Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: Czwarty z rzędu finał GieKSy!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ubiegłego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja GieKSy. Prezentujemy najciekawsze z nich.

W ostatnią sobotę piłkarki pokonały Mistrzynie Polski z ubiegłego sezonu Pogoń Szczecin 2:1 (2:0). Kolejne spotkanie zaplanowano na 12 kwietnia na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław. Nasz zespół z przewagą dziewięciu punktów przewodzi w tabeli. Ze względu na przerwę reprezentacyjną piłkarze kolejne spotkanie rozegrają na nowym stadionie z Górnikiem Zabrze w niedzielę 30 marca o 17:30.

Siatkarze rozegrali w ubiegły piątek ostatni w tym sezonie mecz w PlusLidze – z ZAKSą Kędzierzyn-Koźle, który przegrali 0:3. Drużyna już wcześniej została zdegradowana do I ligi.

Hokeiści zwycięsko zakończyli półfinałowe mecze z Unią Oświęcim i awansowali do finału rozgrywek. W trzecim i czwartym spotkaniu półfinałowym nasza drużyna wygrała z Unią odpowiednio 2:1 i 4:2. W meczach finałowych hokeiści zmierzą się z GKS-em Tychy. Pierwsze dwa spotkania zostaną rozegrane na lodowisku w Tychach, jutro i pojutrze (25 i 26 marca, początek obu spotkań o 19:45). Mecze numer trzy i cztery zostaną rozegrane w Satelicie, w sobotę i poniedziałek (29 marca i 31 marca, odpowiednio  17:30 i 15:00).

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – GKS Katowice wzmacnia pozycję lidera!

Najmocniejsze starcie 16. kolejki Orlen Ekstraligi za nami! Sobotni wieczór okazał się niezwykle udany dla piłkarek Karoliny Koch, które kolejny raz udowodniły swoją świetną dyspozycję.

Piłkarki Gieksy otworzyły wynik meczu już w 10. minucie po bramce Kingi Kozak. Spokojne, pewne siebie zawodniczki z Katowic wykorzystywały swoje atuty oraz indywidualne umiejętności piłkarek. Gol na 2:0 padł już w 31. minucie spotkania, a jego autorką była Klaudia Maciążka.

Druga część spotkania rozpoczęła się po myśli drużyny gospodarzy. Pogoń Szczecin, która pozostawała dość pasywna, zdołała jednak przeprowadzić kilka ciekawych sytuacji. Jednym z najgroźniejszych strzałów popisała się Martyna Brodzik, która skierowała świetną piłkę na bramkę Katowiczanek, choć to nie wystarczyło, by pokonać bramkarkę rywalek. Dało to jednak Pogoni sygnał do działania – już kilka chwil później, po dynamicznym dryblingu Natalii Oleszkiewicz, piłka wpadła pod nogi Kornelii Okoniewskiej, która zagraniem piętą dograła do 15-letniej Leny Świrskiej. Młoda piłkarka z ogromnym spokojem wykorzystała sytuację i zdobyła bramkę kontaktową. Choć gra Pogoni Szczecin nabrała rumieńców w drugiej części spotkania, przyjezdnym nie udało się zmienić rezultatu.

GKS Katowice wyciąga kolejne trzy punkty, kontynuując ligową serię. W następnej kolejce czeka je wyjazdowe spotkanie ze Śląskiem Wrocław.

gol24.pl – W meczu na szczycie pań GKS Katowice lepszy od Pogoni Szczecin

Hit rundy wiosennej dla GKS Katowice. Wicemistrzynie Polski pokonały w 16. kolejce mistrzynie Polski – Pogoń Szczecin 2:1. Już do przerwy ten wynik dla Gieksy korzystny.

Przed rozpoczęciem spotkania GKS miał na koncie komplet ligowych zwycięstw i aż 9 punktów przewagi nad Pogonią. Szczecinianki musiały więc wygrać, by jeszcze zachować cień szans na obronę tytułu mistrzowskiego. Nie dały jednak rady.

Już w 10. minucie padł pierwszy gol dla GKS. Akcja do skrzydła, wrzutka, brak dobrego krycia, bo jedna z katowiczanek znalazła się na czystej pozycji. Jej strzał Natalia Radkiewicz obroniła, ale przy dobitce z 5 metrów Kingi Kozak nie miała najmniejszych szans.

Pogoń próbowała, ale jednak w pierwszej połowie nie mogła się na dobrym poziomie zorganizować. A w 31. minucie straciła drugiego gola po kolejnym dośrodkowaniu w pole karne. Tym razem z lewej strony, ale znów bierne krycie. Klaudia Maciążka miała czas, by piłkę przyjąć, odwrócić się do bramki. Piłka trochę jej odskoczyła, ale takim zamachem skierowała ją pod poprzeczkę do siatki. Radkiewicz nie mogła tego wybronić.

W końcówce pierwszej połowy to już pełna kontrola katowiczanek. Grały z większą pewnością siebie, twardo, szybko przerywały akcje Pogoni. Były o klasę lepiej dysponowane fizycznie. W jakiś sposób Pogoń można usprawiedliwić tym, że w środę rozegrała w Tczewie pucharowe spotkanie. Wygrała 2:1, ale do końca musiała się nieźle namęczyć z niżej notowanym przeciwnikiem. Bohaterką była Julia Brzozowska, która nie mogła zagrać w Katowicach z powodu kontuzji.

Pogoń lepiej zagrała po przerwie. Od początku była aktywniejsze i w 60. minucie zdobyła gola. Kornelia Okoniewska zagrała piętką do Leny Świrskiej, a 15-letnia pomocniczka spokojnie ograła defensorkę i pokonała bramkarkę GKS. Niedawno Świrska wywalczyła z reprezentacją do lat 17 awans do turnieju o Mistrzostwo Europy juniorek. To też jej pierwszy gol w ekstraklasie.

Pogoń atakowała dalej, a katowiczanki próbowały kontrować. Więcej jakości prezentowały szczecinianki, ale trochę się za bardzo w kilku sytuacjach pospieszyły i takich czystych okazji brakowało.

A w końcówce meczu GKS kontrolował sytuacje boiskowe. Szanował piłkę, nie bał się wycofać jej z połowy Pogoni aż do bramkarki. Zmuszało to szczecinianki do biegania, straty sił. W doliczonym czasie gry Pogoń miała rzut rożny, ale nie zagroziła.

W tabeli GKS – ma komplet i 12 punktów przewagi nad Pogonią. Wiceliderem jest zespół Czarnych Sosnowiec i to tylko ta drużyna może zagrozić katowiczankom. Pogoni na pocieszenie pozostanie walka o medal mistrzowski oraz Puchar Polski.

SIATKÓWKA

sportowefakty.wp.pl – Żałoba w Katowicach. GKS nie podjął walki na pożegnanie z PlusLigą

Siatkarze GKS-u Katowice na pożegnanie z PlusLigą, przegrali z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle 0:3. Podopieczni Andrei Gianiego dzięki kompletowi punktów nadal mają szanse na 4. miejsce po rundzie zasadniczej.

Faworyta tego meczu łatwo było wskazać, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle wciąż liczyła się w walce o 4. mejsce po rundzie zasadniczej, nie było więc mowy o taryfie ulgowej dla rywali. Katowiczanie już kilka tygodni temu stracili szanse na utrzymanie w PlusLidze. Trudno więc było podejrzewać, żeby w ostatnim meczu sezonu byli w stanie przeciwstawić się dużo mocniejszemu rywalowi.

Przebieg pierwszego seta potwierdził, że emocji w tym spotkaniu będzie jak na lekarstwo. Przyjezdni po asie serwisowym Rafała Szymury szybko odskoczyli na dwa punkty i z biegiem czasu tylko powiększali przewagę. Doskonale w ataku prezentował się Bartosz Kurek, równie solidny był Igor Grobelny. W polu zagrywki z kolei defensywę rywali demolowali wspomniany Rafał Szymura i David Smith (10:14).

Po stronie gospodarzy Krzysztof Gibek robił wszystko, aby zostać zapamiętanym. W pierwszym secie skończył 6 z 8 piłek. Lepszym bilansem poszczycić się mógł tylko Maciej Wóz. 24-letni środkowy był bezbłędny (4/4), ale na niewiele to się zdało, jeśli chodzi o wynik inauguracyjnej partii, zakończonej pewną wygraną ZAKSY.

Przebieg drugiego seta potwierdził, że GKS zasłużenie żegna się z elitą. Podopieczni Emila Siewiorka zostali bowiem zmiażdżeni, kończąc partię z dorobkiem zaledwie ośmiu punktów. Paradoksalnie, początek nie zwiastował egzekucji. Po ataku Aymena Bouguerry było bowiem 6:6.  Od tej pory katowiczanie właściwie przestali grać. Przy stanie 8:12 na zagrywce pojawił się Igor Grobelny, który w polu serwisowym pozostał do końca seta, notując po drodze pięć asów serwisowych.

W trzeciej odsłonie gospodarze również nie próbowali nawiązać walki, szybko oddając inicjatywę. Po asie serwisowym Jakuba Szymańskiego ZAKSA odskoczyła na cztery punkty i właściwie w tym momencie rozpoczęło się odliczanie w szeregach gospodarzy, do zakończenia nieudanego sezonu. Kędzierzynianie z kolei konsekwentnie realizowali swój cel, jakim była wygrana 3:0. Dobre wejście w mecz zanotował Mateusz Rećko, który w trzeciej partii zastąpił w szóstce Bartosza Kurka (9:15).

Andrea Giani skorzystał z okazji, aby dać pograć rezerwowym. Jedynym graczem podstawowego składu, który pozostał na parkiecie, był Marcin Janusz. Reprezentant Polski doskonale poprowadził grę swoich kolegów, którzy wykorzystali okazję, aby poprawić swoje statystyki w obecnym sezonie i przy okazji przypieczętować zdobycie trzech oczek. Emocji, podobnie jak w poprzednich odsłonach było jak na lekarstwo. Ostatecznie ZAKSA triumfowała 25:16.

dziennikzachodni.pl – Siatkarze GKS Katowice pożegnali się z PlusLigą. Pamiętacie jak to się zaczęło?

Siatkarze GKS Katowice przegrali z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle na pożegnanie z PlusLigą. W ten sposób dobiegła końca historia, która rozpoczęła się w sezonie 2016/17.

Siatkarze GKS Katowice pod herbem i nazwą klubu zaczęli występować od rozgrywek 2015/16, gdy grali jeszcze w I lidze. Rok później Spółka Akcyjna oficjalnie przejęła siatkówkę z TKKF Czarnych i awansowała do PlusLigi. Trenerem zespołu został znany reprezentant Polski Piotr Gruszka.

GieKSa utrzymała się w elicie przez dziewięć lat. W tym czasie trzykrotnie znalazła się w ósemce, a najlepszym miejscem było szóste w rozgrywkach 2019/2020. W obecnym sezonie katastrofalny początek ekipy Grzegorza Słabego przesądził sprawę i katowiczanie żegnają elitę.

W ostatnim meczu sezonu w piątek GKS przegrał z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle, niemal kompromitując się w drugim secie.

GKS Katowice – ZAKSA Kędzierzyn-Koźle 0:3 (19:25, 8:25, 16:25)

HOKEJ

hokej.net – 43 minuty na 0:0. Wtedy w 90 sekund zmieniło się wszystko!

W katowickiej „Satelicie” odbył się zacięty bój piątego półfinałowego spotkania Tauron Hokej Ligi pomiędzy GKS Katowice a Re-Plast Unią Oświęcim. Po dwóch tercjach na tablicy wyników widniał bezbramkowy remis 0:0. Obie drużyny, toczyły niezwykle wyrównaną walkę o przybliżenie się do awansu do finału. Kluczowym momentem było dokładnie 90 sekund niedługo po rozpoczęciu trzeciej odsłony – wtedy GieKSa wyszła na prowadzenie i dowiozła je do końca, wykonując duży krok w kierunku gry w finale rozgrywek.

Bohaterami dwóch pierwszych odsłon meczu byli bramkarze – John Murray (GKS) oraz Linus Lundin (Unia), którzy zatrzymali wszystkie strzały rywali. Lundin popisał się najbardziej niesamowitą paradą w drugiej tercji, zatrzymując Patryka Wronkę mającego przed sobą niemal pustą bramkę.

Mecz toczony był w intensywnym tempie od samego początku. Oba zespoły miały szanse na otwarcie wyniku. W pierwszej tercji najdogodniejszą okazję miał Jean Dupuy, który znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem gości, jednak w tym pojedynku górą był Lundin. Oświęcimianie mogli odpowiedzieć trafieniem Daniela Olssona Trkulji, który nie zdołał skierować krążka do pustej bramki.

Istotnym elementem tamtego okresu spotkania były gry w przewadze. Sędziowie w pierwszej odsłonie odgwizdali pięć dwuminutowych kar, lecz obie drużyny skutecznie broniły się w osłabieniu. Mogłoby być inaczej choćby po 14. minucie, gdy Patryk Wronka chybił z zerowego kąta do mocno odsłoniętej bramki.

Gra była znacznie płynniejsza w drugiej tercji, wtedy też katowiczanie zaczęli wyraźnie mocniej naciskać na defensywę gości. Unia odpowiadała kontratakami, jednak zarówno Andreas Soderberg jak i Radosław Galant nie zdołali wykorzystać stworzonych w ten sposób okazji.

W końcówce drugiej tercji gospodarze przypuścili szturm na bramkę oświęcimian, ale kapitalnie spisujący się Lundin oraz ofiarnie interweniujący obrońcy Unii zachowali czyste konto. Zero przy bilansie Unii i Lundina przestało być aktualne w 43. minucie.

Dłuższa akcja GiekSy przyniosła powodzenie dzięki wrzutce z niebieskiej Santeriego Koponena i strąceniu krążka przez Stephena Andersona. Krótkie wątpliwości w sprawie wysokości kija zbijającego zawieszony krążek zakończyły się zatwierdzeniem bramki i prowadzenia gospodarzy 1:0.

Oświęcimianie pękli w krótkim okresie czasu także po raz drugi – pomiędzy golami minęło dokładnie 90 sekund. Szybkie wyjście z obrony katowiczan i profesorskie rozszerzenie akcji przez Grzegorza Pasiuta stworzyło możliwość do oddania strzału ze środkowej części tercji ataku przez Dante Salituro. Uderzenie to jeszcze raz pokonało Lundina, który po wielu świetnych obronach dał się pokonać drugi raz z rzędu i było 2:0.

To był moment, w którym bramki padały z dużą częstotliwością. Następne trafienie było kontaktowym na korzyść Unii, a wywalczył je szarpiąc i próbując Krystian Dziubiński. Kapitan nie zrobił nic ekstrawaganckiego, ale odpowiednio szybko połapał się w pomyłce obrońcy i wystrzelił w kierunku bramki Murraya na 1:2.

Wynik pozostał w mocy do samego końca – tym samym GKS Katowice objął prowadzenie 3-2 w serii do czterech zwycięstw – wykonując ogromny krok w kierunku gry w finale rozgrywek.

Czwarty z rzędu finał GieKSy! Unia zrzucona z mistrzowskiego tronu

Poznaliśmy drugiego finalistę play-off! Został nim GKS Katowice, który pokonał na wyjeździe Re-Plast Unię Oświęcim 4:2 i wygrał całą rywalizację w stosunku 4:2.

W przekroju całego spotkania, a także całej rywalizacji GieKSa zaprezentowała więcej hokejowych argumentów. Szybciej poruszała się po lodzie, grała z większym zębem i lepiej prezentowała się w destrukcji. Zaprezentowała też lepszą jakość w ataku.

Tuż przed meczem gruchnęła informacja o tym, że w szóstym starciu półfinału play-off nie zagra Linus Lundin. 32-letni szwedzki golkiper był mocnym punktem biało-niebieskich, ale jego występ przekreślił uraz mięśniowy. Między słupkami pojawił się Robert Kowalówka, który w tym sezonie rozegrał tylko sześć spotkań. W ekipie z Chemików 4zabrakło też kontuzjowanego Sama Marklunda, a do składu nie zmieścił się Miłosz Noworyta.

Z kolei Jacek Płachta nie zmienił zwycięskiego składu w myśl zasady, że nie ma sensu ruszać tego, co dobrze funkcjonuje.

Jego podopieczni szybko przejęli kontrolę nad meczem i już w 6. minucie wyszli na prowadzenie. Spod linii niebieskiej uderzył Pontus Englund, a guma odbiła się jeszcze od łyżwy Igora Smala. Zasłonięty Robert Kowalówka próbował instynktownie interweniować, ale guma po kontakcie z jego parkanem trafiła pod poprzeczkę.

Goście poszli za ciosem i chwilę później na 2:0 podwyższył Ben Sokay. Kanadyjski środkowy przymierzył z lewego bulika i dosłownie zdjął pajęczynę z okienka oświęcimskiej bramki.

W atakach gospodarzy wyraźnie brakowało zęba, przekonania i jakości. Podopieczni Anttiego Karhuli podejmowali złe decyzje i zbyt długo zwlekali z oddawaniem strzałów. Nic więc dziwnego, że nie zdołali zaskoczyć Johna Murraya.

Tymczasem w29. minucie po serii błędów w defensywie trzeciego gola dołożył Travis Verveda. Obrońca GieKSy dobrze podłączył się do akcji ofensywnej i po podaniu Aleksiego Varttinena huknął bez przyjęcia. Dzięki temu trafieniu katowiczanie zyskali ogromny komfort gry i wykonali milowy krok w kierunku zwycięstwa.

Przed końcem drugiej odsłony nadzieję w serca oświęcimskiego zespołu wlał jeszcze Henry Karjalainen, który zamienił na bramkę okres gry w przewadze. Fiński skrzydłowy efektownie przymierzył w długi róg i John Murray nie miał żadnych szans na skuteczną interwencję.

Początek trzeciej tercji miał dać odpowiedź na pytanie, czy zespół z Chemików 4 jeszcze się podniesie. Na początku biało-niebiescy mieli spore problemy z wykreowaniem sobie dogodnej sytuacji. A czas uciekał.

W 54. minucie modlitwy miejscowych fanów zostały wysłuchane. Marcin Kolusz wrzucił gumę w kierunku bramki, a Ville Heikkinen zmienił jej trajektorię i kompletnie zaskoczył „Jaśka Murarza”.

Unia ruszyła w pogoń za wyrównującym golem, a idealna okazja pojawiła się na 87 sekund przed końcem regulaminowego czasu gry. Na ławkę kar trafił Patryk Wronka, który wysoko uniesionym kijem zaatakował Jerego Verttanena. Trener gospodarzyod razu poprosił o czas, a następnie zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza. Ale nie przyniósł on zamierzonego efektu.

Carl Ackered soczyście uderzył z niebieskiej, a guma odbiła się od bandy za bramką i trafiła na łopatkę kija Aleksiego Varttinena, który błyskawicznie wystrzelił gumę. Przejął ją Grzegorz Pasiut, a potem pozostawiony bez opieki Jean Dupuy skierował ją do pustej bramki. To była pieczęć na zwycięstwie, a zarazem na awansie do finału play-off.

Nowy termin czwartego meczu finału! Znamy powód

Nie 30 marca, a dzień później odbędzie się czwarty mecz finału play-off pomiędzy GKS-em Katowice i GKS-em Tychy. Korekta terminu ma związek z innym ważnym wydarzeniem w Katowicach.

Pierwotnie czwarte spotkanie o złoto miało odbyć się w niedzielę, 30 marca, o 20:30. Ten termin jest już nieaktualny.

Władze GKS-u Katowice zwróciły się z prośbą o przesunięcie tej rywalizacji. Jaki jest tego powód? Z tym pytaniem zwróciliśmy się do szefostwa GieKSy.

– GKS Katowice zwrócił się z prośbą o zmianę terminu czwartego meczu finałów z uwagi na przypadające tego samego dnia otwarcie nowego stadionu w Katowicach. W niedzielę 30 marca o godz. 17:30 na Arenie Katowice rozegrany zostanie mecz PKO BP Ekstraklasy GKS Katowice – Górnik Zabrze– usłyszeliśmy w katowickim klubie.

Czwarte spotkanie finału play-off odbędzie się zatem w poniedziałek o 15:00, a transmisję z tego spotkania przeprowadzi TVP Sport.

GKS Tychy – GKS Katowice. Garść liczb i szczypta statystyk

Hokej to też liczby, dlatego przedstawiamy pigułkę statystyczną dotyczącą finałowej rywalizacji pomiędzy GKS-em Tychy a GKS-em Katowice. Zapraszamy do lektury.

[…] Play-off

GKS Tychy

Bilans bramek: 47-16

Bramki zdobyte:

– w przewadze: 9

– w osłabieniu: 1

– do pustej bramki: 2

– w I tercji: 10

– w II tercji: 18

– w III tercji: 18

Bramki stracone:

– w przewadze: 1

– w osłabieniu: 4

– do pustej bramki: 1

– w I tercji: 9

– w II tercji: 5

– w III tercji: 2

Liczba oddanych strzałów: 440

Liczba minut na ławce kar: 100

Skuteczność gier w przewadze: 31,03 %

Skuteczność gier w osłabieniu: 77,78 %

[….] GKS Katowice

Bilans bramek: 37-16

Bramki zdobyte:

– w przewadze: 8

– w osłabieniu: 1

– do pustej bramki: 1

– w I tercji: 9

– w II tercji: 15

– w III tercji: 11

Bramki stracone:

– w przewadze: 1

– w osłabieniu: 3

– do pustej bramki: 1

– w I tercji: 4

– w II tercji: 7

– w III tercji: 5

Liczba oddanych strzałów: 347

Liczba minut na ławce kar: 123

Skuteczność gier w przewadze: 25,81 %

Skuteczność gier w osłabieniu: 87,5 %

Najlepiej punktujący:

10 – Grzegorz Pasiut (4 G + 6 A)

10 – Patryk Wronka (3 G + 7 A)

9 – Jean Dupuy (7 G + 2 A)

Najlepsi strzelcy:

7 bramek – Jean Dupuy

5 – Stephen Anderson

4 – Grzegorz Pasiut

Najlepiej podający:

7 asyst – Patryk Wronka, Brandon Magee

6 – Grzegorz Pasiut, Aleksi Varttinen

5 – Ben Sokay, Santeri Koponen, Pontus Englund

Najwięcej punktów wśród obrońców:

6 – Santeri Koponen (1 G + 5 A)

6 – Pontus Englund (1 G + 5 A)

Najwięcej minut karnych:

25 – Stephen Anderson

14 – Albin Runesson

12 – Santeri Koponen, Johan Norberg

Najlepszy plus/minus:

+ 7 – Travis Verveda

+ 6 – Dante Salituro, Pontus Englund, Aleksi Varttinen, Albin Runesson

+ 4 – Grzegorz Pasiut, Mateusz Bepierszcz, Patryk Wronka, Jean Dupuy, Ben Sokay

Najgorszy plus/minus:

– 1 – Bartosz Fraszko

+ 1 – Jakub Hofman, Jonasz Hofman, Kacper Maciaś, Igor Smal

+ 2 – Christian Mroczkowski, Jimi Jalonen, Mateusz Michalski, Santeri Koponen, Johan Norberg, Ben Sokay

Bramkarz:

John Murray

mecze: 10

skuteczność interwencji – 93,98 %

średnia wpuszczonych bramek – 1,47

czyste konta: 2

BEZPOŚREDNIE MECZE

GKS Katowice – GKS Tychy 1:5 (0:2, 1:1, 0:2)

GKS Tychy – GKS Katowice 5:2 (1:0, 2:0, 2:2)

GKS Katowice – GKS Tychy 4:5 (2:2, 1:1, 1:2)

GKS Tychy – GKS Katowice 2:3 (0:2, 2:1, 0:0)

GKS Katowice – GKS Tychy 3:4 (0:4, 3:0, 0:0)

GKS Tychy:

Bilans bramek: 21-13

Bramki zdobyte:

– w przewadze: 7

– w osłabieniu: 1

– do pustej bramki: 1

– w I tercji: 9

– w II tercji: 6

– w III tercji: 6

Bramki stracone:

– w przewadze: 0

– w osłabieniu: 3

– do pustej bramki: 0

– w I tercji: 4

– w II tercji: 6

– w III tercji: 3

Skuteczność gier w przewadze: 35 %

Skuteczność gier w osłabieniu: 82,35 %

Najwięcej punktów przeciwko GKS-owi Katowice:

8 – Matias Lehtonen (1 G + 7 A)

7 – Joona Monto (3 G + 4 A)

5 – Wiktor Turkin (3 G + 2 A)

Najlepsi strzelcy GKS-u Tychy w meczach z GKS-em Katowice:

3 – Wiktor Turkin, Joona Monto

2 – Alan Łyszczarczyk, Filip Komorski, Olii Kaskinen, Bartłomiej Jeziorski, Mateusz Gościński, Olaf Bizacki

Najlepiej asystujący zawodnicy GKS-u Tychy w meczach z GKS-em Katowice:

7 – Matias Lehtonen

4 – Joona Monto

Najwięcej minut na ławce kar:

6 – Bartosz Ciura

Bramkarze:

Tomáš Fučík – 93,24 % (obronił 138 ze 148 strzałów) – czas gry 238 minut i 23 sekundy

Kamil Lewartowski – 91,43 % (obronił 32 z 35 strzałów) – czas gry 60 minut

GKS Katowice:

Bilans bramek: 13-21

Bramki zdobyte:

– w przewadze: 3

– w osłabieniu: 0

– do pustej bramki: 0

– w I tercji: 4

– w II tercji: 6

– w III tercji: 3

Bramki stracone:

– w przewadze: 1

– w osłabieniu: 7

– do pustej bramki: 1

– w I tercji: 9

– w II tercji: 6

– w III tercji: 6

Skuteczność gier w przewadze: 17,65 %

Skuteczność gier w osłabieniu: 65 %

Najwięcej punktów przeciwko GKS-owi Tychy:

4 – Christian Mroczkowski (1 G + 3 A)

3 – Jean Dupuy (3 G)

3 – Pontus Englund (2 G + 1 A)

Najlepsi strzelcy GKS-u Katowice w meczach z GKS-em Tychy:

3 – Jean Dupuy

2 – Pontus Englund

Najlepiej asystujący zawodnicy GKS-u Katowice w meczach z GKS-em Tychy:

3 – Santeri Koponen, Christian Mroczkowski

2 – Aleksi Varttinen, Bartosz Fraszko, Stephen Anderson

Najwięcej minut na ławce kar:

29 – Pontus Englund

Bramkarze:

John Murray – 84,17 % (obronił 101 ze 120 strzałów) – czas gry 247 minut i 17 sekund

Michał Kieler – 95 % (obronił 19 z 20 strzałów) – czas gry 49 minut i 56 sekund


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga