Dołącz do nas

Piłka nożna kobiet

Statystyki kobiecej drużyny GKS Katowice

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Piłkarki GKS Katowice zakończyły w niedzielę sezon 2020/21. Nasza drużyna rozegrała łącznie 26 spotkań – 22 w ramach rozgrywek Ekstraligi i 4 w Pucharze Polski. W krajowej elicie zajęliśmy tradycyjne szóste miejsce, a w pucharze odpadliśmy w ćwierćfinale z finalistą UKS SMS Łódź.

64 bramki w całym sezonie

W zakończonym sezonie w trójkolorowych barwach wystąpiły 24 piłkarki, które zdobyły łącznie 64 bramki. Trzy zawodniczki zagrały we wszystkich spotkaniach. Były to Kinga Kozak, Klaudia Maciążka i Anna Konkol, przy czym dwie pierwsze spędziły na boisku maksymalną liczbę minut. To także one były najskuteczniejsze – Maciążka strzeliła 17, a Kozak 15 bramek. Na trzecim miejscu uplasowała się Zofia Buszewska z 10 trafieniami. Pod względem łącznej liczby minut spędzonych na boisku Weronika Kłoda wyprzedziła Konkol, mimo tego, że nie zagrała w jednym spotkaniu.

Łączna liczba minut w sezonie 2020/21 (maksymalnie 2340):
1. Kinga Kozak, Klaudia Maciążka – 2340
3. Weronika Kłoda – 2050
4. Anna Konkol – 2008
5. Anita Turkiewicz – 1853

Łączna liczba bramek w sezonie 2020/21:
1. Klaudia Maciążka – 17
2. Kinga Kozak – 15
3. Zofia Buszewska – 10
4. Klaudia Miłek – 8
5. Weronika Kłoda – 4

Ekstraligowe „Trzynastki” Kozak

W Ekstralidze nasza drużyna rozegrała 22 spotkania, w których zdobyliśmy 34 punkty (9 zwycięstw, 7 remisów i 6 porażek). Bilans ten, jak już wspomnieliśmy, wystarczył do zajęcia tradycyjnego szóstego miejsca. Z dwiema drużynami (spadkowiczami: ROW Rybnik i Rolnik Głogówek) zdobyliśmy komplet punktów, a z jedną (Górnik Łęczna) dwukrotnie przegrywaliśmy. Nasza drużyna zdobyła 48 bramek, a straciła 34. 

Pod względem łącznej liczby minuty spędzonej na boiskach krajowej elity klasyfikacja wygląda praktycznie tak samo, jak w przypadku łącznego bilansu w całym sezonie. Jedyną zmianą jest to, że Konkol nieznacznie wyprzedziła Kłodę. Przez ekstraligowy sezon także przewinęło się 24 zawodniczek. W bramkach mamy już zmianę – najskuteczniejsza była Kozak z 13 trafieniami, a druga Maciążka z 12, co dało naszym napastniczkom odpowiednio czwarte i szóste miejsce w całej Ekstralidze. Na trzecim miejscu ex aequo Buszewska i Klaudia Miłek. Asysty prosimy traktować jako ciekawostkę, bo różne są metody ich liczenia (część autorów uwzględnia wywalczone rzuty karne, lekkie muśnięcia piłki), a i sam parametr nie jest aż tak miarodajny (wszak, aby została zaliczona asysta, to musi paść bramka). Niemniej daje to pogląd na to, kto był najbardziej „pomocny” przy bramkach GieKSy.

Łączna liczba minut w Ekstralidze w sezonie 2020/21 (maksymalnie: 1980):
1. Kinga Kozak, Klaudia Maciążka – 1980
3. Anna Konkol – 1723
4. Weronika Kłoda – 1691
5. Anita Turkiewicz – 1643

Łączna liczba bramek w Ekstralidze w sezonie 2020/21:
1. Kinga Kozak – 13
2. Klaudia Maciążka – 12
3. Zofia Buszewska, Klaudia Miłek – 7
5. Marlena Hajduk, Weronika Kłoda, Katerina Vojtkowa – 2
8. Najda Stanović, Anita Turkiewicz, gol samobójczy – 1

Łączna liczba asyst w Ekstralidze w sezonie 2020/21:
1. Kinga Kozak – 13
2. Klaudia Maciążka – 11
3. Weronika Kłoda – 8
4. Anna Konkol, Kasandra Parczewska, Nadja Stanović, Kamila Tkaczyk – 2
8. Karolina Koch, Anita Turkiewicz – 1

Konkol i Kozak 59 razy na 60

To był trzeci sezon GieKSy w Ekstralidze. Łącznie rozegraliśmy 60 spotkań na boisku (bilans 24-16-20), a 1 wygraliśmy walkowerem (nie wychodząc na nie). Najczęściej (siedmiokrotnie), spotykaliśmy się z tegorocznymi Mistrzyniami Polski Czarnymi Sosnowiec, z którymi też nigdy nie wygraliśmy (bilans 0-3-4). Jest to jedyny zespół w Ekstralidze (z 15 łącznie, z którymi przez te trzy sezony się mierzyliśmy), z którym nigdy nie udało nam się zdobyć trzech oczek. Natomiast same wygrane mamy z trzema drużynami: Polonią Poznań, ROW Rybnik i Rolnikiem Głogówek. Dodatkowo nigdy nie przegraliśmy z sześcioma klubami. Oprócz trzech wymienionych wcześniej, goryczy porażki nie zaznaliśmy z Mitech Żywiec, Olimpią Szczecin i AP Lotos Gdańsk. 

Dwie piłkarki GieKSy przez te trzy sezony spędzone w Ekstralidze opuściły… tylko 1 spotkanie. Są to Kozak i Konkol. Wyczyn tej pierwszej robi tym większe wrażenie, że przez ostatnie trzy lata opuściła jedynie… 120 minut spotkań GieKSy w Ekstralidze. Kozak na boisko nie wyszła 16 marca 2019 roku, a Konkol 7 września tego samego roku. To także Kozak jest najskuteczniejsza – zdobyła 24 bramki. Za nią plasują się Miłek (16) i Maciążka (12). Niżej trochę statystyki z wszystkich trzech sezonów w Ekstralidze.

Łączna liczba występów w Ekstralidze (maksymalnie 60):
1. Anna Konkol, Kinga Kozak – 59
3. Marlena Hajduk – 47
4. Zofia Buszewska, Kamila Tkaczyk – 46
6. Weronika Klimek – 43
7. Karolina Koch – 39
8. Joanna Olszewska – 36
9. Angelina Łąckiewicz-Oślizło – 32
10. Nicola Brzęczek – 31

Łączna liczba minut w Ekstralidze (maksymalnie 5400):
1. Kinga Kozak – 5280
2. Anna Konkol – 4378
3. Marlena Hajduk – 4223
4. Weronika Klimek – 3794
5. Zofia Buszewska – 3625
6. Joanna Olszewska -3226
7. Karolina Koch – 3111
8. Angelina Łąckiewicz-Oślizło – 2186
9. Joanna Wróblewska – 2100
10. Natalia Nosalik – 2077

Łączna liczba bramek w Ekstralidze:
1. Kinga Kozak – 24
2. Klaudia Miłek – 16
3. Klaudia Maciążka – 12
4. Agata Sobkowicz – 9
5. Zofia Buszewska, Joanna Wróblewska – 7
7. Marlena Hajduk – 6
8. Joanna Olszewska – 5
9. Kasandra Parczewska, Nadja Stanović – 4

Sześć lat sekcji – 64 piłkarki

Wspomnieliśmy wcześniej, że to trzeci sezon GKS Katowice na poziomie Ekstraligi. Wcześniej nasza drużyna zagrała po jednym sezonie na niższych szczeblach – III, II i I ligowym. Poniżej prezentujemy łączny bilans naszych zawodniczek w sześciu sezonach, czyli od 2015/16 do zakończenia obecnego. Zestawienie uwzględnia także mecze Pucharu Polski. Pogrubiono zawodniczki, które reprezentowały GieKSę w zeszłym sezonie. Dokładnie 64 piłkarki zagrały przez te sześć sezonów w GKS Katowice, a drużyna zdobyła 597 bramek. 

Łączna liczba występów w barwach GKS Katowice:
1. Angelina Łąckiewicz-Oślizło – 97
2. Natalia Nosalik – 83
3. Marlena Hajduk – 75
4. Anna Konkol, Kinga Kozak – 71
6. Klaudia Matusik – 68
7. Marlena Konieczna – 66
8. Kamila Tkaczyk – 63
9. Oliwia Kil – 59
10. Patrycja Kowalska – 57

Łączna liczba minut w barwach GKS Katowice:
1. Angelina Łąckiewicz-Oślizło – 7128
2. Natalia Nosalik – 6843
3. Marlena Hajduk – 6624
4. Kinga Kozak – 6209
5. Marlena Konieczna – 5545
6. Anna Konkol – 5247
7. Patrycja Kowalska – 4339
8. Weronika Klimek – 4333
9. Karolina Koch – 4325
10. Klaudia Matusik – 4300

Łączna liczba bramek w barwach GKS Katowice:
1. Patrycja Kowalska – 64
2. Karolina Dec – 61
3. Angelina Łąckiewicz-Oślizło – 60
4. Klaudia Matusik – 48
5. Dagmara Wieczorek – 46
6. Natalia Nosalik – 34
7. Oliwia Kil – 33
8. Kinga Kozak – 29
9. Marlena Konieczna – 19
10. Klaudia Maciążka, Klaudia Miłek – 17

***

PS W trakcie sezonu podawaliśmy, że 100. bramkę dla GKS Katowice w Ekstralidze zdobyła Katerina Vojtkova. Dziś prostujemy tamten błąd (nie uwzględniliśmy jednego samobójczego trafienia). Oficjalnie setną bramkę dla GieKSy w historii występów w krajowej elicie zdobyła Weronika Kłoda. Stało się to w trakcie spotkania ze Sportis w Bydgoszczy.

Zebrał i opracował: Tosiek. Tekst: kosa.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Lechia Gdańsk kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Pisałem to już wielokrotnie, ale mam przyjemność napisać ponownie – przyjeżdża topowa ekipa. Lechia Gdańsk to jedna z najważniejszych kapel w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Historia ruchu kibicowskiego w Gdańsku jest na swój sposób upolityczniona. Gdańsk jest miastem, w którym zapoczątkowana została „Solidarność”, a spora część osób zaangażowanych w walki z ZOMO była jednocześnie kibicami Lechii. Przełożyło się oczywiście na chuligańską potęgę Betonów, którzy byli zaprawieni w bojach i nie jedna ekipa, która miała przyjechać do Trójmiasta, zwyczajnie wymiękła. Banda BKS-u pod dowództwem śp. Dufo i Wolfa sprawiła, że Lechia namieszała w Polsce konkretnie. Potrafili pojechać na mecz Polska – Anglia na Stadionie Śląskim w 1993 roku w 700 głów (wspólnie ze Śląskiem) i zlać mundurowych. Przez granie w niskich ligach, to na kadrze załatwiali chuligańskie sprawy, między innymi z Legią Warszawa czy Triadą (Arka Gdynia, Cracovia i Lech Poznań). W Gdańsku, przez regularne lanie milicjantów przez kibiców, mecze Lechii ochraniał oddział antyterrorystyczny.

Największym chuligańskim sukcesem Lechii były wydarzenia z 20 czerwca 1984 roku, kiedy grali na Arce Gdynia. Fani Lechii najechali w 12 tys. i stanowili większość stadionu. Mało tego – zajęli legendarną Górkę, czyli młyn Arkowców. Lechia w połowie lat 90. nie przestawała schodzić z chuligańskiej glorii. Banda Młode Orły ’95 regularnie wojowała z Arką (pod dowództwem Zbyszka Rybaka), a Trójmiasto w latach ’90 to było piekło. Była tam jeszcze jedna, wówczas solidna, ekipa – Bałtyk Gdynia. Popularne Kadłuby nie wytrzymały jednak próby czasu.

Lechia „od zawsze” ma sztamę ze Śląskiem Wrocław. Data założenia zgody to 1977 rok, czyli… bardzo dawno temu. W tych latach w innych miastach jeszcze na dobre nie rozwinął się (lub nawet nie zaczął się) zorganizowany ruch kibicowski. Jednak przez silne i konkretne grupy skinów, które nienawidziły komuny, ta zgoda scementowała się i cały czas rozwijała na kolejne dekady. W dzisiejszych czasach to naprawdę sztama z prawdziwego zdarzenia.

Oprócz WKS-u mają sztamę z Gryfem Słupsk, który pierwszy raz wsparł Lechię w Koszalinie jesienią 1993 roku. Natomiast Gryf swoje płótno powiesił na Lechii w derbach Trójmiasta z Arką wiosną 1995 roku. Z Gryfem, i u boku Czarnych Słupsk, Lechiści starli się konkretnie z policją zimą 1998 roku, kiedy z rąk milicjanta został zamordowany 13-letni Przemysław Czaja. Co do fanów Czarnych są bardziej z szacunku traktowani jako zgoda po wydarzeniach w Słupsku, ale ich funkcjonowanie jest mniejsze niż niejednej ekipy działającej jako FC.

Lechia pod swoimi skrzydłami ma sporą rodzinę fan clubów lub ekip, z którymi żyją w komitywie: Chojniczanka Chojnice, Bytovia Bytów, KP Starogard Gdański, GKM Grudziądz, Pomezania Malbork, Unia Tczew czy Mławianka Mława. Od kilku sezonów Jeziorak Iława, który miał różne okresy w swoich szeregach, zdecydował się zostać FC Lechii.

Od 2016 roku mają układ chuligański ze Stomilem Olsztyn. Od lat również mają bardzo dobre relacje z Rakowem Częstochowa, wielu nawet mylnie przez wspólną oprawę w tym sezonie pomyślało, że została na tym meczu w Gdańsku przyklepana zgoda.

Nasza rywalizacja miała miejsce, odkąd pojawiliśmy się na piłkarskiej mapie Polski. Dopiero w połowie lat 80. zagraliśmy ze sobą w ekstraklasie. Lechia zameldowała się na 4 sezony i spadła, z kolei GieKSa zaczynała pisać swoją piłkarską dekadę, która przyniosła najlepszy okres w dziejach klubu. Wtedy z Lechią Gdańsk nic nas nie łączyło, oprócz wzajemnej zgody ze Śląskiem Wrocław, z którym w 1987 roku zagraliśmy finał Pucharu Polski w Opolu. W latach 90. futbol w Gdańsku grał na poziomie obecnej pierwszej ligi, jednak klub regularnie borykał się z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi.

W 1995 roku doszło do fuzji z Olimpią Poznań i Lechia grała pod nazwą Lechia/Olimpia Gdańsk. Kibice Betonów podjęli decyzję o wspieraniu klubu, bo wtedy była to jedyna okazja do pokazania się na salonach. W tym samym sezonie podobny ruch uczynili kibice GKS-u Tychy, którzy dosłownie świętowali fuzję z Sokołem Pniewy, przez co także mieli okazję pokazać się kibicowsko w ekstraklasie.

Nasz wyjazd „na Lechię” miał mieć miejsce jesienią 1995 roku, ale doszło do kuriozalnej sytuacji. Piłkarze GieKSy pojechali do Poznania, gdzie Olimpia miała stadion „w remoncie”, ale departament PZPN wyznaczył ten obiekt do rozegrania spotkania. Z kolegi równolegle na Traugutta w Gdańsku stadion Lechii wyczekiwał naszych zawodników i… kibiców. Finalnie mecz nie został rozegrany, GieKSa otrzymała walkower na swoją korzyść, a fanatycy GKS Katowice nie pojechali w tamtym sezonie jedynie do Poznania i Pniew (GKS Tychy grał tam domowe mecze), ponieważ nie akceptowali fuzji z kibicowskiego punktu widzenia. Z kolei fani Lechii znienawidzili nas ze względu na osobę Mariana Dziurowicza, który przejął wtedy władzę w PZPN.

Wiosną 1996 roku mecz był w Katowicach. Lechia mocno się zmobilizowała i przyjechała w 130 głów, co na tamte czasy było bardzo dobrą liczbą. Jednak sporym szokiem było, kiedy Lechia zobaczyła swoje płótno („Lechia love forever”) na Blaszoku do góry kołami. Trochę czasu potrzebowali kibice BKS-u, aby połączyć kropki. Płotno przekazali Śląskowi Wrocław, z którym flaga jeździła lub wisiała na Oporowskiej, później WKS flagę przekazał Wiśle Kraków, która miała sztamę równolegle z Gdańskiem i Wrocławiem. Gdy był mecz GieKSy ze Śląskiem Wrocław jesienią 1995 roku, to jadąca wspierać Śląsk ekipa Białej Gwiazdy została trafiona przez chuliganów GieKSy. Wiśle zabrakło odwagi nie tylko do podjęcia rękawic, ale także poinformowania o straconej fladze.

Lechia mimo fuzji i zjeżdżenia Polski oraz konkretnego młynu na swoim stadionie, musiała się zadowolić jedynie sezonem i… znów spadła. W sezonie 1999/2000 spotkaliśmy się ponownie. I ponownie w Gdańsku doszło do fuzji… Tym razem Betony grały jako Lechia/Polonia Gdańsk po połączeniu dwóch gdańskich klubów. Jesienią 1999 roku GieKSiarze wybrali się w 240 osób, w tym 10 Banik Ostrava – na tamte lata była to świetna liczba. I kto wtedy zakładał, że to była nasza ostatnia wizyta? Ale o tym zaraz…

Wiosną 2000 roku graliśmy u siebie. Lechia przyjechała w 132 głowy, z czego 80 głów Betonów, reszta to była Wisła Kraków (27) i delegacje Gryfa Słupsk oraz Śląsk Wrocław. Przed meczem doszło do awantury – GieKSa wysypała się na gości, ale policja rozgoniła towarzystwo. Na meczu Blaszok palił sporo pirotechniki, a chuligani GieKSy zaprezentowali, w formie dywanów, szaliki Ruchu Chorzów z Katowic. Był to znak czystek w mieście.

Lechia, a konkretnie ich kibice, zdecydowali w 2001 roku, że napiszą własną historię – „sama” Lechia Gdańsk choćby od najniższej ligi (jednocześnie klub z fuzją cały czas kopał się w otchłani lig). Mieli zaczynać od B klasy, ale okazało się, że zespół Startu Kulice wycofał się z ligi i na starcie dostali od losu „handicap” – zaczynali od A klasy. Zaczynała się nowa, ale dumna historia gdańskiego futbolu, który w 2007 roku spotkał się w jednej lidze z nami. My zaczynaliśmy na poziomie obecnej trzeciej ligi, ale wspólnym mianownikiem tej rywalizacji jest fakt, że na zapleczu ekstraklasy spotkały się dwa kluby, które uratowali kibice.

Jesienią 2007 roku mieliśmy pojechać do Gdańska. Ciśnienie było ogromne, ale wcześniej zaliczyliśmy, po bardzo długiej rozłące, GKS Jastrzębie na wyjeździe. Doszło tam do awantury i dostaliśmy dwa mecze zakazu wyjazdowego.

Wiosną 2008 roku zagraliśmy na Bukowej. Lechia zapowiadała pociąg specjalny, ale coś poszło nie tak, bo goście dotarli w 87 głów i nie mieli ze sobą żadnej flagi.

Minęło 15 lat. GieKSa cały czas to samo pierwszoligowego granie (z dwuletnią przerwą na drugą ligę), natomiast Lechia była cały czas w Ekstraklasie. Gdańszczanie dorobili się nowego stadionu, który służył także podczas Euro 2012.

Ponownie zagraliśmy na zapleczu Ekstraklasy i znowu… nie pojechaliśmy na Lechię. Tym razem PZPN zamknął stadion BKS-u za ich pokaz pirotechniczny z Podbeskidziem Bielsko-Biała i nasza skromna delegacja, przekazała jedynie to, co myśli jako społeczność fanów GieKSy o PZPN.

Wiosną 2024 roku zagraliśmy u siebie z Lechią. Od niepamiętnych czasów pęknął „sold out”, co tylko pokazywało, jak brakuje nam wielkich spotkań. Goście, po 7-miesięcznej przerwie za przerwany mecz w Gliwicach, wygłodniali wyjazdów na legalu, wyprzedali wszystkie bilety. Zawitali w 550 głów, w tym 100 Śląsk Wrocław i 40 Raków Częstochowa. Weszli wszyscy i zaliczyli najliczniejszy wyjazd w historii do Katowic.

Minęło pół roku i zagramy ponownie. GKS Katowice kontra Lechia Gdańsk, ale już w Ekstraklasie. Dwa kluby, które ze zgliszczy podniosły grupy kibiców. Tylko fanatycy z obu stron wiedzą, jaką przeszliśmy drogę, żeby tu się spotkać!

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Katowickie złudzenia, poznański tryumf

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do trzeciej, a zarazem ostatniej galerii z Poznania. 

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

GieKSa nie pęka przed najlepszymi

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ekstraklasa to nie przelewki. Tutaj przychodzi nam się mierzyć z naprawdę poważnymi i silnymi rywalami. Po niemal dwóch dekadach gramy z zespołami rywalizującymi o Mistrzostwo Polski, a nie co najwyżej balansującymi gdzieś pomiędzy najwyższą klasą rozgrywkową, a pierwszą ligą.

Ktoś powie, że co jakiś czas boleśnie zderzamy się z tą rzeczywistością. Ale, czy rzeczywiście boleśnie? Wiadomo, że chciałoby się pójść w ślady Kaiserslautern, które kiedyś jako beniaminek wywalczyło Mistrzostwo Niemiec. Na naszym podwórku też mieliśmy taką sytuację, gdzieś w rejonie czasów przemian, nazwę klubu przemilczę.

Jednak jest pewien realizm. O mistrza się bić nie będziemy, o puchary raczej też nie – pozostaje gra o środek tabeli, no i oczywiście bezpieczne utrzymanie. I ten realizm mówi też, że są drużyny w tej ekstraklasie poza naszym zasięgiem, jest trochę ekip lepszych i kilka o podobnym poziomie lub nieco słabszych. I im szybciej zaakceptujemy taki stan rzeczy, tym lepiej dla wszystkich.

Piszę o tym dlatego, że znów wczoraj w komentarzach kibiców przewijała się jakaś gorycz związana z tym, że Lech nas zdominował. No tak – zdominował nas, bo gdy najlepsi zawodnicy najlepszej obecnie drużyny w Polsce włączali swoje najlepsze cechy, to trudno, żeby wyglądało to inaczej. Rozpędzający się Sousa, Ishak czy Walemark sprawiali, że nawet obserwując ten mecz, trudno było za nimi nadążyć. Szybkość, pokazywanie się na pozycjach, wiele możliwości wyboru dla podającego. To jest ekipa z niesamowitą motoryką, taktyką i techniką. To wszystko sprawia, że gdy są w formie, mogą rozbić każdego przeciwnika. O czym przekonała się ostatnio Legia Warszawa.

Lech w tym meczu był zdecydowanie lepszy i po bramce Ishaka w 3. minucie zwycięstwo Kolejorza raczej nie było zagrożone. A mimo to – mimo tych wszystkich pozytywnych rzeczy związanych z gospodarzami – GieKSa w pierwszej połowie naprawdę postawiła opór. Na tyle, na ile nasi zawodnicy umieli, z wiarą w swój sposób gry – czyli wysoko, agresywnie, podchodząc pod pole karne przeciwnika. Potrafiliśmy na połowie rywala rozgrywać akcję i nie tracić piłki. Brakowało ostatecznie dokładności czy dobrej decyzji w pobliżu szesnastki, ale do przerwy spokojnie mogliśmy mieć jeszcze jakieś nadzieje, że „a nuż” uda się coś w tym spotkaniu ugrać.

W drugiej połowie wiadomo – Lech od początku przycisnął, miał karnego i strzelił bramkę. W tych okolicznościach było już naszej ekipie ciężej, no i zaczęły się w dużej liczbie pojawiać proste błędy, czy to w wyprowadzaniu piłki, czy już w rozgrywaniu dalej od własnej bramki. Nawet w minimalnej liczbie okazji do wykreowania sobie sytuacji do strzału, zespół nie był efektywny, jak choćby w sytuacji, kiedy Borja Galan świetnie minął przeciwnika i przy linii końcowej wszedł niemal w pole bramkowe.

Trochę ten mecz przypominał starcie z Legią, choć ja uważam, że zagraliśmy lepiej. To znaczy ta pierwsza faza spotkania z Wojskowymi, do gola Adama Zrelaka, była lepsza, ale potem już nie mieliśmy kompletnie nic do powiedzenia. Wczoraj Kolejorzowi stawialiśmy się dłużej.

Ktoś powie, gdyby nie Dawid Kudła, pojechaliby nas piątką. Może i tak, ale… nie pojechali. Swoją drogą, mam nadzieję, że tym meczem zawodnik zamknął temat dyskusji o potencjalnym posadzeniu go na ławkę. Niesprawiedliwie oceniany od początku sezonu, ostatecznie przez całą rundę w sposób ewidentny nie zawalił nam żadnego gola. Wiadomo, że w kilku sytuacjach mógł mieć swój współudział przy utracie bramki, ale żaden bramkarz bezbłędny nie jest. A tyle sytuacji, ile wybronił Dawid w tym sezonie – powoduje, że mamy kilka punktów więcej. No i wczoraj zagrał bardzo dobry mecz, obronił wiele strzałów, na czele z wygarnięciem piłki już praktycznie z bramki po strzale Ishaka.

Tak jak jednak mówiłem w meldunku pomeczowym i pisałem w relacji – wstydu GieKSa tym meczem nie przyniosła i na pewno nie można powiedzieć, że to spotkanie pokazało, że zespół jest w jakiejś słabszej formie czy – olaboga – w kryzysie. Po prostu katowiczanie próbowali zagrać swoje, postawili się przeciwnikowi, ale z tak rozpędzonym Kolejorzem nie mieli większych szans.

Trener Rafał Górak dość kontrowersyjnie po meczu powiedział, że był to udany wieczór. I jakkolwiek komuś to się może nie podobać, przychylam się do tych słów. Bo GieKSa może przegrała z Lechem i to dość wyraźnie, ale najważniejsze jest to, że pokazała, że nie pęka i nie klęka. Nawet przed tak piekielnie mocnym przeciwnikiem. Bo mogliśmy oczywiście postawić autobus w szesnastce od pierwszej minuty i czekać na jak najniższy wymiar kary. A jednak zespół zdecydował się podjąć walkę. To może tylko zaprocentować.

Oczywiście było widać też mankamenty czysto piłkarskie w naszej grze. Ostatecznie bramki straciliśmy po błędach, popełniliśmy ich też kilka przy sytuacjach, które golem się nie zakończyły. W akcjach ofensywnych – jeszcze w pierwszej – brakowało zdecydowania. GieKSa czasem próbuje grać zbyt kombinacyjnie w odległości 16-18 metrów od bramki, gdy po prostu trzeba wziąć i huknąć. Tak samo czasem aż prosi się by zagrać na skrzydło – nawet już w ramach pola karnego – a jest próba koronkowego rozegrania i niemal wjechania z piłką do bramki. Jakkolwiek należy cenić to, że katowiczanie nie grają „na pałę” czy to w rozgrywaniu od tyłu, czy pod szesnastką przeciwnika, to czasem przydałaby się po prostu większa prostota. Myślę, że ta decyzyjność i przejście z bardziej wyrafinowanej gry na prostą piłkę jest elementem, który należy poprawić na wiosnę.

Na podstawie meczu z Lechem nie ma najmniejszego powodu, by przewidywać jakieś niepowodzenia z dwóch ostatnich kolejkach w tym roku. Jeśli katowiczanie utrzymają swój mental i zagrają swoje, powinni zdobyć punkty. Tylko no właśnie – mecz z Lechią Gdańsk to jest coś, co już przerabialiśmy kilka razy w tym sezonie i za każdym razem kończyło się gongiem. Czyli potencjalnie słabszy rywal (nie od nas, tylko od czołówki tabeli) na dany czas – czyli u siebie Motor, Śląsk czy Korona. Przed każdym z tych spotkań kibice dopisywali trzy punkty i w każdej sytuacji musieliśmy się trochę sfrustrować. Nikt się przed GieKSą nie położy i te spotkania to pokazały. I faktem jest, że przynajmniej jeden z tych trzech meczów po prostu trzeba było wygrać. I podobnie jest z meczem z Lechią, która swoje zawirowania przeżywa bardzo mocno. Jeśli katowiczanie chcą się utrzymać, muszą w końcu dokładnie w tego typu meczu zapunktować, tym bardziej, że gdańszczanie to bezpośredni rywal w walce do utrzymania. Na ten moment w sezonie GieKSa wygrywała głównie w meczach, w których faworytem nie była. Tutaj może nie ma co używać takiego słowa jak „faworyt”, ale na pewno nie jest nim także Lechia. Trzeba robić swoje.

Wróciliśmy do Katowic z lekcją daną przez kapitalną drużynę trenera Frederiksena. I niech drużyna oraz sztab szkoleniowy z tej lekcji skorzystają, bo przez wiele lat nie mieliśmy okazji uczyć się od najlepszych.

A na nas przyjdzie jeszcze pora.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga