Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Tygodniowy przegląd mediów: Mistrzynie Polski górą w Olsztynie

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja na lodzie. Prezentujemy najciekawsze z nich.
Kobieca rużyna rozegrała drugi mecz ligowy w Orlen Ekstralidze, w którym pokonała Stomilanki Olsztyn 4:1 (4:0). W trzeciej kolejce rozgrywek piłkarki zmierzą się 22 sierpnia o 18:00 z KS Uniwersytet Jagielloński na Bukowej. Drużyna męska wygrała w meczu piątej kolejki PKO BP Ekstraklasy z Arką Gdynia 4:1. Prasówkę po tym meczu przeczytacie TUTAJ. Następny mecz zespół rozegra w sobotę 23 sierpnia o 20:15 w Zabrzu z Górnikiem. Przed spotkaniem z Arką do drużyny dołączył holenderski pomocnik Jesse Bosch, który podpisał kontrakt na trzy lata.
Siatkarze rozegrali dwa sparingi przed nowym sezonem, oba z Lechią Tomaszów Mazowiecki. W pierwszym z nich padł remis 2:2, w drugim nasz zespól wygrał 4:0. Kolejne sparingi drużyna rozegra 21 i 22 sierpnia z Nowak-Mosty Będzin.
Hokeiści w ubiegłym tygodniu rozegrali dwa test-mecze: z KH Energą Toruń oraz z Polonią Bytom. Z Energą zespół przegrał po rzutach karnych 2:3, z kolei z Polonią wygrał 13:1. W tym tygodniu drużyna rozegra trzy sparingi: z RI Okna Berani Żlin (w środę, 20 sierpnia), HC RT Torax Poruba (w czwartek, 21 sierpnia) oraz z LHK Jestřábi Prostějov (w piątek, 22 sierpnia). Spotkania zostaną rozegrane w ramach turnieju towarzyskiego w Porubie.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Katowiczanki zrehabilitowały się za wynik sprzed tygodnia
W meczu 2. kolejki Orlen Ekstraligi Energa Stomilanki Olsztyn podejmowały na swoim terenie GKS Katowice.
Ostatni pojedynek tych zespołów zakończył się zwycięstwem 5:0 dla obecnych mistrzyń Polski. Dla katowiczanek było to jednak wyjątkowe spotkanie – po raz pierwszy grały na „Nowej Bukowej” przy tak licznej, prawie czterotysięcznej publiczności, co sprawiło, że atmosfera była jak święto! Podopieczne Karoliny Koch rozpoczęły sezon od falstartu – po raz pierwszy od dwóch lat poniosły ligową porażkę na własnym terenie, tym razem z Rekordem Bielsko-Biała. Energa Stomilanki Olsztyn natomiast uległy beniaminkowi Lechowi Poznań UAM 0:1 na wyjeździe. W szeregach Stomilanek znajdują się dwie piłkarki, które jeszcze w ubiegłym sezonie broniły barw Gieksy – Natalia Kulig i Dominika Misztal.
Spotkanie idealnie rozpoczęło się dla GieKSy Katowice, bowiem już w 3. minucie gry prowadzenie swojemu zespołowi dała . Kolejne minuty spotkania to dość wyrównana rywalizacja, przy czym brakowała klarownych sytuacji strzeleckich pod którąkolwiek z bramek. Stomilanki dążyły za wszelką cenę do doprowadzenia do wyrównania. Okazji ku temu było co najmniej kilka, nie przyniosły one jednak większego zagrożenia, brakowało precyzyjnego ostatniego podania bądź celnego dośrodkowania. Zespół Dariusza Maleszewskiego miał wiele rzutów rożnych, wiele akcji oskrzydlających, brakowało jedynie dobrego dogrania w szesnastkę. Katowiczanki z kolei przeprowadzały pojedyncze dobre ataki, nie forsowały zbytnio tempa, tym bardziej zaskoczyło rozwiązanie worka z bramkami, jakie nastąpiło po 29. minucie spotkania. Prowadzenie aktualnych mistrzyń Polski podwyższyła Nowak, która najwyżej wyskoczyła do precyzyjnie dośrodkowanej piłki z rzutu wolnego i nie dała szans na skuteczną interwencję Barszcz. Zaledwie trzy minuty później po raz kolejny piłka znalazła się w bramce Stomilanek, tym razem po składnej, zespołowej akcji i zwycięskim dla Hmírovej pojedynku oko w oko z golkiperką olsztynianek. W 36. minucie rozmiary prowadzenia katowiczanek przybrały jeszcze okazalsze rozmiary. Na listę strzelczyń wpisała się Włodarczyk, która skutecznym strzałem z okolic jedenastego metra pokonała Barszcz, wykańczając bardzo dobrą, wielopodaniową akcję całego zespołu. To było doprawdy nokautujące siedem minut w wykonaniu GieKSy, Stomilanki były w tym momencie na deskach.
Po zmianie stron gry Energa Stomilanki Olsztyn zdołały zdobyć jedynie bramkę honorową, co należy uznać za jeden z nielicznych pozytywów z dzisiejszego spotkania. W 58. minucie gry piłkę z siatki musiała wyciągać Seweryn po skutecznie wykończonym rzucie rożnym. Do końca spotkania żaden z zespołów nie zapisał kolejnego trafienia na swoim koncie.
uwmfm.pl – Mistrzynie Polski górą w Olsztynie
Energa Stomilanki Olsztyn przegrały na Stadionie Miejskim 1-4 (0-4) z GKS-em Katowice i po dwóch kolejkach nowego sezonu Orlen Ekstraligi piłki nożnej kobiet zajmują ostatnie miejsce w tabeli. Mistrzynie Polski sobotnie spotkanie rozstrzygnęły już w pierwszej połowie, rehabilitując się za niespodziewaną wpadkę sprzed tygodnia.
Drużyna ze Śląska na inaugurację rozgrywek niespodziewanie uległa na własnym obiekcie 2-3 Rekordowi Bielsko-Biała. Natomiast olsztynianki nie potrafiły przeciwstawić się na wyjeździe jednemu z beniaminków. Przegrały 0-1 z Lechem UAM Poznań.
Zarówno w tym spotkaniu, jak i w pierwszym domowym w meczowej kadrze zabrakło jednej z pozyskanych latem zawodniczek – Kali Mc Daniel. Miejsce w podstawowym składzie straciła natomiast Martyna Duchnowska. Od pierwszej minuty zastąpiła ją Natalia Kulig. Za czerwoną kartkę pauzowała Gabriela Kędzia.
GKS dominował na boisku od samego początku. Już w trzeciej minucie prowadził po bramce Anity Turkiewicz. Kolejne bramki w pierwszej połowie strzeliły jeszcze: Katarzyna Nowak, Patrícia Hmírová i Julia Włodarczyk. Do przerwy było 4-0 dla zespołu z Katowic, a warto dodać, że nie wykorzystał on kilku innych doskonałych okazji.
Po zmianie stron gościnie kontrolowały wydarzenia na boisku. Dały się zaskoczyć tylko raz. A właściwie… zaskoczyły się same, bo po wrzutce z rzutu rożnego jedna z mistrzyń Polski – Klaudia Maciążka – skierowała piłkę do własnej bramki. Z kronikarskiego obowiązku dodamy, że Stomilanki ponownie kończyły mecz w dziesiątkę. To efekt ostrej gry i przerywania akcji rywalek faulami. W doliczonym czasie gry za jeden z nich z boiska wyleciała Amanda Turowska.
gol24.pl – GKS Katowice ogłosił transfer. Jesse Bosch pierwszym obcokrajowcem ściągniętym tego lata
GKS Katowice potwierdził ósmy transfer w letnim okienku. Po siedmiu Polakach zdecydował się na Holendra. To Jesse Bosch mający za sobą przeszłość w cenionej Eredivisie. 25-letni pomocnik podpisał kontrakt do czerwca 2028 roku.
Bosch ostatnio występował w Willem II Tilburg, czyli dla beniaminka, z którym zresztą ten awans wywalczył. W ubiegłym sezonie zdobył 6 bramek. Rozegrał 33 mecze.
Charakterystykę nabytku przedstawiono na oficjalnej stronie klubu: – Bosch to wszechstronny i dynamiczny środkowy pomocnik, potrafiący efektywnie wspierać linię ofensywną i defensywną. Najlepiej czuje się na pozycjach numer ‘6’ i ‘8’. Jego styl “box-to-box” – polegający na nieustannej pracy w obu fazach gry – dobrze wpisuje się w potrzeby naszego zespołu. Charakteryzuje go agresywna gra w obronie, aktywność w środku pola, a także zdolność do wykańczania akcji.
Odnotujmy, że GKS Katowice to najbardziej polski zespół w całej PKO Ekstraklasie. W kadrze Rafała Góraka jest ledwie czterech obcokrajowców. Oprócz Boscha to Estończyk Marten Kuusk, Hiszpan Borja Galan oraz Słowak Adam Zrelak.
weszlo.com – Jesse Bosch. GKS Katowice bierze specjalistę od pięknych goli
GKS Katowice wreszcie dokonuje transferu, po którym kibice od początku mogą sobie wiele obiecywać. Jesse Bosch z Willem II Tilburg wygląda na kogoś, kto szybko powinien zacząć dawać jakość śląskiej drużynie, a ona tej jakości na gwałt potrzebuje.
Dotychczasowe poczynania GieKSy w letnim okienku opierały się głównie na sprowadzaniu Polaków do odbudowy lub w ogóle do pierwszego błyśnięcia w seniorskiej karierze, że wspomnimy o Filipie Rejczyku.
Marcel Wędrychowski i Kacper Łukasiak przyszli z Pogoni Szczecin, w której mieli lepsze chwile, ale długofalowo nie byli zawodnikami z pierwszego szeregu. Łukasiak dobrze zaczął poprzedni sezon po powrocie z wypożyczenia do Górnika Łęczna. Już w 1. kolejce strzelił gola Koronie Kielce, niedługo potem dołożył trafienie z Widzewem Łódź. Jesienią regularnie gościł w podstawowym składzie Portowców, ale wiosną jego akcje już wyraźnie spadły, choć i tak można było zakładać, że ze względu na jego wiek (21 lat) klub zdecyduje się przedłużyć kontrakt. Na to do pewnego momentu się zanosiło, ale w ostatniej chwili nastąpił zwrot akcji, na którym skorzystali katowiczanie.
Wędrychowski długo leczył poważną kontuzję, a w drugiej rundzie nie do końca się odbił. Pod koniec sezonu zanotował kilka przebłysków, ale to było za mało, żeby został w Pogoni. Obietnicą na coś więcej jest od dawna i nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
Poważne problemy zdrowotne wstrzymały także Jakuba Łukowskiego, który po bardzo udanym sezonie 2022/23 (12 goli w Ekstraklasie dla Korony Kielce) zerwał więzadło krzyżowe i stracił niemal cały następny sezon. Po przejściu do Widzewa bardzo dobrze zaczął, lecz szybko spuścił z tonu. Im dalej w las, tym gorzej, a w drugiej części wiosny 2025 poszedł już w niemal całkowitą odstawkę. Ostatni ofensywny konkret zaliczył we wrześniu ubiegłego roku w… Katowicach. Stało się oczywiste, że musi szukać szczęścia gdzie indziej. W GKS-ie na razie przegrywa rywalizację, trzy razy wchodził z ławki na końcówki.
Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to osobna historia. Sprowadzanie jednocześnie dwóch napastników, którzy delikatnie mówiąc nie specjalizują się w strzelaniu goli, od początku wyglądało wielce ryzykownie. I na razie praktyka potwierdza wszystkie obawy, ognia z przodu brakuje.
Aleksander Paluszek spadł ze Śląskiem Wrocław, ale w elicie pozostał po przeprowadzce do Katowic. Na tę chwilę jednak trener Rafał Górak nie widzi go w składzie, Paluszek jeszcze nie podniósł się z ławki. Ze wszystkich letnich nabytków najwięcej gra Łukasiak, ale nawet on nie ma pewnego placu (w Łodzi zaczął wśród zmienników).
Nic dziwnego, że atmosfera zaczęła się robić nerwowa. Letnie transfery niewiele dały, jakościowe luki po odejściu Oskara Repki i Sebastiana Bergiera nie zostały wypełnione. Zespół po czterech meczach ma na koncie jeden punkt i zaczyna wyrastać na poważnego kandydata do spadku. Pozyskanie kogoś takiego jak Jesse Bosch zwiększa szanse na odwrócenie tego trendu.
O kim mowa? To 25-letni środkowy pomocnik, z blisko setką meczów w holenderskiej ekstraklasie. Co istotne, jego najlepszy sezon w karierze to ten ostatni, w którym zdobył sześć bramek w Eredivisie przy xG wynoszącym zaledwie 2.60 i był kluczową postacią Willem II (jesienią zakładał opaskę kapitańską).
Istnieje uzasadniona nadzieja, że będzie on w stanie zastąpić Repkę jeśli chodzi o liczby z przodu. Bosch ma bowiem cechę, która zdecydowanie go wyróżnia: nie tylko lubi, ale też umie uderzyć z dystansu. Przez trzy sezony w Tilburgu zdobył 16 bramek, z czego aż połowę po uderzeniach zza pola karnego. Kolejnych kilka goli wpadło z okolic 12.-15. metra. Rywale zdecydowanie nie mogą pozostawić go bez opieki przy rzutach rożnych czy wyrzutach z autu. Bosch uwielbia się wtedy przyczaić do „drugiej piłki” i natychmiast przywalić. W ten sposób w ostatnim sezonie strzelił trzy kolejne gole, m.in. rywalizującemu w Lidze Mistrzów Feyenoordowi.
A jeśli nie wali po widłach, potrafi w odpowiednim miejscu i czasie pojawić się w polu karnym, żeby uderzeniem bez przyjęcia sfinalizować akcję.
– To bardzo dynamiczny pomocnik, którego obecność w polu karnym rywala może być dla nas bardzo cenna – właśnie tak przy okazji przedłużenia kontraktu opisywał go rok temu dyrektor Willem II, Tom Caluwe.
Podobnie po meczu z Feyenoordem, w którym Bosch zdobył efektowną bramkę na 1:1, mówił trener Peter Maes. – To cecha, którą Jesse posiada. Słyszałem też, że w Feyenoordzie mocno podkreślali jego rolę i uczulali, że nie wolno mu zajmować pozycji strzeleckiej. A jeśli już, to żeby był blokowany. Raz im się to nie udało – komentował.
Oczywiście Bosch nie jest piłkarskim ideałem. Do niego również zdarzały się pretensje. Maes na przykład miał olbrzymie zastrzeżenia do postawy całej drugiej linii po kwietniowej porażce 1:3 z Heerenveen. – Pomocnicy grali zdecydowanie za bardzo rozciągnięci. Chodzi o to, żebyśmy rozpoczynali grę optymalnie ustawieni. Ciągłe zmiany pozycji nie są tym, na co jesteśmy przygotowani. To właśnie wtedy można znaleźć się w tarapatach. Rywale są bardzo groźni w kontratakach i właśnie tak nas zaatakowali – narzekał szkoleniowiec.
– Jeśli nasi pomocnicy tracą pozycję, środkowi obrońcy muszą sobie z tym poradzić. To dla nich bardzo trudne. Przy drugiej bramce nie wygrywamy pojedynku przy dalszym słupku. Potem piłka wraca i tam też jej nie wygrywamy. Potem piłka trafia w słupek i tam znowu jej nie zbieramy. Słuchajcie, to są sytuacje, w których musimy być o wiele bardziej czujni – dodawał poirytowany Maes.
Bosch już przy prolongacie umowy nie ukrywał, że ma warianty zagraniczne, ale skoro on i koledzy wywalczyli awans do holenderskiej elity, wolał zostać w miejscu, w którym czuje duże zaufanie z każdej strony.
On od tego czasu na pewno nie stracił, ale drużynowo Willem II zawiodło potwornie. Po rundzie jesiennej spokojnie funkcjonowało sobie na pograniczu pierwszej i drugiej dziesiątki, lecz wiosna była katastrofą. Zespół nie wygrał żadnego z siedemnastu meczów (cztery remisy, 13 porażek) i wylądował w strefie barażowej o utrzymanie. W play-offach najpierw po rzutach karnych udało się wyeliminować Dordrecht, Bosch wykonał decydującą jedenastkę. W finale za mocny okazał się Telstar (2:2, 1:3) i nastąpiło szybkie pożegnanie z Eredivisie.
Spadek oznaczał, że Bosch mógł odejść na preferencyjnych warunkach. W umowie miał zawartą klauzulę pozwalającą mu zmienić klub za darmo do 15 sierpnia. GKS Katowice wykorzystał ją w ostatniej chwili. „Piłkarz czuje się ceniony w Tilburgu, ale chce pozostać aktywny na najwyższym poziomie. Dąży do transferu za granicę, choć podobno nie wyklucza też dłuższego pobytu w Holandii” – pisał niedawno „Voetbal International”.
Pojawiały się o plotki o zainteresowaniu Go Ahead Eagles i PEC Zwolle.
Na pożegnanie Boscha zapowiadało się od pewnego czasu. Nie znalazł się on w kadrze na inauguracyjny mecz nowego sezonu z ADO Den Haag, a klub w oficjalnym komunikacie poinformował, że jest to związane ze zbliżającym się transferem zawodnika. Jeśli miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy warto odchodzić, porażka 1:5 chyba je rozwiała.
Holenderskie media już w środę informowały, że przeszedł on testy medyczne i podpisał „wieloletni kontrakt” z GKS-em Katowice. W czwartek nadeszło oficjalne potwierdzenie.
GieKSa już rok temu chciała sprowadzić pomocnika z holenderskiej ekstraklasy. Blisko gry na Śląsku miał być wtedy Francuz Lucas Bernadou, któremu skończyła się umowa z Dordrechtem. Ostatecznie jednak przeszedł do greckiego Volos, a dziś znów jest dostępny z kartą na ręku.
Na jego tle Jesse Bosch wygląda lepiej, co nie znaczy, że na Bukową przychodzi jakiś piłkarski geniusz, nie przesadzajmy w drugą stronę. Holender ma ponadprzeciętny strzał z dystansu, ale oprócz tego raczej nie wybijał się ponad średnią Eredivisie ani w statystykach ofensywnych, ani defensywnych. Biorąc jednak pod uwagę jego ogranie na wyższym poziomie, umiejętność liderowania, brak kontuzji oraz krótki okres potrzebny na osiągnięcie pełnej dyspozycji, na starcie nie sposób się do tego transferu przyczepić. GKS Katowice wreszcie daje nadzieję kibicom, że przychodzi ktoś, kto czasami zrobi różnicę.
Kto wie, być może nawet różnicę na wagę utrzymania.
SIATKÓWKA
siatka.org – Spadkowicz zremisował z doświadczonym pierwszoligowcem
Rozpoczął się okres sparingowy na zapleczu PlusLigi. Spadkowicz z ekstraklasy – GKS Katowice w pierwszym sparingu zremisował z Lechią Tomaszów Mazowiecki. – Pierwsze koty za płoty, była to pierwsza okazja do sprawdzenia na jakim etapie przygotowań jesteśmy, nad czym musimy pracować oraz na czym się skupić – skomentował po spotkaniu dla oficjalnej strony klubu Krzysztof Gibek.
Po sezonie 2024/2025 do I ligi spadły aż trzy kluby PlusLigi. Wśród nich znalazł się GKS Katowice. Ekipa, którą wciąż będzie prowadzić trener Emil Siewiorek, zbudowała ciekawy skład. Katowiczanie już od pewnego czasu przygotowują się do nowego sezonu, który startuje 13 września. GKS rozpoczął sparingi. Pierwszym rywalem spadkowicza jest Lechia Tomaszów Mazowiecki.
Od początku pojedynku to gospodarze kontrolowali przebieg gry. Tomaszowianie szybko zbudowali prowadzenie, które stopniowo powiększali. Ostatecznie mimo zrywu w końcówce GKS przegrał inauguracyjną odsłonę. W drugiej partii role się odwróciły. Tomaszowianie nie ustrzegli się błędów własnych a po stronie GKS-u udanie punktował Wojciech Włodarczyk. Katowiczanie kontrolowali grę i wysoko wygrali tego seta. W trzecim secie trener Siewiorek sięgnął po zupełnie inną szóstkę. Mimo to GKS kontynuował skuteczną grę. Dobrze grą kierował Piotr Fenoszyn a kolejne ataki kończył Damian Domagała. W tej odsłonie również Lechia nie zdołała przekroczyć bariery 15 punktów. Lechiści z nową energią weszli w czwartą partię. Raz za razem punktował Artur Brzostowicz, uaktywnił się tomaszowski blok. Ta odsłona potoczyła się już pod dyktando Lechii, która tym samym zremisowała sparing.
Lechia Tomaszów Mazowiecki – GKS Katowice 2:2 (25:20, 12:25, 14:25, 25:16)
Dla obu zespołów była to pierwsza okazja do sprawdzianu formy przed sezonem. – Pierwsze koty za płoty, była to pierwsza okazja do sprawdzenia na jakim etapie przygotowań jesteśmy, nad czym musimy pracować oraz na czym się skupić – skomentował na łamach oficjalnej strony GKS-u Krzysztof Gibek. W piątek drugi sparing tych zespołów, tym razem w Katowicach. – Na ten moment wszystko idzie w zgodzie z planem. Wszystko jest tak, jak powinno być. Jesteśmy po ciężkich czterech tygodniach, jeszcze w piątek gramy sparing u siebie. Wszystko przebiega tak jak powinno i jest w najlepszym porządku – podkreślił przyjmujący.
Na inaugurację rozgrywek GKS Katowice podejmie Czarnych Radom a Lechia Tomaszów Mazowiecki zmierzy się z BKS-em Bydgoszcz. Mecz Lechia – GKS odbędzie się w 7. kolejce.
GKS Katowice wygrał w nowej hali
GKS Katowice po raz pierwszy rozegrał spotkanie w nowej hali. Katowiczanie pokonali w zamkniętym sparingu Lechię Tomaszów Mazowiecki 4:0. – Myślę, że to jest świetny obiekt dla siatkówki i czujemy się tutaj coraz lepiej. Z każdym treningiem nasze poczucie hali wygląda coraz lepiej, więc myślę, że wszystko idzie w dobrą stronę – przyznał dla GieKSa TV Michał Superlak.
GKS Katowice w końcu doczekał się nowego obiektu. Katowiczanie po spadku do I ligi mężczyzn będą występować w Arenie Katowice. GKS trenował już w nowym obiekcie. Teraz przyszedł czas na pierwszy sparing. W meczu towarzyskim katowiczanie zmierzyli się z Lechią Tomaszów Mazowiecki. Był to drugi mecz między tymi drużynami. Pierwsze spotkanie rozegrano dzień wcześniej w Tomaszowie Mazowieckim. – Myślę, że to jest świetny obiekt dla siatkówki i czujemy się tutaj coraz lepiej. Z każdym treningiem nasze poczucie hali wygląda coraz lepiej, więc myślę, że wszystko idzie w dobrą stronę – przyznał dla GieKSa TV Michał Superlak.
Drugi pojedynek miał zupełnie inny przebieg niż pierwsze spotkanie. Tym razem GKS Katowice w hali przy Nowej Bukowej nie dał szans rywalom. Od początku to katowiczanie dyktowali warunki na boisku. Po tomaszowskiej stronie mnożyły się problemy w ataku. Kropkę nad i w pierwszej partii postawił Gonzalo Quiroga. W drugim secie początkowo to lechiści prowadzili trzema punktami. Gospodarze jednak szybko odrobili straty. Po fragmencie wyrównanej gry do głosu doszli gospodarze. Lechia nie ustrzegła się pomyłek i przegrała do 17. W trzeciej partii było najwięcej walki. Choć początkowo to GKS prowadził, rywale zdołali wyrównać wynik (14:14). Ta partia rozstrzygnęła się dopiero po walce na przewagi. W czwartej odsłonie skutecznie punktował Michał Superlak, który do dobrych ataków dołożył asy i również tę odsłonę wygrał GKS.
Katowiczanie w swoim pierwszym spotkaniu w nowej hali triumfowali 4:0. – Na tym etapie trzeba zakładać, że błędy będą się zdarzały, ale zaangażowanie i chęć walki jest na odpowiednim poziomie. Z tego powinniśmy być najbardziej zadowoleni. Odpowiednia forma jeszcze przyjdzie – powiedział po sparingu atakujący.
GKS Katowice – Lechia Tomaszów Mazowiecki 4:0 (25:21, 25:17, 27:25, 25:20)
HOKEJ
hokej.net – Porażka na początek. Nieudany start GieKSy. „Czuję wczesny etap”
GKS Katowice od przegranej rozpoczął tegoroczny etap sparingowy przed nadchodzącym sezonem. Katowiczanie w swoim pierwszym starciu ulegli KH Enerdze Toruń 2:3 po rzutach karnych. Debiut zaliczył natomiast ich golkiper, Jesper Eliasson. Jak mu poszło?
– Myślę, że to było widać, że to nasz pierwszy mecz, szczególnie z timingiem i tego typu rzeczami. Rzuty karne tak samo. Musiałem je obronić, by wygrać, ale niestety się nie udało. Natomiast ogólnie rzecz biorąc, urośliśmy w trakcie gry. Mieliśmy dobrą trzecią tercję i wróciliśmy do meczu mimo dwóch goli straty. To była dobra rzecz w tym starciu– zaznaczył wychowanek Eksjö HC.
Warto zaznaczyć, że chociaż dla śląskiej drużyny był to pierwszy mecz w tym sezonie, to torunianie już po raz trzeci mierzyli się w sparingach i tym samym zaksięgowali drugie z rzędu zwycięstwo.
– Oni grali już kilka meczów wcześniej, więc rodzaj tempa i wyczucie jest na innym poziomie. To był nasz pierwszy mecz i możemy się skupić tylko na sobie i pracować przy szczegółach, aby cały czas stawać się lepszym– stwierdził szwedzki golkiper.
Katowiczanie na lodzie są już jednak od trzech tygodni i mieli czas, aby się zgrać. Jeszcze lepszą okazję do tego będą jednak mieć w kolejnych sparingach, bowiem w planach mają jeszcze aż osiem spotkań przed startem sezonu.
– To jest wczesny etap sezonu i szczerze mówiąc, czuję to. Zwłaszcza w nogach. Trzeba jednak robić swoje. Zawsze to wszystko sprowadza się do ciężkiej, codziennej pracy i starania się być lepszym. Rezultaty nadejdą– zakończył.
Grad bramek! Wicemistrz dał solidną lekcję beniaminkowi
W swoim czwartym spotkaniu sparingowym hokeiści BS Polonii Bytom przegrali z wicemistrzem Polski GKS-em Katowice aż 1:13, choć do 32. minuty było tylko 1:3. Najskuteczniejszym zawodnikiem meczu był Bartosz Fraszko, który w trzeciej tercji w niespełna dziewięć minut skompletował hat tricka.
Bytomianie przystąpili do potyczki z GKS-em osłabieni brakiem kontuzjowanego już w pierwszym meczu z Jastrzębiem Kazacha Andrieja Bujalskiego. Do Bytomia wciąż nie dojechał Ukrainiec Pawło Padakin, którego gra w Polonii stoi pod dużym znakiem zapytania.
Katowiczanie na prowadzenie wyszli już w 2. minucie, gdy Tobiasza Jaworskiego pokonał Brandon Magee. Drużyna Jacka Płachty poszła za ciosem i w połowie pierwszej tercji za sprawą trafienia w przewadze Grzegorza Pasiuta, podwyższyła wynik na 2:0.
Jedyną bramkę w tym spotkaniu dla gospodarzy zdobył w 57. sekundzie drugiej odsłony Miro Lehtimäki, wykorzystując grę bytomian w 5 na 4. Przyjezdni szybko jednak odpowiedzieli trzecim golem, którego w 23. minucie strzelił Mateusz Bepierszcz. Rozkręcający się z każdą kolejną minutą hokeiści GKS-u w końcówce drugiej tercji całkowicie zdominowali wydarzenia na bytomskiej tafli, aplikując słabnącym bytomianom kolejne cztery bramki. Pomiędzy 32. a 39. min. na listę strzelców wpisali się: Błażej Chodor, Patryk Wronka, Albin Runesson oraz po raz drugi tego dnia Grzegorz Pasiut – zapewniając po dwóch odsłonach prowadzenie ekipie z Katowic 7:1.
Ostatnie dwadzieścia minut przyniosło jeszcze sześć bramek dla gości, a do meczowego protokołu wpisali się: Bartosz Fraszko (45. 50. – w przewadze oraz 54. minucie), Stephen Anderson (47. min.), po raz drugi Mateusz Bepierszcz (47. min) oraz Ian McNulty (57. min – w osłabieniu).
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze