanotował pusty przelot i odsłonił całą bramkę. Sam gol samobójczy to już przypadek, ale gdyby Dawid został w bramce, pewnie tego trafienia by nie było. Drugi gol to już kompletna aberracja gry w piłkę. Najpierw obciął się naprawdę dobrze do tej pory grający Milewski, ale równie wielkim problemem było to, że po pierwszym strzale i kapitalnej interwencji Kudły, nasi zawodnicy stanęli jak kołki, tak jakby pogodzili się już z utratą bramki. Zero ruchu – byli jak słupy soli. Uśmiechnięty Henriksson tylko na to czekał i sam pewnie był zszokowany jak bardzo mu rywale nie przeszkadzali. Ludzie – gra się do gwizdka czy przerwy w grze. Przy trafieniu Stojilkovića już po prostu byliśmy typowo słabsi od przeciwnika, który znalazł lukę – ale i tutaj nawet Arek Jędrych dał się w beznadziejny sposób ograć.

Cracovia naprawdę nie miała wielu sytuacji i nie cisnęła w tym meczu ani trochę. Wystarczyło kilka wypadów, gdzie swoją jakością plus skandaliczną grą GKS w defensywie, doprowadzili do tych bramek. A przecież mogło być z tych nielicznych akcji ofensywnych jeszcze więcej – gdy Milewski (powtórzę – od początku meczu grający bardzo dobrze), obciął się w drugiej połowie i Minczew wyszedł sam na sam z Kudłą. Czy w doliczonym czasie gry przed przerwą, gdy rywale wyszli 2 na 1 obrońcę i prawie było 0:3.

Wygląda to źle, bardzo źle. GKS potrafi gole strzelać, co pokazał już kilka razy w tym sezonie. Ale strzela, gdy gra w piłkę – jak z Arką czy Radomiakiem. Bo jak nie gra, to ma zero z przodu – jak z Rakowem, Górnikiem czy Lechią. Co z tego jednak, że strzelimy jakieś bramki, jeśli tak łatwo je tracimy. Nie zawsze będziemy wygrywać 3:2.

W ostatnich 14 meczach GKS nie potrafił zachować czystego konta. W tym czasie stracił 30 (słownie: trzydzieści!) bramek. To ponad dwa gole stracone na mecz. Czyli to oznacza, że średnio w tych czternastu meczach potrzebowaliśmy aż dwóch goli do remisu i aż trzech goli do zwycięstwa. I rzeczywiście – strzelając trzy gole wygrywaliśmy. Jedynym wyjątkiem, w którym dwa trafienia dały wygraną, a ta średnia była zaburzona – to starcie z maja z… Cracovią.

W tych czternastu meczach: pięć razy straciliśmy trzy gole, sześć razy – dwa gole, trzy razy – jednego gola. Czyli w 11 na 14 ostatnich meczów traciliśmy co najmniej dwa gole. W tym sezonie w dziewięciu kolejach trzy razy przegraliśmy 0:3. Jak mawiał klasyk – to się w pale nie mieści.

Oczywiście po raz ósmy z rzędu straciliśmy bramkę w czasie 40+ lub 85+… Naprawdę to już się robi nudne. Już nawet nie chce mi się tego liczyć. W GieKSę wierzę, ale nie wiem czy wierzę w to, że nadejdzie kiedyś mecz, w którym GKS nie straci gola do szatni czy prawie do szatni.

Naprawdę, gdyby GKS był po prostu słaby jak barszcz, to jeszcze bym to przełknął i jakoś się z tym pogodził. Jednak widzę duży potencjał w tej drużynie – choć bardziej w ofensywie. Mamy zawodników, którzy jak złapią wiatr w żagle, to potrafią kreować sytuacje i strzelać bramki. Ale to wszystko traci sens, gdy przeciwnik zdecyduje się wyściubić nos z własnej połowy. I tutaj na pewno jest to kamyk do ogródka trenera i sztabu, bo zamiast być lepiej, to jest coraz gorzej. Fakt, że kontuzja Aleksandra Paluszka pokrzyżowała plany bardzo mocno. Ale nie wzmocniliśmy formacji obronnej w okienku transferowym i naprawdę – nie ma większych możliwości roszad. Alan Czerwiński w tym sezonie gra po prostu bardzo słabo. Arek Jędrych też nie jest wybitną ostoją. Do tego szkoleniowiec podejmuje dziwne decyzje o wystawianiu na środku Grzegorza Rogali, jeszcze dziwniej to argumentując, że zawodnik rozegrał dobry mecz w Gdańsku. Trenerze, proszę…

Zakładając jednak, że Rogala jest rozpatrywany jako środkowy, to nadal mamy z nim i Czerwiński, Jędrychem, Kuuskiem i Klemenzem pięciu do grania. Zestaw niepowalający na kolana absolutnie. A jeszcze serce nam podeszło do gardła – mimo wszystko – gdy kapitan był opatrywany na początku meczu. Przyjdą też drobne urazy czy kartki. Naprawdę źle to wygląda w tej formacji. Więc tak – sama formacja jako taka jest naszym olbrzymim problemem, podobnie jak gra defensywna całego zespołu. Ale to od obrony się wszystko zaczyna i tu nie mamy wiele możliwości manewru.

Na koniec jeszcze jedna sprawa. Z trenerem się często nie zgadzam i krytykuję jego wybory. Szkoleniowiec podkreśla nieraz, że kibic patrzy pod kątem efektu, emocji, bramek, zwycięstw, a trenerzy rozpatrują te kwestie bardziej analitycznie, mają swoje programy, które dają im liczby, kto, jak i ile. I to oczywiście jest prawda. Ja od zawsze wiem (niekoniecznie mówię), że taktyka w piłce mnie po prostu nie interesuje. Każdy w piłce znajduje coś dla siebie – ja jestem dobry w historii, wynikach, fascynuje mnie śledzenie różnych historii drużyn w czasie. I oczywiście emocje, emocje, emocje – to jest numer jeden. Gdyby interesowała mnie taktyka, czyli naprawdę dość zaawansowana wiedza na ten temat, zostałbym domorosłym analitykiem albo trenerem właśnie. Jako kibic jednak wyrażam swoje zdanie na temat końcowego efektu, jaki widzę na boisku. I można wtedy mówić o założeniach czy liczbach, ale co z tego, jak dostajemy potem w trąbę raz, drugi, trzeci 0:3, a w niektórych meczach zawodnicy wyglądają tak, jakby nie wiedzieli, po co wyszli na boisko.

Chcę jednak powiedzieć, że mimo tych „niezgód” z trenerem wszelkie pomysły o jego zwolnieniu w tym momencie to też jest kuriozum – tym razem kibicowskie. Ludzie – puknijcie się w głowę, bo przecież już to przerabialiśmy. Już zwalnialiśmy Góraka w pierwszej lidze, już było „pakuj walizki”, bo wuefista, bo nie może się nauczyć pierwszej ligi, bo trzyma się uparcie swoich schematów, bo piłka go przerasta. Czy mam przypomnieć, że ten człowiek ostatecznie tę pierwszą ligę po prostu przeszedł spektakularnie, jak w grze komputerowej?

Poprzedni sezon – pierwszy sezon w ekstraklasie to było marzenie. GieKSa pod wodzą Rafała Góraka zdobyła niemal pół setki punktów, nie będąc ani przez moment zagrożona spadkiem, zapewniając sobie utrzymanie już w kwietniu. Czy naprawdę dziewięć kolejek wystarcza do tego, żeby znów wchodzić w ten stary schemat? Przypominam, że GKS nadal (stan na sobotę rano) jeszcze nie jest w strefie spadkowej. Że jeszcze nie ma żadnej punktowej tragedii. Uczmy się na błędach.

Poza tym to jest nieludzkie, żeby przy pierwszym małym kryzysie od dwóch lat od razu eliminować człowieka, który cały ten projekt pod tytułem „ekstraklasa” zbudował z totalnych zgliszczy. Trener buduje i dajmy mu z tej trudnej sytuacji wyjść. To naprawdę nie jest ten moment i jeśli ktoś myśli o zwolnieniu, to niczym się nie różni od tych wszystkich prezesów-wariatów, którzy trenerów zmieniają jak rękawiczki.

Jest dramatycznie w obronie i to jest zadanie numer jeden dla trenera. Niech ogarnia – z tym materiałem ludzkim, który ma. Wyjścia innego nie mamy. Pozostaje wierzyć i wspierać ten zespół, nawet jeśli doprowadza do wielkiej irytacji.

Zwycięstwa przyjdą. Tylko zachowajmy spokój. Krytyka – tak. Ostra krytyka- jeszcze bardziej tak. Decyzje pod wpływem emocji – absolutnie nie!

Czekamy na wtorek i trzymamy kciuki za drużynę!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Cracovii

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Spotkanie z Cracovią miało być momentem odbicia. Graliśmy u siebie, po serii niepowodzeń na wyjazdach, licząc, że przy Bukowej wróci COŚ, co można nazwać GieKSą. I faktycznie – pierwsze 30 minut wyglądały obiecująco. Wysoki pressing, kilka okazji, dominacja w polu karnym.

Problem w tym, że nie strzeliliśmy. Cracovia przetrwała napór, a potem nas zabiła – dosłownie i mentalnie. Po golu na 0:1 zeszło z nas powietrze. Drugi cios przyszedł szybko, a trzeci był tylko formalnością. Z każdą minutą nasza gra gasła. W drugiej połowie nie pokazaliśmy już absolutnie nic.

Plusy:

+ Pierwsze 30 minut
Zespół dobrze wszedł w mecz. Pressing był wysoki, momentami bardzo skuteczny – Cracovia miała problem z utrzymaniem piłki, a my wygrywaliśmy większość pojedynków. Zamknęliśmy ich w polu karnym, mieliśmy cztery rzuty rożne z rzędu, kilka niebezpiecznych wejść. Gdyby padł gol, ten mecz wyglądałby inaczej.

+ wejście Wędrychowskiego
Taki mini plusik, ale warto docenić. Wszedł z energią, oddał jeden strzał i zrobił kilka rajdów. Próbował robić wiatr, kiedy reszta drużyny grała na stojąco.

Minusy:

– Brak konkretów pod bramką
Dziewięć rzutów rożnych i żadnej poważnej sytuacji. Mnóstwo gry po obwodzie, ale bez ostatniego podania. Cracovia pozwalała nam grać szeroko, bo wiedziała, że środkiem nic nie zrobimy. Tę niemoc widać było aż do końca.

– Indywidualne błędy w obronie
Przy pierwszym golu Czerwiński zmienił tor lotu piłki po uderzeniu Stoinkovicia. Przy drugim – złe ustawienie Milewskiego po stałym fragmencie. Trzeci gol to efekt zbyt dużej przestrzeni w środku pola i kapitalnego podania Klicha. Do tego dochodziło fatalne wybicie Kudły i straty Czerwińskiego.

– Fatalne wejście w drugą połowę
W 53. minucie nie było już widać żadnej woli walki. Oddaliśmy piłkę, czekaliśmy, co zrobi Cracovia. Środek pola nie istniał, pressing był niedokładny, skrzydła nie wracały. Cały zespół wyglądał na złamany.

– Brak pomysłu, chęci i wiary
Od około 70. minuty mieliśmy piłkę, ale nie wynikało z tego nic. Graliśmy po obwodzie, nie zbliżając się do pola karnego. Strzał Rosołka był efektem akcji Wędrychowskiego, ale poza tym – kompletna pustka. Nawet ciężko było coś zanotować.

– Zmiany bez realnego wpływu
Wędrychowski coś próbował, ale reszta? Bosch żółta kartka minutę po wejściu, Rosołek bezsensowny strzał, reszta zniknęła. Brak impulsu i jakości.

Podsumowanie

To miał być mecz, po którym znowu się odbijemy. Paradoksalnie to właśnie dobry początek nas pogrążył. Nie wykorzystaliśmy swojej przewagi, a po stracie bramek zabrakło energii, mentalu i jakiegokolwiek pomysłu na grę. Cracovia grała dojrzale i spokojnie. My wyglądaliśmy na zespół zagubiony i bez planu.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga