Dołącz do nas

Hokej

Wyjazd do czerwonej latarni

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Po triumfie nad ECB Zagłębiem Sosnowiec hokeiści GieKSy w niedzielę udadzą się do Sanoka.

Tradycyjnie w polskiej lidze od lat musi być minimum jeden zespół wyraźnie odstający poziomem i finansami od reszty. W tym roku taka rola przypadła STS-owi Sanok. Drużyna, która rzutem na taśmę otrzymała warunkową licencję na grę, po 7 spotkaniach nie ma na koncie choćby jednego punktu. Najbliżej zdobycia go byli w pierwszym meczu, kiedy ulegli w Karwinie JKH GKS-owi Jastrzębie tylko 1:2, ale kolejne spotkania przegrywali już większą różnicą goli. Na mały plus można zapisać, że w każdym starciu strzelali minimum jednego gola, jednak przy ich liczbie traconych bramek to wciąż zdecydowanie za mało. Ich bilans bramkowy to 12:46. W swoim poprzednim meczu przegrali z GKS-em Tychy 2:8.

Indywidualnie najlepszy start sezonu w Sanoku zanotował nasz były zawodnik Mykhailo Kovalchuk, który brał udział przy 4 golach, z których połowę sam strzelił. Również na pozycji wicelidera mamy byłego hokeistę GieKSy, a jest nim Jakub Prokurat, także z 4 punktami, ale za 1 gola i 3 asysty. Podium uzupełnia najlepszy strzelec drużyny – Krzysztof Bukowski, który trafiał 3 razy, ale ani razu nie asystował. Więcej minut w bramce dostał na ten moment Filip Świderski, który w 4 meczach bronił ze skutecznością 84,6%, ale Juraj Ovecka, który bronił w 3 spotkaniach, uzyskał lepszą skuteczność – 87,5%.

W zeszłym sezonie nasze pierwsze trzy mecze z STS-em to trzy czyste konta – wygrywaliśmy kolejno 2:0, 3:0 i 6:0, a gdy w czwartej rundzie sanoczanie w końcu pokonali naszego bramkarza… to wygrali 4:3 po rzutach karnych. W ostatnim meczu zwyciężyliśmy z kolei 6:1.

5.10.2025 (niedziela, 17:00) STS Sanok – GKS Katowice

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Cracovii

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Spotkanie z Cracovią miało być momentem odbicia. Graliśmy u siebie, po serii niepowodzeń na wyjazdach, licząc, że przy Bukowej wróci COŚ, co można nazwać GieKSą. I faktycznie – pierwsze 30 minut wyglądały obiecująco. Wysoki pressing, kilka okazji, dominacja w polu karnym.

Problem w tym, że nie strzeliliśmy. Cracovia przetrwała napór, a potem nas zabiła – dosłownie i mentalnie. Po golu na 0:1 zeszło z nas powietrze. Drugi cios przyszedł szybko, a trzeci był tylko formalnością. Z każdą minutą nasza gra gasła. W drugiej połowie nie pokazaliśmy już absolutnie nic.

Plusy:

+ Pierwsze 30 minut
Zespół dobrze wszedł w mecz. Pressing był wysoki, momentami bardzo skuteczny – Cracovia miała problem z utrzymaniem piłki, a my wygrywaliśmy większość pojedynków. Zamknęliśmy ich w polu karnym, mieliśmy cztery rzuty rożne z rzędu, kilka niebezpiecznych wejść. Gdyby padł gol, ten mecz wyglądałby inaczej.

+ wejście Wędrychowskiego
Taki mini plusik, ale warto docenić. Wszedł z energią, oddał jeden strzał i zrobił kilka rajdów. Próbował robić wiatr, kiedy reszta drużyny grała na stojąco.

Minusy:

– Brak konkretów pod bramką
Dziewięć rzutów rożnych i żadnej poważnej sytuacji. Mnóstwo gry po obwodzie, ale bez ostatniego podania. Cracovia pozwalała nam grać szeroko, bo wiedziała, że środkiem nic nie zrobimy. Tę niemoc widać było aż do końca.

– Indywidualne błędy w obronie
Przy pierwszym golu Czerwiński zmienił tor lotu piłki po uderzeniu Stoinkovicia. Przy drugim – złe ustawienie Milewskiego po stałym fragmencie. Trzeci gol to efekt zbyt dużej przestrzeni w środku pola i kapitalnego podania Klicha. Do tego dochodziło fatalne wybicie Kudły i straty Czerwińskiego.

– Fatalne wejście w drugą połowę
W 53. minucie nie było już widać żadnej woli walki. Oddaliśmy piłkę, czekaliśmy, co zrobi Cracovia. Środek pola nie istniał, pressing był niedokładny, skrzydła nie wracały. Cały zespół wyglądał na złamany.

– Brak pomysłu, chęci i wiary
Od około 70. minuty mieliśmy piłkę, ale nie wynikało z tego nic. Graliśmy po obwodzie, nie zbliżając się do pola karnego. Strzał Rosołka był efektem akcji Wędrychowskiego, ale poza tym – kompletna pustka. Nawet ciężko było coś zanotować.

– Zmiany bez realnego wpływu
Wędrychowski coś próbował, ale reszta? Bosch żółta kartka minutę po wejściu, Rosołek bezsensowny strzał, reszta zniknęła. Brak impulsu i jakości.

Podsumowanie

To miał być mecz, po którym znowu się odbijemy. Paradoksalnie to właśnie dobry początek nas pogrążył. Nie wykorzystaliśmy swojej przewagi, a po stracie bramek zabrakło energii, mentalu i jakiegokolwiek pomysłu na grę. Cracovia grała dojrzale i spokojnie. My wyglądaliśmy na zespół zagubiony i bez planu.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Oldschool

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Jeśli ktoś myślał, że mecz Pucharu Polski to taka popierdółka, nudne wypełnienie piłkarskiego kalendarza, wczoraj mógł przekonać się, że był w błędzie. W iście oldchoolowych okolicznościach stadionowej przyrody mieliśmy bardzo ciekawe widowisko, ze swoją dramaturgią i zwrotami akcji. Po raz kolejny zresztą w tym sezonie.

Puchar Polski to przekleństwo GieKSy od lat. Przed tym meczem katowiczanie mieli w ciągu ostatnich 20 lat zaledwie 10 wygranych meczów na szczeblu centralnym. Statystyka jest to iście katastrofalna. Oznaczająca tyle, że wygrywając tyle spotkań i licząc, że zaczynamy od 1/32 finału, nie zdobylibyśmy nawet dwóch trofeów. W ciągu tych 20 lat GKS nigdy nie doszedł do ćwierćfinału, a tylko dwa razy zameldował się w 1/8 finału, czyli przeszedł dwie rundy. Przez wiele lat ten puchar był traktowany po macoszemu, niepoważnie i jako zbędny balast.

Mecz w środku tygodnia, więc trzeba było się sprężyć z dotarciem na stadion. Po raz pierwszy na nasz nowy dom docierało się już w całkowitej ciemnicy. Pięknie się prezentuje nasza rozświetlona i zapraszająca swym blaskiem Arena Katowice. Czuć piłkę…

Właśnie idąc na stadion, poznałem składy i już pomyślałem – „jest nieźle”. Co prawda z kilkoma zmianami, ale nie sięgamy do głębokich rezerw, nie wymieniamy prawie całej jedenastki. Gramy na poważnie. Bo i rywal poważny i nie w ciemię bity. Rewelacja tych rozgrywek i do niedawna lider. Czekało nas trudne wyzwanie przed tym jednym ze szlagierów pierwszej rundy Pucharu Polski.

Wczoraj po raz pierwszy mogliśmy uświadczyć niskiej frekwencji przy Nowej Bukowej. I przyznam, że… nie było to takie złe. Atmosfera była iście oldschoolowa, mimo niecałych sześciu tysięcy doping był dobry i głośny, pogoda już mocno jesienna, a na boisku ciekawy mecz. Podobało mi się. W różnych dziedzinach, czy to w życiu, czy w piłce, czy w górach – bardzo lubię różnorodność. Fajnie, że ekstraklasa jest taka efektowna i mamy na meczach ponad dziesięć tysięcy widzów – to jest naprawdę extra. Ale raz na jakiś czas taki futbolowy oldchool się przyda. Pamiętam mecz w grupowym Pucharze Polski w 2004 roku, kiedy – również jako ówczesny ekstraklasowicz – graliśmy z czwartoligowym Skalnikiem Gracze. Frekwencja była na poziomie niecałego tysiąca, przyjechała nawet grupka kibiców z Opolszczyzny i śpiewała „Skaaalnik, Skaaalnik”. Klimacik.

Mecz miał swojego oczywistego bohatera i był nim oczywiście Bartosz Nowak. Indywidualnie na uwielbienie Blaszoka trzeba sobie zasłużyć. Nie wiem, czy jest klub w Polsce, którego kibice tak oszczędnie i rzadko (ba, prawie nigdy) skandują nazwisko zawodnika. Jakbym miał typować, to bym powiedział, że u nas zdarza się to maksymalnie raz na rok, ale chyba jednak rzadziej. Więc wczorajsza sytuacja, w której po trzecim golu oraz po meczu kibice wykrzykiwali chóralne „Bartek Nowak!” to kompletny ewenement. Musiał indywidualnie jakiś zawodnik zrobić coś spektakularnego, żeby taka reakcja trybun nastąpiła. Swoją drogą to też był powrót do tych starych czasów, kiedy nazwiska Jojki, Ledwonia, Wojciechowskiego czy Jasia Furtoka były wykrzykiwane dość często. To były legendy. Teraz piłkarze budują nową historię.

Bartek Nowak ofensywnie ciągnie tę drużynę w tym sezonie. Zawodnik strzelił już siedem bramek w tym sezonie, niejednokrotnie przyczyniając się do zdobyczy punktowych. Swoim dubletem uratował remis z Zagłębiem, po pięknej bramce na Legii było blisko jednego punktu, a gol z Radomiakiem z wolnego był odmieniamy przez wszystkie… kamery. No i teraz ten hat-trick, przy czym nie były to byle jakie bramki. Obie wymagały techniki i kunsztu. Przy drugiej Bartek zachował się jak wytrawny bilardzista posyłający bilę do łuzy z niebywałą precyzją. Przy trzecim golu zadziałała szybka noga zawodnika. Gol skojarzył się jedną z czterech bramek Roberta Lewandowskiego w dawnym meczu BVB z Realem Madryt.

Cieszy pierwszy gol Ilji Szkurina. Zawodnik najwyraźniej upatrzył sobie swoją ulubioną kępkę trawy na Nowej Bukowej, bo przecież z dość podobnego miejsca trafił do siatki GKS w wiosennym meczu, jeszcze jako zawodnik Legii. W każdym razie świetnie, że trafienie zaliczył, a było blisko drugiej bramki, ale minimalnie chybił. Miejmy nadzieję, że zawodnik rozwiązał worek z bramkami i będzie dalej strzelał. W obliczu cały czas różnej maści problemów zdrowotnych Adama Zrelaka, odpowiedzialność za „dziewiątkę” może spaść na Białorusina, jako na głównego napastnika.

Ogólnie w ofensywie wyglądało to lepiej, przede wszystkim dlatego – bo skuteczniej. GieKSa swoje bramki strzelała i wykorzystała słabość przeciwnika przede wszystkim w dogrywce, kiedy Wisła Płock ewidentnie spuchła. Nie pomogła też płocczanom kontuzja Lecoucha, który musiał opuścić boisko z powodu kontuzji, podczas gdy goście mieli już wykorzystany limit zmian. Nie najlepiej zarządzali tym meczem i musieli końcówkę grać w dziesiątkę i przez to byli już praktycznie bez szans. Dla odmiany, GKS wytrzymał to spotkanie kondycyjnie naprawdę bardzo dobrze. Mateusz Kowalczyk w samej końcówce rozpędził się, jakby chciał zamazać odwrotną sytuację z meczu z Lechią, kiedy grający cały mecz Camilo Mena wygrał sprinterski pojedynek.

Niestety wszystkie stare grzechy powieliły się i w tym meczu. Mimo że Wisła nie grała ofensywnie jakoś dobrze, to gdy zbliżyli się pod nasze pole karne, to już było ryzyko utraty gola. Znów prawie sami sobie wbiliśmy gola, gdy Galan nie zrozumiał się ze Strączkiem i piłka odbiła się od słupka i prawie po chwili wleciała do bramki, ale niebywałym refleksem popisał się Kuusk i uratował GKS od utraty gola. Przy pierwszym golu dla płocczan zaspał Alan Czerwiński, co zdarza mu się ostatnio coraz częściej.

Wiele mówiło się o słabszej dyspozycji Dawida Kudły. W końcu szansę dostał Rafał Strączek i… nie dał absolutnie argumentów trenerowi, by poważniej myślał o zmianie bramkarza. Drugi gol obciąża po części jego konto. Najpierw wybijał piłkę prosto pod nogi przeciwnika na szesnastkę – rozumiem, że padał deszcz, nie chciał łapać mokrej piłki, ale ostatecznie ten wybór okazał się niekorzystny. Do tego dał się złapać na „złym kroku” i gdy wyskakiwał do uderzonej z kilkunastu metrów piłki, nie miał się za bardzo od czego odbić i efektem jednak złego ustawienia była niemożność skutecznej interwencji.

Dodatkowo bramka znów wpadła w końcówce i to już naprawdę jest… zieeeew. Po prostu nudne. Jeśli jest jakaś największa powtarzalność GieKSy, to są to utraty bramek na sam koniec. Piszę to co mecz od kilku tygodni. Szczęściem GKS w tej sytuacji było to, że nie był to mecz ligowy, w której taka bramka miałaby ostateczne skutki w postaci utraty punktów. Tutaj była druga szansa – dogrywka.

Tę dogrywkę nasi zawodnicy wykorzystali świetnie. Już w pierwszej minucie Bartek Nowak zdobył bramkę i wybił Wiśle z głowy marzenia o awansie. Więc nastąpiła solidna rehabilitacja katowiczan, wypili piwo, które nawarzyli tym golem z 91. minuty. Wypili na eksa.

Taki zestaw meczów co trzy dni jest też wyzwaniem dla naszej redakcji. Mamy rozpiskę newsów na konkretne mecze i tu trzeba było mocno ten harmonogram „ścieśnić”. A zwłaszcza jak pogodzić newsy z meczu pucharowego i ligowego z jedną i tą samą drużyną. Dlatego ten felieton, choć głównie traktuje o meczu zakończonym, pełni też funkcję przedmeczowego – dotyczącego spotkania ligowego, które już w piątek.

To będzie zupełnie inne spotkanie, już z większą frekwencją, z otoczką ekstraklasową, o – według wielu – większej wadze. Wracamy do walki o ligowe punkty, przygodę pucharową odkładając na kilka tygodni, z małą wstawką, gdy będzie losowanie. W Płocku GKS będzie walczył o to, by wydostać się ze strefy spadkowej.

Mamy pewną przewagę psychologiczną, bo wygraliśmy mecz u siebie, ale przede wszystkim wygraliśmy wytrwałością i wytrzymałością. Tym razem to nasz sztab trenerski okazał się bardziej wytrawny, zostawiając sobie jedną zmianę na dogrywkę, podczas gdy płocczanie, wprowadzając w 87. minucie Hanglinda-Sangre zawiesili sobie pętlę na szyję. Trudno oczywiście jednoznacznie krytykować trenera Misiurę, bo dla niego ważne było postawić va banque, by w ogóle do tej dogrywki poprowadzić. Pech jednak chciał, że zawodnik w dogrywce odniósł kontuzję i nie mogli kończyć w komplecie.

GieKSa dała radę i jest ten jeden kroczek przed Wisłą. Jest jednak drugi aspekt – rywale mają swoje cele w lidze i też będą chcieli się nam zrewanżować. Dodatkowo będą mieli atut własnego boiska, a dla GKS mecz wyjazdowy to kontr-atut. Można więc powiedzieć, że suma wychodzi na zero i będziemy startować do tego meczu z równymi szansami. Ale GieKSa musi zacząć punktować, bo perspektywa bilansu wyjazdowego 0-0-5 jest dość przerażająca.

Na razie cieszmy się z tego, że po dwóch porażkach ligowych GieKSa wygrała mecz i to wygrała w naprawdę trudnych okolicznościach i wychodząc z opresji. Minuta po minucie? Po straconym golu, gol zdobyty? Tak było rok temu na Cracovii. Wtedy to trener mówił, że sam już zwątpił, ale na szczęście zawodnicy nie zwątpili. Co by nie mówić – tę zdolność nasi piłkarze mają. Grają te swoje i nawet jak zawalą, nie poddają się. No chyba, że wtopią bezdyskusyjnie, to wtedy animusz opada.

Dla sprawiedliwości dziejowej – nie powielajmy błędów, że ostatnim hat-trickiem w GieKSie były trzy bramki Mateusza Maka w meczu ze Stalą Rzeszów. Z całym szacunkiem dla sympatycznego zawodnika – ale jedna z bramek przypisywana jemu, to było trafienie samobójcze Milana Simcaka. Wobec tego ostatnim tego typu wyczynem była „trójka” Arkadiusza Woźniaka ze… Stalą Rzeszów, gdy GKS zapewniał sobie awans do pierwszej ligi.

Czekamy na piątek i na dobrą grę GieKSy w Płocku. No i oczywiście na losowanie kolejnej rundy. Czy wywieje nas do Goczałkowic albo innego dziwnego miejsca? A może znów zagramy u siebie? A może… nad morze? Fajny jest ten Puchar Polski.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Ten mecz był nam potrzebny

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice z Wisłą Płock odbyła się tradycyjna konferencja prasowa, podczas której wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Rafał Górak i Mariusz Misiura. Poniżej główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole wkrótce zapis audio całej konferencji.

Mariusz Misiura (trener Wisły Płock):
Jest bardzo późno i nie będę państwu zabierał dużo czasu. Dziękuję mojej drużynie za charakter i dwukrotny powrót do gry, najpierw ze stanu 0:1, a potem 1:2. Kluczowy moment to była kontuzja Quentina i musieliśmy kończyć mecz w dziesiątkę. Gratuluje trenerowi i GKS Katowice awansu do następnej rundy i powodzenia dalej. Do zobaczenia w piątek.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Specyfika tych meczów jest duża, bo przyszło nam grać w pucharze, a zaraz w ekstraklasie. Dzisiaj wydarzyło się dużo w zakresie choćby samej intensywności spotkania. Dlatego jako trenerzy mamy bardzo dużo jeśli chodzi o analizę i przygotowanie się do tego spotkania i dojdzie do rewanżu. Trener Misiura i Wisła Płock grają bardzo powtarzalnie, na swoich twardych zasadach i to widać, to z nich emanuje i przynosi im dużo punktów. Spodziewaliśmy się, że to spotkanie będzie arcytrudne, a drugie na pewno trudniejsze. Cieszymy się z awansu, bo ten mecz był nam potrzebny, nie będę wchodził w szczegóły, bo jest późno, a tych tematów byłoby bardzo dużo. Jestem zadowolony ze zwycięstwa i to bardzo, ale puchar będzie się toczył swoim życiem. Przed nami wyprawa do Płocka i mecz w ekstraklasie, który będzie bardzo istotny.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga