Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Zagrajmy w jedenastu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Ciężko się zabrać do pisania felietonu po takim meczu. Odliczaliśmy minuty, a potem sekundy do końcowego gwizdka, wierząc, że uda się naszej drużynie utrzymać tak cenny remis. W naszej sytuacji, w której tak słabo wyglądaliśmy w pierwszych trzech kolejkach, wyrwanie punktu w Warszawie byłoby pod kątem mentalnym czymś naprawdę wartościowym. To mógłby być moment przełomowy, odwracający ten fatalny początek.

Niestety los nam nie sprzyjał. Oczywiście nie jest to tylko kwestia fortuny, bo pechowi, jak i szczęściu zawsze się jakoś pomaga. Jednak jest to sprawa jakiejś statystyki, że jak zostaje 30 sekund do końca, to można liczyć, że po prostu przeciwnikowi się nie uda. Ale jednak się udało. I to legendzie warszawskiego klubu, niemal emerytowanemu Jędzy. Temu, który strzelił swoją pierwszą bramkę w lidze dla Legii od… sześciu lat. Ku euforii warszawskich kibiców, świetnie dopingujących przez cały mecz, ale też dość mocno lżących nasz klub. Można było im utrzeć zadufanego warszawskiego nosa, a tymczasem to oni byli znów górą. Jak nas Legia lała regularnie od drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, tak leje nas dalej. Od awansu już trzeci raz.

Jak podejść do tego meczu?… Po remisie bylibyśmy bardzo zadowoleni. A tak? Za styl punktów nie dają. Nie chodzi o to, że mieliśmy jakąś wybitną postawę w tym spotkaniu. Nie było jednak tak źle, jak z Widzewem, gdzie poza wiatrem nie potrafiliśmy zdziałać nic. Przede wszystkim w pierwszej połowie, GieKSa znów miała inicjatywę z piłką, ale w przeciwieństwie do meczu w Łodzi, tutaj nasz zespół naprawdę miał sytuacje. Centrostrzał Galana, uderzenie Błąda, po którym Tobiasz skiksował, ale był róg. W końcu chyba najlepsza okazja, czyli wstrzelenie Nowaka po rzucie rożnym, po którym Łukasiak uderzał głową, a Tobiasz „machnął na to ręką” i jak muchę, przegonił piłkę. Gdyby też Wasielewski lepiej przyjął piłkę w polu karnym…

W końcówce pierwszej połowy i w drugiej było już słabiej. Niemrawa Legia przejmowała kontrolę i nie stwarzała bardzo groźnych sytuacji, ale strzały oddawała. Tuż przed przerwą strzelili gola. W drugiej części gry gospodarze bili głową w mur, nie potrafili oddać celnego strzału. I już byliśmy blisko, już witaliśmy się z gąską…

Trener mówi, że było dużo dobrych momentów w naszej grze. Tak, w pierwszej połowie rzeczywiście. Ale w drugiej części gry, to nie wyglądało tak różowo. Patrząc na rozegranie, to popełnialiśmy w nim masę błędów, Adrian Błąd próbował nieraz jakichś zagrań, które w zamierzeniu były otwierające, ale często były karkołomne, bo po prostu z niewielką szansą dotarcia do adresata. Naszym problemem ciągle są stykowe piłki, które w większości GKS przegrywa. Mimo tego nadal jednak wyglądało to lepiej niż z Widzewem.

O zwycięstwach lub porażkach decydują detale. Niestety tym detalem w tym spotkaniu był m.in. Alan Czerwiński, który na początku sezonu notuje wyraźny zjazd. Tutaj dwa razy przegrał sromotnie pojedynek w polu karnym właśnie z Jędrzejczykiem. Stoi ten Alan jak kołek i nic. Choć i tak abstrahując od tego, to gra obronna wyglądała lepiej. I to jest na plus, choć w bramkach jeszcze tego nie widać. Ale brak Lukasa Klemenza w składzie spowodował, że nie było już tak elektrycznie. Natomiast trzeba popracować jeszcze nad Alanem, tutaj jeszcze spokojnie da się zawodnika „odkręcić”, bo w zeszłym sezonie przecież nie grał źle, a końcówkę miał bardzo dobrą.

Defensywa jednak to jedno, linia pomocy i kreowanie czy próba kreowania to drugie…

Natomiast my nie mamy napastnika. Staram się naprawdę gryźć się w język i nie wchodzić w dawne tony dość mocnego i bezceremonialnego pisania. Jednak to, jak prezentuje się Maciej Rosołek, póki co jest po prostu żenujące. Od pierwszej kolejki gramy w dziesiątkę i rywale mają liczebną przewagę. To się uwidoczniło w meczu z Legią. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził – wszyscy interesujący się ekstraklasą wiedzieliśmy, eksperci też o tym mówią – że Rosołek po prostu jest słaby i w Piaście był słaby. Tu by musiał się wydarzyć cud, żeby nagle i bez powodu ten zawodnik zaskoczył. Wytłumaczcie mi, bo w głowie mi się to nie mieści, jak zawodnik, który przyjeżdża na swój były stadion, do byłego klubu, z którego został pogoniony, może zagrać w tak skandaliczny sposób? Tu nie było kompletnie nic, ani szybkości, ani techniki, ani dynamiki, ani brania na siebie odpowiedzialności, ani specjalnego zaangażowania. Nie wiem, po co ten zawodnik był na boisku, bo nie dawał – podobnie jak w poprzednich kolejkach – kompletnie nic. Tutaj miał na przykład sytuację, że został wypuszczony i jakby się dobrze zabrał, poszedłby sam na sam. Gdzie tam… Wygonił się gdzieś do totalnie bocznego sektora boiska. Wyglądał, jakby pierwszy raz wyszedł na ekstraklasowe boisko. Zagubienie i nieporozumienie.

Nie sądziłem, że będę myślał o Sebastianie Bergierze w takich kategoriach, bo nigdy jego fanem nie byłem. Ale w porównaniu do Rosołka to jest ekstraklasa vs okręgówka. Dramat. Jeśli trener dalej będzie usilnie stawiał na Macieja, po prostu nie będziemy tych bramek strzelać i tyle. Adamie Zrelaku, wracaj i nie odnoś więcej kontuzji, bo inaczej będziemy zgubieni.

Sytuacja w tabeli robi się nieciekawa. Jesteśmy w strefie spadkowej. Różnice punktowe jeszcze nie są zbyt duże, ale musimy mieć się na baczności, bo jeśli nie wygramy w następnej i następnej i następnej kolejce, a po siedmiu meczach będziemy mieć np. dwa czy trzy punkty, to możemy zaświecić się nawet nie na czerwono, ale na bordowo. Powtórzę to, co pisałem przed meczem – widzieliśmy jak Śląsk próbował się wygrzebać z marazmu po jesieni i mu się to nie udało.

Dlatego takie mecze, jak z Legią, trzeba kończyć, gdy ma się dobry wynik. To byłoby matematycznie tylko jedno oczko, ale jaki zastrzyk optymizmu. A tak, dostaliśmy znów po głowie, a sposób, w jaki to się stało, był prawdziwym ciosem w serce, jak zatytułowałem relację pomeczową.

Nie ma co robić tragedii, ale widać, że spadła nam jakość w porównaniu z poprzednim sezonem. To z jednej strony. Z drugiej – coś tam zakiełkowało w tej pierwszej połowie, więc jeśli się uda to powtórzyć w meczu z Arką, może w końcu będziemy sobie stwarzać sytuacje i jest szansa na punkty. Tak jak psioczyłem po Widzewie, że z naszej gry nic nie wynikało, tak tu muszę powiedzieć, że zalążek był. Tylko trzeba mieć kogoś za Rosołka do finalizacji i  ogóle ogarniania gry z przodu.

Szkoda, bo taka szansa na zapunktowanie z Legią, która ma inne sprawy na głowie, może szybko się nie powtórzyć. Dodatkowo ta Legia zagrała naprawdę przeciętnie. Jak widać, to wystarczyło.

No nic, ocieramy łzy smutku i złości po tym meczu. Czekają nas kibiców i drużynę kolejne wyzwania i musimy w tym być razem. Tylko nie wystawiajmy Rosołka.

1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Morris

    11 sierpnia 2025 at 15:43

    W pełni zgadzam się z autorem artykułu: Rosołek to absolutnie nie jest napastnik na miarę Ekstraklasy, a Buksa to jeszcze gorsza wersja Rosołka. Zrelak ma umiejętności, ale trudno liczyć na zawodnika, który częściej leczy kontuzje niż jest gotowy do gry. Więc dobry, skuteczny napastnik jest niezbędny od razu!

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Mecz z Jagiellonią odwołany!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga