Dołącz do nas

Hokej Kibice Klub Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd doniesień mass mediów: GieKSa uczci pamięć poległych

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.

W ostatnią środę piłkarki GieKSy rozegrały wyjazdowe spotkanie w ramach rozgrywek Pucharu Polski z Rekordem Bielsko-Biała. W regulaminowym czasie gry wynik brzmiał 2:2 (0:0), którego nie zmieniła również dogrywka. W rzutach karnych lepsze okazały się gospodynie i one awansowały do 1/16 finału rozgrywek. Piłkarze mieli przerwę od ligowego grania, ze względu na odwołany mecz z Resovią (zakażenia SARS-CoV-2 w Resovii). Z tego powodu, w sobotę, rozegrali spotkanie sparingowe z czwartoligowym Ruchem Radzionków, które wygrali 6:0 (2:0).

Siatkarze w ósmej kolejce PlusLigi wygrali na wyjeździe, ze Stalą Nysa 3:2. Kolejne spotkanie siatkarze zagrają w hali w Szopienicach, z mistrzem Polski z ubiegłego sezonu, zespołem Jastrzębskiego Węgla. Spotkanie rozpocznie się w najbliższą sobotę (27.11.2021 roku) o godzinie 17:30.

Hokeiści, po przerwie reprezentacyjnej wrócili do rozgrywek ligowych. GieKSa rozegrała dwa spotkania: w piątek w Katowicach, wygrała z Zagłębiem Sosnowiec 3:2, w niedzielę drużyna wygrała z JKH GKS-em Jastrzębie 7:4. Przed meczem z Zagłębiem do drużyny dołączył Kalle Valtola, 25-letni fiński obrońca.

 

PIŁKA NOŻNA

bts.rekord.com.pl – Rekord B-B – GKS Katowice 2:2 (2:2, 0:0) K. 4:2

Epicki, pucharowy bój w Cygańskim Lesie dla Rekordu!

[…] Po przebytych chorobach, kontuzjach, po serii ligowych porażek i wobec nieustannych kłopotów kadrowych, można było mieć uzasadnione obawy o występ bielszczanek, o jego wynik w starciu ze znacznie wyżej notowanymi katowiczankami. Wśród biało-zielonych nadal wykluczone z gry są m.in. Klaudia Adamek i Wiktoria Pietrzyk, a absencja Martyny Cygan wymuszona została szkolnymi obowiązkami. Przebywającego na zwolnieniu lekarskim Marcina Trzebuniaka na ławce trenerskiej zastąpił Emil Kosiec. Ale i GKS nie był wolny od problemów kadrowych, choć nie tej skali, jak w przypadku gospodyń spotkania. Z kontuzją zeszła z przedmeczowej rozgrzewki Amelia Bińkowska, którą zastąpiła Nikola Brzęczek.

Przebieg, obraz pierwszej części w pełni uzasadniał troskę sympatyków Rekordu. To były trzy kwadranse optycznej przewagi, momentami wręcz dominacji, podopiecznych Witolda Zająca. Popełniły jednak przyjezdne kilka kardynalnych błędów w swojej ofensywie. W wielu sytuacjach ataki piłkarek GKS-u były zbyt schematyczne i przewidywalne dla dobrze usposobionej defensyw Rekordu. W kilku innych przyjezdne w banalny sposób dawała się łapać na ofsajdzie. A przy tym jeszcze miały bielszczanki bardzo dobrze usposobioną w bramce Wiktorię  Berdys oraz coś niezbędnego w odniesieniu sukcesu, a mianowicie łut szczęścia. Dwukrotnie (w w 4. i 15. minucie) bliska trafienia była Klaudia Maciążka, w 41. nieznacznie chybiła celu Emilia Zdunek.

Ku zaskoczeniu zespołu gości „okopany” dotąd na własnej połowie Rekord śmielej ruszył do przodu na wstępie drugiej części meczu. Określenie prób ofensywnych w wykonaniu gospodyń atakiem zapewne byłoby nadużyciem. To były raczej próby kąsania, podgryzania obrony „Gieksy”. I pewnie nikt nie zakładał, nie przypuszczał, że Katarzyna Moskała (na zdjęciu) indywidualną akcją zdoła w pojedynkę zdemontować obronę rywalek. Wszędobylska skrzydłowa, choć tu w innej roli, odprowadziła piłkę do linii końcowej, skąd optymalną asystą obsłużyła nadbiegającą Magdalenę Skolarz. Radość z prowadzenia trwała dziesięć minut, po kornerze, w ogromnym zamieszaniu do wyrównania doprowadziła K. Maciążka. Utracie kolejnych goli zapobiegły desperackimi wślizgami Izabela Tracz i Magdalena Knysak, ale wobec kontry „dwie na jedną” i strzału N. Brzęczek bielszczanki były bezradne. 120 sekund później drużyna gości zmarnowała idealną szansę na dwubramkowe prowadzenie. W. Berdys zdołała sparować piłkę po strzale Kateriny Vojtkovej, dobijając „do pustaka” K. Maciążka obiła poprzeczkę. Mówi się – niewykorzystane okazje… Szczerze przyznajmy, niewielu – o ile ktokolwiek na trybunach – wierzył jeszcze, że bielszczanki odwrócą losy meczu. Wierzyły jednak „rekordzistki”. Ostatni, niemal rozpaczliwy atak znów wyprowadziła K. Moskała. Defensorski GKS-u nie dość, że nie potrafiły zneutralizować solowej akcji, to jeszcze dały się zwieść podążającej w sukurs koleżance – Zofii Śmietanie.

Mimo ewidentnego upływu sił biało-zielone wykrzesały z siebie więcej niż maksimum energii na dystansie 30-stu dodatkowych minut. Z kolei niekorzystny, zaskakujący rezultat remisowy wymusił na przyjezdnych zdwojenie aktywności na połowie Rekordu. Na stworzenie realnego zagrożenia pod bramką rywalek w inny sposób, niż stałe fragmenty gry, naszym zawodniczkom po prostu brakowało już „fizyki”. Katowiczanki z kolei wypracowały w końcówce drugiej część dogrywki dwie klarowne sytuacje. W 114. minucie Anita Turkiewicz z 7-8 metrów trafiła w poprzeczkę. Pięć minut później ta sama zawodniczka stanęła przed niemal identyczną szansą, ale W. Berdys stanęła na wysokości zadania.

To, że „rekordzistki” lepiej wytrzymały stres związany z konkursem ”jedenastek” to jedno. A drugi klucz do sukcesu, to sposób egzekwowania rzutów karnych – majstersztyk. Zaczęło się od pudła Marleny Hajduk, na co uderzeniem w „okienko” odpowiedziała Patrycja Rżany. Na gola K. Maciążki, choć piłka „przelała się” po ręce bramkarki, uderzeniem od słupka ripostowała Martyna Gąsiorek. W trzeciej serii K. Vojtkova zakłóciła „spokój pająka” w narożniku bramki, ale M. Knysak ripostowała równie chytrym strzałem. Czwartą, jak się okazało finałową serię, uderzeniem w słupek otworzyła Joanna Olszewska, a zamknęła „z przytupem”, od poprzeczki do bramki – Wiktoria Nowak.

 

sportowefakty.wp.pl – Już wszystko jasne. Oto komplet par 1/16 finału Pucharu Polski

Mocnym akcentem zakończyła się seria meczów pierwszej rundy piłkarskiego Pucharu Polski kobiet. Niespodziewanie, po rzutach karnych, z rozgrywkami pożegnały się zawodniczki GKS-u Katowice.

[…] Do niespodzianki doszło w ostatnim spotkaniu pierwszej rundy rozgrywanym w Bielsku-Białej. Beniaminek Ekstraligi Rekord, pokonał u siebie po serii rzutów karnych doskonale radzący sobie w tym sezonie GKS Katowice. Po dogrywce na tablicy widniał remis 2:2, a w jedenastkach bielszczanki wygrały 4:2.

 

sportdziennik.com – GieKSa uczci pamięć poległych

Klub z Bukowej dbając o swą małą ojczyznę włącza się w obchody 40. rocznicy pacyfikacji Kopalni Wujek. Drużyny GKS-u grać będą w specjalnych strojach, a niespodzianki szykują też kibice.

Za dokładnie miesiąc minie 40 lat od krwawej pacyfikacji Kopalni Wujek, podczas której zginęło 9 górników. O godne upamiętnienie wydarzeń z 16 grudnia 1981 roku jak zwykle zadba Śląskie Centrum Wolności i Solidarności, przygotowując nową muzealną wystawę, a do pomocy aktywnie włączy się też GKS Katowice.

– 40 lat temu, po wprowadzeniu stanu wojennego, górnicy dali opór komunistycznej władzy – mówi Robert Ciupa, dyrektor ŚCWiS.

– Walczyli, by zniesiono stan wojenny. To był strajk godnościowy, walka o godność człowieka, wtedy przegrana. 23 górników zostało rannych, 9 zabitych. Najważniejsze, że pamięć przetrwała, a krzyż ustawiony już 16 grudnia przez górników, pod który od lat przyjeżdżają delegacje z całej Polski, stał się symbolem nadziei, że wolność kiedyś nadejdzie. Górnicy pokazali, że są ideały, za które warto nawet oddać życie. Pamięć o tamtych wydarzeniach jest przekazywana przez nas i instytucje współpracujące. Miło, że dołącza do nich GKS, klub z Katowic, dzięki któremu rozszerzymy i mocniej wypromujemy naszą akcję.

Mecze piłkarzy GieKSy z Miedzią Legnica, siatkarzy z Projektem Warszawa oraz hokeistów z Ciarko KH Sanok zostaną poprzedzone minutą ciszy. Siatkarze i piłkarze grać będą z opaskami „Wujek 81 – pamiętamy”, podobny napis pojawi się podczas telewizyjnych transmisji ich meczów na bandach ledowych, a całe stroje dedykowane na tę okoliczność założą hokeiści podczas turnieju finałowego Pucharu Polski, rozgrywanego w końcówce grudnia w Bytomiu.

– Byłem wtedy 10-latkiem, ale wcale nie jak przez mgłę przypominam sobie tamte wydarzenia, czas i atmosferę – mówi Marek Szczerbowski, prezes GieKSy.

– Z rodzinnej Koszutki widzę Spodek i Rondo, pamiętam tamtą zimę, tamte czołgi na ulicach. Cieszę się, że mamy możliwość uczestniczenia w rocznicy tamtych wydarzeń, potępienia agresji człowieka. GKS jest klubem miejskim, wielosekcyjnym i zamierza bardzo szeroko włączyć się w te działania. Fachowcy ze Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności przygotują kampanię informacyjną, a my działania promocyjne. Chcemy upamiętnić te bardzo istotne dla losów nie tylko naszego regionu, ale i kraju wydarzenia, a w przyszłości kontynuować współpracę ze ŚCWiS. Dziękuję kibicom GieKSy, którzy zainspirowali nas do głębszego zaangażowania się w tę 40. rocznicę.

Fanatycy GKS-u już od ponad 10 lat rokrocznie dbają o godne obchody pacyfikacji Wujka, a teraz wesprze ich w tym klub.

– Dla nas to bardzo ważne – mówi Marcin Gruszczyński, jeden z kibiców najmocniej zaangażowanych w tę inicjatywę.

– Klub ochoczo i od razu przystał na naszą prośbę, nasz pomysł. To coś oczywistego, że kluby sportowe powinny w swoich miastach, swoich małych ojczyznach, włączać się w takie wydarzenia rocznicowe. GKS ma dużą rolę do odegrania, bo ma po prostu dużą bazę kibiców i jest dobrą platformą do przekazywania pewnych wieści. Specjaliści przygotują materiały, klub zadba o promocję, a kibice… też przygotowali trochę niespodzianek. O szczegółach jeszcze nie będziemy mówić, ale jeśli wszystko wyjdzie tak, jak chcemy, to za 2-3 tygodnie spotkamy się na jeszcze jednej konferencji prasowej.

Z naszej strony spuentujmy, że w tych zglobalizowanych czasach, gdy potrafi się żyć tym, co dzieje się za dwoma oceanami, a nie pamięta o tym, co za rogiem, inicjatywa kibiców GieKSy i podchwycenie jej przez klub jest godne pochwały. Misją klubu są nie tylko wyniki sportowe, ale też takie działania, dbanie o tożsamość i lokalną społeczność.

 

ruchradzionkow.com – Ruch zagrał z „GieKSą”. Lekcja od I-ligowca

Ruch Radzionków przegrał sparing z GKS-em w Katowicach. I-ligowcy ograli „Cidry” 6:0, do przerwy prowadząc różnicą dwóch goli.

– To była dla nas jedna z cenniejszych lekcji, jakie mogliśmy w ostatnim okresie zdobyć. Dotknęliśmy innego poziomu piłki nożnej. Zrobimy wszystko, by wyciągnąć z tego spotkania naukę – skomentował trener Marcin Dziewulski.

Katowiczanie pierwotnie mieli w sobotę zagrać ligowy mecz z Resovią Rzeszów, ale spotkanie ze względu na przypadki zakażenia koronawirusem wśród graczy z Podkarpacia zostało przełożone. – We wtorek zadzwonił trener Rafał Górak z propozycją sparingu. Zmodyfikowaliśmy nieco swoje plany, ale każdy z zawodników się do tego dostosował. Chcieliśmy wypaść dobrze i mimo słabszego wyniku chcę widzieć również pozytywy. Mieliśmy swoje momenty, a uwypuklone mankamenty będzie można poprawiać w trakcie przygotowań do rundy wiosennej – komentuje trener Dziewulski.

Jeszcze przed przerwą Mateusza Szukałę pokonywali Bartosz Jaroszek i Danian Pavlas. Po zmianie stron w bramce „Cidrów” stanął Rafał Strzelczyk, który po piłkę sięgał do siatki po uderzeniach Szymona Kiebzaka, dwóch trafieniach Patryka Szwedzika i niefortunnej interwencji Tomasza Harmaty. Gospodarze byli stroną przeważającą, ale radzionkowianie też mieli swoje okazje. Pod bramką Dawida Kudły brakowało im jednak skuteczności. – Kilka bramek straciliśmy w kuriozalny sposób. Momenty, w których biega się za piłką są frustrujące, ale mieliśmy też swoje sytuacje. Zebraliśmy cenne doświadczenie, nie mam obaw o morale zespołu. To był mecz towarzyski, potrafimy sobie radzić z porażkami i szczerze o nich rozmawiać, a na najbliższe tygodnie mamy swoje plany. Chcę, by udali się na urlopy z dobrym nastawieniem – zapowiada trener Dziewulski.

 

SIATKÓWKA

sport.interia.pl – Stal Nysa pogrąża się w kryzysie. Fatalna seria trwa

Stal Nysa wciąż bez zwycięstwa w siatkarskiej PlusLidze. Zespół prowadzony przez Daniela Plińskiego we własnej hali przegrał 2:3 z GKS-em Katowice. To już dziewiąta porażka Stali w tym sezonie.

Pliński objął drużynę z Nysy kilkanaście dni temu. Stal pod jego wodzą potrafiła postawić się Projektowi Warszawa, ale punktów od tego nie przybywało. W piątek wreszcie dopisała przynajmniej jeden do swojego konta, ale w decydujących momentach tie-breaka lepsi byli goście. To czwarte zwycięstwo GKS-u w tym sezonie.

W pierwszym secie minimalną, dwupunktową przewagę szybko wypracowała sobie Stal. Zawdzięczała to m.in. zagrywce Mitchella Stahla, z którą nie poradził sobie Tomas Rousseaux. Gospodarze dobrze wyglądali w przyjęciu, dzięki czemu rozgrywający Marcin Komenda mógł korzystać w ataku z wielu zawodników. Przy stanie 14:11 dla Stali trener gości Grzegorz Słaby poprosił o czas.

I choć siatkarze z Nysy do skutecznej gry dołożyli szczelny blok, w ich grze coś się zacięło. Po kilku błędach ich przewaga spadła do zaledwie punktu. W końcówce seta po obu stronach było sporo pomyłek, ale świetne serwisy Jakuba Szymańskiego dały przewagę gościom – GKS wygrał 25:22.

Drużyny z Katowic w tym sezonie nie omijają problemy. Cierpiała przez kontuzje, kilku zawodników trafiło też na kwarantannę z powodu COVID-19. Przy tej okazji przytrafiła jej się seria czterech porażek. Przed tygodniem przerwali jednak złą passę – pokonali 3:1 Cerrad Enea Czarnych Radom.

W drugim secie piątkowego spotkania katowiczanie radzili sobie równie dobrze, co w pierwszej partii. Szybko odskoczyli rywalom na cztery punkty. Skutecznie grał Jakub Jarosz. 34-letni atakujący do udanych ataków dołożył także punkt zagrywką.

Pliński próbował szukać nowych rozwiązań, wprowadzał na boisko rezerwowych. Stal popełniała jednak więcej błędów niż rywale. Łącznie w ten sposób w pierwszych dwóch setach oddała przyjezdnym 10 punktów, sama zyskała zaś tylko cztery. W drugiej partii GKS nie dał się dogonić – wygraną 25:21 przypieczętował atak Jarosza.

Trzecią partię lepiej rozpoczęli gospodarze. Z rytmu nie wybiła ich nawet długa przerwa na początku seta, gdy sędziowie rozpatrywali jedną z sytuacji przy siatce. Ostatecznie przyznali punkt katowiczanom, ale Stal wkrótce odskoczyła na pięć oczek. Przy stanie 13:8 dla gospodarzy GKS odrobił trzy punkty, nie zdołał jednak utrzymać kontaktu z rywalami. Goście stracili skuteczność, kilka razy niedokładnie piłkę rozegrał Micah Ma’a. Stal wygrała 25:20.

Rozpędzony zespół z Nysy nie zatrzymał się również w kolejnej partii. Co prawda na początku seta wynik oscylował wokół remisu, ale z czasem przewaga gospodarzy rosła. Cały czas mogli polegać na atakującym Wassimie Ben Tarze. Tunezyjczyk dobrze radził sobie na prawym skrzydle, nieźle prezentował się też Nikołaj Penczew. W czwartym secie w końcu dołączył do nich Kamil Kwasowski. Po efektownym ataku byłego zawodnika GKS-u Stal prowadziła 16:12. Takiej różnicy goście nie byli w stanie odrobić i musieli szykować się do tie-breaka.

W nim siatkarze GKS-u wrócili jednak do gry. Seta świetnie rozpoczął Gonzalo Quiroga, który pozostał na boisku po niezłej postawie w końcówce poprzedniej partii. Argentyńczyk znakomicie serwował, a rywale nie potrafili przebić się na katowicką stronę siatki. Na blok nadział się nawet Ben Tara i GKS prowadził już 6:0. Gospodarze w końcu zaczęli zdobywać punkty, ale ich straty były zbyt duże. Katowiczanie nie wypuścili z rąk zwycięstwa i wygrali 15:10.

GKS po czwartym zwycięstwie w sezonie umocnił się na ósmym miejscu w tabeli PlusLigi. Stal z dwoma punktami wciąż ma sporą stratę do reszty stawki, mimo że rozegrała o mecz więcej niż większość rywali.

Stal Nysa – GKS Katowice 2:3 (22:25, 21:25, 25:20, 25:17, 10:15)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Nowe twarze

Kalle Valtola, 25-letni fiński obrońca (182 cm/84 kg) występujący ostatnio w Dukli Michalovce, podpisał kontrakt z GKS-em Katowice i jest wielce prawdopodobne, że dzisiaj wystąpi w derbowym spotkaniu z Zagłębiem Sosnowiec.

 

„Satelita” odleciał

Kibice GKS-u długo fetowali komplet punktów, choć ich nerwy były wystawione na trudne chwile.

Katowiczanie, liderzy ekstraligi, w meczu z Zagłębiem mieli olbrzymią przewagę, ale po 2 tercjach przegrywali 0:2. Jednak ostatnia odsłona była dla nich szczęśliwa, a „złotego” gola zdobył Anthon Eriksson. Teraz katowiczanie zawitają do Jastrzębia-Zdroju.

Gospodarze wystąpili już z fińskim obrońcą Kalle Valtolą, ale mówi się, że niebawem zespół GKS-u zasilą dwaj napastnicy. Katowiczanie nie ukrywają wysokich aspiracji i już teraz kadra prezentuje się stabilnie. Gospodarze od pierwszych minut przystąpili do frontalnego ataku i Michał Czernik między słupkami zwijał się jak w ukropie. Interweniował z dużym szczęściem i do końca 1. tercji utrzymał zerowe konto.

W 9 min Grzegorz Pasiut trafił w słupek, na kilkanaście sekund przed końcem Patryk Krężołek uderzył w poprzeczkę. Inicjatywa należała do gospodarzy, z gola cieszyli się goście. Jewgienij Nikiforow otrzymał krążek zza bramki i z bliskiej odległości umieścił go pod poprzeczką. John Murray w tej sytuacji był bezradny. Hokeiści Zagłębia grali rozważnie, ale gdy nadarzała się okazja, starali się wyprowadzić składną akcję. Nim Nikiforow zdobył gola, Wasiljew był w sytuacji sam na sam, ale nie zdołał oszukać bramkarza GKS-u.

Dantejskie sceny działy się w tercji gości, bo gospodarze za wszelką cenę chcieli zdobyć gola. Lista niefortunnych strzelców jest długa i Czernika nie potrafili pokonać nawet wyborni snajperzy GKS-u. Czas płynął, a goście coraz dzielniej sobie poczynali i wyprowadzali kontry, nieliczne, ale groźne. Po jednej z nich dał o sobie znać Jarosław Rzeszutko, który płaskim strzałem zaskoczył Murraya. 2:0 dla Zagłębia i zapachniało sensacją oraz powtórką z poprzedniego meczu w „Satelicie”. Wówczas był taki sam rezultat, ale w bramce grał Marcel Kotuła.

W przerwie po 2. tercji w szatni GKS-u musiało być gorąco, bo nikt nie lubi przegrywać, a zwłaszcza trener Jacek Płachta. Zaczęło się od strzałów w słupek Wasiljewa oraz Mateusza Rompkowskiego. W końcu kibice doczekali się goli dla GKS-u. Kontaktowy był dziełem Wronki, zaś wyrównał Pasiut. A potem rozpoczęła się twarda batalia o zwycięskiego gola.

Na niespełna 3 min przed końcem boks Zagłębia zakipiał ze złości. Nikiforow był blisko zdobycia bramki, ale – zdaniem gości – był faulowany. Sędziowie nie zareagowali. Gospodarze wściekle atakowali i na 35 sek. przed końcem Eriksson zdobył zwycięskiego gola w przedziwnych okolicznościach. Krążek ledwie co wtoczył się do bramki.

 

hokej.net – Sosnowiczanie czują się oszukani. „Napiszemy protest”

Zagłębie Sosnowiec przegrało na wyjeździe z GKS-em Katowice 2:3, a po tym spotkaniu sporo mówiło się o postawie sędziów.

Sosnowiczanie po czterdziestu minutach prowadzili 2:0 po golach Aleksandra Wasiljewa i Jarosława Rzeszutki, więc w „Satelicie” pachniało niespodzianką.

Katowiczanie w trzeciej tercji włączyli wyższy bieg i w 43. minucie kontaktowego gola zdobył Patryk Wronka, a 135 sekund później wyrównał Grzegorz Pasiut. Do końcowej syreny trwała prawdziwa wymiana ciosów.

Na dwie minuty przed końcem sosnowiczanie ruszyli z kontrą. Mateusz Bepierszcz zablokował, a następnie przewrócił Aleksandra Wasiljewa, który próbował dobić krążek uderzony wcześniej przez Jewgienija Nikiforowa. Sędziowie nie dopatrzyli się w tej sytuacji faulu.

– Kontrowersje wynikają z tego, że przy naszym kontrataku w końcówce nasz zawodnik, który mógł oddać strzał na bramkę, ale został sfaulowany. Sędzia w tym momencie nie podniósł ręki, ani jeden ani drugi. Nie wiem dlaczego gdyż był to ewidentny faul. Będziemy pisać na pewno z tego tytułu protest – irytował się Grzegorz Klich, trener Zagłębia.

– Oczywiście GKS był w tym meczu drużyną lepszą i gratuluję im zwycięzca, jednak nie może być tak, że sędziowie podejmują błędne decyzje w kluczowym momencie gry. Tak naprawdę my w każdym meczu walczymy o życie i chcemy gromadzić te punkty. Czujemy się oszukani i na takie coś się nie zgadzamy. Faul jest faulem i musi być odgwizdany – dodał Klich.

Na 35 sekund przed końcem decydujący cios zadał Anthon Eriksson i pełna pula trafiła na konto katowiczan.

 

sportdziennik.com – Mistrz zagubiony

JKH GKS rozegrał najsłabsze spotkanie na przestrzeni kilku miesięcy. Obrońcy tytułu mistrzowskiego zaprezentowali się mizernie i trudno się dziwić, że stracili aż 7 goli. Na lodzie przez długi czas sprawiali wrażenie bezradnych. Zespół GKS-u Katowice grał swobodnie i, co najważniejsze, skutecznie. GKS już po raz trzeci w tym sezonie wygrał z Jastrzębiem i jest zdecydowanym liderem. Dla JKH to druga porażka z rzędu.

[…] Oba zespoły przystąpiły do meczu z mocnym postanowieniem gry do przodu. Stąd też w 1. tercji wiele się działo pod bramkami i zobaczyliśmy aż 5 goli. To niecodzienne wydarzenie w potyczkach między drużynami ze szczytu tabeli. Na bramki gospodarzy katowiczanie w miarę szybko odpowiadali. W 4 min rzadkiej urody golem popisał Grzegorz Pasiut, który z ostrego kąta potrafił umieścić krążek w „okienku”. Gdy w 18:16 min na ławkę powędrował Martin Kasperlik, wiedzieliśmy, że obrońcy tytułu mistrzowskiego będą w opałach. Na 5 sek. przed końcową syreną Maciej Kruczek zdołał pokonać Patrika Nechvatala.

W przerwie trenerzy JKH GKS-u uznali, że Czech nie prezentuje wysokiej formy i jego miejsce zajął Michał Kieler, który niewiele pomógł drużynie. Przy 2 straconych golach mógł się lepiej zachować. Inna sprawa, że gospodarze w grze obronnej prezentowali radosną twórczość. Strata gola w przewadze (na ławie kar Krężołek) nie wystawia jastrzębianom najlepszego świadectwa. Pasiutowi pozostawili sporo miejsca i ten spokojnie podał do nadjeżdżającego przed bramkę Jakuba Wanackiego.

Obrońca GKS-u natychmiast uderzył i Kieler był bez szans. Po 23 sek. gospodarze zdobyli kontaktowego gola i odżyły nadzieje kibiców. Nic z tego, bo goście mocno odpowiedzieli trafieniami Bartosza Fraszki i Carla Hudsona. Możemy sobie wyobrazić co się działo w szatni gospodarzy i jak się pieklił trener Robert Kalaber, który nie toleruje niechlujstwa na lodzie. W ostatniej odsłonie goście już nie forsowali tempa i tercja zakończyła się remisem.

– Raz na sezon uda się strzelić gola – śmiał się obrońca GKS-u, Jakub Wanacki. – Graliśmy przez cały mecz niezwykle solidnie i zdobyliśmy cenne punkty. Trochę tych bramek było i więcej uwagi musimy poświęcić grze obronnej. Otwarty hokej jest atrakcyjny dla widzów.

– Od początku staraliśmy się grać agresywnie i ofensywnie – dodał trener GKS-u, Jacek Płachta. – Może zabrakło trochę komunikacji w obronie, ale wszystko było od początku do końca pod naszą kontrolą.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga