Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: GieKSa wicemistrzem Polski

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ubiegłego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki, hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Drużyna kobiet w sobotę pokonała na wyjeździe Medyk Konin 3:0 (1:0). Następne spotkanie zespół rozegra 20 kwietnia, na Bukowej z Pogonią Tczew. Mecz rozpocznie się o godzinie 13:00. Drużyna męska w 27. kolejce Fortuna I Ligi przegrała z Odrą Opole 1:3 (0:1). Kolejne spotkanie ligowe GieKSa rozegra w niedzielę 21 kwietnia, na wyjeździe z Bruk-Betem Nieciecza. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 18:00.

Siatkarze dzisiaj (15 kwietnia) i w przyszły poniedziałek rozegrają dwa ostatnie spotkania ligowe. Stawką będzie zajęcie 13. miejsca w rozgrywkach. Dzisiejsze spotkanie rozpocznie się o godzinie 20:30 w hali w Szopienicach.

Dobiegły końca rozgrywki THL – nasza drużyna zdobyła tytuł wicemistrza Polski. W ostatnich trzech spotkaniach GieKSa najpierw pokonała Unię Oświęcim 3:2, by w kolejnych dwóch spotkaniach przegrać 0:5 i 0:1.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Bez niespodzianki w Koninie

W meczu inaugurującym 16. kolejkę Orlen Ekstraligi GKS Katowice wygrał 3:0 z Medykiem Konin.

W pierwszym meczu 16. kolejki Orlen Ekstraligi naprzeciwko siebie stanęły ekipy o zgoła odmiennych celach: gospodynie z Konina walczą o utrzymanie, zaś Gieksa celuje w obronę krajowego tytułu. Faworyt tego spotkania mógł być tylko jeden – zespół z Katowic

Od początku meczu Katowiczanki były aktywne w ofensywie i już w 8. minucie spotkania wyszły na prowadzenie za sprawą Julii Włodarczyk. Zgodnie z przewidywaniami, to podopieczne Karoliny Koch prowadziły grę i tworzyły sytuacje bramkowe, jednak można było mieć zastrzeżenia co do skuteczności piłkarek Gieksy. Golkiperka Medyka, Samantha Castaneda miała bardzo dużo pracy i kilkukrotnie ratowała swój zespół przed stratą gola. W 37. minucie Medyczki miały świetną okazję, aby zdobyć bramkę na 1:1. Grigoria Pouliou przymierzyła z dystansu, a Kinga Seweryn z niemałymi problemami zatrzymała ten strzał. Po pierwszych 45. minutach utrzymywało się jednobramkowe prowadzenie Katowiczanek.

Zaledwie półtorej minuty po rozpoczęciu drugiej części meczu Anita Turkiewicz podwyższyła prowadzenie Gieksy. Julia Włodarczyk dograła do niekrytej Dżesiki Jaszek, jednak ta nie trafiła w piłkę. Do futbolówki dopadła Anita Turkiewicz, która umieściła ją w siatce przy bliższym słupku. Przebieg spotkania łudząco przypominał ten z pierwszej połowy – GKS kontrolował to, co działo się na boisku i tworzył sytuacje strzeleckie, choć nie forsował tempa gry. W 84. minucie Klaudia Słowińska zdobyła trzecią i ostatnią bramkę w tym spotkaniu. Gospodynie kończyły w dziesiątkę, po tym jak Zuzanna Kogutek w 88. minucie wyleciała z boiska za dwie żółte kartki.

GKS Katowice przewodzi w ligowej tabeli z dorobkiem 38 punktów, zaś Medyk Konin wciąż zajmuje przedostatnią lokatę.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Doświadczony rozgrywający wróci do Włoch

Wiele wskazuje na to, że włoski rozgrywający Davide Saitta, po kilku miesiącach gry w Polsce, wróci do Włoch. Saitta dołączył w grudniu do GKS-u Katowice i znacznie przyczynił się do utrzymania drużyny w PlusLidze. Teraz ma powrócić do Włoch z misją awansu do Serie A1.

[…] Obecny sezon Saitta rozpoczął jako zawodnik Cisterny Volley we włoskiej Serie A1. W trakcie sezonu, skorzystał on z opcji transferu do GKS-u Katowice, który poszukiwał wzmocnień po odejściu Łukasza Kozuba. Włoski rozgrywający dobrze wkomponował się w zespół i wypełnił swoją misję, pomagając drużynie utrzymać się w PlusLidze.

 

W PlusLidze nie tylko faza play-off. Na jakich zasadach wyłonione zostaną zespoły z miejsc 9-14

W PlusLidze rozpoczęła się już faza play-off, w której rywalizuje osiem najlepszych zespołów po sezonie zasadniczym. Nie oznacza to jednak, że pozostałe drużyny zakończyły już swoje zmagania. Ekipy z miejsc 9-14 stoczą jeszcze dwa pojedynki, po których będzie możliwe wskazanie na jakiej pozycji ostatecznie zakończą sezon 2023/2024 PlusLigi. Poniżej przedstawiamy zasady rywalizacji o niższe lokaty. Przypominamy, że zmagania na 15. miejscu zakończyli częstochowianie, natomiast radomianie spadli do TAURON 1 ligi.

W rywalizacji o miejsca 9-14 weźmie udział sześć zespołów, które po sezonie zasadniczym zajęły miejsca 9-14. Drużyny z miejsc 9-10 zagrają o miejsce 9, 11-12 o miejsce 11, a 13-14 o miejsce 13. Rywalizacja toczyć się będzie na zasadzie dwumeczu, gdzie gospodarzami pierwszych spotkań będą zespoły, które po fazie zasadniczej rozgrywek zajęły niższe miejsce w tabeli. Rewanż odbędzie się na boiskach rywali, czyli drużyn wyżej notowanych.

Zespół wygrywający spotkanie w stosunku 3:0 lub 3:1 otrzymuje za zwycięstwo 3 punkty meczowe, a przegrywający 0 punktów meczowych. Za zwycięstwo w stosunku 3:2 drużyna wygrywająca otrzymuje 2 punkty meczowe, a przegrywająca 1 punkt meczowy. W przypadku równej liczby punktów meczowych po rozegraniu dwóch spotkań, o wygraniu rywalizacji zdecyduje zwycięstwo w tzw. „złotym secie”, który rozgrywany jest do 15 punktów.

Jeszcze do niedawna starcie PGE GiEK Skry Bełchatów i Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle uznano by za hit rozgrywek i wielu mogłoby pomyśleć, że to para półfinałowa, bądź nawet finałowa PlusLigi. Nic bardziej mylnego. Tym razem drużyny te zagrają dopiero o miejsca 9-10, co z pewnością należy uznać za sporą porażkę obu zespołów. Żadna z nich tego sezonu nie może uznać za udanego i wygrania tego dwumeczu zapewne nic nie zmieni.

O miejsca 11-12 powalczą ekipy Barkomu Każany Lwów ze Ślepskiem Malow Suwałki. Lwowianie mają czego żałować, gdyż finisz rozgrywek mieli znakomity i niewiele im zabrakło, aby awansować do najlepszej ósemki. Wydaje się, że to oni będą faworytem tego dwumeczu.

O lokaty 13-14 powalczą zawodnicy KGHM Cuprum Lubin i GKS-u Katowice. Dla obu ekip priorytetem było utrzymanie się w lidze, a to im się udało, więc zwycięży ta drużyna, która wykrzesze z siebie więcej motywacji i energii w tych dwóch pojedynkach.

 

HOKEJ

hokej.net – Trzecia z rzędu dogrywka daje zwycięstwo GieKSie!

Kolejny raz potrzeba było dogrywki, aby wyłonić zwycięzce w finałowej rywalizacji. W tej lepsi okazali się zawodnicy GKS-u Katowice. Autorem złotego gola w 79. minucie spotkania został Sam Marklund. Już w najbliższy piątek zespół Jacka Płachta stanie przed szansą na zapewnienie sobie trzeciego z rzędu tytułu mistrzowskiego.

Ciężar gatunkowy dzisiejszego spotkania zdawał się od pierwszych sekund wpływać na styl jaki zaprezentowały obie ekipy. Na powtórkę z niedzielnej strzelaniny próżno było dzisiaj liczyć. Drużyny wyjechały na lód z mocnym postanowieniem uszczelnienia szyków obronnych, pod żadnym pozorem nie dopuszczając do zagrożenia pod własną bramką lekkomyślnym rozegraniem krążka. Pierwszy akcent ofensywny nadszedł ze strony przyjezdnych. Już w 1. minucie Kamil Sadłocha dał popis swojej szybkości, zrywając się spod opieki katowickiej obrony. Nie zdołał on jednak wymanewrować interweniującego Murraya, a chwilę później poruszona bramka sprawiła, że arbitrzy zmuszeni byli przerwać akcję. Już w 31. sekundzie po raz pierwszy otworzyły się drzwi katowickiego boksu kar, gdy zmuszony był zająć w nim miejsce Miro Lehtimäki. Oświęcimianie nie zdołali jednak nawiązać do dobrze rozgrywanych przewag z poprzednich spotkań, kilkukrotnie pozwalając rywalowi na uwolnienie krążka z własnej tercji. Wraz z upływem kolejnych sekund do głosu zaczęli dochodzić zawodnicy GKS-u. Pomysłem na zagrożenie oświęcimskiej bramce były mocne strzały w pakiecie z intensywną pracą na bramkarzu. W 8. minucie przypomniała o sobie trzecia formacja GieKSy. Hampus Olsson dobrze wypuścił Mateusza Michalskiego, który w charakterystycznym dla siebie stylu objeżdżając bramkę próbował zaskoczyć Lundina. W 15. minucie wykluczony z gry za przeszkadzanie został Carl Ackered. Za sprawą swoich skandynawskich specjalistów od rozgrywania przewag, katowiczanie zdołali zamknąć Unię we własnej tercji. W 17. minucie z krążkiem na bramkę zabrał się Olli Iisakka, który wrzutką z backhandu próbował zaskoczyć Lundina. Krążek po interwencji bramkarza, pozostał niezamrożony pomiędzy jego parkanem, a słupkiem. Najszybciej dostrzegł to Joona Monto, który dopadając do krążka zdołał wepchnąć go do oświęcimskiej bramki. Sędziowie podjęli jeszcze decyzję o analizie video, jednak podtrzymali decyzję o zaliczeniu bramki, co nie może budzić kontrowersji. W 19. minucie przed świetną okazją do wyrównania stanął Erik Ahopelto, który po podaniu Henryego Karjalainena miał otwartą drogę do bramki. Jego strzał z prawego koła bulikowego najwyższej klasy interwencją zatrzymał jednak przesuwający się za krążkiem John Murray. W ostatnich sekundach pierwszej odsłony kolejny raz z dobrej strony pokazał się Mateusz Michalski, który indywidualnie wprowadził krążek do tercji rywala.

Pierwszym akcentem drugiej tercji było kolejne tego wieczoru wykluczenie nałożone na Carla Ackereda. Grający w osłabieniu goście bliscy byli wyprowadzenia skutecznej kontry. Twarzą w twarz z Murrayem stanął Karjalainen, jednak ten zamiast pokusić się o próbę strzału, niepotrzebnie w tej sytuacji szukał za swoimi plecami Erika Ahopelto. W kolejnych minutach gra się wyrównała, a wydarzenia na lodzie toczyły się w ekspresowym tempie to w jednej, to w drugiej tercji. W 29. minucie z prawego bulika próbę nieprzyjemnego uderzania przy krótkim słupku podjął Jan Sołtys, pełną czujność w bramce zachował jednak John Murray. Po nadanym sygnale do ataku przez Sołtysa, nastąpił okres lepszej dominacji Unii, która zdołała zamknąć katowiczan w ich własnej tercji. Przyjezdnym nie udało się jednak wypracować okazji bramkowej. Z kolei chęć prowadzenia gry sprawiła, że więcej miejsca na lodzie zrobiło się dla zawodników GKS-u, którzy próbowali przenosić akcję długimi podaniami.

Na 14 sekund przed końcem drugiej tercji faulu w ataku dopuścił się Santeri Koponen, co wiązało się dla katowiczan z koniecznością obrony osłabienia przez przeszło 100 sekund wraz z początkiem trzeciej odsłony. Choć zespół Jacka Płachty zdołał wyjść obronną ręką z tych opresji to w 44. minucie GieKSa musiała kolejny raz radzić sobie w liczebnym osłabieniu, gdy na ławce kar zasiadł Mateusz Michalski. Gdy wydawało się, że gospodarze zdołali zażegnać całe zło, w ostatniej sekundzie wykluczenia Michalskiego, do boksu dołączył Marklund. Kolejny okres gry w przewadze na bramkę zmaterializował Krystian Dziubiński. W obliczu niemocy strzeleckiej wobec świetnej postawy Johna Murraya, kapitan Unii na prawym skrzydle przytrzymał krążek, sygnalizując chęć jego dogrania przed bramkę. Następnie z ostrego kąta puścił szybki, niesygnalizowany strzał przy krótkim słupku, czym zupełnie zaskoczył Murraya. W 51. minucie pieczęć na swoim dobrym występie mógł postawić Mateusz Michalski. Jednak krążek po jego strzale jedynie wybrzmiał na słupku. W 52. minucie z gry został wykluczony Roman Diukow. Kolejny okres gry w przewadze przyniósł kolejne trafienie. Mocny strzał spod niebieskiej linii posłał Aleksi Varttinen, a zasłonięty przez Olssona Lundin nie zdołał interweniować. W 56. minucie otworzyły się drzwi katowickiego boksu kar, a na jego ławce zasiadł Olli Iisakka. Grający w przewadze goście zdołali wyrównać za sprawą uderzenia z lewego bulika Marka Kaleinikovasa. Ostatnie dwie minuty trzeciej upłynęły pod znakiem szalonego naporu gospodarzy. Kolejny raz z gry został wykluczony Carl Ackered. Grający w przewadze katowiczanie rzucili wszystkie siły do ataku, kolejnymi strzałami sprawdzając czujność Linusa Lundina. Seria ataków, nie przyniosła jednak trafienia, w związku z czym czekała nas kolejna dogrywka.

Rozgrywana w formacjach „trzech na trzech” dogrywka upływała pod znakiem okazji to z jednej, to z drugiej strony. Kolejne minuty nie przynosiły jednak upragnionej bramki. Emocje sięgnęły zenitu w 79. minucie, gdy strzał z lewego bulika Sama Marklunda przyniósł katowiczanom złotą bramkę

 

Unia rozbiła GKS! Będzie siódmy mecz finału

Mistrza Polski sezonu 2023/2024 wyłoni siódmy mecz! W szóstym starciu Re-Plast Unia Oświęcim pewnie pokonała GKS Katowice 5:0, choć grała z nożem na gardle.

Tak prezentującą się Unię jej kibice chcieliby oglądać zawsze. Podopieczni Nika Zupančiča niczym rasowy bokser wypunktowali katowiczan, dając pokaz dojrzałej gry w destrukcjii skutecznej w ataku. Z dobrej strony zaprezentował się też Linus Lundin, który był mocnym punktem swojego zespołu i zachował trzecie czyste konto w fazie play-off.

Katowiczanie o tym meczu będą chcieli jak najszybciej zapomnieć, bo popełnili w nim wiele prostych błędów i zbyt często odwiedzali ławkę kar. W 51. minucie nieodpowiedzialny faul popełnił Hampus Olsson, który uderzył kijem w krocze Carla Ackereda. Za to zagranie otrzymał karę większą i karę meczu. Nie można wykluczyć, że zostanie też zawieszony na ostatni mecz finału.

Trener Jacek Płachta nie zmienił zwycięskiego składu. Na zmiany w formacjach musiał zdecydować się Nik Zupančič, a miało to związek z chorobą Erika Ahopelto. Do składu wrócił Daniel Olsson Trkulja, który został ustawiony na środku czwartego ataku. Szwed rozegrał jednak tylko kilka zmian.

Oba zespoły zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji. Wiedziały, że każdy – nawet najmniejszy – błąd może okazać się fatalny w skutkach.

Początek był z obu stron nerwowy, a pierwszą groźną okazję miał Bartosz Fraszko. Skrzydłowy GieKSy przejął krążek po niedokładnym zagraniu Kallego Valtoli i znalazł się w sytuacji sam na sam z Linusem Lundinem. Szwedzki golkiper popisał się świetnym refleksem i uratował skórę fińskiemu defensorowi.

Później dwie dobre okazje wykreowali sobie oświęcimianie. John Murray sparował jednak kąśliwie uderzenia Kristapsa Jākobsonsa i właśnie Valtoli.

W 9. minucie na ławkę kar trafił Aleksi Varttinen i gospodarze znów sprawdzili czujność katowickiego bramkarza. Najbliżej szczęścia był Mark Kaleinikovas, bojego uderzenie ostemplowało słupek. Gdy fiński golkiper wrócił do gry, podanie Elliota Lorraine’a na bramkę zamienił najbardziej doświadczony zawodnik finału Sebastian Kowalówka i tym samym uszczęśliwił oświęcimską publiczność.

Gospodarze poszli za ciosem i chwilę później na 2:0 podwyższył Krystian Dziubiński, popisując się precyzyjnym uderzeniem z nadgarstka. Sęk w tym, że arbitrzy anulowali to trafienie. Tym razem – po przewinieniu Grzegorza Pasiuta – zbyt szybko i niezgodnie z sędziowską sztuką przerwali grę. „Profesor” nie miał bowiem żadnej kontroli nad przejętym krążkiem i gra powinna toczyć się dalej. Niesmak znów pozostał.

Biało-niebiescy ważny krok w kierunku zwycięstwa wykonali w drugiej odsłonie. W 26. minucie drugiego gola dołożył Andrij Denyskin, który odważnie wjechał do tercji, a następnie zdjął pajęczynę z okienka katowickiej bramki. Kibice Unii znów oszaleli ze szczęścia i zaczęli domagać się kolejnych trafień.

Cztery minuty później kontaktowego gola mógł zdobyć Noah Delmas, ale uderzony przez niego krążek zatrzymał się na słupku. Później katowiczanie zbyt często odwiedzali ławkę kar i była to woda na młyn dla coraz śmielej poczynających sobie sobie oświęcimian.

Podczas gry w przewadze na 3:0 podwyższył Kamil Sadłocha. Skrzydłowy, obchodzący dziś 25. urodziny, zmieścił gumę między słupkiema interweniującym Johnem Murrayem.

– Nie mogę narzekać, to były udane urodziny– uśmiechnął się zawodnik występujący z jedenastką na plecach.

Trzybramkowa zaliczka dała oświęcimianom spory komfort gry. Nie zmąciła go nawet sytuacja z 44. minuty, kiedy krążek w bramce gospodarzy umieścił Grzegorz Pasiut. Sędziowie dla pewności sprawdzili zapis wideo i uznali, że szarżujący Mateusz Michalski przeszkodził w interwencji Linusowi Lundinowi. Bramka nie została więc zaliczona.

Później byliśmy świadkami pojedynku pięściarskiego pomiędzy Henrym Karjalainenem i Mirem Lehtimäkim i wzajemnych prowokacji pomiędzy Carlem Ackeredem a Hampusem Olssonem, które zakończyły się karami. Olsson zakończył udział w tym meczu z karą meczu, a jego koledzy skazani byli na obronę pięciominutowego wykluczenia.

Podczas wydłużonego power playa gospodarze zadali jeszcze dwa ciosy. W 52. Minucie czwartego gola dołożył Krystian Dziubiński, który wykorzystał dogranie Kamila Sadłochy. Z kolei kropkę nad „i”, podczas gry 5 na 3, postawił Ackered. Mistrza Polski wyłoni więc dopiero siódmy mecz, który odbędzie się już w niedzielę w Katowicach.

 

Koniec wielkiego grania! Re-Plast Unia Oświęcim mistrzem Polski

Nie chcieli żegnać się z kibicami zawodnicy obu ekip rywalizujących w finale TAURON Hokej Ligi. Do rozstrzygnięcia losów siódmego spotkania znów potrzebna była dogrywka. W tej, więcej wyrachowania wykazali hokeiści Re-Plast Unii Oświęcim. O tytule mistrzowskim przesądził gol Marka Kaleinikovasa z 67. minuty. Tym samym biało-niebiescy po dwudziestu latach przerwy zasiedli na mistrzowskim tronie.

Trener Jacek Płachta musiał zestawić skład GieKSy bez Hampusa Olssona, który w poprzednim spotkaniu zarobił karę meczu za uderzenie w krocze Carla Ackereda i został zawieszony przez komisarz TAURON Hokej Ligi. Sztab szkoleniowy przemeblował formacje tak, że w trzeciej linii znalazł się Igor Smal, a na środku czwartego ataku ponownie zagrał nominalny obrońca Kacper Maciaś.

Kosmetyczne zmiany nastąpiły też składzie Unii. Miały one związek z powrotem do gry Erika Ahopelto oraz absencją Daniela Olssona Trkulji. Znaczącą zmianą było też to, że na środku trzeciego ataku zagrał nie Łukasz Krzemień, a Elliot Lorraine.

Oba zespoły zdawały sobie sprawę z ciężaru gatunkowego tego spotkania. Wiedziały, że każdy – nawet najmniejszy – błąd może okazać się fatalny w skutkach i sprawić, że złote medale zawisną na szyjach rywali.

W pierwszej odsłonie nie oglądaliśmy bramek, co było zasługą dobrze interweniujących golkiperów obu drużyn. John Murray zatrzymał kąśliwy strzał szarżującego Marka Kaleinikovasa, a Linus Lundin obronił uderzenia Bartosza Fraszki i Grzegorza Pasiuta.

Trzeba jednak dodać, że w pierwszej odsłonie więcej hokejowych konkretów zaprezentowali katowiczanie, którzy zagrali agresywniej i sprawniej rozprowadzali krążek.

Drugą odsłonę goście zaczęli od przewagi, ale nie zdołali jej zamienić na gola. Katowiczanie skutecznie przewidywali ich zamiary. Poza uderzeniem Erika Ahopelto nie wydarzyło się w tym power playu nic szczególnego.

Najlepszą okazję do otworzenia wyniku spotkania miał w 36. minucie Sam Marklund. Szwedzki napastnik sprawnie złożył się do strzału, ale uderzony przez niego krążek odbił się od słupka. Chwilę później kontrę wyprowadził Andrij Denyskin, ale „Jasiek Murarz” nie dał się pokonać. W trzeciej odsłonie serca wielu kibiców z pewnością zaczęły jeszcze mocniej bić. Oba zespoły rozegrały partię hokejowych szachów. Długą, wyczerpującą, ale bez rozstrzygnięcia.

To nastąpiło dopiero w dogrywce. W dodatkowym czasie gry najpierw świetną okazję miał Olli Iisakka, ale po jego uderzeniu Linus Lundin zdołał sparować strzał. Później uderzenie Carla Ackereda zatrzymało się na słupku i o sporym szczęściu mogli mówić gospodarze.

O losach siódmego meczu przesądził Mark Kaleinikovas. Najlepszy snajper fazy play-off odważnie wjechał do katowickiej tercji i przymierzył z nadgarstka w długi róg. John Murray nie zdążył skutecznie interweniować i mała hala „Spodka” zamarła. Oświęcimianie mogli zacząć świętować zdobycie tytułu mistrzowskiego. Pierwszego od dwudziestu lat i dziewiątego w historii klubu. Oświęcim dzisiaj nie zaśnie.

 

dziennikzachodni.pl – Złoty gol Kaleinkovasa na wagę złota. Oświęcimianie zostali mistrzami Polski

[…] Dopiero siódmy meczu finałowy, a konkretniej jego dogrywka, wyłonił mistrza Polski w hokeju. Tytuł wywalczyła Re-Plast Unia Oświęcim pokonując na lodowisku w Satelicie GKS Katowice i wygrywając rywalizację o złoto w play off 4:3.

To dziewiąte złoto w historii oświęcimskiego klubu. Unia czekała na ten sukces dokładnie 20 lat, a w niedzielny wieczór przerwała dominację katowiczan.

Spotkanie w Katowicach rozpoczęło się od wspólnego odśpiewania Mazurka Dąbrowskiego. Później oglądaliśmy na tafli małej hali Spodka zaciętą walkę. Na lodzie często iskrzyło i nikt nie odpuszczał, bo zarówno jednak jak i druga drużyna doskonale zdawała sobie sprawę ze stawki tego pojedynku.

W I tercji inicjatywa należała do katowiczan wspieranych gorącym dopingiem przez blisko 1,5 tysiąca kibiców w komplecie wypełniających trybuny Satelity. Linus Lundin radził sobie jednak ze strzałami graczy GieKSy. Unia atakowała głównie z kontry, lecz też bez efektu.

II tercję goście zaczęli w przewadze, bowiem po zakończeniu pierwszej części na ławkę kar odesłany został Sam Marklund. Świetną okazję miał Erik Ahoppelto, ale John Murray nie dał się pokonać.

Katowiczanie również nie wykorzystali osłabienia rywali, ale w końcówce tej odsłony mocno nacisnęli na rywali. Drogi do siatki nie znalazła jednak dobitka Mateusza Bepierszcza strzału Jakuba Wanackiego, a Santeri Koponen i Sam Martkund obili krążkiem słupek bramki Unii.

W III tercji przewaga GKS jeszcze wzrosła. Na bramkę oświęcimian sunął atak za atakiem, lecz szwedzki bramkarz gości spisywał się bez zarzutu. Unia miała problemy w wyjściem z własnej tercji, ale udało jej się wyprowadzić kilka kontr i sam na sam z Murrayem znalazł się Jan Sołtys.

Gola się jednak nie doczekaliśmy, bo obie drużyny grały bardzo uważnie w obronie i po raz czwarty w finałowej serii konieczna była dogrywka. W niej musiało paść rozstrzygnięcie, bo regulamin rozgrywek nie przewidywał w meczu decydującym o złocie karnych.

W dogrywce Carl Ackered trafił w słupek, a sędziowie długo analizowali na wideo czy nie było bramki dla gości. Później indywidualną akcją popisał się Mark Kaleinkovas i to właśnie gol Litwina przesądził o tytule mistrzowskim dla Unii.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Lechią

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz w Gdańsku to już historia. Przegraliśmy sromotnie i nie ma co do tego wracać, chyba że w celach „wyciągania wniosków”. Miejmy nadzieję, że drużyna to zrobi. Jak wyglądał wyjazd okiem redakcji, przeczytacie w poniższym artykule. A w piątek – Cracovia!

1. Jako że jest to jeden z najdłuższych wyjazdów w sezonie, postanowiliśmy się wybrać wcześnie rano. O godzinie 9 wyruszyliśmy w składzie Shellu, Misiek i Mariusz na północ, gdzie 9 godzin później miał zacząć się mecz.

2. W sumie o mało, abyśmy nie pojechali, bo Patryk zamówił auto, ale… na dzień meczu z Wisłą Płock. Na szczęście Mariusz jechał, bo inaczej by nici były a nie mecz.

3. Droga przebiegała szybko i sprawnie. Po drodze zatrzymaliśmy się na lunch na stacyjnym Subwayu, korzystając z promocji. W dzisiejszej drożyźnie cena 9 zł za małą kanapkę rzeczywiście brzmi jak okazja.

4. W Gdańsku byliśmy około godziny 15:00. Wstąpiliśmy na chwilę do centrum handlowego, a potem udaliśmy się na jedzenie do „Zagrody u kozy” czy jakoś tak. Wzięliśmy pljeskavicę i cevapcici, więc mieliśmy Jugo Grill w Gdańsku. Ja miałem cevapcici i było za mało mięsa. Natomiast było to smaczne, ale Jugo Grill jest dużo lepszy.

5. Przejeżdżaliśmy też obok gdańskich ikon, czyli Stoczni Gdańskiej, długiego, ale jednak nie tak długiego jak myślałem Falowca czy efektownego i estetycznego budynku Urzędu Marszałkowskiego.

6. Czas nas bardzo gonił, więc udaliśmy się na plażę dosłownie na 10 minut w Jelitkowie. Jak na piątek i taką średnią pogodę nawet było sporo ludzi uprawiających plażing. Powdychaliśmy przez chwilę jodowe powietrze, dotknęliśmy morskiej wody i skierowaliśmy się znów do samochodu. Stadion był tuż tuż.

7. Na uwagę zasługują przystanki w pobliżu stadionu, które są stylizowane właśnie na elewację tego obiektu pamiętającego mecze polskiego Euro.

8. Nie wpuszczono nas na jeden z parkingów, więc musieliśmy trochę potem drałować. W każdym razie miejsce parkingowe znaleźliśmy i udaliśmy się na obiekt.

9. Sam stadion – kolos. Ja go widziałem dotychczas tylko z zewnątrz, gdy rok temu odbywałem swoją pielgrzymkę dziękczynno-błagalną właśnie spod Polsat Plus Areny na stadion Arki Gdynia. Sentyment pozostał, nawet przez chwilę jechaliśmy drogą, której chodnikiem szedłem o gdańskim poranku na początku tamtej trasy.

10. Odbiór akredytacji odbył się szybko i sprawnie. Misiek poszedł na foto, a my z Mariuszem udaliśmy się na górę. Niestety schodami, bo winda była zepsuta. Wejście na trzecie piętro dało trochę w kość. Ja po mojej kontuzji wytraciłem formę, więc czas ją znowu zacząć budować.

11. Weszliśmy na sektor prasowy i oczom naszym ukazał się stadion od wewnątrz. Tak jak piszę – ja go miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy, gdyż na meczu pierwszoligowym przegranym 1:5 nie byłem, a w zeszłym sezonie wyeliminowała mnie choroba.

12. Powiem tak – nie rozumiem zachwytów. Kibice, którzy byli na tym obiekcie, mówią, że jest piękny, a niektórzy nawet, że najładniejszy w Polsce. Mnie się nie podoba kolorystyka. Od zawsze – jak patrzyłem w telewizji czy na zdjęciach. Nie wiem czemu dali taki brzydko-żółtawy kolor. Jakby ten stadion był biało-zielony, to byłby wypas.

13. Ogólnie wydaje mi się taki jakiś ponury. I to zamknięcie. Chyba przyzwyczaiłem się do otwartych przestrzeni. I prześwitów. Czy to na Widzewie, Pogoni czy po prostu u nas, na GieKSie. To zamknięcie tego kolosa robi takie klaustrofobiczne wrażenie.

14. Widok oczywiście kozaczek. Trybuny wysoko, widać całe boisko. I trybuna prasowa umiejscowiona jest na tym drugim piętrze stadionu, jak rozumiem wyłączonym ze sprzedaży, bo nie było na nim w ogóle kibiców. Oddzielenie od kibiców zawsze ułatwia pracę, w przeciwieństwie do obiektów, gdzie tego podziału nie ma i sympatycy klubów nieraz zajmują miejsca prasowe lub po prostu… zasłaniają.

15. Stadion jest olbrzymi i kojarzy się trochę z obiektem Śląska Wrocław. Wiadomo – wybudowane na Euro 2012. Ale duże. Za duże. Przy super meczach się zapełniają, jak choćby na derbach Trójmiasta. Ale poza tym nawet gdy jest kilkanaście tysięcy kibiców, to świecą pustkami. Nie wygląda to dobrze. Ale cóż – Lechia ma taki potężny obiekt i nic z tym nie zrobi. Musiałaby wygrać ligę i grać w Lidze Mistrzów.

16. Stanowiska dla prasy też bez zastrzeżeń. Dobre blaty, szerokie i kontakty w dużej liczbie. Jedynym mankamentem są krzesełka – luźne krzesła, a nie siedziska zamontowane na stałe. Problem w tym, że są one bardzo niskie, a wajcha do regulacji jest atrapą wajchy do regulacji. Nie działa. W żadnym krzesełku.

17. Trzeba było więc lekko zapuszczać żurawia. Tym bardziej, że komentatorzy Canal Plus relacjonowali na stojąco. A Michał Żyro podrygiwał sobie. Widać, że młody komentator Canal Plus cieszy się z tej roboty.

18. Kibice Lechii i GKS mają neutralne stosunki, więc tym razem nie było żadnych „pozdrowień”, a jedynie doping dla swoich drużyn. Zresztą dla sympatyków Lechii należy się dozgonny szacun za uszanowanie braku dopingu w pierwszych dziewięciu minutach meczu w Katowicach, gdy czciliśmy pamięć Jana Furtoka. Nadal też z Lechią łączy nas… Arka. W rundzie jesiennej znów oba kluby dały się gdynianom we znaki.

19. Pierwsza połowa była beznadziejna w naszym wykonaniu. Zero strzałów, zero zagrożenia, dopiero w końcówce jakieś kopnięcie w stronę bramki.

20. Dawidowi Kudle stadion Lechii nie służy. Dwa lata temu puścił tu pięć bramek, w poprzednim sezonie zawalił bramkę przy strzale Chłania, a teraz popełnił jeszcze większy babol – dając się przekozłować piłce. Przeklęty obiekt dla naszego golkipera.

21. Bartłomiej Kłudka to piłkarz Lechii, który w tym sezonie zdobył z GKS już cztery punkty. Mimo wszystko wziął mały rewanż na katowiczanach, po w drugiej kolejce jego Zagłębie Lubin wypuściło z rąk wygraną w Katowicach. Piłkarz przeszedł do Lechii, której co ciekawe strzelił gola… niecały miesiąc temu jeszcze jako piłkarz Miedziowych.

22. W przerwie można było się posilić dość ciekawym napojem gazowanym z 20% mojito. Bezalkoholowym oczywiście. Ale całkiem smaczne to.

23. W drugiej połowie GKS atakował, ale nic nie był w stanie zdziałać w ofensywie. Najgroźniej uderzał Bartosz Nowak z dystansu. Ale to za mało.

24. Na niemal kwadrans zadymione zostało boisko po użyciu rac przez kibiców Lechii, a potem GKS. Właśnie ten zamknięty stadion nie daje ujścia dymowi z wiatrem, więc trzeba czekać, aż uniesie się on do góry. Swoją drogą bardzo ciekawe było to, gdy z boku wydawało się, że boisko jest całe zadymione, a w C+ z kamery za bramką było bardzo dobrze widoczne. Czary jakieś.

25. Gdy wydawało się, że bijący głową w mur GKS przegra 0:1, kontrę wyprowadzili gospodarze, Camilo Mena wyprzedził Mateusza Kowalczyka i nie dał szans Kudle. Chwilę potem sędzia zakończył spotkanie.

26. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową. I tutaj podobnie jak na Górniku – akurat sala konferencyjna nie przystoi takiemu stadionowi. Wygląda jak jakieś duże pomieszczenie na starych obiektach. Tu trzeba by wprowadzić sporo nowoczesności.

27. Pierwszy raz widziałem taką salę, która jest szersza niż dłuższa i tak są poustawiane siedzenia. Jako więc, że siedziałem mocno na skrzydle, trener musiał zeskanować przestrzeń, by mnie znaleźć, gdy zadawałem pytanie.

28. Opisywałem to już w felietonie, gdy wychodząc ze stadionu mijaliśmy Camilo Menę, któremu podziękowałem za gola w niegdysiejszym meczu z Arką Gdynia. Szedł najwyraźniej z mamą, po miała ona koszulkę „Mena’s mom”. Sympatycznie.

29. Ogólnie to mieliśmy po tej wtopie 1:5 dobry czas z Lechią. Wygraliśmy przecież kolejne trzy spotkania. Ten rywal nam leżał. Ale na ten moment to się skończyło.

30. Udaliśmy się do samochodu. Chłopaki wracali do Katowic, ja natomiast miałem w planie zostać w Gdańsku. Zawieźli mnie pod kwaterę na Oliwie, a tam – po przywitaniu z miejscowym kotem – zakwaterowałem się na swojej miejscówce.

31. Plan był taki, żeby rano pojechać pociągiem do Płocka, by udać się na przeszpiegi naszych najbliższych rywali – Wisły Płock i Cracovii.

32. Wszystko świetnie układało się aż do momentu, gdy w sobotę wyszedłem z pizzerii w Płocku i zaczął padać deszcz. Wtedy moim największym problemem był brak parasola.

33. Nie spodziewałem się, że po przybyciu na stadion okaże się, że mecz został odwołany. Pusty przelot – mój trzeci w życiu, w takich okolicznościach. Pierwszy był w 2012, gdy Stadion Narodowy przed meczem z Anglią zamienił się w słynny Basen Narodowy.

34. Druga taka sytuacja była, gdy z Kosikiem wybrałem się na mecz St Johnstone z Glasgow Rangers w szkockim Perth. Wtedy spotkanie zostało odwołane, bo jedno z pól karnych było zmrożone po ujemnej temperaturze z nocy. Brytole…

35. Podobna sytuacja była też w 2006 roku w IV lidze, ale tu już nie zagrały czynniki pogodowe. Przyjechałem do klubu i już mieliśmy jechać na wyjazdowy mecz ze Źródłem Kromołów, ale w ostatniej chwili gospodarze się wystraszyli najazdu kibiców z Katowic i oddali mecz walkowerem. Pamiętam, że wówczas w takim razie poszedłem na swój jedyny mecz na stadionie MK Katowice – wygrany ze Slavią Ruda Śląska 3:0.

36. Wracając do Płocka. Jak niepyszny wróciłem do hotelu i miało to swoje plusy, bo podczas całego wyjazdu nie czułem się najlepiej (pogranicze infekcji), więc mogłem trochę dychnąć.

37. Cracovię i Wisłę i tak zobaczę w akcji – bo to nasze najbliższe trzy mecze.

38. Tylko trzy punkty z Pasami!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga